Janette
Szykując się na galę charytatywną UNESCO byłam lekko podekscytowana. Założyłam czarną sukienkę i szpilki w tym samym kolorze. Byłam prawie gotowa. Jeszcze tylko kolczyki i bransoletka.
- Powiedz, że możemy już jechać - do pokoju bez żadnego ostrzeżenia wszedł tata.
- Puka się, a jakbym stała tu nago?
- Nic mnie nie zaskoczy, wiem co tam jest. Nie dramatyzuj - zaśmiał się. - Ślicznie wyglądasz - dodał.
- A spadaj - założyłam płaszcz.
- Oj młoda - pokręcił rozbawiony głową. Wsiedliśmy do winy i tacie zebrało się na wspomnienia. - Wiesz, pamiętam jak miałaś chyba 4 lata. Zostawiłem Cię z Shannonem, miał Cię wykąpać i położyć spać. Jak tylko weszłaś do łazienki i zobaczyłaś, że nie ma Twojego szamponu, na którego butelce był Winnie-the-Pooh, to wybiegłaś z łazienki i biegałaś po całym mieszkaniu oczywiście bez ubrania, bo Shannon zdążył Cię już rozebrać. Pamiętam, że wszedłem do domu, a on próbował Cię złapać. Jak mnie zobaczyłaś, to się zatrzymałaś, popatrzyłaś na mnie i było tylko takie "daddy?".
- Niemożliwe. Okłamujesz mnie.
- Możesz zapytać Shannona. Nie byłaś najgrzeczniejszym dzieckiem, ale byłaś kochana no i żeby nie było, nadal jesteś. Co wczoraj robiliście?
- A co było słychać?
- No wiesz...
- Dobra, nie kończ - zakryłam twarz.
- Nic nie było słychać. Ściany w hotelach mają specjalnie wyciszenie także spokojnie.
- Powiedzmy, że mi ulżyło - wysiedliśmy z windy.
- Lubiłam to, że ostatnimi czasy rozmawialiśmy o wszystkim bez skrępowania, to było na swój sposób wyjątkowe, bo który nastolatek prowadzi takie rozmowy z rodzicami, a raczej, który nastolatek ma za ojca Jareda Leto. No tak, to na pewno było wyjątkowe. Fakt czasem krępowały mnie te rozmowy, ale z czasem powoli się przyzwyczajałam.
Pod hotelem w którym odbywała się gala stało sporo ludzi, a w tym Echelon. Po rozdaniu autografów przyszła pora na zdjęcia. Zagapiłam się, a on pociągnął mnie za sobą przed fotoreporterów. Schodząc ze ścianki spojrzałam na niego wymownie.
- No co?
- Ty już dobrze wiesz co.
Zostawiłam płaszcz i zajęliśmy stolik. Siadając koło Roberta automatycznie złapaliśmy się za ręce. Po gali na szczęście nie było żadnego after party, więc mogliśmy wrócić do hotelu. Spędzając niedzielę w Dusseldorfie czułam się niemalże jak na Grenlandii. Jesień w Europie występowała pod całkiem inną postacią niż w Los Angeles. W poniedziałek przed południem polecieliśmy do Berlina. Lot trwał nieco ponad godzinę. Siedząc cały dzień w hotelu oglądaliśmy telewizję. Nagle nadawanie programu zostało przerwane i pojawiły się informacje "Hurricane Sandy destroying New York". Prezenterka zaczęła coś mówić, a na ekranie kolejno pojawiały się zdjęcia zalanego i zniszczonego miasta. Spojrzałam w lewo, gdzie przed chwilą siedział Robert, lecz go już nie było.
Robert
Słysząc o Sandy zerwałem się i próbowałem dodzwonić do mamy i Caity, ale jak na złość żadna nie odbierała. Przez moją głowę przelatywały tysiące myśli. Bałem się o nie, bo były tam same. Analizując wszystko postanowiłem tam polecieć o ile w ogóle będzie to możliwe.
- Lecę do Nowego Yorku.
- Lotniska są pozamykane - powiedziała Shayla.
- To gdziekolwiek byle się tam dostać.
- Ale Robert - Janette spojrzała na mnie.
- Kochanie muszę - wszedłem do pokoju po walizkę. Nie była jeszcze rozpakowana. W drzwiach stanęła brunetka. - Chodź do mnie - wyciągnąłem ręce.
- Boję się o Ciebie. Jeśli coś Ci się stanie...
- Nic mi się nie stanie - przerwałem jej.
- Mogę jechać z Tobą na lotnisko? - Pokiwałem twierdząco głową.
- Jadę z Wami zakomunikował Jared.
- Uważaj na siebie - Emma mnie uścisnęła.
W drodze na lotnisko przyszedł mi do głowy tata. Do niego nie dzwoniłem. Wchodząc na halę od razu skierowałem się do stanowiska, gdzie sprzedawali bilety.
- Czy jest jakaś możliwość dostania się do Nowego Yorku lub gdzieś niezbyt daleko.
- Jest. Za 1:15 jest samolot do White Plains.
- Dobrze - kiwnąłem głową.
- Bardzo proszę - podała mi bilet.
Spojrzałem na dziewczynę, która stała obok mnie, była nieobecna.
- Kochanie nie martw się. Chodź - załapałem ją za rękę i pociągnąłem za sobą. Posadziłem na krzesełku, a sam usiadłem obok.
- Nie leć proszę Cię, a jak ten samolot nie wyląduje i ... przecież ja...
- Gdyby było jakieś niebezpieczeństwo, to nie można byłoby tam lecieć. Nie płacz. Obiecuje, że się spotkamy za parę dni w Los Angeles. Przysięgam Ci to - pocałowałem ją i podszedłem do Jareda.
- Zadzwoń do mnie zaraz jak wylądujesz - uścisnął mnie.
- Dobrze.
- Idź, bo się spóźnisz.
Przechodząc przez odprawę miałem nadzieję, że dolecę spokojnie na miejsce.
Jared
Byliśmy na lotnisku dopóki samolot Roberta nie zaczął kołować i wystartował.
- Chodź, wrócimy do hotelu. - Dziewczyna pokiwała przecząco głową. Po jej policzku zaczęły spływać łzy. - Nie płacz - pocałowałem ją w czoło. - Niepotrzebnie się przejmujesz.
- A jak...
- Nie myśl w ten sposób - nie pozwoliłem jej dokończyć. - To Ci nic nie da, a będziesz tylko bardziej się zamartwiać. Wracamy do hotelu i to w tej chwili.
Janette przez całą drogę nie odezwała się ani słowem. Wchodząc do pokoju usiadłem na kanapie i głęboko odetchnąłem. Chwilę później dziewczyna usiadła obok mnie. Nawet nie zauważyłem kiedy zasnęła.
- Shayla, podasz mi - wskazałem na koc. Kobieta czytając mi w myślach przykryła nim Janette. - Dzięki - blondynka lekko się uśmiechnęła.
Patrząc na śpiącą córkę i jej spokojny wyraz twarzy miałem wrażenie, że to całkiem inna osoba niż ta sprzed paru godzin, która była wystraszona niczym mały kotek. Ta sytuacja, strach Janette o Roberta uświadomiła mi jak bardzo ona go kocha i, że jeśli coś by mu się stało, to nie dała by sobie z tym rady. Miałem nadzieję, że Greenwood bezpiecznie dotrze na miejsce. Powoli wstałem zdejmując głowę dziewczyny z moich kolan i kładąc ją na poduszce.
- Hej - wszedłem do pokoju Emmy i Shayli - Janette śpi na kanapie. Postarajcie się jej nie obudzić.
- OK.
Będąc w Berlinie wynajęliśmy apartament z trzema sypialniami. Wszedłem do swojego pokoju i sięgnąłem po telefon. Była 22:16, Robert wyleciał około 17, więc nie miałem co spodziewać się telefonu od niego. Chodziłem z miejsca na miejsce, bo nie mogłem usiedzieć. Zasnąć też nie mogłem. W końcu parę minut po 3 poczułem wibracje w kieszeni.
- Słucham - odebrałem.
- Jestem na miejscu i żyję - usłyszałem głos przyjaciela.
- Jakbyś nie żył, to byś nie dzwonił.
- Janette śpi? - spytał.
- Zasnęła na szczęście.
- To zadzwonię do niej rano, ale wcześniej możesz jej powiedzieć, że wszystko w porządku.
- Przekażę.
- Ej, a Ty chyba nie czekałeś na mój telefon?
- Ja? No co Ty - zaparłem się.
- Oj Jared, muszę kończyć narazie.
- Babu?
- Tak?
- Uważaj na siebie.
- Będę pamiętał.
Wiedząc już, że Robert jest cały i zdrowy położyłem się w spokoju do łóżka.
Robert
Lądując w White Plains od razu zadzwoniłem do Janette. Dziewczyna nie odbierała, więc zadzwoniłem do Jareda. Wiedziałem, że tam jest środek nocy, ale chciałem ich uspokoić. Prosto z lotniska pojechałem do mamy. Nie było tak tragicznie skoro można było pokonywać tyle kilometrów bez żadnego problemu. Taksówka zatrzymała się pod samym domem. Nacisnąłem dzwonek, po chwili w drzwiach stanęła Caity.
- Wiesz, że telefony się odbiera.
- Wiem, ale w tamtej chwili co innego było ważne, a tak w ogóle to cześć - mocno mnie uściskała. - Mamo Twój syn przyjechał! - zawołała.
- O boże!
- Mamo, Robert w zupełności wystarczy - zaśmiałem się.
- No wchodź, co tak stoisz.
- Wszystko ok?
- Było strasznie, ale zważając na sytuacje u nas jest świetnie - powiedziała siostra.
- Jakieś straty?
- Poza psychicznymi żadne.
- Jesteś głodny? - zapytała mama.
- Trochę, ale ja tu o poważnych rzeczach, a Ty mi o jedzeniu.
- Jak się tu dostałeś?
- Przyleciałem z Berlina.
- Z Berlina? - mama otworzyła szerzej oczy.
- Byłem tam z Jaredem.
- Było sobie nie zawracać głowy.
- Martwiłem się o Was.
Zjadłem i czułem, że robię się senny. Miałem jeszcze trochę poczekać i zadzwonić do Janette.
- Mogę? - do pokoju weszła Caity z dwoma butelkami piwa.
- Wchodź - posłałem jej delikatny uśmiech.
- no braciszku to jak Ci się wiedzie życie w Los Angeles?
- Bardzo dobrze, chyba dawno tak nie było.
- Zaszły jakieś zmiany, co? - szturchnęła mnie w ramię.
- To aż tak widać? Czy Ty masz jakiś dar po prostu?
- Robert jesteś szczęśliwy to widać i strasznie mnie to cieszy - cmoknęła mnie w policzek. - Jaka jest?
- Śliczna to na pewno. Odwala jej momentami, ale jest kochana i moja. Czasami jest taka, jak mały kotek albo szczeniak, że masz ochotę cały czas ją przytulać.
- Zakochałeś się i to tak porządnie - pokiwała głową.
- Fakt i cholernie mi z tym dobrze.
- Ożeń się z nią, bo drugiej takiej nie znajdziesz. Kiedy ją poznam? - wzruszyłem bezradnie ramionami.
- Oby nigdy - zaśmiałem się.
- Ja Ci dam! - rzuciła w moja stronę poduszką.
- Idź spać, bo gadasz od rzeczy. Dobranoc - zamknęła drzwi.
Gdy Janette mi się spodobała poza córką mojego szefa i przyjaciela zacząłem dostrzegać w niej kobietę. Nie myślałem, że coś z tego wyjdzie, bo nie wyobrażałem sobie, że zrobię pierwszy krok, ale gdy już go wykonałem, a ona mnie nie odtrąciła czułem, że to jedna z lepszych decyzji w swoim życiu jakie podjąłem. Idąc z nią do łóżka nie przypuszczałem, że się w niej zakocham i że będziemy razem, a już na pewno, że Jared się na to zgodzi. Byłem, a właściwie to jestem z nią cholernie szczęśliwy. Wręcz sobie nie wyobrażam żeby coś nam stanęło teraz na przeszkodzie.
Budząc się rano poczułem się trochę zdezorientowany. Dawno nie byłem w domu, więc dziwnie było się obudzić w swoim starym łóżku. Chciałem zejść na dół i napić się kawy, ale przypomniałem sobie o Janette.
- Cześć kochanie - powiedziałem, jak dziewczyna tylko odebrała.
- Nawet nie wiesz jak dobrze Cię słyszeć. Jak tam?
- Wszystko dobrze. Zaczynam trochę za Tobą tęsknić.
- No to wracaj szybko.
- Postaram się.
- Janette chodź już - usłyszałem głos Jareda.
- Muszę kończyć, tata ciągnie mnie na miasto.
- To idź.
- Robert
- Tak?
- Kocham Cię - dziewczyna się rozłączyła. No co za istota no.
Siedząc w kuchni i pijąc kawę przeleciało mi przez głowę żeby pojechać do ojca. Dawno go nie widziałem, więc to była dobra okazja żeby go odwiedzić.
- Caity potrzebny Ci będzie samochód?
- Nie.
- Mogę pożyczyć?
- Pewnie, ale uważaj, nie wszystkie drogi są przejezdne.
- Dobra, dzięki.
Zajeżdżając pod dom taty nie zauważyłem żadnych zniszczeń, a on jak zwykle siedział i majstrował w garażu.
- Co robisz ciekawego? - zapytałem skradając się.
- Robert! - uściskał mnie. - Co martwiłeś się, że Sandy mnie zabrała? - zaśmiał się.
- To nie jest śmieszne.
- Jest, bo jakby nie to, to by Cię tu nie było. Powiedz mi czy ty masz zamiar kiedyś wziąć ślub? - spojrzał na mnie z powagą. Oho zaczyna się, przeleciało mi przez myśl.
- Kiedyś. Mam dopiero 31 lat.
- Aż 31. Elena jest 10 lat po ślubie, a ja z Twoją mamą też w Twoim wieku byłem po ślubie.
- Co Ty tak z tym ślubem wyskoczyłeś? Nie ma się co śpieszyć.
- Może i masz rację. żebyś potem nie musiał się rozwodzić jak ja z matką.
- No właśnie - wcisnąłem ręce w kieszenie spodni.
Spędzając u taty cały dzień poczułem się jak za starych czasów. Ciągle mieliśmy ze sobą świetny kontakt i dogadywaliśmy się bez problemu.
Zważając na fakt, że u rodziców wszystko było w porządku, to w piątek postanowiłem wrócić do Los Angeles.
Janette
W środę popołudniu byliśmy już w domu. Koło drzwi wejściowych zastałam dynię.
- Dzisiaj jest Halloween? - odwróciłam się w stronę taty.
- Tak.
- Wiesz o dużo lepiej wyglądasz bez brody.
- Dobra, dobra nie kombinuj.
- Cześć rodzinko - do kuchni wpadł Shannon.
- Zmówiliście sie? - spytałam. Obaj sie ogolili i w końcu wyglądali jak ludzie.
- Telepatia - tata się zaśmiał.
- Idę się położyć - zakomunikowałam.
- A Hall...
- Daj jej spokój - usłyszałam tatę.
Weszłam do pokoju, ściągnęłam płaszcz, buty i rzuciłam się na łóżku. Myślałam, że zasnę bez problemu, ale się nie udało. Po godzinie wynurzyłam się z pokoju.
- Macie jakieś plany na wieczór? - usiadłam na kanapie pomiędzy tatą i wujkiem.
- Idziemy na taką małą, niewinną imprezkę.
- Ona jest organizowana przez Bam'a. Nie będzie mała, a już na pewno niewinna - uprzedził tata. - Ty też jesteś zaproszona.
- Idziesz z nami? - Shann poruszył znacząco brwiami.
- Mogę? - spojrzałam na tatę.
- Jeśli chcesz.
- Tylko nie mówcie, że przebranie jest obowiązkowe.
- Nie jest.
- To super. Idę w takim razie się ogarnąć.
- Za godzinę wychodzimy - zaznaczył tata.
Wyciągnęłam z szafy czarną, krótką sukienkę i czerwone szpilki. Zrobiłam mocny makijaż, przejechałam usta czerwoną szminką i 4 minuty przed czasem byłam gotowa.
- Jestem - weszłam pewnym krokiem do kuchni.
- Ulalalala - zagwizdał perkusista.
- Chcesz mi powiedzieć, że ładnie wyglądam mam rozumieć - zabrałam mu sprzed nosa kawę.
- Mniej więcej.
- Jak tak na Ciebie patrzę - usłyszałam zza pleców głos taty - to mam wrażenie, że ominął mnie jakiś etap Twojego dorastania.
- Masz na myśli ten, kiedy stała się kobietą - zauważył Shannon.
- Co Ty mówisz, to nadal dziecko. Dobra jedźmy.
Jak się okazało Bam zorganizował imprezę i do tego zrobił ją w swoim domu.
- Jesteście - Margera szeroko się uśmiechnął.
- Jak Ty się tak cieszysz, to zawsze się źle kończy.
- Jared nie marudź.
- Jak Ty z nim wytrzymujesz? - spojrzał na mnie.
- Przyzwyczaiłam się.
Po godzinie impreza rozkręciła się na dobre.
- Musisz się ze mną napić - na kanapie obok mnie usiadł gospodarz domu w ręce trzymał butelkę Jack'a Daniels'a.
- Nie, dziękuję.
- Stary nie rozpijaj mi córki - z odsieczą pojawił się tata.
- Tylko ja mam ten przywilej - usłyszałam Shannona.
- Nigdy go nie miałeś, ale Ty zawsze robisz co chcesz i z nikim się nie liczysz.
- Panowie luzik, ok? - Bam spojrzał na nich obu.
- Zatańczysz? - obok mnie pojawiła się dobrze mi znana postać.
- Braxton! - zapiszczałam i rzuciłam się na chłopaka.
- Też się cieszę, że Cię widzę. Możemy?
- Pewnie - uśmiechnęłam się.
Po przetańczeniu kilku utworów zaszyliśmy się w kuchni.
- Słyszałem, że chodzisz z Robertem.
- Zgadza się.
Czułam się nieco skrępowana rozmawiając z nim o tym, bo przecież Olita dostał ode mnie kosza.
- Ja wiem, że to wyszło tak...
- Nieważne - przerwał mi. - Chyba lepiej jak się tylko przyjaźnimy - puścił mi oczko. - Masz - podał mi piwo - za jedno Jared Cię nie zabije - zaśmiał się.
- Obyś miał rację.
Z imprezy wyszliśmy jako ostatni, ale Shannon miał lekkie opory.
- Jestem królem świata! - krzyknął.
Spojrzeliśmy z tatą na siebie i zaczęliśmy się głośno śmiać.
- Alkohol robi z ludźmi dziwne rzeczy - powiedział. - Załóż - podał mi swój płaszcz. Było zimno, a ja oczywiście miałam na sobie tylko sukienkę.
- Dziękuję.
- Shannon wsiadaj - powiedział wokalista, ale mężczyzny nie było. - Gdzie on jest? - w tym momencie usłyszeliśmy pisk opon. Automatycznie spojrzeliśmy w stronę ulicy i otwartej bramy. Na środku ulicy stał Shannon. - Kurwa mać! - tata pobiegł w jego stronę. Wrócił po chwili razem z perkusistą.
- Moja ukochana bratanica - rzucił się na mnie. Tata cicho zachichotał.
- Dobrze Ci radzę weź go ode mnie, bo zrobię mu krzywdę.
- Już. Braciszku wracamy do domu - zakomunikował i wsadził go do samochodu. Zanim dojechaliśmy do nas Shannon zasnął.
- I co teraz?
- To co zawsze. Shann obudź się - perkusista tylko mruknął. - Shannon!!
- Nie rób tak więcej.
- Przepraszam.
- Co się dzieje? Gdzie ja jestem?
- Wysiadaj.
- No już - otworzył drzwi. Sekundę później było tylko słychać, jak Shannon doznaje kontaktu pierwszego stopnia z asfaltem.
- Dasz mi klucze - wyciągnęłam rękę w stronę wokalisty.
- Masz. Dlatego nie chcę żebyś piła - wskazał na wujka, który nie zbierał się żeby wstać.
- Nie martw się. Ja jak piję, to się nie doprowadzam do takiego stanu, chyba że jesteś tysiące kilometrów stąd - puściłam mu oczko i weszłam na podwórko. Otworzyłam dom i usiadłam na kanapie.
- Nie jesteś zmęczona?
- Nie bardzo.
Tata usiadł obok, a ja się w niego wtuliłam.
- Nie wiesz kiedy Robert wraca?
- Nie rozmawiałem z nim ostatnio. Napisz do niego i zapytaj.
- Nie.
- Dlaczego?
- No bo mi głupio.
- Nie przesadzaj - sięgnął po moją torebkę, wyjął z niej telefon i napisał sms'a.
- Nie wysyłaj.
- Za późno - odłożył telefon i mocniej mnie objął. Parę minut później usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości.
- Co napisał? - spojrzałam na wokalistę, który trzymał mój telefon w ręce.
- On zawsze jest taki konkretny? - wskazał na wyświetlacz.
- "Będę niedługo" przeczytałam. Teraz wyjątkowo nie.
- Chodź, idziemy spać - wstał z kanapy.
Wracając w piątek w południe z zakupów na podjeździe zastałam samochód Roberta.
- Tato mam przywidzenia czy samochód Roberta stoi przed wejściem?
- Nie masz - usłyszałam odpowiedź. - Jest na dole.
Zeszłam po schodach, Rob siedział na kanapie i rozmawiał z Reedem.
- Cześć - podeszłam do nich. - Kiedy wróciłeś?
- Rano. Chodź do mnie - wyciągnął ręce i mnie przytulił. Nawet nie zauważyliśmy kiedy Schefman się ulotnił.
Jared
Odkąd Janette i Robert byli parą zawsze woleli zostać w domu niż gdzieś wyjść Tak też było i tym razem, gdy zaproponowałem im pójście na Hard Fest. Rozumiałem ich, to wiązało się zbyt dużym ryzykiem. Jakby gdzieś wyszli, to nie potrafiliby wytrzymać bez przytulania się czy trzymania za ręce, a będąc na festiwalu, gdzie są setki tysięcy ludzi ktoś by ich zauważył i rozeszłoby się, że są razem, a nie chcą żeby to wyszło na światło dzienne. Takie działania prowadziły do udanego związku, bo gdy wie o nim mało osób, to nikt się nie wtrąca.
W czwartek rano poleciałem do Nowego Yorku i oczywiście zabrałem ze sobą Janette, lecz powoli zaczynałem tego żałować.
- A kiedy wracamy? - spytała na lotnisku.
- Dopiero co tu przylecieliśmy.
- No, ale...
- W przyszłym roku.
Dziewczyna przewróciła oczami i złapała za uchwyt walizki.
- Idziemy?
- Złość piękności szkodzi.
Janette nie odzywała się do mnie aż do wieczora, gdy mieliśmy jechać na NYC DOC.
- Czemu Shannon nie przyjechał? - zapytała.
- Bo jemu to się wiecznie nic nie chce. Wspiera mnie duchowo, bo dupy się z LA nie chce ruszyć na dwa dni.
Każda premiera Artifactu niosła ze sobą ogromną ekscytację. Teraz już się nie bałem, bo nie było czego i o co. Pokazanie ludziom jak wyglądała ta cała sprawa było nieco ryzykowne, ale kto nie ryzykuje ten nie ma.
- Wiesz, że nie rozumiem tego do końca - powiedziała Janette.
- Musiałbym Ci to wszystko opowiedzieć.
- Bardzo chętnie to zrobisz podejrzewam. Powiesz mi coś?
- A co chcesz wiedzieć?
- Kiedy wracamy do domu.
- Jutro popołudniu - odpowiedziałem.
- To super - uśmiechnęła się. - Schudłeś czy mi się wydaje? - przyjrzała mi się uważniej.
- Wydaje Ci się.
- Oby. Idę do siebie.
Wiedziałem, że prędzej czy później Janette zauważy zmianę. Skoro już ją dostrzegła, to może warto byłoby z nią porozmawiać, że dostałem rolę w filmie i nie jest to zwykły film ani rola.
- Poczekaj - zatrzymała się przed drzwiami. - Muszę Ci coś powiedzieć.
- Tak - usiadła z powrotem na łóżku.
- Dość dawno temu dostałem scenariusz do pewnego filmu. Po przeczytaniu go po raz pierwszy odrzuciłem rolę. To samo było za kolejnym razem, ale niedawno, gdy byliśmy w Berlinie znowu odezwał się do mnie reżyser. Zgodziłem się zagrać tę postać. Zrobiliśmy mały test i dostałem rolę.
- A co to za film?
- Dallas Buyers Club o HIV.
- Brzmi ciekawie. Kogo masz zagrać?
Przyszła pora na najgorsze, przeleciało mi przez myśl.
- Rayon - odpowiedziałem po chwili - transseksualistę.
- Masz na myśli, że zagrasz kobietę?
- Tak. Dobrze zauważyłaś, że schudłem, bo muszę trochę zrzucić do tej roli.
- No chyba sobie żartujesz.
- inaczej się nie da.
- Nie jest Ci mało? Do jednego film schudłeś do drugiego przytyłeś, nie wystarczy Ci?
- To nie o to chodzi.
- A jak Ci się coś stanie? Nie masz 20 lat, Twój organizm nie będzie się tak szybko regenerował. Jeśli to się nie odbije na Twoim zdrowiu teraz, to za parę albo kilkanaście lat.
- Nie zakładaj takich czarnych scenariuszy, proszę Cię.
- Kiedy zaczynają się zdjęcia?
- Za tydzień.
Z każdą chwilą była coraz bardziej zła.
- A gdzie?
- W New Orleans.
- Coo?!
- Skarbie, ja wiem, że...
- Ty oszalałeś. Nie mam ochoty tego dalej słuchać - wstała i wyszła.
Nie zatrzymywałem jej, bo po co. Sam nie wiedziałem czego się po niej spodziewałem. To było wręcz pewne, że będzie zła, ale w głębi serca wiedziałem, że się zwyczajnie martwi, a złość była tylko przykrywką. Miała niezły charakterek, ale skoro ma się takich rodziców. Postanowiłem dać jej się z tym oswoić. Nic innego mi nie pozostało.
Janette
Słysząc to, co tata mi powiedział nie wierzyłam własnym uszom. Ten człowiek się starzeje i mu chyba kabelki nie stykają. Byłam tak zła, że nie mogłam usiedzieć w miejscu. Przy śniadaniu nie odezwałam się ani słowem. Bolało mnie to, że z nikim się nie liczył.
- Umówiłem się z Terrym, pójdziesz ze mną? - był tak przesadnie łagodny, że aż podniosłam wzrok z nad filiżanki.
- Pójdę - odpowiedziałam.
Przed południem udaliśmy sie do Richardson'a.
- Co takie nieciekawe humorki? - otworzył drzwi.
- Nieważne - tata uciął temat.
Panowie zajęli się rozmową, a ja poszłam obejrzeć dom. Specyfika tego miejsca mnie przerażała. Niby nic strasznego tam nie było, ale przez klimat niektórych pomieszczeń przechodził mnie dreszcz. Moją wędrówkę przerwał telefon.
- Tak Alyson?
- Mogłabyś się u mnie zjawić niedługo?
- Raczej nie, bo aktualnie jestem w Nowym Yorku.
- To niedobrze, ale trudno. Nie przeszkadzam.
- Narazie.
Wracając na dół w ruchu był aparat.
- I jak? - spytał fotograf.
- Interesująco - zaśmiałam się. - My to się czasem nie spóźnimy - wskazałam na zegarek.
- O żesz późno się zrobiło. Dzięki stary.
- Powodzenia. Cześć młoda.
- Do widzenia.
- Jesteś głodna? - spytał tata, gdy wyszliśmy na ulicę.
- W sumie to nie.
- Czyli tak, chodź.
Wstępując na szybki obiad, a potem do hotelu byłam przekonana, że się spóźnimy, ale jak się okazało samolot był dopiero o 18.
- Długo będziesz się do mnie nie odzywała? - spytał tata. Byliśmy w połowie drogi do Los Angeles.
- Nie wiem.
Na podjeździe zastaliśmy samochody Tomo i Shannona. Panowie siedzieli w salonie i grali na Play Station.
- Jesteście w końcu - odezwał sie Shannon. - Jak było?
- Świetnie, z resztą jak widać - odpowiedziałam z sarkazmem.
- O co się pokłóciliście?
- Nie pokłóciliśmy się, tylko . . . mniejsza o to.
- Będę się zbierał - gitarzysta się podniósł.
- Tomo no co TY zostań. Ja idę spać.
- Robert na Ciebie czekał, ale pojechał niedawno w sumie - powiedział Shann.
- OK, dzięki. Dobranoc.
Wzięłam szybki prysznic i położyłam się spać. Miałam serdecznie dość dzisiejszego dnia.
Jared
Siedząc z bratem i przyjacielem do późna przedyskutowaliśmy sporo ważnych kwestii dotyczących płyty i zbliżającego się VyRT. Przez sytuację z Janette całą noc nie spałem. Dręczyło mnie to, bo w środę miałem już lecieć. Przechodząc koło drzwi tarasowych zobaczyłem Roxy, tylko czekała żeby wpuścić ją do środka. A co mi tam, otworzyłem drzwi, a piesek wbiegł do środka.
- Tylko nie rozrabiaj - pogroziłem palcem. Rox w odpowiedzi szczeknęła.
- Świetnie się dogadujecie - do salonu weszła Janette.
- Szkoda, że my się tak czasami nie dogadujemy.
- Przestań.
- Porozmawiamy?
- Nie mamy o czym.
- Naprawdę tak uważasz? - dziewczyna się zawahała.
- Nie mam teraz na to ochoty żeby to tego wracać. Umówiłam się z Megan, mogę iść?
- No idź.
Wiedziałem, że na siłę nie zmuszę jej do rozmowy, no ale spróbować było warto. Brunetka wyszła, a ja bezradnie usiadłem na niebieskiej kanapie. Mogłem z nią porozmawiać na samym początku. Teraz jedynie pozostały mi pretensje i tylko do samego siebie.
- Roxy co ja mam zrobić? - wziąłem suczkę na kolana. - Twoja Pani jest na mnie zła i nie wiem jak do niej dotrzeć, a wiesz co jest najgorsze, że sam ją tak wychowałem - szczeniak zakrył głowę łapkami. - No wiem, wiem.
Wyniosłem psa na dwór, a sam poszedłem do siebie. Przed wyjazdem musiałem przyszykować kilka dokumentów. Zaszyłem się w pokoju do samego wieczora, gdy wróciła Janette, lecz dziewczyna znowu kompletnie mnie olała. Nie wiedziałem na co liczyłem, bo jej tak szybko nie przejdzie. Czułem, że robię się coraz bardziej senny i zmęczony. Nic nie jadłem, piłem tylko wodę, więc skąd tu brać energię.
Wstając w środę rano nie miałem ochoty lecieć do New Orleans. Niedługo miała przyjechać taksówka i razem z Emmą i Shaylą mieliśmy jechać na lotnisko.
Janette
Moje odczucia co do nowej roli taty były mieszane. Cieszyłam się, że zagra, bo od ostatniego filmu minęło sporo czasu, ale jednocześnie nie mogłam pojąc, czemu to jest kolejna rola z poświeceniem. Nie byłam na niego zła, że mi nie powiedział, chociaż tak to odbierał. Po prostu martwiłam się o niego, że coś mu się stanie, bo takie igranie z wagą, to nie zabawa. Od przyjazdu z Nowego Yorku zamieniłam z nim parę słów. Dzisiaj miał wyjechać, a ja wciąż z nim nie porozmawiałam. Widząc, która jest godzina wyszłam z pokoju.
- Tata już pojechał? - spytałam Shannona.
- Nie, jest na dole jeszcze. Wiesz, że powinnaś...
- Mam taki zamiar właśnie - przerwałam mu.
Tata był na tarasie. Bez większego zastanowienia podeszłam i go mocno uścisnęłam.
- Przepraszam - wyszeptałam.
- To ja raczej powinienem Ciebie przeprosić.
- Wiesz, że nie jestem na Ciebie zła, tylko się martwię.
- Nie musisz. Wiem, co robię. Wierz mi, że nie ryzykowałbym życia, bo masz tylko mnie. Mogę mieć prośbę, zajmiesz się tu wszystkim?
- Ja? A Shannon?
- Ty dasz sobie lepiej radę.
- A mogę wprowadzić pewne zmiany? - poruszyłam brwiami.
- A rób co chcesz.
- Jared - na schodach stanęła Shayla - taksówka już jest.
- OK - tata spojrzał na nią. - Muszę lecieć. Bądź grzeczna. Kocham Cię.
- Ja Ciebie też. Uważaj na siebie - pocałowałam go w policzek i zniknął z zasięgu mojego wzroku.
- Cześć - ręce Roberta oplotły mnie w pasie.
- O hej. Kiedy przyjechałeś?
- Jakiś czas temu, ale nie chciałem Ci przeszkadzać. Ulżyło Ci chyba jak z nim porozmawiałaś.
- Trochę. On mnie kiedyś wykończy, słowo daję.
- Jared jest jaki jest, nic z tym nie zrobisz. Jadłaś coś dzisiaj?
- Nie miałam głowy do jedzenia.
- A teraz już masz?
- A co przywiozłeś?
- Takie dobre coś z czekoladą - uśmiechnął się.
- Jak z czekoladą, to żal odmówić.
Po śniadaniu, które skonsumowaliśmy w moim łóżku przyszła pora na równie przyjemne rzeczy.
- Co robisz? - spojrzałam na chłopaka, który dobierał się do moich spodni.
- No musisz jakoś spalić te rogaliki żeby Ci się na biodrach nie odłożyły.
- A jak mi się odłożą, to przestanę Ci się podobać? - zapytałam.
- No wiesz...
- Nie na taką odpowiedź liczyłam! - wyciągnęłam zza głowy poduszkę i nią w niego rzuciłam.
- Oj no, zawsze będziesz mi się podobać, więc nawet jeśli przytyjesz 2 kg, to nic się nie stanie - przyssał się do moich ust, a ja już nic więcej nie mówiłam.
________________________________________________________________
Witam. Mamy 40 rozdział, jestem ciekawa czy Wam się spodoba o ile w ogóle się Wam spodoba. Co do rozwoju wydarzeń, to wszystko się samo potoczyło czyli jak zawsze :)
Chyba tyle, nie będę się rozpisywać, bo nie ma o czym.
Co do kolejnego, to nic nie obiecuje. Jest napisany, sprawdzony, kiedy będzie dodany nikt tego nie wie.
Dostałam 2 nominacje do Libster Blog Awards, bardzo za nie dziękuję ;3 Odpowiedzi pojawią sie 'soon' :D
Pozdrawiam.
Robert
Słysząc o Sandy zerwałem się i próbowałem dodzwonić do mamy i Caity, ale jak na złość żadna nie odbierała. Przez moją głowę przelatywały tysiące myśli. Bałem się o nie, bo były tam same. Analizując wszystko postanowiłem tam polecieć o ile w ogóle będzie to możliwe.
- Lecę do Nowego Yorku.
- Lotniska są pozamykane - powiedziała Shayla.
- To gdziekolwiek byle się tam dostać.
- Ale Robert - Janette spojrzała na mnie.
- Kochanie muszę - wszedłem do pokoju po walizkę. Nie była jeszcze rozpakowana. W drzwiach stanęła brunetka. - Chodź do mnie - wyciągnąłem ręce.
- Boję się o Ciebie. Jeśli coś Ci się stanie...
- Nic mi się nie stanie - przerwałem jej.
- Mogę jechać z Tobą na lotnisko? - Pokiwałem twierdząco głową.
- Jadę z Wami zakomunikował Jared.
- Uważaj na siebie - Emma mnie uścisnęła.
W drodze na lotnisko przyszedł mi do głowy tata. Do niego nie dzwoniłem. Wchodząc na halę od razu skierowałem się do stanowiska, gdzie sprzedawali bilety.
- Czy jest jakaś możliwość dostania się do Nowego Yorku lub gdzieś niezbyt daleko.
- Jest. Za 1:15 jest samolot do White Plains.
- Dobrze - kiwnąłem głową.
- Bardzo proszę - podała mi bilet.
Spojrzałem na dziewczynę, która stała obok mnie, była nieobecna.
- Kochanie nie martw się. Chodź - załapałem ją za rękę i pociągnąłem za sobą. Posadziłem na krzesełku, a sam usiadłem obok.
- Nie leć proszę Cię, a jak ten samolot nie wyląduje i ... przecież ja...
- Gdyby było jakieś niebezpieczeństwo, to nie można byłoby tam lecieć. Nie płacz. Obiecuje, że się spotkamy za parę dni w Los Angeles. Przysięgam Ci to - pocałowałem ją i podszedłem do Jareda.
- Zadzwoń do mnie zaraz jak wylądujesz - uścisnął mnie.
- Dobrze.
- Idź, bo się spóźnisz.
Przechodząc przez odprawę miałem nadzieję, że dolecę spokojnie na miejsce.
Jared
Byliśmy na lotnisku dopóki samolot Roberta nie zaczął kołować i wystartował.
- Chodź, wrócimy do hotelu. - Dziewczyna pokiwała przecząco głową. Po jej policzku zaczęły spływać łzy. - Nie płacz - pocałowałem ją w czoło. - Niepotrzebnie się przejmujesz.
- A jak...
- Nie myśl w ten sposób - nie pozwoliłem jej dokończyć. - To Ci nic nie da, a będziesz tylko bardziej się zamartwiać. Wracamy do hotelu i to w tej chwili.
Janette przez całą drogę nie odezwała się ani słowem. Wchodząc do pokoju usiadłem na kanapie i głęboko odetchnąłem. Chwilę później dziewczyna usiadła obok mnie. Nawet nie zauważyłem kiedy zasnęła.
- Shayla, podasz mi - wskazałem na koc. Kobieta czytając mi w myślach przykryła nim Janette. - Dzięki - blondynka lekko się uśmiechnęła.
Patrząc na śpiącą córkę i jej spokojny wyraz twarzy miałem wrażenie, że to całkiem inna osoba niż ta sprzed paru godzin, która była wystraszona niczym mały kotek. Ta sytuacja, strach Janette o Roberta uświadomiła mi jak bardzo ona go kocha i, że jeśli coś by mu się stało, to nie dała by sobie z tym rady. Miałem nadzieję, że Greenwood bezpiecznie dotrze na miejsce. Powoli wstałem zdejmując głowę dziewczyny z moich kolan i kładąc ją na poduszce.
- Hej - wszedłem do pokoju Emmy i Shayli - Janette śpi na kanapie. Postarajcie się jej nie obudzić.
- OK.
Będąc w Berlinie wynajęliśmy apartament z trzema sypialniami. Wszedłem do swojego pokoju i sięgnąłem po telefon. Była 22:16, Robert wyleciał około 17, więc nie miałem co spodziewać się telefonu od niego. Chodziłem z miejsca na miejsce, bo nie mogłem usiedzieć. Zasnąć też nie mogłem. W końcu parę minut po 3 poczułem wibracje w kieszeni.
- Słucham - odebrałem.
- Jestem na miejscu i żyję - usłyszałem głos przyjaciela.
- Jakbyś nie żył, to byś nie dzwonił.
- Janette śpi? - spytał.
- Zasnęła na szczęście.
- To zadzwonię do niej rano, ale wcześniej możesz jej powiedzieć, że wszystko w porządku.
- Przekażę.
- Ej, a Ty chyba nie czekałeś na mój telefon?
- Ja? No co Ty - zaparłem się.
- Oj Jared, muszę kończyć narazie.
- Babu?
- Tak?
- Uważaj na siebie.
- Będę pamiętał.
Wiedząc już, że Robert jest cały i zdrowy położyłem się w spokoju do łóżka.
Robert
Lądując w White Plains od razu zadzwoniłem do Janette. Dziewczyna nie odbierała, więc zadzwoniłem do Jareda. Wiedziałem, że tam jest środek nocy, ale chciałem ich uspokoić. Prosto z lotniska pojechałem do mamy. Nie było tak tragicznie skoro można było pokonywać tyle kilometrów bez żadnego problemu. Taksówka zatrzymała się pod samym domem. Nacisnąłem dzwonek, po chwili w drzwiach stanęła Caity.
- Wiesz, że telefony się odbiera.
- Wiem, ale w tamtej chwili co innego było ważne, a tak w ogóle to cześć - mocno mnie uściskała. - Mamo Twój syn przyjechał! - zawołała.
- O boże!
- Mamo, Robert w zupełności wystarczy - zaśmiałem się.
- No wchodź, co tak stoisz.
- Wszystko ok?
- Było strasznie, ale zważając na sytuacje u nas jest świetnie - powiedziała siostra.
- Jakieś straty?
- Poza psychicznymi żadne.
- Jesteś głodny? - zapytała mama.
- Trochę, ale ja tu o poważnych rzeczach, a Ty mi o jedzeniu.
- Jak się tu dostałeś?
- Przyleciałem z Berlina.
- Z Berlina? - mama otworzyła szerzej oczy.
- Byłem tam z Jaredem.
- Było sobie nie zawracać głowy.
- Martwiłem się o Was.
Zjadłem i czułem, że robię się senny. Miałem jeszcze trochę poczekać i zadzwonić do Janette.
- Mogę? - do pokoju weszła Caity z dwoma butelkami piwa.
- Wchodź - posłałem jej delikatny uśmiech.
- no braciszku to jak Ci się wiedzie życie w Los Angeles?
- Bardzo dobrze, chyba dawno tak nie było.
- Zaszły jakieś zmiany, co? - szturchnęła mnie w ramię.
- To aż tak widać? Czy Ty masz jakiś dar po prostu?
- Robert jesteś szczęśliwy to widać i strasznie mnie to cieszy - cmoknęła mnie w policzek. - Jaka jest?
- Śliczna to na pewno. Odwala jej momentami, ale jest kochana i moja. Czasami jest taka, jak mały kotek albo szczeniak, że masz ochotę cały czas ją przytulać.
- Zakochałeś się i to tak porządnie - pokiwała głową.
- Fakt i cholernie mi z tym dobrze.
- Ożeń się z nią, bo drugiej takiej nie znajdziesz. Kiedy ją poznam? - wzruszyłem bezradnie ramionami.
- Oby nigdy - zaśmiałem się.
- Ja Ci dam! - rzuciła w moja stronę poduszką.
- Idź spać, bo gadasz od rzeczy. Dobranoc - zamknęła drzwi.
Gdy Janette mi się spodobała poza córką mojego szefa i przyjaciela zacząłem dostrzegać w niej kobietę. Nie myślałem, że coś z tego wyjdzie, bo nie wyobrażałem sobie, że zrobię pierwszy krok, ale gdy już go wykonałem, a ona mnie nie odtrąciła czułem, że to jedna z lepszych decyzji w swoim życiu jakie podjąłem. Idąc z nią do łóżka nie przypuszczałem, że się w niej zakocham i że będziemy razem, a już na pewno, że Jared się na to zgodzi. Byłem, a właściwie to jestem z nią cholernie szczęśliwy. Wręcz sobie nie wyobrażam żeby coś nam stanęło teraz na przeszkodzie.
Budząc się rano poczułem się trochę zdezorientowany. Dawno nie byłem w domu, więc dziwnie było się obudzić w swoim starym łóżku. Chciałem zejść na dół i napić się kawy, ale przypomniałem sobie o Janette.
- Cześć kochanie - powiedziałem, jak dziewczyna tylko odebrała.
- Nawet nie wiesz jak dobrze Cię słyszeć. Jak tam?
- Wszystko dobrze. Zaczynam trochę za Tobą tęsknić.
- No to wracaj szybko.
- Postaram się.
- Janette chodź już - usłyszałem głos Jareda.
- Muszę kończyć, tata ciągnie mnie na miasto.
- To idź.
- Robert
- Tak?
- Kocham Cię - dziewczyna się rozłączyła. No co za istota no.
Siedząc w kuchni i pijąc kawę przeleciało mi przez głowę żeby pojechać do ojca. Dawno go nie widziałem, więc to była dobra okazja żeby go odwiedzić.
- Caity potrzebny Ci będzie samochód?
- Nie.
- Mogę pożyczyć?
- Pewnie, ale uważaj, nie wszystkie drogi są przejezdne.
- Dobra, dzięki.
Zajeżdżając pod dom taty nie zauważyłem żadnych zniszczeń, a on jak zwykle siedział i majstrował w garażu.
- Co robisz ciekawego? - zapytałem skradając się.
- Robert! - uściskał mnie. - Co martwiłeś się, że Sandy mnie zabrała? - zaśmiał się.
- To nie jest śmieszne.
- Jest, bo jakby nie to, to by Cię tu nie było. Powiedz mi czy ty masz zamiar kiedyś wziąć ślub? - spojrzał na mnie z powagą. Oho zaczyna się, przeleciało mi przez myśl.
- Kiedyś. Mam dopiero 31 lat.
- Aż 31. Elena jest 10 lat po ślubie, a ja z Twoją mamą też w Twoim wieku byłem po ślubie.
- Co Ty tak z tym ślubem wyskoczyłeś? Nie ma się co śpieszyć.
- Może i masz rację. żebyś potem nie musiał się rozwodzić jak ja z matką.
- No właśnie - wcisnąłem ręce w kieszenie spodni.
Spędzając u taty cały dzień poczułem się jak za starych czasów. Ciągle mieliśmy ze sobą świetny kontakt i dogadywaliśmy się bez problemu.
Zważając na fakt, że u rodziców wszystko było w porządku, to w piątek postanowiłem wrócić do Los Angeles.
Janette
W środę popołudniu byliśmy już w domu. Koło drzwi wejściowych zastałam dynię.
- Dzisiaj jest Halloween? - odwróciłam się w stronę taty.
- Tak.
- Wiesz o dużo lepiej wyglądasz bez brody.
- Dobra, dobra nie kombinuj.
- Cześć rodzinko - do kuchni wpadł Shannon.
- Zmówiliście sie? - spytałam. Obaj sie ogolili i w końcu wyglądali jak ludzie.
- Telepatia - tata się zaśmiał.
- Idę się położyć - zakomunikowałam.
- A Hall...
- Daj jej spokój - usłyszałam tatę.
Weszłam do pokoju, ściągnęłam płaszcz, buty i rzuciłam się na łóżku. Myślałam, że zasnę bez problemu, ale się nie udało. Po godzinie wynurzyłam się z pokoju.
- Macie jakieś plany na wieczór? - usiadłam na kanapie pomiędzy tatą i wujkiem.
- Idziemy na taką małą, niewinną imprezkę.
- Ona jest organizowana przez Bam'a. Nie będzie mała, a już na pewno niewinna - uprzedził tata. - Ty też jesteś zaproszona.
- Idziesz z nami? - Shann poruszył znacząco brwiami.
- Mogę? - spojrzałam na tatę.
- Jeśli chcesz.
- Tylko nie mówcie, że przebranie jest obowiązkowe.
- Nie jest.
- To super. Idę w takim razie się ogarnąć.
- Za godzinę wychodzimy - zaznaczył tata.
Wyciągnęłam z szafy czarną, krótką sukienkę i czerwone szpilki. Zrobiłam mocny makijaż, przejechałam usta czerwoną szminką i 4 minuty przed czasem byłam gotowa.
- Jestem - weszłam pewnym krokiem do kuchni.
- Ulalalala - zagwizdał perkusista.
- Chcesz mi powiedzieć, że ładnie wyglądam mam rozumieć - zabrałam mu sprzed nosa kawę.
- Mniej więcej.
- Jak tak na Ciebie patrzę - usłyszałam zza pleców głos taty - to mam wrażenie, że ominął mnie jakiś etap Twojego dorastania.
- Masz na myśli ten, kiedy stała się kobietą - zauważył Shannon.
- Co Ty mówisz, to nadal dziecko. Dobra jedźmy.
Jak się okazało Bam zorganizował imprezę i do tego zrobił ją w swoim domu.
- Jesteście - Margera szeroko się uśmiechnął.
- Jak Ty się tak cieszysz, to zawsze się źle kończy.
- Jared nie marudź.
- Jak Ty z nim wytrzymujesz? - spojrzał na mnie.
- Przyzwyczaiłam się.
Po godzinie impreza rozkręciła się na dobre.
- Musisz się ze mną napić - na kanapie obok mnie usiadł gospodarz domu w ręce trzymał butelkę Jack'a Daniels'a.
- Nie, dziękuję.
- Stary nie rozpijaj mi córki - z odsieczą pojawił się tata.
- Tylko ja mam ten przywilej - usłyszałam Shannona.
- Nigdy go nie miałeś, ale Ty zawsze robisz co chcesz i z nikim się nie liczysz.
- Panowie luzik, ok? - Bam spojrzał na nich obu.
- Zatańczysz? - obok mnie pojawiła się dobrze mi znana postać.
- Braxton! - zapiszczałam i rzuciłam się na chłopaka.
- Też się cieszę, że Cię widzę. Możemy?
- Pewnie - uśmiechnęłam się.
Po przetańczeniu kilku utworów zaszyliśmy się w kuchni.
- Słyszałem, że chodzisz z Robertem.
- Zgadza się.
Czułam się nieco skrępowana rozmawiając z nim o tym, bo przecież Olita dostał ode mnie kosza.
- Ja wiem, że to wyszło tak...
- Nieważne - przerwał mi. - Chyba lepiej jak się tylko przyjaźnimy - puścił mi oczko. - Masz - podał mi piwo - za jedno Jared Cię nie zabije - zaśmiał się.
- Obyś miał rację.
Z imprezy wyszliśmy jako ostatni, ale Shannon miał lekkie opory.
- Jestem królem świata! - krzyknął.
Spojrzeliśmy z tatą na siebie i zaczęliśmy się głośno śmiać.
- Alkohol robi z ludźmi dziwne rzeczy - powiedział. - Załóż - podał mi swój płaszcz. Było zimno, a ja oczywiście miałam na sobie tylko sukienkę.
- Dziękuję.
- Shannon wsiadaj - powiedział wokalista, ale mężczyzny nie było. - Gdzie on jest? - w tym momencie usłyszeliśmy pisk opon. Automatycznie spojrzeliśmy w stronę ulicy i otwartej bramy. Na środku ulicy stał Shannon. - Kurwa mać! - tata pobiegł w jego stronę. Wrócił po chwili razem z perkusistą.
- Moja ukochana bratanica - rzucił się na mnie. Tata cicho zachichotał.
- Dobrze Ci radzę weź go ode mnie, bo zrobię mu krzywdę.
- Już. Braciszku wracamy do domu - zakomunikował i wsadził go do samochodu. Zanim dojechaliśmy do nas Shannon zasnął.
- I co teraz?
- To co zawsze. Shann obudź się - perkusista tylko mruknął. - Shannon!!
- Nie rób tak więcej.
- Przepraszam.
- Co się dzieje? Gdzie ja jestem?
- Wysiadaj.
- No już - otworzył drzwi. Sekundę później było tylko słychać, jak Shannon doznaje kontaktu pierwszego stopnia z asfaltem.
- Dasz mi klucze - wyciągnęłam rękę w stronę wokalisty.
- Masz. Dlatego nie chcę żebyś piła - wskazał na wujka, który nie zbierał się żeby wstać.
- Nie martw się. Ja jak piję, to się nie doprowadzam do takiego stanu, chyba że jesteś tysiące kilometrów stąd - puściłam mu oczko i weszłam na podwórko. Otworzyłam dom i usiadłam na kanapie.
- Nie jesteś zmęczona?
- Nie bardzo.
Tata usiadł obok, a ja się w niego wtuliłam.
- Nie wiesz kiedy Robert wraca?
- Nie rozmawiałem z nim ostatnio. Napisz do niego i zapytaj.
- Nie.
- Dlaczego?
- No bo mi głupio.
- Nie przesadzaj - sięgnął po moją torebkę, wyjął z niej telefon i napisał sms'a.
- Nie wysyłaj.
- Za późno - odłożył telefon i mocniej mnie objął. Parę minut później usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości.
- Co napisał? - spojrzałam na wokalistę, który trzymał mój telefon w ręce.
- On zawsze jest taki konkretny? - wskazał na wyświetlacz.
- "Będę niedługo" przeczytałam. Teraz wyjątkowo nie.
- Chodź, idziemy spać - wstał z kanapy.
Wracając w piątek w południe z zakupów na podjeździe zastałam samochód Roberta.
- Tato mam przywidzenia czy samochód Roberta stoi przed wejściem?
- Nie masz - usłyszałam odpowiedź. - Jest na dole.
Zeszłam po schodach, Rob siedział na kanapie i rozmawiał z Reedem.
- Cześć - podeszłam do nich. - Kiedy wróciłeś?
- Rano. Chodź do mnie - wyciągnął ręce i mnie przytulił. Nawet nie zauważyliśmy kiedy Schefman się ulotnił.
Jared
Odkąd Janette i Robert byli parą zawsze woleli zostać w domu niż gdzieś wyjść Tak też było i tym razem, gdy zaproponowałem im pójście na Hard Fest. Rozumiałem ich, to wiązało się zbyt dużym ryzykiem. Jakby gdzieś wyszli, to nie potrafiliby wytrzymać bez przytulania się czy trzymania za ręce, a będąc na festiwalu, gdzie są setki tysięcy ludzi ktoś by ich zauważył i rozeszłoby się, że są razem, a nie chcą żeby to wyszło na światło dzienne. Takie działania prowadziły do udanego związku, bo gdy wie o nim mało osób, to nikt się nie wtrąca.
W czwartek rano poleciałem do Nowego Yorku i oczywiście zabrałem ze sobą Janette, lecz powoli zaczynałem tego żałować.
- A kiedy wracamy? - spytała na lotnisku.
- Dopiero co tu przylecieliśmy.
- No, ale...
- W przyszłym roku.
Dziewczyna przewróciła oczami i złapała za uchwyt walizki.
- Idziemy?
- Złość piękności szkodzi.
Janette nie odzywała się do mnie aż do wieczora, gdy mieliśmy jechać na NYC DOC.
- Czemu Shannon nie przyjechał? - zapytała.
- Bo jemu to się wiecznie nic nie chce. Wspiera mnie duchowo, bo dupy się z LA nie chce ruszyć na dwa dni.
Każda premiera Artifactu niosła ze sobą ogromną ekscytację. Teraz już się nie bałem, bo nie było czego i o co. Pokazanie ludziom jak wyglądała ta cała sprawa było nieco ryzykowne, ale kto nie ryzykuje ten nie ma.
- Wiesz, że nie rozumiem tego do końca - powiedziała Janette.
- Musiałbym Ci to wszystko opowiedzieć.
- Bardzo chętnie to zrobisz podejrzewam. Powiesz mi coś?
- A co chcesz wiedzieć?
- Kiedy wracamy do domu.
- Jutro popołudniu - odpowiedziałem.
- To super - uśmiechnęła się. - Schudłeś czy mi się wydaje? - przyjrzała mi się uważniej.
- Wydaje Ci się.
- Oby. Idę do siebie.
Wiedziałem, że prędzej czy później Janette zauważy zmianę. Skoro już ją dostrzegła, to może warto byłoby z nią porozmawiać, że dostałem rolę w filmie i nie jest to zwykły film ani rola.
- Poczekaj - zatrzymała się przed drzwiami. - Muszę Ci coś powiedzieć.
- Tak - usiadła z powrotem na łóżku.
- Dość dawno temu dostałem scenariusz do pewnego filmu. Po przeczytaniu go po raz pierwszy odrzuciłem rolę. To samo było za kolejnym razem, ale niedawno, gdy byliśmy w Berlinie znowu odezwał się do mnie reżyser. Zgodziłem się zagrać tę postać. Zrobiliśmy mały test i dostałem rolę.
- A co to za film?
- Dallas Buyers Club o HIV.
- Brzmi ciekawie. Kogo masz zagrać?
Przyszła pora na najgorsze, przeleciało mi przez myśl.
- Rayon - odpowiedziałem po chwili - transseksualistę.
- Masz na myśli, że zagrasz kobietę?
- Tak. Dobrze zauważyłaś, że schudłem, bo muszę trochę zrzucić do tej roli.
- No chyba sobie żartujesz.
- inaczej się nie da.
- Nie jest Ci mało? Do jednego film schudłeś do drugiego przytyłeś, nie wystarczy Ci?
- To nie o to chodzi.
- A jak Ci się coś stanie? Nie masz 20 lat, Twój organizm nie będzie się tak szybko regenerował. Jeśli to się nie odbije na Twoim zdrowiu teraz, to za parę albo kilkanaście lat.
- Nie zakładaj takich czarnych scenariuszy, proszę Cię.
- Kiedy zaczynają się zdjęcia?
- Za tydzień.
Z każdą chwilą była coraz bardziej zła.
- A gdzie?
- W New Orleans.
- Coo?!
- Skarbie, ja wiem, że...
- Ty oszalałeś. Nie mam ochoty tego dalej słuchać - wstała i wyszła.
Nie zatrzymywałem jej, bo po co. Sam nie wiedziałem czego się po niej spodziewałem. To było wręcz pewne, że będzie zła, ale w głębi serca wiedziałem, że się zwyczajnie martwi, a złość była tylko przykrywką. Miała niezły charakterek, ale skoro ma się takich rodziców. Postanowiłem dać jej się z tym oswoić. Nic innego mi nie pozostało.
Janette
Słysząc to, co tata mi powiedział nie wierzyłam własnym uszom. Ten człowiek się starzeje i mu chyba kabelki nie stykają. Byłam tak zła, że nie mogłam usiedzieć w miejscu. Przy śniadaniu nie odezwałam się ani słowem. Bolało mnie to, że z nikim się nie liczył.
- Umówiłem się z Terrym, pójdziesz ze mną? - był tak przesadnie łagodny, że aż podniosłam wzrok z nad filiżanki.
- Pójdę - odpowiedziałam.
Przed południem udaliśmy sie do Richardson'a.
- Co takie nieciekawe humorki? - otworzył drzwi.
- Nieważne - tata uciął temat.
Panowie zajęli się rozmową, a ja poszłam obejrzeć dom. Specyfika tego miejsca mnie przerażała. Niby nic strasznego tam nie było, ale przez klimat niektórych pomieszczeń przechodził mnie dreszcz. Moją wędrówkę przerwał telefon.
- Tak Alyson?
- Mogłabyś się u mnie zjawić niedługo?
- Raczej nie, bo aktualnie jestem w Nowym Yorku.
- To niedobrze, ale trudno. Nie przeszkadzam.
- Narazie.
Wracając na dół w ruchu był aparat.
- I jak? - spytał fotograf.
- Interesująco - zaśmiałam się. - My to się czasem nie spóźnimy - wskazałam na zegarek.
- O żesz późno się zrobiło. Dzięki stary.
- Powodzenia. Cześć młoda.
- Do widzenia.
- Jesteś głodna? - spytał tata, gdy wyszliśmy na ulicę.
- W sumie to nie.
- Czyli tak, chodź.
Wstępując na szybki obiad, a potem do hotelu byłam przekonana, że się spóźnimy, ale jak się okazało samolot był dopiero o 18.
- Długo będziesz się do mnie nie odzywała? - spytał tata. Byliśmy w połowie drogi do Los Angeles.
- Nie wiem.
Na podjeździe zastaliśmy samochody Tomo i Shannona. Panowie siedzieli w salonie i grali na Play Station.
- Jesteście w końcu - odezwał sie Shannon. - Jak było?
- Świetnie, z resztą jak widać - odpowiedziałam z sarkazmem.
- O co się pokłóciliście?
- Nie pokłóciliśmy się, tylko . . . mniejsza o to.
- Będę się zbierał - gitarzysta się podniósł.
- Tomo no co TY zostań. Ja idę spać.
- Robert na Ciebie czekał, ale pojechał niedawno w sumie - powiedział Shann.
- OK, dzięki. Dobranoc.
Wzięłam szybki prysznic i położyłam się spać. Miałam serdecznie dość dzisiejszego dnia.
Jared
Siedząc z bratem i przyjacielem do późna przedyskutowaliśmy sporo ważnych kwestii dotyczących płyty i zbliżającego się VyRT. Przez sytuację z Janette całą noc nie spałem. Dręczyło mnie to, bo w środę miałem już lecieć. Przechodząc koło drzwi tarasowych zobaczyłem Roxy, tylko czekała żeby wpuścić ją do środka. A co mi tam, otworzyłem drzwi, a piesek wbiegł do środka.
- Tylko nie rozrabiaj - pogroziłem palcem. Rox w odpowiedzi szczeknęła.
- Świetnie się dogadujecie - do salonu weszła Janette.
- Szkoda, że my się tak czasami nie dogadujemy.
- Przestań.
- Porozmawiamy?
- Nie mamy o czym.
- Naprawdę tak uważasz? - dziewczyna się zawahała.
- Nie mam teraz na to ochoty żeby to tego wracać. Umówiłam się z Megan, mogę iść?
- No idź.
Wiedziałem, że na siłę nie zmuszę jej do rozmowy, no ale spróbować było warto. Brunetka wyszła, a ja bezradnie usiadłem na niebieskiej kanapie. Mogłem z nią porozmawiać na samym początku. Teraz jedynie pozostały mi pretensje i tylko do samego siebie.
- Roxy co ja mam zrobić? - wziąłem suczkę na kolana. - Twoja Pani jest na mnie zła i nie wiem jak do niej dotrzeć, a wiesz co jest najgorsze, że sam ją tak wychowałem - szczeniak zakrył głowę łapkami. - No wiem, wiem.
Wyniosłem psa na dwór, a sam poszedłem do siebie. Przed wyjazdem musiałem przyszykować kilka dokumentów. Zaszyłem się w pokoju do samego wieczora, gdy wróciła Janette, lecz dziewczyna znowu kompletnie mnie olała. Nie wiedziałem na co liczyłem, bo jej tak szybko nie przejdzie. Czułem, że robię się coraz bardziej senny i zmęczony. Nic nie jadłem, piłem tylko wodę, więc skąd tu brać energię.
Wstając w środę rano nie miałem ochoty lecieć do New Orleans. Niedługo miała przyjechać taksówka i razem z Emmą i Shaylą mieliśmy jechać na lotnisko.
Janette
Moje odczucia co do nowej roli taty były mieszane. Cieszyłam się, że zagra, bo od ostatniego filmu minęło sporo czasu, ale jednocześnie nie mogłam pojąc, czemu to jest kolejna rola z poświeceniem. Nie byłam na niego zła, że mi nie powiedział, chociaż tak to odbierał. Po prostu martwiłam się o niego, że coś mu się stanie, bo takie igranie z wagą, to nie zabawa. Od przyjazdu z Nowego Yorku zamieniłam z nim parę słów. Dzisiaj miał wyjechać, a ja wciąż z nim nie porozmawiałam. Widząc, która jest godzina wyszłam z pokoju.
- Tata już pojechał? - spytałam Shannona.
- Nie, jest na dole jeszcze. Wiesz, że powinnaś...
- Mam taki zamiar właśnie - przerwałam mu.
Tata był na tarasie. Bez większego zastanowienia podeszłam i go mocno uścisnęłam.
- Przepraszam - wyszeptałam.
- To ja raczej powinienem Ciebie przeprosić.
- Wiesz, że nie jestem na Ciebie zła, tylko się martwię.
- Nie musisz. Wiem, co robię. Wierz mi, że nie ryzykowałbym życia, bo masz tylko mnie. Mogę mieć prośbę, zajmiesz się tu wszystkim?
- Ja? A Shannon?
- Ty dasz sobie lepiej radę.
- A mogę wprowadzić pewne zmiany? - poruszyłam brwiami.
- A rób co chcesz.
- Jared - na schodach stanęła Shayla - taksówka już jest.
- OK - tata spojrzał na nią. - Muszę lecieć. Bądź grzeczna. Kocham Cię.
- Ja Ciebie też. Uważaj na siebie - pocałowałam go w policzek i zniknął z zasięgu mojego wzroku.
- Cześć - ręce Roberta oplotły mnie w pasie.
- O hej. Kiedy przyjechałeś?
- Jakiś czas temu, ale nie chciałem Ci przeszkadzać. Ulżyło Ci chyba jak z nim porozmawiałaś.
- Trochę. On mnie kiedyś wykończy, słowo daję.
- Jared jest jaki jest, nic z tym nie zrobisz. Jadłaś coś dzisiaj?
- Nie miałam głowy do jedzenia.
- A teraz już masz?
- A co przywiozłeś?
- Takie dobre coś z czekoladą - uśmiechnął się.
- Jak z czekoladą, to żal odmówić.
Po śniadaniu, które skonsumowaliśmy w moim łóżku przyszła pora na równie przyjemne rzeczy.
- Co robisz? - spojrzałam na chłopaka, który dobierał się do moich spodni.
- No musisz jakoś spalić te rogaliki żeby Ci się na biodrach nie odłożyły.
- A jak mi się odłożą, to przestanę Ci się podobać? - zapytałam.
- No wiesz...
- Nie na taką odpowiedź liczyłam! - wyciągnęłam zza głowy poduszkę i nią w niego rzuciłam.
- Oj no, zawsze będziesz mi się podobać, więc nawet jeśli przytyjesz 2 kg, to nic się nie stanie - przyssał się do moich ust, a ja już nic więcej nie mówiłam.
________________________________________________________________
Witam. Mamy 40 rozdział, jestem ciekawa czy Wam się spodoba o ile w ogóle się Wam spodoba. Co do rozwoju wydarzeń, to wszystko się samo potoczyło czyli jak zawsze :)
Chyba tyle, nie będę się rozpisywać, bo nie ma o czym.
Co do kolejnego, to nic nie obiecuje. Jest napisany, sprawdzony, kiedy będzie dodany nikt tego nie wie.
Dostałam 2 nominacje do Libster Blog Awards, bardzo za nie dziękuję ;3 Odpowiedzi pojawią sie 'soon' :D
Pozdrawiam.