20 kwietnia 2016

52. "Nie chcę Cię więcej widzieć, ani w pobliżu mojego domu, ani mojego brata, a już na pewno w pobliżu Janette."

Shannon

Po koncertach w Chula Vista i Wheatland, spędzeniu paru dni w Los Angeles lecimy do Nowego Yorku. Zaraz po przylocie udaje mi się wyciągnąć Jareda do baru. Wiem, że chce pogadać, ale sam z siebie nic nie powie. 
- Janette sobie nadal nie radzi, prawda? - spytałem.
- Tak. Podsunąłem Robertowi pewien pomysł, wydawało mi się, że jest genialny, ale ona całkowicie zrezygnowała i odpuściła. Chciałabym jej pomóc, ale nie potrafię. Próbowałem już praktycznie wszystkiego. Zawsze myślałem, że ja miałem ciężko jak byłem młody. Najpierw ojciec nas zostawił, zrobienie kariery na początku było czymś niemożliwym, później urodziła się Janette, musiałem sam ją wychować i ... - głęboko westchnął. - To dla niej zbyt wiele. Może Babu miał rację. Młoda potrzebuje dużo więcej czasu.
- Ma dziewiętnaście lat i zderzyła się brutalnie z życiem.
- Byłoby dużo lepiej gdyby z kimś o tym porozmawiała.
- Ostatnio mi powiedziała, że nie jest gotowa.
- Gdybym jej nie pozwolił wtedy, to nic by się nie wydarzyło. 
- Poza tym, że byłbyś dziadkiem - zaśmiałem się, ale brat zignorował moją uwagę i dalej kontynuował.
- Za każdym razem, gdy coś jej się przydarza serce podchodzi mi do gardła. Jest dla mnie najważniejsza i nie wyobrażam sobie jej stracić. Wiesz ile razy chciałem wszystko rzucić, zespół, aktorstwo żeby dać jej namiastkę normalnego życia? Mogłem sobie ułożyć normalnie wszystko, znaleźć żonę i wtedy wyglądałoby to inaczej.
- Przestań pierdolić - odstawiłem butelkę na stół. - Teraz nic już nie zmienisz. Ona jest dorosła, a i tak jestem przekonany, że była szczęśliwa mając takiego ojca jak Ty i mimo otaczającego ją świata wychowałeś ją na dobrą dziewczynę, więc nigdy więcej nie chcę słyszeć podobnych głupot. A wracając to dajcie jej trochę przestrzeni. Jak będzie chciała pogadać, to sama przyjdzie. W gruncie rzeczy to jest ich sprawa, a my powinniśmy ich wspierać. Poradzą sobie. Wiem co powiesz, ale to moja córka bla bla bla, tak Jay, ale chcecie jej pomóc na siłę i to się źle skończy.
- Jak Ty to robisz? Patrzysz na to tak normalnie.
- Janette jest dla mnie jak córka, kocham ja jak córkę, ale nie jest moją córką i gdy przyjeżdża do mnie żeby pogadać to jej słucham i akceptuje wszystko, bo nie mogę jej zmusić żeby zapomniała, czy przestała o tym myśleć. Dla Ciebie to będzie trudne, ale spróbuj - puszczam mu oczko.
- Powinienem teraz przyznać Ci rację, ale tego nie zrobię - brat się uśmiechnął.
Wiedziałem, że na trochę odpuści, ale potem znowu wszystko się zacznie od nowa.

Janette

Po kilku dniach wybraliśmy z Robertem na koncert Enrique Iglesiasa w Staples Center. Bawiliśmy się świetnie, więc wracaliśmy w dobrych humorach. Szatyn całą drogę patrzył na mnie z błyskiem w oczach.
- No co?  
- Lubię Cię widzieć taka szczęśliwą - złapał mnie za rękę.
- Też się taką lubię.
Nie zorientowałam się nawet kiedy dojechaliśmy do domu.
- Co robisz? - spytałam, gdy odpiął mój pas i wciągnął mnie na swoje siedzenie.
- Już od dawna chciałem to zrobić - delikatnie mnie pocałował.
- A jak ktoś nas przyłapie? - sytuacja była ekscytująca, ale mimo wszystko czułam się niepewnie.
- Jest środek nocy wszyscy śpią, Nie martw się - odsunął swój fotel do tyłu.
- Łatwo Ci powiedzieć, bo nie Ty musisz zdjąć spodnie.
- Mogę zdjąć, będzie Ci raźniej - zaśmiał się. - Tak w ogóle to myślę, że powinnaś chodzić w sukienkach i spódnicach, wtedy moglibyśmy to robić wszędzie - poruszył brwiami.
- Nie zapędzasz się czasem?
- Skąd...
- Dużo masz jeszcze takich pomysłów? - oparłam się o samochód głęboko oddychając.
- Sporo - pocałował mnie. - Nie chciałem ich na początku próbować żeby Cię nie wystraszyć. Z czasem zauważyłem, że nie jesteś taka grzeczna na jaką wyglądasz.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - nalałam sobie wody.
- Jeśli ktoś Cię nie zna, to widzi cichą i grzeczną dziewczynkę.
- Sprawiam aż tak dobre wrażenie? - uniosłam brwi.
- A co myślisz, że każdy zobaczy, że przed chwilą kochaliśmy się w samochodzie? Nie, chociaż teraz to widać.
- Ty jak coś powiesz - pokręciłam głową.
- Chodzi mi o to, że nikt nic o Tobie nie wie. Wszystko zatrzymuje się w naszych kręgach.
- To akurat prawda, ale - zawiesiłam głos. - Wyobraziłam sonie, że jutro we wszystkich gazetach będą nasze zdjęcia jak uprawiamy seks w samochodzie.
- Nikt tego nie wiedział.
- To tylko założenie.
- I jakbyś wtedy zareagowała? - pociągnął temat.
- Byłoby mi wstyd przed chłopakami, a poza tym tata ma tylu znajomych, a ja większość poznałam i ich bardzo lubię.
- Szczególnie tych przystojnych.
- Nie zaczynaj. Nie będę Cię zapewniała teraz o moim oddaniu, bo powinieneś to wiedzieć. Ostatnio rzadko Ci...
- Mówisz przez sen - Robert mi przerywa.
- Co?! Ale jak to?
- Kiedyś chyba coś Ci się śniło, że rozmawiasz ze mną. Mówiłaś "kocham Cię najbardziej na świecie, jesteś najważniejszy...".
- Nie mówię nic głupiego?
- Nie. Czasami powtarzasz "nie zostawiaj mnie", ale nie wiem do kogo to, bo ja się nigdzie nie wybieram - uśmiechnął się.
- To dobrze.
- Przepraszam za tamto, co powiedziałem w nowym Yorku. Nie zostawiłbym Cię. Ten wypadek uświadomił mi, że kocham Cię bardziej niż myślałem.
- Słyszałam Twoja rozmowę z tatą i wiem, że to nie był Twój pomysł. Na początku się wystraszyłam, nie umiałabym zostać sama.
- Nie zostaniesz sama - pocałował mnie w głowę - Idziemy pod prysznic i spać.
- Yhym - przytaknęłam

- Kiedy Jared wraca? - pyta Rob przy śniadaniu.
- Raczej nie szybko. Z tego co wiem, to do 27 na pewno są w Panamie, potem leci do NYC, a 30 mają koncert w KROQ.
- A zgodził się na imprezę?
- Tak. Byłam trochę zaskoczona, ale wypytał o wszystkich. Poza tym stwierdził, że skoro Ty tu będziesz, to nie ma się o co bać.
- Tak powiedział?
- Yhym - kiwnęłam głową. - Ufa Ci bardziej niż mnie.
Wieczorem wrócił tata.
- Co tak wcześnie? - spytałam.
- Nie mieliśmy nastroju. O której jutro zaczyna się ta wasza impreza?
- Około 18 - odpowiadam.
- Lecimy popołudniu, to już mnie nie będzie, ale proszę nie zdemolujcie niczego.
- Tato, to tylko kilka osób, a nie planujemy zalać się w trupa - uspokajam go.
- Dobrze, już nic nie mówię - wstał z kanapy.
Następnego dnia w południe zjawia się Kimberly i pomaga mi w przygotowaniu jedzenia.
- Jest lepiej? - pyta niespodziewanie. Nie precyzuje, ale doskonale wiem o co jej chodzi.
- Bywa różnie. Czasami wydaje mi się, że jest już w porządku, ale potem coś się dzieje i wszystko wraca do początku. Musi minąć jeszcze bardzo dużo czasu zanim sobie z tym poradzę. - Dziewczyna nie odpowiada. Wie, że pocieszanie mnie nic nie da.
Gdy Robert wraca z pracy zostaje nam tylko się przebrać.
- Pomożesz mi z tym krawatem?
- Może być bez.
- Mam być Bondem bez krawata?
- Będziesz Bondem po godzinach pracy - puszczam mu oczko.
Parę minut po 18 zjawiają się pierwsi goście, czyli Monica i Eric, znajomi Roberta z Malibu. Potem Kimberly i Liam, Luke i Lisa, a na sam koniec Danielle i Braxton. Chłopak zbyt wylewnie się ze mną wita przez co na twarzy Rob'a widzę lekki grymas.
- Daj spokój - całuję go w policzek. - Przecież kiedyś bardzo się lubiliście.
- Do momentu aż się dowiedziałem, że chciał z Tobą chodzić.
- Chciał, ale ja nie chciałam. Teraz tylko się przyjaźnimy.
- Nie widzisz tego jak on na Ciebie patrzy, prawda?
- Nie interesuje mnie to. Kocham Cię i z Tobą jestem ponad dwa lata w związku. Proszę Cię, nie chce więcej o tym rozmawiać.
- Przepraszam - przytula mnie.
- Nie masz się czego bać, już Ci to mówiłam.
- Tak, wiem. Czasami po prostu...
- Gdzie Ci gospodarze? - Monica wchodzi do korytarza. - Na czułości czas będzie w nocy, chodźcie.
Po imprezie prawie wszyscy zostają na noc. Rano budzi mnie zapach kawy i jajek na bekonie. Wstaję z łóżka i zdaję sobie sprawę, że kompletnie nie mam nic na sobie.
- Czy my wczoraj, no wiesz? - patrzę na szatyna.
- Nie, po prostu doszłaś do wniosku, że tak będziesz spała i się rozebrałaś.
- Yhym - mówię zażenowana.
- Byłaś przeurocza - całuje mnie w odkryte ramię.
- Skoro tak - niepewnie się uśmiecham. - Idziesz ze mną pod prysznic?
- Oczywiście, że idę.
- Dzień dobry śpiochy - odzywa się Monica, gdy wchodzimy do kuchni.
- Hej.
- Gdzie Jared? - pyta Braxton.
- Mają dzisiaj koncert w New Orleans.
Popołudniu wszyscy się rozjeżdżają mimo moich starań. Jako, że wszystko jest posprzątane lądujemy z mężczyzną na kanapie. 
W niedzielę rano wraca tata.
- Kochanie, pojadę do siebie, bo mam sporo pracy - mówi Rob.
- Zostań - proszę.
- Zobaczymy się jutro - delikatnie mnie całuje.
W poniedziałek po zajęciach jadę do redakcji spotkać się z Alyson. Spędzam tam niemal trzy godziny. Wracając mam nieodparte wrażenie, że ktoś mnie śledzi. Po chwili rozpoznaję czarne porsche Aarona. Przez chwilę zastanawiam się co zrobić, po czym dzwonię do taty.
- Jesteś w domu? - pytam.
- Nie, u Shannona.
- Cholera.
- Moje drogie dziecko czemu tak nieładnie mówisz? - pyta lecz się nie odzywam. - Co się dzieje? - poważnieje.
- Odkąd wyjechałam z redakcji Aaron za mną jedzie.
- Przyjedź tutaj. 
Do domu starszego Leto jest tylko trochę dalej. Wjeżdżam przez bramę, która zaraz się zamyka.
- Zostań - mówi tata.
Sekundę później słyszę ich rozmowę. Aaron nie ma szans z dwoma Leto.
- Ja pierdolę! - słyszę krzyk perkusisty. - Ty jesteś głupi czy głuchy?! Nie chcę Cię więcej widzieć, ani w pobliżu mojego domu, ani mojego brata, a już na pewno w pobliżu Janette. Miałem nieciekawą przeszłość i znam nieciekawych ludzi.
- Grozisz mi?
- A od kiedy my jesteśmy na "Ty"? Jedź stąd dobrze Ci radzę - rzuca na odchodne i idzie w moją stronę. - Nikt mi nie będzie straszył bratanicy - Shannon całuje mnie w czoło, a mi do oczu napływają łzy.
- Nie bój się. Nie pozwolę żeby coś Ci się stało. Chodź do środka - tata mnie obejmuje.
Siadamy na kanapie, po czym perkusista znika na chwilę.
- Masz - podaje mi szklankę z której na kilometr czuć alkohol. - Nie patrz tak, zasłużyła sobie - rzuca do taty.
Do domu wracamy następnego dnia rano, z racji, że wypiłam trochę za dużo i nie mogłam prowadzić. Po pracy przyjeżdża Rob. Opowiadam mu o wczorajszych wydarzeniach i widzę, że jest wściekły.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś jak rozmawialiśmy? - pyta.
- Nie chciałam Cię denerwować.
- Uważasz, że teraz nie jestem zły?
- Widzę, że jesteś. Przepraszam - przesuwam się w jego stronę.
- Wszystko w porządku? Nie stało Ci się nic? - wyczuwam troskę w jego głosie.
- Nie. Sama pakuję się w te wszystkie kłopoty czy one na mnie czekają?
- Trudno powiedzieć - uśmiecha się.
Kolejnego dnia budzę się zdecydowanie za wcześnie, bo jest zaledwie kilka minut po siódmej. Idę do kuchni w poszukiwaniu szatyna, ale zastaję tam tylko tatę.
- Gdzie Robert? - pytam.
- Wyszedł przed chwilą.
- Wyszedł?
- Tak.
Czyli nadal jest na mnie wściekły, przelatuje mi przez myśl.
- On nie jest na Ciebie zły. Martwi się po prostu. Z resztą nie tylko on, bo ja i Shannon tak samo. W tej całej sprawie nie chodzi o Ciebie tylko o tego cholernego dziennikarza. Przepraszam, ale szlag mnie trafia. Do niego nic nie dociera, a jego zachowanie robi się niebezpieczne. Uważaj na siebie. Idziesz na zajęcia dzisiaj?
- Tak. Nie będę przez niego ich opuszczać.
Po dotarciu na uczelnię zapominam o sprawie z Whitmorem i skupiam się na nauce. W domu, gdy wracam czeka na mnie chłopak.
- Hej - mówię niepewnie.
- Hej - podchodzi do mnie. - Przepraszam za rano. Potrzebowałem chwili.
- W porządku, ale... wszystko dobrze między nami?
- Jak najbardziej - obejmuje mnie. - Pójdziemy do kina? - proponuje.
- Po co? - wypalam.
- No przecież nie po to żeby oglądać film - puszcza mi oczko.
Gdy siedzimy w sali kinowej wraz z biegiem czasu zaczyna być coraz więcej ludzi.
- Co to za film?
- Whiplash.
- Naprawdę? - zerkam na niego.
- Tak. Widzę, że trafiłem.
- Yhym - pokiwałam z uśmiechem głową.
Po seansie lądujemy w mieszkaniu szatyna. Siadam przy stole i wzdycham.
- Jesteś zmęczona? - siada koło mnie.
- Nie, nawet nie, a dlaczego?
- Bo chce zrobić to - całuje mnie.
- A potem?
- Tego jeszcze nie zaplanowałem.
- To może Ci pomogę - siadam mu okrakiem na kolanach.
- Jaka szkoda, że nie masz na sobie sukienki - ściąga mi bluzkę.
- Wtedy byłoby zbyt łatwo.
Dalszą zabawę przerywa nam dzwonek do drzwi.
- Kto to może być?
- Nie mam pojęcia.
- A możemy udawać, że nas nie ma? - zaczynam go całować.
- Będziemy udawać, że nas nie ma...
- Nie ubieraj się - prosi widząc jak sięgam po bieliznę.
- Mam tak siedzieć? - pytam jednocześnie się uśmiechając.
- Mogłabyś cały czas być nago jak jesteśmy sami.
- Wykluczone. Napatrzysz się i Ci się znudzi.
- Nigdy mi się nie znudzisz, a w gruncie rzeczy to i tak znam już każdy najmniejszy kawałeczek Twojego ciała.
- Mogę? - biorę do ręki jego niebieską koszulę.
- Ależ oczywiście.
Ubieram się i idę do kuchni w poszukiwaniu jedzenia, na szczęście lodówka jest pełna.
- Jesteś głodny?
- Może trochę.
- Trochę? Ja bym zjadła wszystko teraz.
- Spalasz za dużo energii - śmieje się.
- A idź Ty - rzucam w niego jednym z jabłek leżących na blacie. Chłopak łapie je w locie i rzuca mi ostrzegawcze spojrzenie.
- A gdybym nie złapał? - w odpowiedzi wzruszam ramionami. Nim zdążę się zorientować znajduje się tuż za mną i zamyka w szczelnym uścisku. - I co ja mam teraz z Tobą zrobić, hm? - unosi do góry brew.
- Zależy na co masz ochotę.
- Ta lista jest zbyt długa - całuje mnie w policzek i puszcza.
Po kolacji kładziemy się do łóżka i wtedy znowu odzywa się dzwonek. Robert wstaje otworzyć, a mi nie udaje się nawet usłyszeć kto przyszedł, bo od razu zasypiam.
Parę dni później odbyła się gala Hollywood Film Awards na którą szłam razem z tatą. Ja w prostej sukience i tata w czarnym garniturze prawie w ogóle nie rzucaliśmy się w oczy do momentu, gdy założył białe buty.
- Teraz to poleciałeś po całości.
- Nie przesadzaj.
Cała ceremonia i after party przebiegły bez zarzutu, ale jak zwykle to ja muszę wyciągać tatę, który nie może się opędzić od znajomych. 
- Nie czujesz presji? - pyta wchodząc do domu.
- Względem? 
- Tych wszystkich mężczyzn których poznajesz.
- Pytasz o coś konkretnego?
- Widziałem jak rozmawiasz ze Scottem Eastwoodem.
- Wychowałeś mnie tak, że jeśli ktoś jest dla mnie dobry, to ja odwdzięczam się tym samym. Podszedł, zagadał, miałam go zignorować i uciec? Jestem dorosła, wiem co robię i uważam na to co robię. Bądź spokojny - całuję go w policzek i idę do swojego pokoju.
Kilka kolejnych dni spędzam u Roberta z racji, że zespół wyjeżdża do Afryki.
- Czuję się tu bezpieczniej niż u siebie - mówię cicho.
- Bo ten idiota nie wie gdzie mieszkam.
- Jedziesz do domu na Święto Dziękczynienia? - zmieniam temat.
- Nie sądzę.
- A Twoja mama wie, że Cię nie będzie?
- Jeszcze nie. Chyba, że chcesz żebym pojechał.
- Nie chcę - przytulam się do niego.
- Tak myślałem - dmucha mi w szyję przez co na moim ciele pojawiają się ciarki.
- Idziemy spać?
- Spać? - powtarza zasmucony. - Nie chcę spać, chcę robić coś innego - kładzie mnie na kanapie.
- A co jeśli ja nie chcę?
- Naprawdę? - odsuwa się.
- Nie - łapię go za koszulę i całuję...
W Święto Dziękczynienia od rana siedzę w kuchni. Nigdy nie przygotowywałam sama świątecznego obiadu, ale skoro teraz jest taka konieczność.
- Radzisz sobie? - pyta szatyn pijąc kawę.
- No nawet.
- To nie muszę Ci pomagać? - uśmiecha się podstępnie.
- Nie zostawisz mnie z tym samej - celuje w niego łyżką.
- Dobrze. Ubiorę się i przyjdę - całuje mnie w głowę.
Mężczyzna wychodzi, a ja wracam do robienia sałatki. Zanim kończę mija sporo czasu, a on nadal nie przychodzi. Idę do swojej sypialni, lecz nie ma go w środku. Dopiero po chwili dostrzegam go na balkonie. Jego myśli są gdzieś daleko. Widząc dym wydobywający się z jego ust nie dowierzam własnym oczom. On pali, a ja nawet tego nie zauważyłam. Podchodzę do niego wyrywając go tym samym z zamyślenia.
- Od kiedy palisz? - Zadaję mu to pytanie bez wyrzutów, bo nie mam się o co złościć, a poza tym sama czasami palę.
- Od jakiegoś czasu odpowiada.
- Od jakiegoś czasu - powtarzam.
- Od dnia w którym miałaś wypadek - dodaje.
- Naprawdę? Nic nie zaważyłam.
- Bo nie miałaś zauważyć. Przeszkadza Ci to?
- Nie, też zdarza mi się zapalić - przyznaje się.
- Mam rozumieć, że Jared nie wie.
- Nie sądzę żeby Shannon mu powiedział.
- Chodź do środka, bo zmarzniesz - łapię mnie za rękę.
Tata i Shannon zjawiają się dopiero wieczorem.
- Wy to zawsze na ostatnią chwilę.
- Przez niego to byśmy w ogóle nie przylecieli - mówi wokalista.
- Przemycałeś narkotyki? - pytam.
- Narkotyki to tylko z Ameryki Południowej - uśmiecha się pod nosem.
- Tak, to była bardzo  istotna informacja braciszku.
Po kolacji siedzimy do późna, a następnego dnia chłopaki idą na lunch z Constance.
- Pogodziliście się?
- Nie i ja nie zamierzam tego robić.
- Uważasz, że warto to ciągnąć?
- Nie będę udawał, że nic się nie stało, bo mama ostro przesadziła. Jesteś moją córką i jesteś dla mnie najważniejsza. Ktoś mi ostatnio powiedział, że mam wspaniałą córkę i że jesteś ukoronowaniem całego mojego życia. Miał rację, jesteś i absolutnie nikt tego nie zmieni. - Uśmiecham się słysząc jego słowa. Nie musi mnie zapewniać o tym, że jestem dla niego ważna, bo udało mu się zrobić karierę i mnie wychować.
Parę dni później ku mojemu niezadowoleniu okazuje się, że mamy zjeść obiad z Constance.
- Chciałabym Cię przeprosić - zaczyna kobieta.
- Chciałabyś czy przepraszasz? - pytam.
- Przepraszam.
Już miałam powiedzieć, że ok, ale nie zdążyłam ugryźć się w język.
- A jego przeprosiłaś? - wskazałam na tatę. - To jemu najbardziej należą się przeprosiny. Po mnie to spłynęło. Nigdy mi nie zależało na czymkolwiek z Twojej strony, a Ty od zawsze okazywałaś swoją niechęć do mnie. Tata zawsze Cię podziwiał i w ogóle, a Ty mu po siedemnastu latach wychowywania mnie powiedziałaś, że mógł mnie oddać. Wyobraź sobie jak go to zabolało. Przenieś się do momentu, jak miałaś dwoje malutkich dzieci, czy Twoi rodzice kazali Ci je oddać? Nie sądzę. Twoje przeprosiny kompletnie nic dla mnie nie znaczą i mam je gdzieś, bo i tak wiem, że nadal myślisz swoje. Masz wyjątkowego syna, ale wszystko ot tak zepsułaś. Nie potrzebuję Cię w swoim życiu, bo nigdy Cię w nim nie było i tak już zostanie. Mam głęboką nadzieję, że jesteś z siebie dumna, gratuluję - zabieram ze stołu papierosy Shannona i wychodzę przed dom. Mijają długie chwile zanim pojawia się tata.
- Jeśli przesadziłam...
- Powiedziałaś to, co sam chciałbym powiedzieć.
- Dałaś po garach, nie ma co - po mojej prawej stronie staje perkusista i wyciąga papierosa. - Gdzie moja zapalniczka?
- W kieszeni.
- Jak skończycie, to przyjdźcie do środka - mówi tata.
- Nie mówił nic, że palisz?
- Był zbyt oszołomiony żeby to zauważyć.
Gdy wchodzę do domu okazuje się, że Constance już dawno wyszła. Robert uśmiecha się na mój widok.
- Co? - pytam.
- Jak mojej mamie dasz tak popalić, to nie wiem czy to przeżyje.
- Nie zasłużyła sobie, więc się nie martw - całuję go w policzek.
- Pamiętasz, że...
- Pamiętam - przerywam mu. Oczywiście, że pamiętam o świętach u Twojej mamy, dodaje w myślach.
Zaraz po moich egzaminach mieliśmy lecieć do NY. Miałam nadzieję, że ten wyjazd obejdzie się bez żadnych niespodzianek i że w końcu Susan zaakceptuje nasz związek, ale żeby się tego dowiedzieć musiałam jeszcze trochę poczekać.




______________________________________________________________

Witam.
Wiem, minęło sporo czasu od ostatniego rozdziału. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie :) Nie zawiesiłam bloga, spadł trochę na dalszy plan, a napisanie czy przepisanie rozdziału zajmuje trochę czasu, a z tym u mnie krucho. Nie przypuszczałam, że studia i życie prywatne pochłaniają tyle czasu. 
Postaram się w miarę systematycznie dodawać rozdziały, bo wiem, że czekacie. Dostałam tyle wiadomości w przeciągu tych kilku miesięcy, co uświadomiło mi, że jednak podoba Wam się to co piszę.
Rozdział jest taki sobie. Zmieniłam dużo rzeczy, ale bardzo ciężko było mi przez to przebrnąć, no cóż czytajcie, komentujcie.
Pozdrawiam.