17 września 2013

34. "Zły i dobry glina".

- Obudź się wreszcie - poczułem jak ktoś mną potrząsa. Otworzyłem oczy, koło łóżka stał Shannon. Czemu nie kazałem oddać mu kluczy, gdy się wyprowadzał.
- Czego chcesz?
- Możesz mi powiedzieć co się dzieje?
- A co się ma dziać?
- Nie odbierasz od wczoraj telefonu, a dzisiaj rano dajesz wszystkim wolne. O co chodzi?
- Możesz się zamknąć, bo ją obudzisz - spojrzałem na Janette, która zaczęła się kręcić. Wziąłem do ręki BB, była 13. Ubrałem się i poszedłem do perkusisty.
- Więc? - rzucił mi wyczekujące spojrzenie.
- Nie spałem całą noc. Położyliśmy się dopiero rano.
- Dlaczego?
- Bo opowiadałem jej o Jennifer.
- Co?! Powiedziałeś jej prawdę? - spytał z niedowierzaniem.
- Tak.
- Cześć Shannon - do pomieszczenia weszła Janette. - Bądź łaskaw nie drzeć się tak następnym razem.
- Przepraszam. Myślałem, że się coś stało.
- Ano stało się. Swoją drogą to ona miała jaja, że to zrobiła no i kompletnie jej na mnie zależało.
- Janette - dziewczyna odwróciła się w moją stronę.
- Wiem, że może nie powinnam tak mówić, ale jestem zła.
- Masz do tego pełne prawo - Shannon ją poparł.
- Ej!
- Dużo jej powiedziałeś? - w jego oczach malowało się lekkie przerażenie.
- Wszystko.
- Zwariowałeś - stwierdził.
- Spokojnie - Janette położyła mu rękę na ramieniu.
- Wolałem po prostu żebyś nie znała szczegółów.
- Każdy popełnia błędy, ale nie rozumiem czegoś. Pamiętam jak zareagowaliście, gdy ja wzięłam. Ty - spojrzała na mnie - najchętniej byś mnie zabił, a Ty - zwróciła się do Shannona - zareagowałeś tak jakby nic wielkiego się nie stało.
- Zły i dobry glina - zaśmiał się brat.
- Zacznijmy od tego, że Ty miałaś 16 lat, a my byliśmy parę lat starsi.
- Jared jest Twoim ojcem, więc jego reakcja była inna niż moja.
- Młoda po prostu bałem się o Ciebie i na dodatek miałem obraz sprzed 20 lat, gdy on siedział w tym po uszy - wskazałem na perkusistę.
- Ja wiem, że wtedy zachowałam się strasznie nieodpowiedzialnie - dziewczyna spuściła wzrok - chyba nawet sama nie wiedziałam co robię.
- Spójrz na mnie - złapałem ją za rękę - to było dawno i się już nigdy nie powtórzy, tak?
- Tak.
- Brat do którego momentu doszedłeś w tym opowiadaniu?
- Jak zamieszkaliśmy razem.
- Nie opowiadałeś jej jak była chora.
- Shannon to nie jest fajne wspomnienie.
- W jakim sensie chora? - spytała Janette.
- Dzięki, a chciałem to pominąć.
- Powiedz - poprosiła.
- Miałaś wtedy rok, zabrałem Cię na spacer. Wróciliśmy strasznie późno do domu. W środku nocy obudził mnie Twój płacz. Miałaś strasznie wysoką temperaturę i pojechaliśmy do szpitala. Przez tydzień Twój stan się w ogóle nie poprawiał.
- Jared przez tydzień nie ruszył się ze szpitala. Dopiero, gdy poczułaś się trochę lepiej.
- Nie chciałem zostawiać Cię samej. Bałem się, że jak wyjdę, to już nie będę miał do kogo tam wrócić. Byłaś w tym szpitalu przeze mnie, bo za cienko Cię ubrałem i . . . - czułem, że głos mi się załamuje.
- Ale nic się nie stało skoro jestem tu dzisiaj.
- Jak się obudziłaś, to lekarz powiedział, że jesteś silna. Od tamtego czasu pilnowałem Cię żebyś znowu się nie rozchorowała, bo Twój organizm mógłby sobie z tym nie poradzić.
- Eee świetnie dał sobie radę - wymsknęło się jej.
- Co?
- Jak byłam w Kansas to byłam chora. Przeszło mi po paru dniach.
- Czemu ja nic o tym nie wiedziałem?
- Nie chciałam Ci zawracać głowy i nie dzwoniłam.
- Oj młoda - pokręciłem głową.
- A czemu nie powiedziałeś Elliottowi o mnie? - zapytała.
- Nie chciałem żebyś miała z nim do czynienia.
- Ale stało się inaczej - Shann się uśmiechnął.
- To było genialne. Sama uświadomiłaś go, że jesteś moją córką.

"- Kochanie zaraz wrócę - uśmiechnąłem się do córki, która leżała już w łóżku. Miałem jej przeczytać bajkę, ale zadzwonił dzwonek.
- Cześć Jared. Jest Shannon?
- Tak, wchodź.
- Siema stary.
- Panowie może byśmy gdzieś wyskoczyli.
- Ja nie mogę - odezwałem się - jak chcecie to idźcie.
- Ej, o co chodzi? Nigdy nie wychodzimy we trójkę, bo któryś z Was nie może. Tak jest już od dawna. Macie jakieś dziecko, którym musicie się zajmować czy co? 
Wtedy z pokoju wyszła Janette. Wzrok Elliotta zatrzymał się na niej. Mała podeszła do kanapy i wdrapała mi się na kolana.
- Tatusiu przeczytasz mi? - podała mi książkę.
- Już kochanie idziemy - wziąłem ją na ręce. - Poczekaj tu - zerknąłem na kumpla - zaraz wrócę i Ci wszystko opowiem."

- Naprawdę tak zrobiłam?
- Tak. Jego mina była bezcenna.
- Jak zareagował? - spytała z zaciekawieniem.

"Zamknąłem delikatnie drzwi i wróciłem do chłopaków.
- Co to za dziecko i czemu mówi do Ciebie tato? - Elliott spojrzał na mnie wyczekująco.
- To jest Janette i jest moją córką.
- Cooo?! 
- Ciszej, bo ją obudzisz.
- Ile ona ma lat?
- Dwa miesiące temu skończyła 3.
- Ale jak? Skąd?
- Chyba wiesz skąd się biorą dzieci.
- Z kim?
- Jennifer.
- Przecież ona odeszła 2,5 roku temu.
- No właśnie. Odeszła zostawiając małą.
- Jaka faza. Czemu nic nie powiedzieliście? - spojrzał na mnie i na brata.
- Bo . . .
- Dobra, nieważne."

- Od tamtego momentu Elliott dość często się Tobą zajmował. Pani Richardson nie poradziłaby sobie na dłuższą metę, a poza tym była w podeszłym wieku. My wtedy zaczynaliśmy przygodę z muzyką i zdarzało się nam grać koncerty, więc zostawiałem Cię z nim.
- Zostawiałeś mnie z narkomanem i dilerem?
- Zaufałem mu. Wiedziałem, że nic Ci się pod jego opieką nie stanie. 
- Gdzie on teraz jest? - spytała.
- To jest bardzo dobre pytanie. Elliott zniknął 12 lat temu. Pojawił się na Twoich 5 urodzinach, a następnego dnia zniknął.
- Dlaczego?
- Miał straszne długi. Sprzedał samochód, club, wszystko co mógł i wyjechał.
- Tylko, że te pieniądze były niewielką częścią tego wszystkiego. To wielka suma - powiedział Shannon. 
- Wysyła nam pocztówki z różnych stron świata, więc mamy pewność, że żyje. 
- Nieciekawie - dziewczyna się skrzywiła.
- Mówił, że już niedużo mu zostało.
- Wiecie co Wam powiem - Janette wstała od stołu - mieliście ciekawe życie. Nigdy bym się czegoś takiego po Was nie spodziewała. Przykładny tatuś i prawie przykładny wujek.
- Czemu prawie? - spytał urażony.
- Ty już dobrze wiesz czemu - puściła mu oczko i poszła do siebie.
Brat zaraz potem wyszedł. Wziąłem laptopa i poszedłem na taras.
- Gdzie Shannon? - spytała Janette z balkonu.
- Pojechał. Chodź tu do mnie.
Przeleciało mi przez myśl, że muszę z nią porozmawiać. Teraz albo nigdy.
- Co tam? - usiadła obok.
- Mogę mieć do Ciebie jedno pytanie? Ale obiecaj, że powiesz mi prawdę.
- Jasne. O co chodzi? 
- Co wydarzyło się w Kansas? - Janette zamarła. 
- Nic - odpowiedziała po chwili.
- Miałaś mi powiedzieć prawdę. 
- Ale ja nie potrafię - odwróciła wzrok.
- Potrafisz. Co by się tam nie stało powiedz.
Dziewczyna wstała i podeszła do basenu. Minęło parę minut zanim zaczęła.
- Wtedy jak mieliście ten konflikt z wytwórnią i nagrywaliście This Is War, ja w wakacje zostałam w Kansas. Kim jak się dowiedziała, że zostaję postanowiła zostać ze mną, bo nie chciała zostawiać mnie samej. W internacie panowały inne warunki, miałyśmy dużą swobodę, tylko musiałyśmy wracać przed 22. Spędzałyśmy dużo czasu w parku. Pewnego razu poznałam tam Frank'a i zaczęliśmy się spotykać. Był 3 lata starszy, do tego był miły i przystojny, więc poniekąd się w nim zakochałam. Po jakimś czasie zaprosił mnie do siebie, a ja głupia się zgodziłam i . . .
Znałem już koniec tej historii. Widziałem jak ciężko jej było o tym mówić. Była z tym kompletnie sama przez 3 lata.

Janette

Skoro tata chciał wiedzieć, to postanowiłam mu powiedzieć. Bałam się jego reakcji, ale powinien wiedzieć. Kimberly już od dawna mnie namawiała żebym mu powiedziała, ale ja nigdy nie umiałam się złamać. 
- Po jakimś czasie zaprosił mnie do siebie, a ja głupia się zgodziłam i . . .
- Wiem - objął mnie, a ja się rozpłakałam. Tak długo dusiłam to w sobie i nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Czułam jakby świat mi się zawalił. - Nie płacz, wszystko będzie dobrze.
- Przepraszam - spojrzałam na niego.
- Nie masz mnie za co przepraszać, to nie jest twoja wina. Gdybym tak bardzo nie skupił się na procesie i nagrywaniu nowej płyty, to nic by się nie stało, a tak to zostałaś tam.
- Sama jestem sobie winna. Mogłam posłuchać Kim i uważać na niego, ale jak zwykle zrobiłam po swojemu.

Jared 

Przeklinałem się za to, że ją wtedy zostawiłem w Kansas. Gdyby była w domu, to nic, absolutnie nic by się nie wydarzyło. 
- Czemu nie powiedziałaś mi od razu?
- Jak Ci miałam to powiedzieć? To nie było takie proste. A poza tym miałeś setki ważniejszych spraw na głowie.
- Wiesz przecież, że jesteś najważniejsza - pogłaskałem ją po głowie.
- Teraz wiem, ale wtedy myślałam inaczej.
- Widziałem, że się trochę zmieniłaś jak przyjechałaś do domu w listopadzie, ale nie przypuszczałem, że coś takiego mogło się stać. Byłaś taka nieobecna, przygaszona, wydawało się, że jesteś w jakimś innym świecie.
- Widać nie umiem udawać. Już jest ok. Dawno o tym zapomniałam. Doszłam do siebie i nie chcę do tego znowu wracać. Stało się, trudno. Wiesz co?
- Hmmm?
- Dziękuję, że to ze mnie wyciągnąłeś. Jest mi lżej - pocałowała mnie w policzek.
- Zadziwiasz mnie. Przed chwilą płakałaś, a teraz się uśmiechasz.
- Po prostu nie chcę się znowu nad tym rozdrabniać, bo w końcu skończę w psychiatryku. Nie mów o tym nikomu.
- Nigdy w życiu.
Zbliżał się wieczór, zjedliśmy kolację i Janette poszła spać. Czułem, że się do siebie jeszcze bardziej zbliżyliśmy. Zawsze byliśmy ze sobą blisko. Wszystko mi mówiła, ale teraz było inaczej. Po 3 latach w końcu odważyła mi sie zdradzić swoją największą tajemnicę. Namówiłem ją do tego, ale ważne, że powiedziała. Nie byłem zmęczony. Zdecydowanie za dużo wrażeń jak na te dwa dni. Jednak mając wizję rozmowy z Emmą, która będzie zadawała setki pytań, dlaczego dałem wszystkim wolne, wolałem się mimo wszystko przespać.
- Zawieziesz mnie do szkoły? - spytała Janette pijąc kawę.
- Chyba nie mam wyboru, a Ty musisz od samego rana się truć? Poszłaś wczoraj wcześnie spać.
- No właśnie rzecz w tym, że ja wcale nie spałam.
- A co robiłaś?
- Myślałam - odpowiedziała zdawkowo.
- Nad czym znowu.
- Czy dobrze zrobiłam, że Ci powiedziałam.
- Ja się tego od jakiegoś czasu domyślałem. Zmieniłaś się trochę i unikasz mężczyzn.
- Nie prawda! - pisnęła.
- A Braxton?
- Skąd wiesz, że ja i Braxton... Poskarżył Ci się?
- Nie. Mam swoje źródła.
- Z Braxtonem mogę się przyjaźnić, do tego się świetnie nadaje, ale nic poza tym.
- Powiedzmy, że Ci wierzę.
- Wierzysz czy nie, jedźmy już. Za 15 minut zaczynam zajęcia.
- To się spóźnisz i to nawet bardzo, bo są korki.
- No dzięki. Dość, że wczoraj mnie tam nie było, to dzisiaj się spóźnię.
- Kiedy będziesz miał czas? - spytała, gdy byliśmy już w połowie drogi do szkoły.
- Może jutro, a czemu?
- W tę sobotę jest bal.
- Już?
- Zgodziłam się na niego pójść, jeśli pójdziesz ze mną po sukienkę. Nie odpuszczę Ci, a zostało mało czasu, więc zrób sobie jutro wolne popołudnie - westchnąłem głęboko.
- Po co ja Cię na niego namawiałem - stanąłem przed budynkiem.
- Też się nad tym zastanawiam. Lecę, pa.
Wróciłem do domu, gdzie czekała już Emma.
- Przepraszam, musiałem zawieźć Janette do szkoły - powiedziałem do blondynki opartej o samochód.
- Rozumiem.
- Chcesz coś do picia? - zapytałem wchodząc jednocześnie do kuchni.
- Nie, dziękuję. Możesz mi powiedzieć co się wczoraj stało, że dałeś wszystkim wolne?
- Spędziłem całą noc na rozmowie z Janette i byłem zmęczony.
- Znowu ona.
- Em nie przeginasz czasem? Gdybyś miała rodzinę, męża, dziecko to też poświęcałabyś im czas, więc daruj sobie takie teksty. Ja tu o wszystkim decyduję, nie Ty - rzuciłem jej złowrogie spojrzenie.
- Tak, przepraszam. 
Dziewczyna zeszła na dół, a ja poszedłem do siebie. Byłem na nią trochę zły. To nie jest jej sprawa. Z drugiej strony ją rozumiałem, bo nie skupiałem się tylko na zespole i na firmie, ale też na Janette. Musiałem i chciałem poświęcać jej czas. Jest moją córką, nie mogę udawać, że jej nie ma. 
- Hej, jestem już - zawołała brunetka.
- A jak Ty wróciłaś i czemu nie zadzwoniłaś?
- Nie chciałam zawracać Ci głowy. Mama Megan mnie podrzuciła. Stało się coś? - przyjrzała mi się dokładnie.
- Nic takiego - lekko się uśmiechnąłem. - O której jutro kończysz?
- O 14.
- To przyjadę po Ciebie i pojedziemy na te zakupy.
- Czyli jednak chcesz.
- Obiecałem Ci w końcu.
Chcąc nie chcąc musiałem jechać z Janette na zakupy. To był jej warunek pójścia na bal, a ja ze wszystkimi za i przeciw się na niego zgodziłem.
- Shannon ja wychodzę - była 13:45 i już byłem spóźniony po Janette.
- A gdzie Ty się wybierasz?
- Jadę z młodą na zakupy. 
- Współczuję. Weź valium ze sobą - uśmiechnął się szyderczo.
- Też Cię kocham braciszku. Albo osiwieję albo ją zabiję. Narazie. 
- Powodzenia - krzyknął.

Janette

Wyszłam ze szkoły parę minut po 14. Taty jeszcze nie było, czyli się spóźni.
- A Ty co zostajesz tu do jutra? - zaśmiała się Meg przechodząc obok.
- Mam za mało wiedzy.
- Yhym. To do zobaczenia - pocałowała mnie w policzek.
Jakieś 15 minut później przyjechał tata.
- Wiem co chcesz powiedzieć, przepraszam - uprzedził mnie.
- W gruncie rzeczy to chciałam tylko zapytać co Cię zatrzymało.
- Jamie.
Wjechaliśmy na podziemny parking w galerii handlowej.
- Chodź, nie będzie tak źle - zaśmiałam się. Tata wyraźnie nie miał ochoty na zakupy, ale sam chciał.
- Młoda tylko kupmy tą sukienkę dzisiaj i zanim wszystko zamkną.
- Postaram się.
Chodząc po sklepach i szukając czegoś właściwego czułam się jakbym miała deja vu. Dokładnie tak samo było, gdy próbowałam coś znaleźć na galę charytatywną. Po trzech godzinach miałam dość, a tata to już na pewno. 
- Może pójdziemy na kawę, a potem wejdziemy jeszcze w dwa miejsca i koniec - zaproponowałam.
- Niech będzie.
Po pół godzinie byliśmy już w jednym ze sklepów.
- Może państwu w czymś pomóc? - zapytała ekspedientka. 
- Chętnie. Szukam sukni na bal. Delikatna, elegancka, nic typowego.
- Jakiś konkretny kolor? 
- Coś jasnego lub ciemnego.
- Myślę, że mam coś idealnego. Zaraz wrócę - wyszła na zaplecze.
- Możemy już jechać?
- Zaraz tylko zobaczę tę sukienkę i jedziemy, dobrze? - położyłam mu rękę na ramieniu. 
- Zapraszam Panią ze mną - weszłam do przymierzalni. Po założeniu sukienki spojrzałam w lustro. Przód wyglądał świetnie, a wiązanie z tyłu było piękne. Spodobała mi się i ładnie leżała.
- I jak? - spytałam taty, który powoli podniósł wzrok.
- Wnioskuję, że Ci się podoba.
- A Tobie?
- Nie ja w niej będę chodził tylko Ty. Jest ładna i ma ładną cenę - spojrzał na metkę. - Bierzemy ją?
- Tak - kiwnęłam głową.
- Bogu dzięki.
W domu zastaliśmy tylko Jamiego i Shannona.
- Długo Wam zeszło - powiedział perkusista.
- Przestań - tata go uciszył.
- Idę do siebie. Dziękuję - pocałowałam go w policzek. Wzięłam torebkę i weszłam na górę. Byłam niewiarygodnie zmęczona, zakupy jednak potrafią wykończyć. 

Wstając w sobotę rano czułam ogromne podekscytowanie. Nie chciałam iść na ten bal, ale takie rzeczy zdarzają się raz w życiu. Postanowiłam napić się kawy i powoli zacząć się przygotowywać. Paznokcie, makijaż, włosy. Nim się obejrzałam była 16, a bal zaczynał się o 18. Zakładając sukienkę usłyszałam pukanie.
- Proszę.
- Gdzie jesteś? - usłyszałam tatę.
- Tu - wyszłam z łazienki. - Zapniesz mi to - stanęłam do niego tyłem.
- Gotowe. Powiedz, że masz coś pod tą sukienką.
- Ale u góry czy na dole? - usiadłam na sofie i założyłam buty. Patrzył na mnie i nic się nie odzywał. - Częściowo mam. Nie patrz na mnie tak jakbym szła tam nago.
- O której chcesz jechać? - zmienił temat.
- Zaraz, bo to kawałek, a jest już późno.
- OK. To czekam na dole.
- Dobrze.
Spojrzałam jeszcze raz w lustro. "Będzie dobrze" pomyślałam. Wzięłam kopertówkę wkładając do niej telefon i szminkę.
- Możemy jechać - weszłam do salonu.
Tata odblokował samochód i otworzył drzwi od strony pasażera.
- Dziękuję.
Na miejscu byliśmy parę minut przed czasem.
- Janette?
- Tak? - spojrzałam na niego.
- Nie pij alkoholu i uważaj na siebie.
- Tato nie odę na wojnę tylko na bal.
- Taki bal niesie więcej zagrożeń niż wojna.
- Dobrze, będę uważać. Odpowiadając na kolejne pytanie, nie wiem o której wrócę.
- Baw się dobrze.
- Taa - wysiadłam i weszłam do środka.
- Myślałam, że już nie przyjdziesz - do ucha zaświergotała mi Megan.
- Nie mam w zwyczaju rezygnować w ostatniej chwili. Z kim przyszłaś? - zapytałam rozglądając się po sali. Ktoś tu się postarał. 
- Z Rayanem.
- Z Rayanem - powtórzyłam. 
- Janette...
- Nic nie mów. Idę po coś do picia.
Tylko tego brakowała żeby Rayan tutaj był. Zapowiadał się ciekawy wieczór.
- Jak sie bawisz? - zapytała Camil.
- Świetnie. 
- Chciałam podziękować za pomysł z tym miejscem. Wydaje się być idealne.
- Też tak uważam.
- Udanego wieczoru - oddaliła się.
- Wzajemnie - uśmiechnęłam się. 
Gdy tylko Parker odeszła obok mnie zjawił się brat Meg.
- Zatańczymy?
- Ray...
- Proszę - złapał mnie za rękę.
- No dobrze.
Poszliśmy w stronę parkietu. Przetańczyliśmy kilka utworów. Czas płynął tutaj bardzo szybko. Około północy muzyka przestała grać. Na scenie stała Camil.
- Moi drodzy przyszedł czas na ogłoszenie króla i królowej balu. Królem balu zostaje - otworzyła kopertę - Matt Wires! - Na scenę wszedł wysoki, przystojny brunet o ciemnych oczach. - Znamy już króla, czas poznać tegoroczną królową - sięgnęła po kopertę. - Królową zostaje . . .  - wstrzymała oddech - Janette Leto! - na sali rozległy się brawa, a ja byłam w szoku. Przecież się nie zgłaszałam. Poszłam powoli w stronę sceny. Parker założyła mi koronę na głowę. Chciałam ją zapytać co to ma znaczyć, ale z powrotem podeszła do mikrofonu.
- Tradycją jest, że zwycięzcy tańczą, więc zapraszamy. 
Matt podał mi rękę i zeszliśmy na parkiet. Z głośników popłynęła nie znana mi melodia, ale była zdecydowanie za wolna. Czułam na sobie spojrzenie wszystkich, a także Matt'a.
- Przestań.
- Dlaczego? - uśmiechnął się. Spojrzałam w jego ciemnobrązowe tęczówki, czemu on musiał być tak cholernie przystojny.
- Po prostu przestań.
Piosenka się skończyła, grzecznie przeprosiłam i poszłam do Camil.
- Zechcesz mi to wytłumaczyć?
- Wiem, że nie wpisywałaś się na listę, ale ja to zrobiłam i widzę, że się nie myliłam. Wiedziałam, że Cię wybiorą. Chyba nie jesteś zła? - spytała. Pokręciłam lekko głową i ruszyłam w stronę wyjścia.
- Janette - Meg złapała mnie za rękę - my się zbieramy.
- Ja też - wyciągnęłam telefon z torebki.
- A czym jedziesz?
- Taksówką.
- My Cię odwieziemy, chodź. 
Nie byłam co do tego przekonana, ale się zgodziłam.
- Mam coś - blondynka otworzyła bagażnik i wyciągnęła z niego szampana i kieliszki. - Za ten rok - otworzyła butelkę i nalała. A miałam nie pić, przeleciało mi przez głowę. Po drodze do mojego domu opróżniłyśmy całą butelkę.
- Jeszcze raz dzięki za podwiezienie - wysiadłam z samochodu.
- Nie ma sprawy - Rayan lekko się uśmiechnął.
Otworzyłam torebkę i zdałam sobie sprawę, że nie wzięłam kluczy. Było po 2, czyli tata pewnie spał. Przekroczyłam furtkę i włączyłam alarm. Nacisnęłam dzwonek do drzwi i czekałam. Otworzyły się szybciej niż myślałam. 
- Nie śpisz jeszcze? Czy mnie sprawdzasz? - przeszłam obok niego.
- Czuwam. Piłaś - wszedł za mną do kuchni.
- Tak, ale nie na balu tylko z Megan. Nie złość się, od lampki szampana jeszcze nikt nie umarł - zdjęłam buty.
- Młoda, Ty mnie kiedyś wykończysz. Nie dożyję spokojnej starości przez Ciebie.
- Nie przeze mnie, tylko przez swoje koncerty jeśli już.
- Skąd masz koronę? - wziął przedmiot do ręki.
- Wygrałam. Zostałam królową balu.
- Czyli nie było tak strasznie.
- Proszę Cię. Już lepiej jest na tych wszystkich Twoich imprezach branżowych. Na Oscarach było lepiej, mimo że byłam przerażona - tata utkwił swoje spojrzenie na mnie. - No co?
 - Nie, nic - uśmiechnął się pod nosem. - Idę spać. Chciałam tylko wiedzieć czy wrócisz cała, nic poza tym. Dobranoc. 
- Dobranoc - zgasiłam światło i poszłam do swojego pokoju. Położyłam koronę na łóżku, zrobiłam zdjęcie i wrzuciłam na Twittera z podpisem "Little souvenir from prom". Ściągnęłam sukienkę i poszłam spać.

- To jak z tym Nowym Yorkiem? - spytał tata, a ja spojrzałam na niego zdezorientowana. Potrząsnął głową - mówiłem Ci o wyjeździe do Nowego Yorku. Pytałem czy chcesz jechać, a Ty miałaś się zastanowić. Jestem ciekaw jaka jest Twoja odpowiedź, bo to jest w środę.
- Chętnie bym pojechała. Tylko muszę wszystko w szkole załatwić.
- OK.
W poniedziałek w pierwszej kolejności poszłam do Pani dyrektor.
- Przepraszam, mogę na chwilę? - otworzyłam drzwi.
- Tak. Zapraszam.
- Chciałam tylko powiedzieć, że pojutrze wyjeżdżam na parę dni i już mnie nie będzie.
- Dobrze. Pamiętasz o rozdaniu dyplomów, które jest w przyszły czwartek?
- Zakończenie, no tak.
- Zdążysz wrócić? - zapytała.
- No mam taką nadzieję. Kiedy będą wyniki?
- Na dniach. Przyjdą listownie do domu.
- To super. Dziękuję i do widzenia. 
- Do widzenia - lekko się uśmiechnęła.
Wróciłam do domu w samo południe.
- A co Ty tak wcześnie? - spytał zaskoczony tata.
- Skończyłam edukację. A właśnie na ile jedziemy do NYC?
- Może na tydzień. Nie jestem pewny. Muszę załatwić parę spraw - puścił mi oczko. - A czemu?
- W czwartek jest rozdanie dyplomów. Ja muszę na nim być no i miło by było gdybyś Ty też był.
- Zastanowię się - spojrzał w ekran laptopa.
- No ej! - walnęłam go w ramię.
- Przyjdę. Chcę zobaczyć jak moja kochana córeczka odbiera dyplom.
- Teraz to już się nie podlizuj.
- Bo zmienię zdanie - pogroził mi palcem.
- Już nic nie mówię - wyszłam z salonu.
Wyciągnęłam z garderoby walizkę i zaczęłam się pakować. Wolałam tego nie robić na ostatnią chwilę, bo jak zwykle czegoś bym zapomniała. 
- O której jest ten samolot? - spytałam taty, który od rana siedział w kuchni.
- O 11 czy jakoś tak. A po co Ty tak wcześnie wstałaś? 
Na zegarku było parę minut po 8.
- Chyba z przyzwyczajenia  Dobra idę się ubrać - wzięłam do ręki kubek z kawą i wróciłam do pokoju. Po dłuższym zastanowieniu założyłam szorty, sandałki i bluzkę. Nie śpieszyłam się z niczym, ale jak już byłam gotowa i zobaczyłam, że jest dopiero 9, byłam na siebie zła, że tak wcześnie wstałam. Widać nie umiem zapanować nad swoim organizmem. 
- Czemu ten czas tak wolno płynie - jęknęłam. Kto jedzie tam jeszcze? - znałam tatę na tyle, że byłam pewna, że kogoś zabiera.
- Emma i Babu.
- Po co? - zadałam kolejne pytanie.
- Em w sprawach biznesowych, że tak powiem, a Greenwood to tak po prostu.
- Yhym - pokiwałam głową.
- Chodź, taksówka przyjechała.
Po 45 minutach byliśmy na lotnisku, gdzie czekała już blondynka.
- Ta jak zwykle na czas.
- Powinieneś się cieszyć, że masz punktualną asystentkę. 
Niedługo po nas na lotnisku zjawił się Robert i spokojnie mogliśmy ruszyć do stanowiska odpraw. W Nowym Yorku byliśmy po 16. Po zameldowaniu się w hotelu ruszyliśmy na miasto.
- Ty masz jakieś konkretne plany, prawda? - zapytałam, gdy wieczorem siedzieliśmy w hotelowej restauracji.
- Nie - odpowiedział wokalista.
- Nie kłam - odezwał się Babu.
- Czyli jednak. Dobra nie wnikam. Chyba wolę nie widzieć.
- Tu masz rację - tata spojrzał na mnie.
Następnego dnia odwiedziliśmy siedzibę Fast Company i MakerBot. Czas mijał mam miło, jeśli można to tak określić. Z tego co wiedziałam tata nie miał żadnych planów na piątek, więc chciałam się przejść po mieście. W końcu marzyłam żeby tu studiować. Musiałam oczywiście powiedzieć, że chcę wyjść i uzyskać jego zgodę żeby potem nie słuchać tego jak się o mnie martwił, bo nic mu nie powiedziałam.
- Mogę na chwilę? - spytałam, gdy drzwi się otworzyły. 
- Tak, wejdź.
Weszłam w głąb pokoju. Tata nie był sam, znajdowała się tam dziewczyna. Odwróciłam się w jego stronę.
- Janette to jest Anastasia. Anastasia pamiętasz wspominałem Ci o mojej córce - zwrócił się do dziewczyny.
- Tak. Cześć - wstała z fotela i podała mi rękę.
- Hej - nieznacznie się uśmiechnęłam.
Byłam w szoku, wyglądała jakby była młodsza ode mnie.
- Tato możemy porozmawiać? - złapałam go za ramię i poprowadziłam w stronę drzwi.
- Tak?
- Mogę wyjść?
- A gdzie chcesz iść?
- Pozwiedzać - przewróciłam oczami - chciałam się przejść.
- Idź tylko się nie zgub, a jeśli chodzi o...
- Porozmawiamy później - przerwałam mu. - Pa.
Po drodze do windy wpadłam na Greenwood'a.
- Stało się coś? - spytał.
- Nie.
- Przecież widzę.
- Zostaw mnie. Chcę sie przejść.
- Chcesz iść sama na miasto, którego nie znasz?
- A Ty znasz? - spojrzałam na niego.
- Parę lat temu tu mieszkałem, więc wiesz. Nie puszczę Cię samej. 
- Nie traktuj mnie jak dziecka. 
- Nie robię tego. Chodź - wsiedliśmy do windy.
Idąc przez miasto praktycznie się do siebie nie odzywaliśmy. Ciągle w głowie miałam tę dziewczynę.
- Kawa? - spytał Robert wyciągając mnie tym samym z zamyślenia.
- Czemu nie.
Chwilę później siedzieliśmy już a parku na ławce.
- Wiedziałeś o niej?
- Tak.
- Ile ona ma lat?
- Jest starsza od Ciebie.
- Nie pocieszyło mnie to. Wiesz - zaczęłam po dłuższej przerwie - przeraża mnie momentami to, co on robi. Nie jestem w stanie tego pojąć. No i w sumie nie powinnam się w to wtrącać, bo to jego życie i ma prawo robić to co chce.
- Jared po 3 stałych związkach my chyba dość, bo z żadnego nic nie wyszło.
- Po 3? - spytałam.
- Twoja mama, Cameron i Scarlett.
- No tak.
- Wiem, że z perspektywy jego córki jest Ci ciężko, ale . . .
- No właśnie. Zawsze musi być jakieś "ale" - Babu lekko się uśmiechnął.
- Wracamy? - w odpowiedzi pokiwałam głową.
- Nie mów mu nic - powiedziałam zanim weszliśmy do hotelu.
- OK. 
Godzinę po tym jak wróciłam, do pokoju przyszedł tata.
- Przepraszam, że poznałaś ją w taki sposób.
- W jaki sposób? Przecież nie nakryłam Was w łóżku.
- Janette
- No co?
- Jesteś zła - stwierdził.
- O co mam być zła? Robisz co chcesz i to jest w porządku. Po prostu się zastanawiam kiedy będą młodsze ode mnie.
- Nie przeginaj. 
- Przepraszam. Byłoby chyba lepiej gdybym została w LA.
- Nie mów tak - podszedł do mnie. - Mogę? - wyciągnął ręce.
- Skoro musisz - odpowiedziałam, a on mocno mnie przytulił.
Niby mówiłam, że tata ma prawo robić to co chce, bo jest dorosły i w ogóle, ale w głębi ducha szlag mnie trafiał jak to wszystko widziałam.

- Chodź z nami. Poznasz kogoś - po raz setny przy i po śniadaniu tata próbował mnie przekonać żebym wyszła z nim i Babu.
- Chwilowo mam dość nowych znajomości.
- Nie będziesz żałowała, obiecuję.
- No dobra, bo nie dasz mi spokoju.
W południe byliśmy już w Soho. 
- Cześć Jared - usłyszałam głos jakieś dziewczyny. Obróciłam się, koło taty stała Katie Gallagher.
- Katie, to moja córka Janette.
- Miło poznać - lekko się uśmiechnęła.
- Ciebie również. Ładna sukienka.
- Dziękuję, mój projekt.
Niedługo potem znaleźliśmy się w jej mieszkaniu.
- Chodź ze mną - pociągnęła mnie w stronę sypialni. Wyjęła z szafy sukienkę - przymierz. - Spojrzałam na nią zdezorientowana, ale powoli zdjęłam swoje ubranie. Parę sekund później miałam już na sobie to co dała mi projektantka. Przejrzałam się w dużym lustrze, góra sukienki była z koronki i prawie wszystko prześwitywało. Była czarna, za kolana.
- Wiedziałam, że będzie idealna - powiedziała zadowolona. - Nosisz 7?
- Tak.
- Masz - podała mi czarne szpilki. - A teraz zobaczymy co powie Jared i Robert. I jak Wam się podoba? - zapytała.
- Eeee...
- Czyli bardzo - zaśmiała się. - Rzadko tworzę takie rzeczy. Raz na jakiś czas zdarzy mi się zrobić coś odbiegającego od normy. Jest Twoja - spojrzała na mnie.
- Nie, ja nie mogę - zaprotestowałam.
- Musisz. Nie przyjmuję odmowy, to prezent.
- Dziękuję.
Wróciliśmy do hotelu późnym wieczorem.
- Chodź do mnie na chwilę - poprosił tata.
- Co tam? - weszłam za nim do pokoju.
- Babu ma jutro urodziny. Chcemy mu zrobić niespodziankę, więc nie składaj mu rano życzeń.
- OK.  A co to za niespodzianka?
- Zobaczysz jutro.
W niedzielę przed południem tata umówił się z Terrym Richardsonem. Koło 14 rozdzwonił się mój telefon.
- Hej mała - usłyszałam głos taty w słuchawce. - Mam do Ciebie prośbę. Przyprowadzić Greenwood'a do parku? Emma miała zając się tortem i . . .
- Dobrze - przerwałam. - Na którą? 
- Na 15.
- Nie ma sprawy.
- Dzięki - rozłączył się.
Przebrałam się i poszłam do Babu.
- Co robisz?
- Nic - przyjrzał mi się uważnie.
- Chodź, pójdziemy na spacer.
- Nie chce mi się.
- Nie marudź, tylko chodź.
- Powinienem się przebrać? 
- We frak jeśli już - zaśmiałam się.
- Skąd ja wezmę. . . Nie żartuj sobie tak - powiedział widząc moje rozbawione spojrzenie. - Co wykombinowaliście? - padło pytanie, gdy wchodziliśmy do parku.
- Ja? Nic.
- Ty może i nic, ale Jared na bank coś wymyślił.
- On po prostu dba o swoich przyjaciół - puściłam mu oczko.
W umówionym miejscu czekało już trochę osób.
- Wszystkiego najlepszego! - krzyknęli.
- Nie trzeba było - odezwał się jubilat.
- Nie Ty o tym decydujesz - powiedział tata. Ten to kocha mieć władzę.
- Życzenie - Emma wzięła tort do rąk. Robert lekko się uśmiechnął i zdmuchnął świeczki.
Do hotelu wróciliśmy po północy. Następnego dnia obudziło mnie pukanie do drzwi. Jeśli to tata, to zabiję, pomyślałam.
- Obudziłam Cię - odezwała się Anastasia, gdy otworzyłam drzwi.
- Nie zaprzeczę. Wejdź - wpuściłam ją. - Stało się coś?
- Byłam umówiona z Jaredem, ale go nie ma w hotelu i nie odbiera.
- Ma spotkanie. Daj mi chwilę, ubiorę się - weszłam do łazienki.
- O której miał mieć to spotkanie? - zapytała.
- Chyba o 11. Mówił, że wróci po południu - spojrzałam na zegarek, no tak była już 12.
- Szkoda, że mi nic nie powiedział.
- Pewnie zapomniał. Masz jakieś plany?
- Miałam, ale są już nieaktualne - uśmiechnęła się.
Przyglądałam się chwilę dziewczynie. Była ładna, miała dziewczęcą urodę i była zdecydowanie za młoda dla taty.
- Może pójdziemy na zakupy? 
- Nie wiem - zawahała się - chociaż czemu nie. 
Chodziłyśmy po sklepach niemalże 3 godziny. Po powrocie w hotelowym korytarzu spotkałyśmy tatę.
- Gdzie byłyście?
- A tu i tam.
Tata przeniósł swój wzrok ze mnie na nią i z powrotem. 
- Pójdę do siebie - lekko się uśmiechnęłam
Wieczorem zjawił się u mnie tata.
- Co to miało być?
- Nie zrobiłam nic złego. To Ty jej nie uprzedziłeś, że Cię nie będzie, a skoro już tu przyszła, to wyciągnęłam ją na zakupy. Chyba nic się nie stało.
- No nie, tylko jestem zaskoczony. Myślałem, że jej nie lubisz.
- To za dużo powiedziane. Po prostu mogłaby być parę lat starsza.
- Mniejsza o to. Zapomniałbym, wracamy jutro do Los Angeles.
- To dobrze. 
We wtorek przed 22 byliśmy już w domu. Przypomniało mi się, że miały przyjść wyniki egzaminów. Wybiegłam z domu i otworzyłam skrzynkę pocztową. Trochę tego się nazbierało. Wróciłam do środka i rzuciłam wszystko na stolik. Powoli przejrzałam pocztę znajdując tę, która była mi potrzebna.
- Co to? - spytał tata.
- Wyniki egzaminów - odpowiedziałam gapiąc się na papier.
- Otwórz - ponaglił mnie.
- Nie. Boję się, a jak coś poszło nie tak.
- Nie gadaj głupot. Parę miesięcy poświęciłaś ciągłej nauce, do tego nie przespane noce i hektolitry kawy i mówisz, że coś mogło pójść źle. Daj mi to - wyjął mi kopertę z rąk. Otworzył, a mi serce podeszło do gardła.
- Oj młoda . . .
- Co? Pewnie coś zawaliłam.
- Chciałem powiedzieć, że jak zwykle dramatyzujesz. Spójrz - usiadł obok mnie - ta Twoja nauka przyniosła bardzo dobre efekty.
Przejrzałam powoli kartkę. Tata mówił prawdę, wyniki były świetne. Szkoda tylko, że nie zostaną wykorzystane w Nowym Yorku.
- Nad czym tak myślisz? - spytał.
- O dalszych planach.
- To co Nowy York - puścił mi oczko.
- Chciałabym - wstałam z kanapy zabierając ze sobą kopertę. - Szkoda tylko, że te plany się nie zrealizują - mruknęłam cicho wchodząc do swojego pokoju.

_________________________________________________________________

W pierwszej kolejności chciałam Wam podziękować za odzew pod ostatnimi dwoma rozdziałami. Wierzcie mi Wasze komentarze naprawdę dużo znaczą dla mnie. Dziękuję.

W drugiej kolejności przepraszam. Wiem, że rozdziały miały być co 2 tygodnie, ale szkoła się zaczęła i znowu nie mam na nic czasu ;/ Przepisywałam ten rozdział ponad tydzień a do tego musiałam nanieść trochę poprawek. Mam nadzieję, że nie wyszłam do końca z wprawy pisania długich rozdziałów, chociaż nie do końca podoba mi to co napisałam.

Czuję, że będzie w szoku jeśli chodzi o Janette i Frank'a. Nie wiem skąd ten pomysł, ale chciałam coś takiego wpleść w to opowiadanie.

To chyba tyle. Czekam na Wasze opinie. Pozdrawiam :)