Spędzenie paru dni w Malibu jest bardzo przyjemną perspektywą. Będąc tam spotkałem swojego przyjaciela, Balthazara Getty'ego. Fajny facet i ma przeurocze dzieci.
- Masz własne? - spytał, gdy wychodziliśmy z lodziarni.
- Skąd taki pomysł? - zaskoczył mnie swoim pytaniem.
- Widzę jak patrzysz na nie, a w szczególności na June.
June była najmłodszą córką Balthazara. Nie była podobna do mojej Janette, ale gdy na nią patrzyłem, to o niej myślałem.
- Mam - odpowiedziałem w końcu.
- Pewnie jakieś nieduże, mam rację?
- No ja wiem czy takie nieduże - uśmiechnąłem się pod nosem.
- Ile ma lat?
- 16.
- Co Ty gadasz? Masz prawie dorosłe dziecko, a ja nic o tym nie wiem? Oj Jared, nieładnie.
- Bo to tajemnica. Niewiele osób wie o jej istnieniu. Chciałem żeby miała normalne dzieciństwo. Chociaż nie wiem czy szkołę z internatem można nazwać "normalnym dzieciństwem" - poklepał mnie po ramieniu.
- A chłopak czy dziewczyna?
- Dziewczyna, Janette.
- To fajnie będziesz miał niedługo jak Ci zacznie chłopaków do domu sprowadzać i wkręci się w hollywoodzkie życie.
- Oby tak nie było. Przekonam się niedługo, bo zamieszka w Los Angeles na stałe. Mam nadzieję, że nie osiwieję zbyt szybko przez nią - zaśmiałem się.
Popołudniu wybraliśmy się na przejażdżkę rowerową, brakowało mi tutaj Janette, szkoda że nie mogło jej tutaj być.
***
Festiwale. . . lubimy na nich grać, przed ogromną publicznością. Cały czerwiec graliśmy na festiwalach i wszystkie były w Europie. Wróciłem do domu, bo chciałem żeby Janette w końcu tu na dobre zamieszkała.
- Sama jesteś? - zapytałem, wchodząc bez pukania do pokoju.
- Annette pojechała do siebie - odpowiedziała, zamykając laptopa.
- Zbieraj się, jedziemy do domu. Tylko weź wszystkie swoje rzeczy.
- Po co? - spytała zdziwiona - nie będę potem tego tu z powrotem przywozić.
- Nie marudź - uciąłem.
Wróciliśmy do domu wieczorem.
- Chodź tutaj, chcę Ci coś powiedzieć - zawołałem Janette, która była w kuchni.
- Słucham - usiadła na kanapie.
- Pamiętasz, gdy pytałaś mnie kiedy zamieszkasz tutaj na stałe? - zacząłem.
- Pamiętam.
- Właśnie nadszedł ten moment. Nie wracasz już do Kansas.
- Serio? - otworzyła buzię ze zdziwienia.
- Tak. Tylko wiesz, że my nadal mamy trasę koncertową, więc zostaniesz tu tak jakby sama.
- Tak jakby? Możesz jaśniej? - była zdezorientowana.
- Będzie tutaj Rose, która zajmie się domem i po części Tobą - spojrzała na mnie jak na wariata, ale to zignorowałem. - Nie będzie tu siedziała całe dni i codziennie, nie martw się i Greg, który będzie Cię woził do szkoły.
- Ty tak na serio? - spytała z niedowierzaniem.
- Tak. Nie zostawię Cię kompletnie samej tu. Przyzwyczaisz się do nich. Młoda, proszę Cię nie marudź - przewróciła oczami.
- Już nic nie mówię. A szkoła?
- Wybieraj - podałem jej kilka kartek.
- One wszystkie są prywatne z tego co tu pisze.
- Zgadza się. Ja wiem, że Ty byś chciała do normalnego liceum, wiem, ale zjedliby Cię, bo jesteś moją córką.
- No tak, ale... dobra nieważne - machnęła ręką.
- I jeszcze jedna rzecz, do szkoły w Colorado i Kansas chodziłaś pod nazwiskiem Bryant. Nazwisko mojego biologicznego ojca. Tam dało się to załatwić, tutaj się nie da.
- Czyli, że wszyscy dowiedzą się o moim istnieniu. To może być ciekawe - pokiwała głową.
- Tak, ale od razu wszyscy nie skojarzą, więc będziesz miała spokój, do momentu gdy pójdziesz do szkoły. Wtedy wszystko się zmieni - bałem się jednej rzeczy, że nie da sobie rady. Będą chcieli jej wejść na głowę w przeciągu paru dni i to będzie narastać, a zostaje tu sama.
- Poradzę sobie, nie martw się - wyrwała mnie z zamyślenia.
- Po prostu boję się o Ciebie - złapałem ją za rękę.
Następnego dnia zjawiła się Rose. Po chwili rozmowy z nią znowu się zamyśliłem.
- Panie Jaredzie proszę się nie martwić, ja się nią zaopiekuje - powiedziała spokojnie kobieta.
- O to się akurat nie martwię, tylko o to co się stanie jak cały świat się dowie o jej istnieniu. Jest prawie dorosła, wiecznie ukrywać jej nie mogę.
- Mogłabym ją poznać?
- Oczywiście. Janette przyjdź tutaj - krzyknąłem.
- Co tam? - zjawiła się po paru sekundach.
- Kochanie to jest Rose, ta Pani o której Ci wczoraj mówiłem.
- Dzień dobry, miło mi Panią poznać.
- Mnie również - uśmiechnęła się ciepło kobieta.
Rose pochodziła z Arizony. Była młoda, w moim wieku. Znalazłem ją przez znajomego u którego kiedyś pracowała, stąd wiedziałem, że mogę jej w pełni zaufać. Kobieta posiedziała z nami jeszcze trochę. Wytłumaczyłem jej parę rzeczy przy okazji.
- Jak dużo mogę jej powiedzieć? - spytała Janette, gdy wieczorem oglądaliśmy telewizje.
- Zależy o czym.
- No nie wiem jak będzie o coś pytała, czy coś.
- Możesz jej mówić różne rzeczy, tylko raczej bez szczegółów. Wiesz, że jutro wyjeżdżam - zmieniłem temat.
- Wiem - odpowiedziała smutno.
- Nie takiej reakcji oczekiwałem.
- A co mam skakać z radości? - była poddenerwowana.
- Skarbie nie o to mi chodziło - pogłaskałem ją po plecach.
- Nie należę do tej grupy osób, która się cieszy jak ich rodzice gdzieś wyjeżdżają, bo u nich, to jest raz na jakiś czas, a Ciebie ciągle nie ma, więc wybacz, że tak zareagowałam - wstała.
- Janette, zaczekaj - złapałem ją za rękę.
- To jest po prostu cholernie trudne, jak muszę się z Tobą żegnać co jakiś czas - głos jej się załamał.
- Już niedługo - przytuliłem ją mocno - wytrzymaj jeszcze trochę, proszę - spojrzałem jej w oczy.
- Nie mam wyboru.
Następnego dnia:
- Pamiętaj o tym, że jak będziesz gdzieś wychodzić żeby zamknąć wszystko i włączyć alarm.
- Słyszę to setny raz już.
- I błagam Cię nie spal domu czy coś.
- Dzięki za zaufanie - powiedziała z ironią.
- Ja Ci ufam, ale różnie może być. Taksówka już jest - cmoknąłem ją w policzek i wyszedłem.
Janette
Tata wyszedł, a ja zostałam sama. Rose miała się zjawić dopiero jutro. Po paru godzinach uświadomiłam sobie, że to będą nudne wakacje. Dzwonek do drzwi, kogo może przynieść niedzielnym popołudniem, jak wszyscy wiedzą, że chłopaki są w trasie. Otworzyłam furtkę:
- Pani Janette Leto? - zapytał mężczyzna, który prawdopodobnie był kurierem.
- Tak - odpowiedziałam niepewnie.
- To do Pani, proszę podpisać.
- Pracuje Pan w niedzielę? - spytałam, podpisując potwierdzenie odbioru.
- Ktoś musi - uśmiechnął się - miłego dnia, do widzenia.
- Dziękuję, nawzajem.
Wzięłam kopertę do ręki. Jak ludzie znają moje dokładne dane, to źle, nawet bardzo. Otworzyłam list i nie mogłam uwierzyć własnym oczom "Victoria Bosanko i Tomislav Milicevic mają zaszczyt zaprosić Janette Leto na uroczystość zaślubin oraz przyjęcie weselne, które odbędzie się 9 lipca o godzinie 13 . . ."
- O ja ciee! Vicky i Tomo biorą ślub.
Do zaproszenia dołączony był bilet na Kretę. To będzie cudowna uroczystość - pomyślałam. Mają fantazję.
Wieczorem zadzwonił tata:
- Dostałaś zaproszenie?
- To Ty wiedziałeś o tym?
- Pewnie, że wiedziałem - odpowiedział.
- Czemu mi nic nie powiedziałeś?
- Vicky chciała Ci zrobić niespodziankę i chyba jej się udało.
- I to bardzo, ale w czym ja pójdę? - jęknęłam.
- Typowa kobieta, martwi się, że nie będzie miała w czym iść - zaśmiał się - idź do mnie do pokoju. W szafie, w garderobie jest wszystko, a sukienka wisi na wieszaku.
- Jak zwykle o wszystkim pomyślałeś.
- Pewnie, że tak.
Zaraz po tym jak skończyłam rozmawiać z tatą, poszłam zobaczyć sukienkę. Była genialna, postarał się jak zawsze.
Rano obudził mnie dzwonek do drzwi.
- Znowu - jęknęłam, wstając z łóżka.
- Przepraszam, obudziłam Panienkę - powiedziała Rose.
- Nic się nie stało, proszę - wpuściłam ją do środka.
Poszłam do pokoju żeby się przebrać, gdy wróciłam do kuchni Rose robiła mi śniadanie.
- Nie trzeba ja sobie poradzę - zaprotestowałam.
- Tak ustaliśmy z Panienki tatą.
- Proszę mi nie mówić na "Pani", bo źle się z tym czuje.
- Dobrze, ale w takim razie Ty też mów mi po imieniu.
Pomogłam jej w przygotowaniu śniadania, potem sobie troszeczkę pogadałyśmy. Rose miała dwójkę dorosłych dzieci. Była bardzo miłą i sympatyczną osobą. Cieszyłam się, że to akurat ją tata zatrudnił.
Mieszkałam w Hollywood i się nudziłam. Dni strasznie mi się ciągnęły. Niby mogłam wyjść, ale nie wiedziałam czy jestem na to gotowa.
Nadszedł piątek, dzisiaj miałam lecieć do Grecji. Ślub zaś miał, odbyć się jutro. Zamknęłam dom na cztery spusty i pojechałam na lotnisko. Nikt na mnie nie zwracał uwagi. Za 2 miesiące się to zmieni. Moje życie wywróci się o kilkadziesiąt stopni. Byłam tym lekko przerażona.
Na miejscu czekał na mnie tata. Pojechaliśmy do domu, który był wynajęty na czas ślubu, chociaż Tomo i Vicky siedzieli tu od 2 tygodni. Jak tylko weszłam, rzuciła się na mnie dziewczyna.
- I tak Cię zabiję, że mi nie powiedziałaś - udałam obrażoną.
- Oj no, nie złość się. Chodź na górę, chcę Ci coś pokazać.
- Jaka śliczna - na wieszaku wisiała suknia ślubna Vicky.
- Długo nie mogłam się zdecydować, ale jak zobaczyłam tą, wiedziałam, że jest idealna.
- I jest - skwitowałam.
Zamieszanie, ruch, harmider, te trzy słowa doskonale opisują to, co się działo rano w dzień uroczystości. Dochodziło wpół do dwunastej, byłam już gotowa, więc postanowiłam zejść na dół. Po drodze minęłam się Robem, Emmą, Braxtonem i Jamiem.
- Widziałeś tatę? - spytałam Shannona.
- Kręcił się tu gdzieś.
- Janette! - krzyknął ktoś za mną.
- Tomo - uściskałam go.
- Jesteś tu od wczoraj, a ja Cię nie widziałem - wzruszyłam ramionami.
- Podekscytowany?
- Bardzo - zapiszczał i poszedł do swojej siostry.
- Z czego on się tak cieszy? - spytał perkusista.
- Bo dzisiaj jest najszczęśliwszy dzień w jego życiu - odpowiedziałam z przekąsem.
- Taa żeby czasem.
Ceremonia odbywała się na powietrzu. Była kameralna, rodzina i przyjaciele. Zamarzył mi się mój własny ślub, ale do tego jeszcze daleko. Po sakramentalnym "TAK" rozpoczęła się druga część uroczystości, czyli przyjęcie. Toast za parę młodą i zabawa. Nie zauważyłam kiedy, a koło mnie pojawił się Olita.
- Chodź - pociągnął mnie w stronę parkietu.
- Braxton nie, ja nie chcę.
- Nie marudź - odstawił mój kieliszek na stół.
Spojrzałam przelotnie na Vicky, uniosła kciuk w górę.
Wieczorem pojawił się tort. Jedną z osób, które były bardzo ucieszone z tego powodu był oczywiście Shannon. Usiadłam na huśtawce aby chwilę odetchnąć. Parę minut później dołączył do mnie tata.
- Zmęczona?
- Nie, ale tych butów już dzisiaj nie założę - wskazałam na szpilki, które stały obok. - Nie chciałbyś tak? - zapytałam.
- Nie zaczynaj.
- No co, przecież mógłbyś sobie ułożyć z kimś życie.
- Kochanie prędzej Ty weźmiesz ślub niż ja. Nie ma chyba kobiety na tym świecie, która by to wytrzymała, że ciągle nie ma mnie w domu.
- Nie przesadzaj.
- Chodź bo zimno się zrobiło - powiedział tata.
- Nie zmieniaj tematu - wstałam z huśtawki.
- Nie zmieniam.
- A Cameron? - to był czuły punkt.
- Janette... - zatrzymał się.
- Przepraszam. Już nic nie mówię - pociągnęłam go za rękę w kierunku domu.
Temat Cameron Diaz był bardzo drażliwy, przynajmniej tak mówił Shannon. Nigdy go nie poruszałam, bo po co, aż do dzisiaj. Tata był z nią bardzo szczęśliwy, nawet się zaręczyli, ale coś się zepsuło, a szkoda.
Przyjęcie skończyło się nad ranem. Znaczna większość miała ogromnego kaca. W niedzielę popołudniu, w domu zostało parę osób. Korzystając z okazji, że niedaleko była plaża postanowiłam się przejść tam. Usiadłam na rozgrzanym piasku, spojrzałam przed siebie. Wszystkie rzeczy, które zajmowały mi głowę zniknęły. Poczułam takie ogromne wyciszenie, tak mogłoby być zawsze. Wróciłam późnym wieczorem, wszyscy siedzieli w salonie i namiętnie o czymś rozmawiali. Usłyszałam jakieś dźwięki z kuchni.
- Ładnie chłopaki - Tomo, Shannon i alkohol.
- Cichoo, bo zaraz ktoś przyjdzie.
- Właśnie - gitarzysta przechylił kieliszek.
- A może napijesz się z nami? - powiedział zadowolony Shann.
- Nie mogę - pokręciłam głową.
- Za szczęście moje i Vicky - powiedział Tomo.
- Teraz to nie możesz odmówić - perkusista nalał alkoholu do kieliszka.
- No dobra, ale tylko jeden.
Byłam już po którejś kolejce z kolei. Na stole stała otworzona kolejna butelka, bodajże czwarta. Nigdy nie piłam alkoholu w większych ilościach i trochę kręciło mi się w głowie.
- Chłopaki widzieliście może Jan... - do pomieszczenia wszedł tata. Jego spojrzenie zatrzymało się na mnie - o tu jesteś.
- Yhym - wolałam nic więcej nie mówić żeby nie zdradzić swojego stanu, ale za mnie zrobił to Shannon.
- Braciszku jaką ona ma mocną głowę do picia, sprawy sobie nie zdajesz.
- O czym mówisz? - wujek wyciągnął puste butelki spod stołu.
- Sami - wskazał na siebie i Tomo - nie dalibyśmy rady.
- Shannon jesteś idiotą - ukryłam twarz w dłoniach.
- Nic nowego nie odkryłaś - Tomo zaczął się śmiać.
- Ja to bym się na Twoim miejscu nie śmiał, bo Vicky miała tu przyjść - powiedział tata, a po chwili do kuchni weszła dziewczyna.
- Moja Kochana Żona - gitarzysta wyciągnął ręce.
- Jesteś pijany - skwitowała.
- Tylko troszeczkę.
- Idziesz natychmiast spać, jeśli nie chcesz żebym się zdenerwowała. Shannon Ciebie też to dotyczy - wyciągnęła mu butelkę z ręki.
- Ty moja droga też idziesz spać - powiedział tata łagodnie, a ja już zaczynałam się bać co będzie dalej.
Weszłam do pokoju i usiadłam na łóżku.
- Nic nie mów.
- Nawet nie miałem zamiaru.
- Źle się czuję - jęknęłam.
- Nieprawdopodobne, bo wypiliście tylko 4 butelki - powiedział z ironią, nie patrzyłam na niego, ale wiedziałam, że się uśmiecha - połóż się i spróbuj zasnąć, lepiej się poczujesz.
Położyłam się, a on okrył mnie szczelnie kołdrą.
- Nie jesteś zły? - spytałam.
- Młoda, nic nie mówię, bo wiesz, co bym powiedział. Śpij już, dobranoc - zamknął drzwi.
Obudziłam się rano w dobrym humorze. Zeszłam na dół, w jadalni zastałam tatę, Emmę i Vicky.
- Czemu oni wyglądają ja straceńcy, a Ty nie? - zapytała żona gitarzysty, wskazując na chłopaków, na tarasie.
- Mnie o to pytasz.
- Ma moje geny - uśmiechnął się tata.
- Za ile masz samolot? - spytałam go, kiedy zostaliśmy sami.
- Za 4 godziny, a Ty wiesz, że wieczorem wracasz do Los Angeles.
- Tak, pamiętam.
Nie chciało mi się ruszać do domu, ale nie miałam wyjścia. Gdy wylądowałam w LA, było późno. Kompletnie zapomniałam o strefie czasowej. Weszłam do domu i od razu położyłam się spać.
***
W sobotę do domu wrócił Shannon. Spytałam go czemu tata nie przyjechał:
- Nie mógł, ma parę spotkań - powiedział wymijająco.
Była połowa lipca i świetna pogoda. Opalałam się koło basenu. Nagle poczułam, że ktoś mnie podnosi i wrzuca do wody.
- Nie żyjesz! - krzyknęłam.
- Spróbuj mnie złapać - wbiegł do domu.
Wyszłam z basenu i poszłam go szukać. Byłam we wszystkich pomieszczeniach, ale go nie znalazłam. Postanowiłam się przebrać. Na drzwiach do mojego pokoju wisiała kartka "Wrócę za 2 godziny. Nie gniewaj się na mnie. S.". Ja się nie gniewam, tylko mam ochotę Cię zabić, pomyślałam. Do czasu zanim wrócił Shannon, moja chęć mordu minęła. W poniedziałek chciał mnie wyciągnąć z domu na kolację.
- Zrobi się za duże zamieszanie lepiej nie.
- Jesteś pewna?
- Chyba tak.
- Oj młoda - pokręcił głową.
- No co.
- Nie, nic - uśmiechnął się i wyszedł.
Zrobiłam sobie popcorn i włączyłam film, gdy skończyłam było po północy, a jego nie było, więc położyłam się spać.
Gdy rano wstałam najpierw wzięłam prysznic. Potem się ubrałam i włączyłam laptopa. Przypadkiem weszłam na jakiś portal plotkarski. Na głównej stronie były zdjęcia taty "Jared Leto i Katharina Damm na romantycznym spacerze po plaży. 18.07.2011. St.Tropez". Wzięłam laptopa i poszłam do Shannona.
- Jedna ze "spraw" przez które tata nie przyjechał nazywa się Katharina Damm, prawda? - postawiłam przed nim komputer. Spojrzał na zdjęcia, a potem na mnie. Nie wiedział co ma powiedzieć - możecie mi mówić o takich rzeczach.
- Janette, bo . . . Ty pewnie myślisz, że . . .
- Wolisz nie wiedzieć co ja o tym myślę - przerwałam mu.
- To nie jest poważny związek, oni tylko...
- Nie chcę tego słuchać. O której masz samolot? - zmieniłam temat.
- Za niecałe dwie godziny - spojrzał na zegarek - cholera jasna - zerwał się jak oparzony - przecież się spóźnię.
- Powiedz chociaż, że jesteś spakowany.
- Ja bym nie był. To ja uciekam. Bądź grzeczna.
- Zawsze jestem - spojrzał na mnie z miną "chyba sobie żartujesz". - Jedź już, bo się rzeczywiście spóźnisz. Jakie nierozgarnięte - dodałam, gdy drzwi się zamknęły.
Wróciłam do pokoju. Wzięłam laptopa do rąk i znowu spojrzałam na te zdjęcia. Fajnie by było gdyby tata znalazł sobie kogoś na stałe, ale może ma rację mówiąc, że nie ma takiej kobiety, która wytrzymałaby to, że ciągle nie ma go w domu. Nie chciałam ingerować w to, bo to jego sprawa, więc niech robi jak uważa.
____________________________________________________________
Wiem, że kazałam na siebie czekać parę dni :)
Wydaje mi się, że rozdział jest w miarę składny.
Mam ferie i próbuję pisać nowe, żeby potem mieć zapas, ale kurde opornie mi to idzie.
Jestem ciekawa czy Wam się podoba, komentujecie :)
Pozdrawiam.
Normalnie płacz ze śmiechu, Twoje dialogi rządzą! :D
OdpowiedzUsuńSerio zatrudnił kogoś do opieki? To taki tatuś idealny, wszystko dla swojej córeczki :P
Się właśnie teraz zdziwiłam, że nikt jej nie rozpoznał w poprzedniej szkole - i wszystko jasne! Teraz to będzie szał :O Chyba, że nie będą znali Marsów (niemożliwe) :D
"-Typowa kobieta, martwi się, że nie będzie miała w czym iść" no ba :D Denerwują mnie delikatnie te linki do zdjęć zamiast opisów, ale idzie przeżyć ;)
Jezu, niech Dziad sobie kogoś znajdzie - "To nie jest poważny związek tylko..." - no właśnie, dopowiedz sobie xD Żal mi tej Janette ;_;
Jestem ciekawa jaki jest Twój punkt widzenia - dlaczego Dziad rozstał się z Cameron? Czy to będzie wyjaśnione może w dalszych rozdziałach? :D
Ślub szybko opisany, ale chyba nie przeżyłabym takiego dokładnego opisu :P
Upicie Janette - Jared nie jest zły, co, co?!
"- Źle się czuję - jęknęłam.
- Nieprawdopodobne, bo wypiliście tylko 4 butelki." hahaha, no mistrzostwo :D
"- Czemu oni wyglądają ja straceńcy, a Ty nie? - zapytała żona gitarzysty, wskazując na chłopaków, na tarasie.
- Mnie o to pytasz.
- Ma moje geny - uśmiechnął się tata." - to jest genialne, normalnie płaczę przy monitorze ze śmiechu. MA MOJE GENY, HAHAHHAHA XD
Czemu Szynka tak często znika, o jaką kolację chodzi, on coś knuje, prawda? :D
Ugh, Dziadu znajdzie sobie kogoś czy też nie? :P
Pisz szybciutko następny <3
Tak, tak Jared jest tatą idealnym :)
UsuńCo do Cameron, myślę że to się pojawi gdzieś. Będzie to opisane jako punkt widzenia Janette, ale to będą po części moje przemyślenia.
Zawsze nie może być na nią zły ;p
Może tak, a może nie.. You never know.
Pożyjemy, zobaczymy co wymyślę :)
ha! najlepszy rozdział ever! ;D jak zwykle Shann super, ryłam z niego jak głupia <3 świetnie, że dałaś ślub Tomo i Vicki :) pozdrawiam Alice_30MARS
OdpowiedzUsuńMiło :) Shannon jest mistrzem normalnie :D
UsuńI like it!!lubie to ze chociaz to opowiadanie piszesz o zdazeniach kture naprawde mialy miejsce czekam na cd jestem ciekawa jak bedzie kiedy wszystcy sie zorietujom ze Jared ma corke!!(iwona2348)
OdpowiedzUsuńPiszę o wydarzeniach, które miały i mają miejsce, bo takie miałam założenie :)
UsuńBędzie na pewno ciekawie :D
Przepraszam i wybacz, że dopiero teraz pisze, ale naprawde nie miałam kiedy ;/
OdpowiedzUsuńRozdział jednym słowem jest GENIALNY!!! Po prostu rewelacja ;D Aż nie mogę się doczekać co będzie dalej ;D ;*
Hahahha nie moge się się też doczekać i jestem ciekawa czy kiedyś Janette przyprowadzi jakiegoś chłopaka do domu jak będzie Jared :D hehe ale będzie heca jak chłopaki zaczną się interesować Janett jako dziewczyną(kobietą), a nie koleżanką xd dobra już nie bede fantazjować poczekam na dalsze rozdziały bo sie zabardzo nakręce xd ale Jared chyba się troche przestraszył jak rozmawiał o niej z przyjacielem Balthazarem bo on mu powiedział że: ,,-To fajnie będziesz miał niedługo jak Ci zacznie chłopaków do domu sprowadzać i wkręci się w hollywoodzkie życie.''
Wreszcie wszyscy mogli się wybawić i potańczyć na przyjęciu ślubnym Toma i Vicki ;D SUPER ;)) hehehe, a pózniej było Janette, Tomo, Shannon i alkohol :D
Czekam na kolejny <3 Fausti.
Spoko, luz nic się nie dzieje :)
UsuńPrzestraszył? On raczej uważa, że nic takiego nie nastąpi mimo wszystko :)
Tomo, Shannon, Janette i alkohol to genialne połączenie :D