17 lutego 2014

40. "Czasami jest taka, jak mały kotek albo szczeniak, że masz ochotę cały czas ją przytulać."


Janette

Szykując się na galę charytatywną UNESCO byłam lekko podekscytowana. Założyłam czarną sukienkę i szpilki w tym samym kolorze. Byłam prawie gotowa. Jeszcze tylko kolczyki i bransoletka.
- Powiedz, że możemy już jechać - do pokoju bez żadnego ostrzeżenia wszedł tata.  
- Puka się, a jakbym stała tu nago?
- Nic mnie nie zaskoczy, wiem co tam jest. Nie dramatyzuj - zaśmiał się. - Ślicznie wyglądasz - dodał.
- A spadaj - założyłam płaszcz.
- Oj młoda - pokręcił rozbawiony głową. Wsiedliśmy do winy i tacie zebrało się na wspomnienia. - Wiesz, pamiętam jak miałaś chyba 4 lata. Zostawiłem Cię z Shannonem, miał Cię wykąpać i położyć spać. Jak tylko weszłaś do łazienki i zobaczyłaś, że nie ma Twojego szamponu, na którego butelce był Winnie-the-Pooh, to wybiegłaś z łazienki i biegałaś po całym mieszkaniu oczywiście bez ubrania, bo Shannon zdążył Cię już rozebrać. Pamiętam, że wszedłem do domu, a on próbował Cię złapać. Jak mnie zobaczyłaś, to się zatrzymałaś, popatrzyłaś na mnie i było tylko takie "daddy?".
- Niemożliwe. Okłamujesz mnie.
- Możesz zapytać Shannona. Nie byłaś najgrzeczniejszym dzieckiem, ale byłaś kochana no i żeby nie było, nadal jesteś. Co wczoraj robiliście?
- A co było słychać? 
- No wiesz...
- Dobra, nie kończ - zakryłam twarz.
- Nic nie było słychać. Ściany w hotelach mają specjalnie wyciszenie także spokojnie.
- Powiedzmy, że mi ulżyło - wysiedliśmy z windy.
- Lubiłam to, że ostatnimi czasy rozmawialiśmy o wszystkim bez skrępowania, to było na swój sposób wyjątkowe, bo który nastolatek prowadzi takie rozmowy z rodzicami, a raczej, który nastolatek ma za ojca Jareda Leto. No tak, to na pewno było wyjątkowe. Fakt czasem krępowały mnie te rozmowy, ale z czasem powoli się przyzwyczajałam. 
Pod hotelem w którym odbywała się gala stało sporo ludzi, a w tym Echelon. Po rozdaniu autografów przyszła pora na zdjęcia. Zagapiłam się, a on pociągnął mnie za sobą przed fotoreporterów. Schodząc ze ścianki spojrzałam na niego wymownie.
- No co?
- Ty już dobrze wiesz co.
Zostawiłam płaszcz i zajęliśmy stolik. Siadając koło Roberta automatycznie złapaliśmy się za ręce. Po gali na szczęście nie było żadnego after party, więc mogliśmy wrócić do hotelu. Spędzając niedzielę w Dusseldorfie czułam się niemalże jak na Grenlandii. Jesień w Europie występowała pod całkiem inną postacią niż w Los Angeles. W poniedziałek przed południem polecieliśmy do Berlina. Lot trwał nieco ponad godzinę. Siedząc cały dzień w hotelu oglądaliśmy telewizję. Nagle nadawanie programu zostało przerwane i pojawiły się informacje "Hurricane Sandy destroying New York". Prezenterka zaczęła coś mówić, a na ekranie kolejno pojawiały się zdjęcia zalanego i zniszczonego miasta. Spojrzałam w lewo, gdzie przed chwilą siedział Robert, lecz go już nie było. 

Robert 

Słysząc o Sandy zerwałem się i próbowałem dodzwonić do mamy i Caity, ale jak na złość żadna nie odbierała. Przez moją głowę przelatywały tysiące myśli. Bałem się o nie, bo były tam same. Analizując wszystko postanowiłem tam polecieć o ile w ogóle będzie to możliwe.
- Lecę do Nowego Yorku.
- Lotniska są pozamykane - powiedziała Shayla.
- To gdziekolwiek byle się tam dostać. 
- Ale Robert - Janette spojrzała na mnie.
- Kochanie muszę - wszedłem do pokoju po walizkę. Nie była jeszcze rozpakowana. W drzwiach stanęła brunetka. - Chodź do mnie - wyciągnąłem ręce.

- Boję się o Ciebie. Jeśli coś Ci się stanie...
- Nic mi się nie stanie - przerwałem jej.
- Mogę jechać z Tobą na lotnisko?  - Pokiwałem twierdząco głową.
- Jadę z Wami zakomunikował Jared.
- Uważaj na siebie - Emma mnie uścisnęła.
W drodze na lotnisko przyszedł mi do głowy tata. Do niego nie dzwoniłem. Wchodząc na halę od razu skierowałem się do stanowiska, gdzie sprzedawali bilety. 
- Czy jest jakaś możliwość dostania się do Nowego Yorku lub gdzieś niezbyt daleko.
- Jest. Za 1:15 jest samolot do White Plains.
- Dobrze - kiwnąłem głową.
- Bardzo proszę - podała mi bilet.
Spojrzałem na dziewczynę, która stała obok mnie, była nieobecna.
- Kochanie nie martw się. Chodź - załapałem ją za rękę i pociągnąłem za sobą. Posadziłem na krzesełku, a sam usiadłem obok.
- Nie leć proszę Cię, a jak ten samolot nie wyląduje i ... przecież ja...
- Gdyby było jakieś niebezpieczeństwo, to nie można byłoby tam lecieć. Nie płacz. Obiecuje, że się spotkamy za parę dni w Los Angeles. Przysięgam Ci to - pocałowałem ją i podszedłem do Jareda.
- Zadzwoń do mnie zaraz jak wylądujesz - uścisnął mnie.
- Dobrze.
- Idź, bo się spóźnisz. 
Przechodząc przez odprawę miałem nadzieję, że dolecę spokojnie na miejsce.

Jared

Byliśmy na lotnisku dopóki samolot Roberta nie zaczął kołować i wystartował. 
- Chodź, wrócimy do hotelu. - Dziewczyna pokiwała przecząco głową. Po jej policzku zaczęły spływać łzy. - Nie płacz - pocałowałem ją w czoło. - Niepotrzebnie się przejmujesz.
- A jak...
- Nie myśl w ten sposób - nie pozwoliłem jej dokończyć. - To Ci nic nie da, a będziesz tylko bardziej się zamartwiać. Wracamy do hotelu i to w tej chwili.
Janette przez całą drogę nie odezwała się ani słowem. Wchodząc do pokoju usiadłem na kanapie i głęboko odetchnąłem. Chwilę później dziewczyna usiadła obok mnie. Nawet nie zauważyłem kiedy zasnęła.
- Shayla, podasz mi - wskazałem na koc. Kobieta czytając mi w myślach przykryła nim Janette. - Dzięki - blondynka lekko się uśmiechnęła.
Patrząc na śpiącą córkę i jej spokojny wyraz twarzy miałem wrażenie, że to całkiem inna osoba niż ta sprzed paru godzin, która była wystraszona niczym mały kotek. Ta sytuacja, strach Janette o Roberta uświadomiła mi jak bardzo ona go kocha i, że jeśli coś by mu się stało, to nie dała by sobie z tym rady. Miałem nadzieję, że Greenwood bezpiecznie dotrze na miejsce. Powoli wstałem zdejmując głowę dziewczyny z moich kolan i kładąc ją na poduszce.
- Hej - wszedłem do pokoju Emmy i Shayli - Janette śpi na kanapie. Postarajcie się jej nie obudzić.
- OK.
Będąc w Berlinie wynajęliśmy apartament z trzema sypialniami. Wszedłem do swojego pokoju i sięgnąłem po telefon. Była 22:16, Robert wyleciał około 17, więc nie miałem co spodziewać się telefonu od niego. Chodziłem z miejsca na miejsce, bo nie mogłem usiedzieć. Zasnąć też nie mogłem. W końcu parę minut po 3 poczułem wibracje w kieszeni.
- Słucham - odebrałem.
- Jestem na miejscu i żyję - usłyszałem głos przyjaciela.
- Jakbyś nie żył, to byś nie dzwonił.
- Janette śpi? - spytał.
- Zasnęła na szczęście.
- To zadzwonię do niej rano, ale wcześniej możesz jej powiedzieć, że wszystko w porządku.
- Przekażę. 
- Ej, a Ty chyba nie czekałeś na mój telefon?
- Ja? No co Ty - zaparłem się. 
- Oj Jared, muszę kończyć narazie.
- Babu?
- Tak?
- Uważaj na siebie. 
- Będę pamiętał.
Wiedząc już, że Robert jest cały i zdrowy położyłem się w spokoju do łóżka.

Robert

Lądując w White Plains od razu zadzwoniłem do Janette. Dziewczyna nie odbierała, więc zadzwoniłem do Jareda. Wiedziałem, że tam jest środek nocy, ale chciałem ich uspokoić. Prosto z lotniska pojechałem do mamy. Nie było tak tragicznie skoro można było pokonywać tyle kilometrów bez żadnego problemu. Taksówka zatrzymała się pod samym domem. Nacisnąłem dzwonek, po chwili w drzwiach stanęła Caity. 
- Wiesz, że telefony się odbiera.
- Wiem, ale w tamtej chwili co innego było ważne, a tak w ogóle to cześć - mocno mnie uściskała. - Mamo Twój syn przyjechał! - zawołała.
- O boże!
- Mamo, Robert w zupełności wystarczy - zaśmiałem się.
- No wchodź, co tak stoisz.
- Wszystko ok?
- Było strasznie, ale zważając na sytuacje u nas jest świetnie - powiedziała siostra.
- Jakieś straty?
- Poza psychicznymi żadne.
- Jesteś głodny? - zapytała mama.
- Trochę, ale ja tu o poważnych rzeczach, a Ty mi o jedzeniu.
- Jak się tu dostałeś?
- Przyleciałem z Berlina.
- Z Berlina? - mama otworzyła szerzej oczy.
- Byłem tam z Jaredem.
- Było sobie nie zawracać głowy.
- Martwiłem się o Was.
Zjadłem i czułem, że robię się senny. Miałem jeszcze trochę poczekać i zadzwonić do Janette.
- Mogę? - do pokoju weszła Caity z dwoma butelkami piwa.
- Wchodź - posłałem jej delikatny uśmiech.
- no braciszku to jak Ci się wiedzie życie w Los Angeles?
- Bardzo dobrze, chyba dawno tak nie było.
- Zaszły jakieś zmiany, co? - szturchnęła mnie w ramię.
- To aż tak widać? Czy Ty masz jakiś dar po prostu?
- Robert jesteś szczęśliwy to widać i strasznie mnie to cieszy - cmoknęła mnie w policzek. - Jaka jest?
- Śliczna to na pewno. Odwala jej momentami, ale jest kochana i moja. Czasami jest taka, jak mały kotek albo szczeniak, że masz ochotę cały czas ją przytulać.
- Zakochałeś się i to tak porządnie - pokiwała głową.
- Fakt i cholernie mi z tym dobrze.
- Ożeń się z nią, bo drugiej takiej nie znajdziesz. Kiedy ją poznam? - wzruszyłem bezradnie ramionami.
- Oby nigdy - zaśmiałem się.
- Ja Ci dam! - rzuciła w moja stronę poduszką.
- Idź spać, bo gadasz od rzeczy. Dobranoc - zamknęła drzwi.
Gdy Janette mi się spodobała poza córką mojego szefa i przyjaciela zacząłem dostrzegać w niej kobietę. Nie myślałem, że coś z tego wyjdzie, bo nie wyobrażałem sobie, że zrobię pierwszy krok, ale gdy już go wykonałem, a ona mnie nie odtrąciła czułem, że to jedna z lepszych decyzji w swoim życiu jakie podjąłem. Idąc z nią do łóżka nie przypuszczałem, że się w niej zakocham i że będziemy razem, a już na pewno, że Jared się na to zgodzi. Byłem, a właściwie to jestem z nią cholernie szczęśliwy. Wręcz sobie nie wyobrażam żeby coś nam stanęło teraz na przeszkodzie. 
Budząc się rano poczułem się trochę zdezorientowany. Dawno nie byłem w domu, więc dziwnie było się obudzić w swoim starym łóżku. Chciałem zejść na dół i napić się kawy, ale przypomniałem sobie o Janette.
- Cześć kochanie - powiedziałem, jak dziewczyna tylko odebrała.
- Nawet nie wiesz jak dobrze Cię słyszeć. Jak tam?
- Wszystko dobrze. Zaczynam trochę za Tobą tęsknić.
- No to wracaj szybko.
- Postaram się. 
- Janette chodź już - usłyszałem głos Jareda.
- Muszę kończyć, tata ciągnie mnie na miasto.
- To idź.
- Robert
- Tak?
- Kocham Cię - dziewczyna się rozłączyła. No co za istota no.
Siedząc w kuchni i pijąc kawę przeleciało mi przez głowę żeby pojechać do ojca. Dawno go nie widziałem, więc to była dobra okazja żeby go odwiedzić.
- Caity potrzebny Ci będzie samochód?
- Nie.
- Mogę pożyczyć?
- Pewnie, ale uważaj, nie wszystkie drogi są przejezdne.
- Dobra, dzięki.
Zajeżdżając pod dom taty nie zauważyłem żadnych zniszczeń, a on jak zwykle siedział i majstrował w garażu.
- Co robisz ciekawego? - zapytałem skradając się.
- Robert! - uściskał mnie. - Co martwiłeś się, że Sandy mnie zabrała? - zaśmiał się.
- To nie jest śmieszne.
- Jest, bo jakby nie to, to by Cię tu nie było. Powiedz mi czy ty masz zamiar kiedyś wziąć ślub? - spojrzał na mnie z powagą. Oho zaczyna się, przeleciało mi przez myśl.
- Kiedyś. Mam dopiero 31 lat.
- Aż 31. Elena jest 10 lat po ślubie, a ja z Twoją mamą też w Twoim wieku byłem po ślubie.
- Co Ty tak z tym ślubem wyskoczyłeś? Nie ma się co śpieszyć.
- Może i masz rację. żebyś potem nie musiał się rozwodzić jak ja z matką.
- No właśnie - wcisnąłem ręce w kieszenie spodni.
Spędzając u taty cały dzień poczułem się jak za starych czasów. Ciągle mieliśmy ze sobą świetny kontakt i dogadywaliśmy się bez problemu. 
Zważając na fakt, że u rodziców wszystko było w porządku, to w piątek postanowiłem wrócić do Los Angeles.

Janette

W środę popołudniu byliśmy już w domu. Koło drzwi wejściowych zastałam dynię.
- Dzisiaj jest Halloween? - odwróciłam się w stronę taty.
- Tak.
- Wiesz o dużo lepiej wyglądasz bez brody.
- Dobra, dobra nie kombinuj.
- Cześć rodzinko - do kuchni wpadł Shannon.
- Zmówiliście sie? - spytałam. Obaj sie ogolili i w końcu wyglądali jak ludzie.
- Telepatia - tata się zaśmiał.
- Idę się położyć - zakomunikowałam.
- A Hall...
- Daj jej spokój - usłyszałam tatę.
Weszłam do pokoju, ściągnęłam płaszcz, buty i rzuciłam się na łóżku. Myślałam, że zasnę bez problemu, ale się nie udało. Po godzinie wynurzyłam się z pokoju.
- Macie jakieś plany na wieczór? - usiadłam na kanapie pomiędzy tatą i wujkiem.
- Idziemy na taką małą, niewinną imprezkę.
- Ona jest organizowana przez Bam'a. Nie będzie mała, a już na pewno niewinna - uprzedził tata. - Ty też jesteś zaproszona.
- Idziesz z nami? - Shann poruszył znacząco brwiami. 
- Mogę? - spojrzałam na tatę.
- Jeśli chcesz.
- Tylko nie mówcie, że przebranie jest obowiązkowe.
- Nie jest.
- To super. Idę w takim razie się ogarnąć.
 - Za godzinę wychodzimy - zaznaczył tata.
Wyciągnęłam z szafy czarną, krótką sukienkę i czerwone szpilki. Zrobiłam mocny makijaż, przejechałam usta czerwoną szminką i 4 minuty przed czasem byłam gotowa.
- Jestem - weszłam pewnym krokiem do kuchni.
- Ulalalala - zagwizdał perkusista.
- Chcesz mi powiedzieć, że ładnie wyglądam mam rozumieć - zabrałam mu sprzed nosa kawę.
- Mniej więcej.
- Jak tak na Ciebie patrzę - usłyszałam zza pleców głos taty - to mam wrażenie, że ominął mnie jakiś etap Twojego dorastania.
- Masz na myśli ten, kiedy stała się kobietą - zauważył Shannon.
- Co Ty mówisz, to nadal dziecko. Dobra jedźmy.
Jak się okazało Bam zorganizował imprezę i do tego zrobił ją w swoim domu. 
- Jesteście - Margera szeroko się uśmiechnął.
- Jak Ty się tak cieszysz, to zawsze się źle kończy.
- Jared nie marudź.
- Jak Ty z nim wytrzymujesz? - spojrzał na mnie.
- Przyzwyczaiłam się.
Po godzinie impreza rozkręciła się na dobre.
- Musisz się ze mną napić - na kanapie obok mnie usiadł gospodarz domu w ręce trzymał butelkę Jack'a Daniels'a.
- Nie, dziękuję.
- Stary nie rozpijaj mi córki - z odsieczą pojawił się tata.
- Tylko ja mam ten przywilej - usłyszałam Shannona.
- Nigdy go nie miałeś, ale Ty zawsze robisz co chcesz i z nikim się nie liczysz.
- Panowie luzik, ok? - Bam spojrzał na nich obu.
- Zatańczysz? - obok mnie pojawiła się dobrze mi znana postać.
- Braxton! - zapiszczałam i rzuciłam się na chłopaka.
- Też się cieszę, że Cię widzę. Możemy?
- Pewnie - uśmiechnęłam się.
Po przetańczeniu kilku utworów zaszyliśmy się w kuchni.
- Słyszałem, że chodzisz z Robertem.
- Zgadza się.
Czułam się nieco skrępowana rozmawiając z nim o tym, bo przecież Olita dostał ode mnie kosza.
- Ja wiem, że to wyszło tak...
- Nieważne - przerwał mi. - Chyba lepiej jak się tylko przyjaźnimy - puścił mi oczko. - Masz - podał mi piwo - za jedno Jared Cię nie zabije - zaśmiał się.
- Obyś miał rację.
Z imprezy wyszliśmy jako ostatni, ale Shannon miał lekkie opory.
- Jestem królem świata! - krzyknął. 
Spojrzeliśmy z tatą na siebie i zaczęliśmy się głośno śmiać.
- Alkohol robi z ludźmi dziwne rzeczy - powiedział. - Załóż - podał mi swój płaszcz. Było zimno, a ja oczywiście miałam na sobie tylko sukienkę.
- Dziękuję.
- Shannon wsiadaj - powiedział wokalista, ale mężczyzny nie było. - Gdzie on jest? - w tym momencie usłyszeliśmy pisk opon. Automatycznie spojrzeliśmy w stronę ulicy i otwartej bramy. Na środku ulicy stał Shannon. - Kurwa mać! - tata pobiegł w jego stronę. Wrócił po chwili razem z perkusistą.
- Moja ukochana bratanica - rzucił się na mnie. Tata cicho zachichotał.
- Dobrze Ci radzę weź go ode mnie, bo zrobię mu krzywdę.
- Już. Braciszku wracamy do domu - zakomunikował i wsadził go do samochodu. Zanim dojechaliśmy do nas Shannon zasnął.
- I co teraz?
- To co zawsze. Shann obudź się - perkusista tylko mruknął. - Shannon!!
- Nie rób tak więcej.
- Przepraszam.
- Co się dzieje? Gdzie ja jestem?
- Wysiadaj.
- No już - otworzył drzwi. Sekundę później było tylko słychać, jak Shannon doznaje kontaktu pierwszego stopnia z asfaltem.
- Dasz mi klucze - wyciągnęłam rękę w stronę wokalisty.
- Masz. Dlatego nie chcę żebyś piła - wskazał na wujka, który nie zbierał się żeby wstać.
- Nie martw się. Ja jak piję, to się nie doprowadzam do takiego stanu, chyba że jesteś tysiące kilometrów stąd - puściłam mu oczko i weszłam na podwórko. Otworzyłam dom i usiadłam na kanapie.
- Nie jesteś zmęczona?
- Nie bardzo.
Tata usiadł obok, a ja się w niego wtuliłam.
- Nie wiesz kiedy Robert wraca?
- Nie rozmawiałem z nim ostatnio. Napisz do niego i zapytaj.
- Nie.
- Dlaczego?
- No bo mi głupio.
- Nie przesadzaj - sięgnął po moją torebkę, wyjął z niej telefon i napisał sms'a.
- Nie wysyłaj.
- Za późno - odłożył telefon i mocniej mnie objął. Parę minut później usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości.
- Co napisał? - spojrzałam na wokalistę, który trzymał mój telefon w ręce.
- On zawsze jest taki konkretny? - wskazał na wyświetlacz.
- "Będę niedługo" przeczytałam. Teraz wyjątkowo nie. 
- Chodź, idziemy spać - wstał z kanapy.
Wracając w piątek w południe z zakupów na podjeździe zastałam samochód Roberta.
- Tato mam przywidzenia czy samochód Roberta stoi przed wejściem?
- Nie masz - usłyszałam odpowiedź. - Jest na dole. 
Zeszłam po schodach, Rob siedział na kanapie i rozmawiał z Reedem. 
- Cześć - podeszłam do nich. - Kiedy wróciłeś?
- Rano. Chodź do mnie - wyciągnął ręce i mnie przytulił. Nawet nie zauważyliśmy kiedy Schefman się ulotnił.

Jared

Odkąd Janette i Robert byli parą zawsze woleli zostać w domu niż gdzieś wyjść Tak też było i tym razem, gdy zaproponowałem im pójście na Hard Fest. Rozumiałem ich, to wiązało się zbyt dużym ryzykiem. Jakby gdzieś wyszli, to nie potrafiliby wytrzymać bez przytulania się czy trzymania za ręce, a będąc na festiwalu, gdzie są setki tysięcy ludzi ktoś by ich zauważył i rozeszłoby się, że są razem, a nie chcą żeby to wyszło na światło dzienne. Takie działania prowadziły do udanego związku, bo gdy wie o nim mało osób, to nikt się nie wtrąca.
W czwartek rano poleciałem do Nowego Yorku i oczywiście zabrałem ze sobą Janette, lecz powoli zaczynałem tego żałować.
- A kiedy wracamy? - spytała na lotnisku.
- Dopiero co tu przylecieliśmy.
- No, ale...
- W przyszłym roku.
Dziewczyna przewróciła oczami i złapała za uchwyt walizki.
- Idziemy?
- Złość piękności szkodzi.
Janette nie odzywała się do mnie aż do wieczora, gdy mieliśmy jechać na NYC DOC. 
- Czemu Shannon nie przyjechał? - zapytała.
- Bo jemu to się wiecznie nic nie chce. Wspiera mnie duchowo, bo dupy się z LA nie chce ruszyć na dwa dni.
Każda premiera Artifactu niosła ze sobą ogromną ekscytację. Teraz już się nie bałem, bo nie było czego i o co. Pokazanie ludziom jak wyglądała ta cała sprawa było nieco ryzykowne, ale kto nie ryzykuje ten nie ma.
- Wiesz, że nie rozumiem tego do końca - powiedziała Janette.
- Musiałbym Ci to wszystko opowiedzieć.
- Bardzo chętnie to zrobisz podejrzewam. Powiesz mi coś?
- A co chcesz wiedzieć?
- Kiedy wracamy do domu.
- Jutro popołudniu - odpowiedziałem.
- To super - uśmiechnęła się. - Schudłeś czy mi się wydaje? - przyjrzała mi się uważniej.
- Wydaje Ci się.
- Oby. Idę do siebie.
Wiedziałem, że prędzej czy później Janette zauważy zmianę. Skoro już ją dostrzegła, to może warto byłoby z nią porozmawiać, że dostałem rolę w filmie i nie jest to zwykły film ani rola. 
- Poczekaj - zatrzymała się przed drzwiami. - Muszę Ci coś powiedzieć.
- Tak - usiadła z powrotem na łóżku.
- Dość dawno temu dostałem scenariusz do pewnego filmu. Po przeczytaniu go po raz pierwszy odrzuciłem rolę. To samo było za kolejnym razem, ale niedawno, gdy byliśmy w Berlinie znowu odezwał się do mnie reżyser. Zgodziłem się zagrać tę postać. Zrobiliśmy mały test i dostałem rolę.
- A co to za film?
- Dallas Buyers Club o HIV.
- Brzmi ciekawie. Kogo masz zagrać?
Przyszła pora na najgorsze, przeleciało mi przez myśl.
- Rayon - odpowiedziałem po chwili - transseksualistę. 
- Masz na myśli, że zagrasz kobietę?
- Tak. Dobrze zauważyłaś, że schudłem, bo muszę trochę zrzucić do tej roli.
- No chyba sobie żartujesz.
- inaczej się nie da.
- Nie jest Ci mało? Do jednego film schudłeś do drugiego przytyłeś, nie wystarczy Ci?
- To nie o to chodzi.
- A jak Ci się coś stanie? Nie masz 20 lat, Twój organizm nie będzie się tak szybko regenerował. Jeśli to się nie odbije na Twoim zdrowiu teraz, to za parę albo kilkanaście lat.
- Nie zakładaj takich czarnych scenariuszy, proszę Cię.
- Kiedy zaczynają się zdjęcia?
- Za tydzień.
Z każdą chwilą była coraz bardziej zła.
- A gdzie? 
- W New Orleans.
- Coo?!
- Skarbie, ja wiem, że...
- Ty oszalałeś. Nie mam ochoty tego dalej słuchać - wstała i wyszła.
Nie zatrzymywałem jej, bo po co. Sam nie wiedziałem czego się po niej spodziewałem. To było wręcz pewne, że będzie zła, ale w głębi serca wiedziałem, że się zwyczajnie martwi, a złość była tylko przykrywką. Miała niezły charakterek, ale skoro ma się takich rodziców. Postanowiłem dać jej się z tym oswoić. Nic innego mi nie pozostało.

Janette

Słysząc to, co tata mi powiedział nie wierzyłam własnym uszom. Ten człowiek się starzeje i mu chyba kabelki nie stykają. Byłam tak zła, że nie mogłam usiedzieć w miejscu. Przy śniadaniu nie odezwałam się ani słowem. Bolało mnie to, że z nikim się nie liczył.
- Umówiłem się z Terrym, pójdziesz ze mną? - był tak przesadnie łagodny, że aż podniosłam wzrok z nad filiżanki.
- Pójdę - odpowiedziałam.
Przed południem udaliśmy sie do Richardson'a.
- Co takie nieciekawe humorki? - otworzył drzwi.
- Nieważne - tata uciął temat.
Panowie zajęli się rozmową, a ja poszłam obejrzeć dom. Specyfika tego miejsca mnie przerażała. Niby nic strasznego tam nie było, ale przez klimat niektórych pomieszczeń przechodził mnie dreszcz. Moją wędrówkę przerwał telefon.
- Tak Alyson?
- Mogłabyś się u mnie zjawić niedługo?
- Raczej nie, bo aktualnie jestem w Nowym Yorku.
- To niedobrze, ale trudno. Nie przeszkadzam.
- Narazie.
Wracając na dół w ruchu był aparat.
- I jak? - spytał fotograf. 
- Interesująco - zaśmiałam się. - My to się czasem nie spóźnimy - wskazałam na zegarek.
- O żesz późno się zrobiło. Dzięki stary.
- Powodzenia. Cześć młoda.
- Do widzenia.
- Jesteś głodna? - spytał tata, gdy wyszliśmy na ulicę.
- W sumie to nie.
- Czyli tak, chodź. 
Wstępując na szybki obiad, a potem do hotelu byłam przekonana, że się spóźnimy, ale jak się okazało samolot był dopiero o 18.
- Długo będziesz się do mnie nie odzywała? - spytał tata. Byliśmy w połowie drogi do Los Angeles.
- Nie wiem.
Na podjeździe zastaliśmy samochody Tomo i Shannona. Panowie siedzieli w salonie i grali na Play Station.
- Jesteście w końcu - odezwał sie Shannon. - Jak było?
- Świetnie, z resztą jak widać - odpowiedziałam z sarkazmem.
- O co się pokłóciliście?
- Nie pokłóciliśmy się, tylko . . . mniejsza o to.
- Będę się zbierał - gitarzysta się podniósł.
- Tomo no co TY zostań. Ja idę spać.
- Robert na Ciebie czekał, ale pojechał niedawno w sumie - powiedział Shann.
- OK, dzięki. Dobranoc.
Wzięłam szybki prysznic i położyłam się spać. Miałam serdecznie dość dzisiejszego dnia.

Jared

Siedząc z bratem i przyjacielem do późna przedyskutowaliśmy sporo ważnych kwestii dotyczących płyty i zbliżającego się VyRT. Przez sytuację z Janette całą noc nie spałem. Dręczyło mnie to, bo w środę miałem już lecieć. Przechodząc koło drzwi tarasowych zobaczyłem Roxy, tylko czekała żeby wpuścić ją do środka. A co mi tam, otworzyłem drzwi, a piesek wbiegł do środka.
- Tylko nie rozrabiaj - pogroziłem palcem. Rox w odpowiedzi szczeknęła. 
- Świetnie się dogadujecie - do salonu weszła Janette.
- Szkoda, że my się tak czasami nie dogadujemy.
- Przestań.
- Porozmawiamy?
- Nie mamy o czym. 
- Naprawdę tak uważasz? - dziewczyna się zawahała. 
- Nie mam teraz na to ochoty żeby to tego wracać. Umówiłam się z Megan, mogę iść?
- No idź.
Wiedziałem, że na siłę nie zmuszę jej do rozmowy, no ale spróbować było warto. Brunetka wyszła, a ja bezradnie usiadłem na niebieskiej kanapie. Mogłem z nią porozmawiać na samym początku. Teraz jedynie pozostały mi pretensje i tylko do samego siebie.
- Roxy co ja mam zrobić? - wziąłem suczkę na kolana. - Twoja Pani jest na mnie zła i nie wiem jak do niej dotrzeć, a wiesz co jest najgorsze, że sam ją tak wychowałem - szczeniak zakrył głowę łapkami. - No wiem, wiem.
Wyniosłem psa na dwór, a sam poszedłem do siebie. Przed wyjazdem musiałem przyszykować kilka dokumentów. Zaszyłem się w pokoju do samego wieczora, gdy wróciła Janette, lecz dziewczyna znowu kompletnie mnie olała. Nie wiedziałem na co liczyłem, bo jej tak szybko nie przejdzie. Czułem, że robię się coraz bardziej senny i zmęczony. Nic nie jadłem, piłem tylko wodę, więc skąd tu brać energię.
Wstając w środę rano nie miałem ochoty lecieć do New Orleans. Niedługo miała przyjechać taksówka i razem z Emmą i Shaylą mieliśmy jechać na lotnisko.

Janette

Moje odczucia co do nowej roli taty były mieszane. Cieszyłam się, że zagra, bo od ostatniego filmu minęło sporo czasu, ale jednocześnie nie mogłam pojąc, czemu to jest kolejna rola z poświeceniem. Nie byłam na niego zła, że mi nie powiedział, chociaż tak to odbierał. Po prostu martwiłam się o niego, że coś mu się stanie, bo takie igranie z wagą, to nie zabawa. Od przyjazdu z Nowego Yorku zamieniłam z nim parę słów. Dzisiaj miał wyjechać, a ja wciąż  z nim nie porozmawiałam. Widząc, która jest godzina wyszłam z pokoju.
- Tata już pojechał? - spytałam Shannona.
- Nie, jest na dole jeszcze. Wiesz, że powinnaś...
- Mam taki zamiar właśnie - przerwałam mu.
Tata był na tarasie. Bez większego zastanowienia podeszłam i go mocno uścisnęłam.
- Przepraszam - wyszeptałam.
- To ja raczej powinienem Ciebie przeprosić.
- Wiesz, że nie jestem na Ciebie zła, tylko się martwię.
- Nie musisz. Wiem, co robię. Wierz mi, że nie ryzykowałbym życia, bo masz tylko mnie. Mogę mieć prośbę, zajmiesz się tu wszystkim?
- Ja? A Shannon?
- Ty dasz sobie lepiej radę. 
- A mogę wprowadzić pewne zmiany? - poruszyłam brwiami.
- A rób co chcesz.
- Jared - na schodach stanęła Shayla - taksówka już jest.
- OK - tata spojrzał na nią. - Muszę lecieć. Bądź grzeczna. Kocham Cię.
- Ja Ciebie też. Uważaj na siebie - pocałowałam go w policzek i zniknął z zasięgu mojego wzroku.
- Cześć - ręce Roberta oplotły mnie w pasie.
- O hej. Kiedy przyjechałeś?
- Jakiś czas temu, ale nie chciałem Ci przeszkadzać. Ulżyło Ci chyba jak z nim porozmawiałaś.
- Trochę. On mnie kiedyś wykończy, słowo daję.
- Jared jest jaki jest, nic z tym nie zrobisz. Jadłaś coś dzisiaj?
- Nie miałam głowy do jedzenia.
- A teraz już masz?
- A co przywiozłeś?
- Takie dobre coś z czekoladą - uśmiechnął się.
- Jak z czekoladą, to żal odmówić.
Po śniadaniu, które skonsumowaliśmy w moim łóżku przyszła pora na równie przyjemne rzeczy.
- Co robisz? - spojrzałam na chłopaka, który dobierał się do moich spodni.
- No musisz jakoś spalić te rogaliki żeby Ci się na biodrach nie odłożyły.
- A jak mi się odłożą, to przestanę Ci się podobać? - zapytałam.
- No wiesz...
- Nie na taką odpowiedź liczyłam! - wyciągnęłam zza głowy poduszkę i nią w niego rzuciłam.
- Oj no, zawsze będziesz mi się podobać, więc nawet jeśli przytyjesz 2 kg, to nic się nie stanie - przyssał się do moich ust, a ja już nic więcej nie mówiłam.


________________________________________________________________

Witam. Mamy 40 rozdział, jestem ciekawa czy Wam się spodoba o ile w ogóle się Wam spodoba. Co do rozwoju wydarzeń, to wszystko się samo potoczyło czyli jak zawsze :) 
Chyba tyle, nie będę się rozpisywać, bo nie ma o czym.
Co do kolejnego, to nic nie obiecuje. Jest napisany, sprawdzony, kiedy będzie dodany nikt tego nie wie.
Dostałam 2 nominacje do Libster Blog Awards, bardzo za nie dziękuję ;3 Odpowiedzi pojawią sie 'soon' :D
Pozdrawiam. 

2 lutego 2014

39. "Christine i Peter, Twoi dziadkowie."

Parę dni po powrocie z Kanady pojechałam do redakcji Fashion Magazine żeby ustalić warunki mojej pracy. Ubrałam się i przed południem byłam na miejscu.
- Dzień dobry, ja do Alyson Shepherd - powiedziałam do recepcjonistki.
- Pani nazwisko?
- Leto. 
- 6 piętro. 
- Dziękuję.
Wjechałam windą na górę. Wysiadając na 6 piętrze moim oczom na wstępie ukazał się napis "Fashion Magazine". Przeszłam przez szklane drzwi powoli się rozglądając. Parę metrów ode mnie po prawej stronie tyłem do mnie stała Alyson.
- Dzień dobry - podeszłam do niej.
- Jesteś. Czekałam aż się zjawisz - uśmiechnęła się. - Chodź.
Weszłyśmy do jej gabinetu. Okna od sufitu do ziemi. Wszystko bardzo stylowe urządzone z delikatnymi elementami wrzosu. Podobało mi się to biuro.
- Ładnie tu.
- A dziękuje. Napijesz się czegoś?
- Kawę poproszę.
- Bell, dwa razy latte.
Po paru minutach zjawiła się dziewczyna z kawą. Przyglądała mi się z zaciekawieniem.
- A więc - zaczęła, gdy asystentka wyszła - na początku myślałam nad tym żeby zatrzymać Cię całkowicie w biurze, ale stwierdziłam, że to nie ma sensu, bo na razie Twoja praca będzie się ograniczała tylko do pisania tekstów. Chyba, że chciałabyś coś jeszcze robić?
- Zależy co miałoby to być - odpowiedziałam.
- No właśnie. Na chwilę obecną nie jestem w stanie czegoś jeszcze Ci zaoferować. Ciesz się, potem będzie tylko gorzej - zaznaczyła.
- Czyli jak będzie wyglądać moja praca, bo się pogubiłam. 
- Będziesz pisała teksty. Krótsze, dłuższe zależy co akurat będzie. W większości będziesz dostawała gotowy materiał do artykułu. 
- Rozumiem.
- A co do wynagrodzenia to myślę, że będziesz zadowolona. Pieniądze będziesz dostawała na konto. Tylko musisz księgowej podać numer. Teraz porozmawiajmy o rzeczach bardziej przyjemnych. Jak było w Kanadzie? - spytała.
- Fajnie. Premiera jak premiera - wzruszyłam delikatnie ramionami. - Mogę o coś spytać? Co wpłynęło na to, że mnie zatrudniłaś? Tekst czy nazwisko?
- Najpierw przeczytałam tekst i już wiedziałam, że muszę poznać tę osobę, a jak potem zobaczyłam podpis, to już byłam tego pewna. Wiem jak to wygląda. Nie chce mieć wtyczki w Tobie, bo to nie jest magazyn w całości o gwiazdach. W większości to moda. Poza tym wierz mi jeśli jednej czy drugiej gazecie zależy żeby się czegoś dowiedzieć o kimś, to się dowiedzą różnymi sposobami, ale się dowiedzą. 
- Alyson - do biura weszła Bell - Pani Phelps przyszła.
- Idę. Wybacz, ale praca wzywa. Zostaw księgowej, ostatnia osoba po lewej jak wyjdziesz stąd numer, a ja powiem Bell żeby Ci pokazała co jest do napisania i coś sobie wybierzesz.
- OK. 
Zrobiłam to o czym mówiła Shepherd i popołudniu wróciłam do domu. 
- I co? Jaki wymiar pracy? - spytał Rob.
- Domowy. Będę pracować w domu - poruszyłam brwiami.
- Naprawdę? - oczy mu się zaświeciły.
- Aż tak się cieszysz z tego powodu?
- No pewnie, że tak, bo nadal będę miał Cię ciągle przy sobie - pocałował mnie.
- Uroczy jesteś.
- Wiem.
- I skromny.
- To też wiem.

Obudziłam się w sobotę z wielkim uśmiechem na ustach. Lubiłam takie dni, gdy od samego rana miałam dobry humor. Założyłam zwiewną sukienkę i poszłam zjeść śniadanie. Po posiłku postanowiłam wypić kawę. Sprzątając po sobie usłyszałam dzwonek.
- Cześć - w drzwiach stał Joe Jonas. Odkąd chłopaki zgłosili się w sprawie streamu na VyRT ich koncertu i tata się zgodził, to bracia Jonas byli dość częstymi gośćmi w naszym domu.
- Ooo hej - uśmiechnęłam się.
- Jest Jared? - spytał.
- Jest, tylko może być trochę zajęty. Wchodź.
- Nie, to nie będę mu przeszkadzał.
- Może uda mu się wygospodarować trochę swojego cennego czasu dla Ciebie - puściłam mu oczko. - Siadaj - wskazałam na niebieską kanapę - zaraz wrócę - weszłam do studia. 
- Kto przyszedł? - spytał tata.
- Joe do Ciebie.
- Niech poczeka, ok?
- Przekażę. Musisz poczekać chwilę.
- Nie ma sprawy.
- Napijesz się czegoś?
- Nie dziękuję. Wiesz co, może... - Jonas odezwał się po chwili - umówiłabyś się ze mną? Słysząc to, co powiedział miałam ochotę wybuchnąć głośnym śmiechem, ale w końcu miałam jakieś maniery.
- Muszę Ci odmówić.
- Dlaczego?
- No, bo mam kogoś.
- Hej - Robert minął mnie i wszedł do studia. - W odpowiedzi posłałam mu delikatny uśmiech.
- No cóż szkoda, ale zawsze warto spróbować.
- I tu masz rację.
- Jestem - koło mnie zjawił się tata. - O co chodzi?
- To ja Was zostawię. Narazie. 
Poszłam do siebie, widząc na stoliku materiały potrzebne do napisania artykułu od razu się za to wzięłam. Gdy już skończyłam zjawił się Robert.
- Czy ja dobrze słyszałem, że Joe chciał się z Tobą umówić?
- Dokładnie "chciał", ale sprowadziłam go na ziemię, bo mam już chłopaka, którego bardzo kocham i za żadne skarby świata nie chcę go zmieniać - wstałam z sofy i go pocałowałam. - Zazdrosny jesteś?
- Tylko troszeczkę - objął mnie w pasie.
- Jak troszeczkę, to może jednak się z nim umówię.
- Nie waż się - położył mnie na łóżku i przyparł całym ciałem.
- No dobrze, ale pocałuj mnie - w odpowiedz dostałam słodkiego buziaka i czułam jak moja sukienka podnosi się do góry.
- Ja chciałam tylko buzi - zaznaczyłam.
- No tak. Ty chciałaś buzi, a ja chcę coś innego - uśmiechnął się.
Robert jak zwykle wyszedł nie budząc mnie, ale za to obudziły mnie dźwięki gitary. Spojrzałam na zegarek dochodziła 3. Nałożyłam na siebie koszulkę nocną, szlafrok i zeszłam na dół. Tata, Shannon i Jamie siedzieli w studiu. Wokalista grał coś na gitarze, więc nawet nie zauważył, że weszłam.
- Czy Wy jesteście nienormalni? Ja rozumiem, że płyta i w ogóle to wszystko, ale jest noc.
- Obudziłem Cię.
- Nie no coś Ty, wcale - powiedziałam z ironią. - Że Wy nie sypiacie to nie znaczy, że ja też nie będę. Szanuję Waszą pracę naprawdę, ale koniec na dzisiaj. - Chłopaki spojrzeli zdezorientowani na tatę.
- Jedźcie do domu - zakomunikował.
- Dziękuję.
- Przepraszam, zapomnieliśmy się trochę - usprawiedliwił się.
- Nic się nie stało. Wracam do mojego przerwanego snu. 
- Zaczekaj. Chodź do mnie - posadził mnie sobie na kolanach i odpalił komputer. Po chwili poleciał jeden utwór, a potem ten sam tylko w innej aranżacji. - Która wersja Ci się bardziej podoba? - spytał.
- Pierwsza, bo druga jest nieskończona.
- Racja. Zmykaj spać.
- A Ty będziesz tu siedział?
- Ja nie mogę spać czy robić cokolwiek jak mam w głowie jakiś pomysł. To trzeba od razu wdrażać w życie.
- Dobrze ojcze kreatywny, to Ty tu sobie siedź, a ja idę do łóżka. Tylko nie szalej za bardzo.
Obudziłam się przed południem, ale i tak byłam niewyspana. Tata wieczorem wybrał się na koncert Peter'a Gabriela, a ja wzięłam się za pisanie artykułu. Miałam go na dniach oddać, a na dobrą sprawę nawet go nie zaczęłam. Moje plany jednak przerwał dzwonek do drzwi. Ruszyłam wolnym krokiem żeby otworzyć.
- Dobry wieczór kochanie - Robert pocałował mnie w policzek.
- Hej, wchodź - wpuściłam go do środka.
- Mam coś - w ręce trzymał wino.
- Wezmę kieliszki.
- Chyba Ci przeszkodziłem - wskazał na rozłożone na łóżku kartki.
- Nie. Jeszcze nie zaczęłam.
- Mogłem zadzwonić, ale chciałem Ci zrobić niespodziankę.
- Dobrze, że przyjechałeś - przytuliłam się do niego.
- Wszystko w porządku?
- Yhym - kiwnęłam głową.
Wypiliśmy wino i chcąc nie chcąc zasnęłam.
- Janette obudź się - otworzyłam oczy, obok łóżka stał tata. - Chodź na chwilę - poprosił. 
Wstałam z łóżka, miałam na sobie tylko bieliznę, no tak Robert mnie rozebrał. Sięgnęłam po jego koszulę i wyszłam z pokoju.
- O co chodzi? - usiadłam na oparciu kanapy głośno ziewając.
- Wyjeżdżam do San Francisco, a potem lecę do Nowego Yorku. Wrócę za tydzień.
- Pamiętam.
- Wszyscy mają dzisiaj wolne, więc zamknij, bo Was wyniosą razem z łóżkiem. 
- Ha ha ha.
- Młoda bądź grzeczna.
- Puszczę ten dom z dymem w ciągu tych paru dni. Żartowałam. Jedź już - pocałowałam go w policzek.
Włączyłam alarm i wróciłam do łóżka. Szatyn spał niczym małe dziecko. Przytuliłam się do niego i odpłynęłam do krainy snów.

Jared

Jeżdżąc na te wszystkie konferencje nawet nie musiałem się przygotowywać, bo odpowiadając o VyRT wiedziałem wszystko. Sam założyłem tą platformę. Zbudowałem ją od podstaw i znałem każdy szczegół. Będąc w San Francisco na Box Works czułem się niczym biznesmen. To było coś zupełnie innego niż muzyka czy aktorstwo. Na tych konferencjach każdy chciał się dowiedzieć czegoś nowego, więc mogłem opowiadać bez końca. Następnego dnia polecieliśmy do Nowego Yorku. Oczywiście była ze mną Emma. Głównym powodem mojej przyjazdu tutaj był koncert Jonas Brothers, a właściwie to jego transmisja na VyRT. Wolałem sam dopilnować żeby wszystko działało jak należy. Gdy parę tygodni temu Kevin, Joe i Nick pojawili się u mnie z prośbą o stream od razu się zgodziłem. W końcu chciałem żeby inni też z tego korzystali, a skoro już pojawiła się okazja, to czemu miałbym jej nie wykorzystać. 

Janette

W momentach, gdy tata gdzieś wyjeżdżał i zostawiał mi to wszystko w domu zawsze był spokój i cisza. Nawet kończyli trochę wcześniej pracę. Podobało mi się to, ale wolałabym nie mieć ich na głowie na dłuższą metę. W niedzielne popołudnie wrócił tata. Siedzieliśmy akurat z Robertem w salonie i oglądaliśmy telewizję.
- Cześć Wam.
- Ooo wróciłeś już - przytuliłam go. - Jak było?
- Dobrze, a tutaj? Robert?
- Bez zarzutu. Da się z nią wytrzymać - szturchnął mnie lekko. Spojrzałam na niego krzywo, ale on tylko niewinnie się uśmiechnął. 
Wstając w poniedziałek około 10 od razu poszłam do łazienki. Robert słodko spał, więc postanowiłam go nie budzić mimo, że zaraz zaczynał pracę. Tata już dawno mu odpuścił. Traktował go trochę ulgowo w związku z pracą, co było nie fair wobec reszty, ale w końcu był moim chłopakiem. Wykonywałam poranną toaletę i nie zauważyłam kiedy do łazienki wszedł chłopak.
- Dzień dobry - zamruczał mi do ucha i plótł dłońmi w pasie. - Czemu mnie nie obudziłaś? Jestem spóźniony już.
- Szkoda mi było, z a poza tym nie masz daleko.
Zostawiłam chłopaka w łazience i poszłam się ubrać.
- Tak? - odebrałam dzwoniący telefon. - Dobrze, przyjadę.
- Gdzie jedziesz? - do garderoby wszedł Rob w samym ręczniku.
- Alyson chce żebym przyjechała, bo ma do mnie coś ważnego, ale nie do redakcji, tylko gdzieś na miasto.
- Może Cię zawieść?
- Nie, bo tata się wkurzy, że się obijasz. Idę zrobić jakieś śniadanie, a Ty się ubierz - pociągnęłam za ręcznik, który się zsunął.
- Szatan z Ciebie jest - skierował palec w moją stronę.
- Po tatusiu - zaśmiałam się.
Zjadłam śniadanie w międzyczasie zamawiając taksówkę.
- Jadę do pracy - powiedziałam do taty siedzącego w studiu.
- Co?
- Praca, redakcja, Alyson, pamiętasz?
- A tak. Przepraszam.
Gdy taksówka zatrzymała się pod adresem podanym przez Shepherd przez głowę przeleciało mi jedno "gdzie ja do cholery jestem?!". Weszłam do środka i spotkałam naczelną. Jak zwykle była nienagannie ubrana. Granatowa garsonka, biała bluzka i wysokie czarne szpilki.
- Dobrze, że już jesteś - uśmiechnęła się.
- Dowiem się o co chodzi?
- Tak, chodź - poprowadziła mnie w stronę salo bankietowej. - W piątek ma się odbyć bankiet organizowany przez Fashion Magazine i Ty się tym zajmiesz.
- Słucham? - otworzyłam szerzej oczy. Przecież ja nie miałam zielonego pojęcia o takich rzeczach. 
- Poradzisz sobie. Trzymaj - podała mi gruby notes. - Tutaj są telefony do każdej rzeczy jaka będzie Ci potrzebna. Nie martw się tym, że zostało mało czasu, oni są do tego przyzwyczajeni. A i telefon służbowy. Tam jest laptop jakby Ci był potrzebny. Ja muszę wracać do redakcji, bo mam spotkanie. Narazie.
Widząc wytyczne co do bankietu otworzyłam notes i zaczęłam dzwonić.
- OK, dziękuję - rzuciłam telefon na stolik. Siedziałam tu ponad trzy godziny i niewiele załatwiłam. 
- Może napije się Pani kawy? - usłyszałam głos kelnerki, która zjawiła się znikąd.
- Bardzo chętnie. 
Wróciła po paru minutach z dużą kawą i ciastkiem. Rozkoszując się chwilą spokoju i tym, że nie muszę zdzierać gardła na rozmowie. Zabrałam kawę i wyszłam na taras. Alyson zabije Cię. Jak ona mogła wkopać mnie w coś takiego. Czując wibracje w kieszeni sięgnęłam po telefon.
- Co znowu - mruknęłam pod nosem. Widząc, że to Robert odebrałam.
- Kochanie za ile wrócisz? - usłyszałam.
- Dobre pytanie. Nie wiem. Alyson kazała mi zorganizować bankiet. Ciągle wiszę na telefonie i dzwonię.
- Potrwa to pewnie jeszcze.
- Urwałabym się stąd, ale chcę jeszcze coś załatwić. Wrócę wieczorem, nie czekaj na mnie.
- Jak chcesz. Nie przepracowuj się za bardzo.
- Dobrze, buziaki paa.
Obdzwaniając dalej wszystkie lokalne firmy nie zorientowałam się, że minęło już tyle czasu, bo dochodziła 19. Zebrałam wszystkie swoje rzeczy oraz firmowy telefon i laptop. Pół godziny później byłam w domu.
- Dziewczyno gdzie Ty byłaś do tej pory? - spytał tata. 
- A daj spokój - położyłam się na kanapie i zdjęłam szpilki. Opowiedziałam mu pokrótce o tym, o co poprosiła mnie Alyson. 
- I że niby kiedy to jest?
- W piątek.
- No to ładnie. Idź się połóż spać - odgarnął moje włosy z policzka.
- Tu mi fajnie.
- Ale tu się nie wyśpisz. Rano będzie Cię bolał każdy centymetr ciała. Jak zaśniesz, to nie zaniosę Cię na górę, bo nie masz 3 lat.
- Aż tak dużo nie ważę.
- Wiem, ale rozumiesz o co mi chodzi.
- Tak. Dobrze już idę na górę.
Weszłam do pokoju powoli się rozbierając. Wzięłam gorący prysznic i zasnęłam jak małe dziecko. Wstając przed 8 czułam się kompletnie nieprzytomna.
- I kto tu za dużo pracuje? - spytał z przekąsem tata.
- Ja dopiero zaczęłam, a Ty tak robisz od dawna. Nie mam siły - usiadłam na krześle opierając głowę o stół. - Dobrze chociaż, że mogę zostać w domu i wszystko stąd załatwić - wstałam z zamiarem włączenia ekspresu.
- O nie. Najpierw coś zjesz.
- Ale...
- Nie dyskutuj ze mną. Co wczoraj jadłaś poza śniadaniem? - spytał.
- Kawałek ciasta jak tam siedziałam.
- I tyle?
- Tak.
Tata przewrócił oczami.
- Dziecko moje dbaj o siebie. Nie może tak być.
- Przepraszam no. Zapomniałam.
- Co chcesz do jedzenia? Jajecznica?
- Niech będzie. Pójdę się ubrać. 
Naciągnęłam na siebie jeansy, bokserkę i luźny sweter. Wracając do kuchni po 15 minutach na stole stało już moje śniadanie oraz kawa.
- Dziękuję - pocałowałam go w policzek.
Zjadłam, zabrałam kubek i poszłam do pokoju. Wzięłam do reki notes z numerami, telefon i zaczęłam dzwonić. Dzisiaj szło o wiele szybciej.
- W czwartek około 13 by mi pasowało. Do widzenia - rozłączyłam się. 
Oparłam się o barierkę i poczułam czyjeś dłonie na swojej talii. Robert odwrócił mnie przodem do siebie i utkwił we mnie spojrzenie. 
- Będziesz miała dla mnie dzisiaj czas? - spytał.
- Zależy ile potrzebujesz - zażartowałam. 
- Na szybki numerek to kilkanaście minut - puścił mi oczko.
- Dostaniesz więcej czasu pod warunkiem, że przestaniesz gadać, a weźmiesz sie do roboty. 
- Wedle życzenia - posadził mnie na parapecie. 
- Ale nie zrobimy tego tutaj?
- Nie tym razem - wziął mnie na ręce i położył na łóżku.
Słysząc gdzieś w oddali dzwonek mojego telefonu chciałam go odebrać, ale moment był bardzo nieodpowiedni.
- Zadzwoni później - powiedział chłopak jakby wiedział o czym myślę.
- To było wow - powiedziałam po wszystkim.
- Z grzeczności nie zaprzeczę.
- Teraz jestem podwójnie zmęczona, a mam jeszcze trochę pracy.
- Później - przyciągnął mnie do siebie tak, że moja głowa wylądowała na jego klatce. Mimowolnie zasnęłam. Wiedziałam, że muszę zrobić jeszcze parę rzeczy, ale nie miałam siły walczyć ze swoim organizmem. Obudziłam się przed 16. Sięgnęłam po ubranie, które jak nigdy leżało złożone na sofie. Zeszłam na dół i natknęłam się na tatę.
- Zrobiłem obiad, odgrzejesz sobie, bo Rob odradzał mi obudzenie Cię?
- Yhym.
- Tylko masz zjeść.
- Nie martw się, zjem. 
Przeszłam przez korytarz i otworzyłam drzwi do pomieszczenia, gdzie spodziewałam się zastać Roberta. Objęłam go za szyję, lecz nie zdążyłam nic powiedzieć, bo mnie ubiegł. 
- Jak się czujesz? - wziął mnie na kolana.
- Dobrze. A Ty znowu uciekłeś - powiedziałam nieco urażona.
- Musiałem wrócić do pracy. Nie złość się - dmuchnął mi w szyję, a mnie przeszyły ciarki. 
- Nie przeszkadzam Ci już. Idę zjeść obiad, bo tata ugotował specjalnie dla mnie.
- A zastanawiałem sie co go podkusiło do stania przy garach, a to Twoja sprawka.
- Nic mu nie kazałam.
- Martwi się o Ciebie i zresztą nie tylko on.
- Nie przesadzajcie, przecież nic się nie dzieje. Idę, bo muszę wykonać jeszcze parę telefonów - pocałowałam go w policzek.
- Tak Alyson wszystko jest załatwione.
- Jestem pod wrażeniem.
- Ja też.
- Jutro masz wolne, ale przyjedź w czwartek.
- OK, cześć.
Zjawiając się w czwartek w sali bankietowej praca trwała. Wszystko musiało być według planu. Alyson ustaliła wytyczne i trzeba było się ich trzymać.
- Przepraszam - podszedł do mnie ochroniarz. - Tamten Pan - wskazał na przeszklone drzwi - mówi, że Panią zna.
- Proszę go wpuścić. - To był oczywiście Robert.
- Co się stało, że przyjechałeś?
- Wiesz, która jest godzina? Prawie 23.
- Coo?! - otworzyłam szeroko oczy. - Nie przypuszczałam, że już tak późno. Ej słuchajcie - zwróciłam się  do ludzi zajmujących się dekoracjami - możecie iść do domu.
Pracownicy zaczęli się zbierać. Oddałam ochronie klucze i wyszliśmy przed budynek.
- Skąd wiedziałeś, gdzie to jest?
- Znalazłem kartkę z adresem u Ciebie w pokoju.
Wsiadłam do samochodu i pierwsze co włączyłam radio. Trafiłam na piosenkę "Everybody dance now!". 
- Widzę, że masz dobry humor, więc jedziemy do mnie.
- A ustaliłeś to z Jaredem? - spytałam.
- Tak, ustaliłem to z Jaredem - przedrzeźnił mnie.
Pół godziny później byliśmy w jego mieszkaniu.
- Jesteś głodna czy coś?
- Nie. Zadbałam o siebie dzisiaj i zjadłam. Jestem tylko zmęczona. Mam nadzieję, że nie zaplanowałeś nic? 
- Nie. Do mnie było bliżej po prostu.
- Osz Ty!
- No co? - zaśmiał się. - I tak jesteś zmęczona. 
Rozebrałam się i wskoczyłam do łóżka w samej bieliźnie. 
- Może chcesz koszulkę?
- Nie chcę.
- Robisz to specjalnie, prawda?
- Wydaje Ci się. Chodź już tu - poklepałam miejsce koło siebie. 
Zaraz po tym jak Robert położył się koło mnie zasnęłam. 
- Kochanie jedziesz ze mną?
- Mmm gdzie?
- Do Ciebie do domu.
- Która godzina? - zmrużyłam oczy.
- 9:34.
- No mogę jechać.
Parę minut po 10 byliśmy już na 3848 Fredonia Drive. Trzymałam w dłoni telefon, gdy zadzwonił "Przyjedź, jesteś tu potrzebna - B.".
- No żart.
- Co?
- Bell chce żebym przyjechała, bo jestem potrzebna.
- A Bell to?
- Asystentka Alyson.
- I co jedziesz?
- Nie mam wyjścia, ale chcę wziąć prysznic, przebrać się, napić się kawy i oczywiście zjeść śniadanie.
- To nie wiem czy do wieczora tam dotrzesz. 
- Nie przesadzaj, aż tak długo mi to nie zajmuje - weszłam do domu.
- Moja córka wróciła do domu w końcu - tata się uśmiechnął. 
- Twoja córka musi doprowadzić się do stanu używalności i jechać do pracy.
- Nie przesadzasz czasem?
- No co mam zrobić? Jak już zaczęłam, to chcę skończyć.
Wzięłam szybki prysznic, ubrałam się, umalowałam i poszłam do kuchni. Zrobiłam sobie dwa tosty i kawę. Zjadłam i zamówiłam taksówkę. Będąc na miejscu przed 13 Bell już wychodziła z siebie.
- Niby wszystko jest gotowe, ale sprawdź. Tobie Alyson to tłumaczyła.
Rozejrzałam się po sali, która była przygotowana na wieczorny bankiet.
- Co znalazłaś? - spytała.
- Te żółte kwiatki w bukiecie, trzeba je wyjąć. Poza tym chyba jest ok.
- O której przyjeżdża katering?
- O 16.
- Wyrobią się?
- Muszą.
- No dziewczyny i jak tam? - zapytała Shepherd.
- Wszystko w porządku - uśmiechnęłam się.
- Janette możesz jechać do domu i zacząć się szykować.
- Nie będzie mnie.
- Masz być.
- Nie, dziękuję. Jestem zmęczona, nie mam na to siły.
- Nie będę Cie namawiała jeśli nie chcesz.
Wróciłam do domu i jedyne o czym marzyłam to kolejna kawa.
- Jak tam? - spytał tata.
- Dobrze.
- O której jest ten bankiet?
- 18-19 jakoś tak, ale uprzedzając Twoje kolejne pytanie nie idę na niego.
- A nie uważasz, że powinnaś? - spytał.
- Może i powinnam, ale jestem tak zmęczona, że nie dam rady.
- Nie marudź.
- Powiedziałam już Alyson, że nie przyjdę.
- To zrobisz jej niespodziankę.
Westchnęłam zrezygnowana i poszłam do siebie. Była 16:30 więc nie miałam za dużo czasu. Znalazłam odpowiednią sukienkę i poszłam pod prysznic. Byłam niemalże gotowa, gdy ktoś zapukał.
- Kochanie - do środka wszedł Robert - chyba nie chcesz tak iść?
- Co? Źle wyglądam?
- Nie. Wręcz przeciwnie i w tym cała rzecz. Wiesz, że jest późno.
- Wiem. Zawieziesz mnie tam? - ładnie się uśmiechnęłam.
- Z chęcią.
Byłam na miejscu po 19. Wieczorne, piątkowe korki w Los Angeles zrobiły swoje.
- Jesteś jednak - Alyson się uśmiechnęła.
- Zostałam do tego przekonana - odpowiedziałam.
- Chyba muszę podziękować Jaredowi. Chodź poznasz parę osób. 
Wśród gości znajdowało się dużo osób z ekranu kina i telewizora. Między innymi Nina Dobrev, Blake Lively, Zac Efron, Shenae Grimes, Matt Lanter, Gwyneth Paltrow, Jennifer Aniston i Hayden Panettiere. 
- Cześć - blondynka pocałowała mnie w policzek. - Jak Ci się pracuje jako dziennikarka? 
- Zadziwiająco dobrze.
- Jared jest pewnie zawiedziony, że nie muzyka.
- Zgodził się na to. To nie jest tak, że będę wiecznie tu pracować. To przejściowe. Nudziło mi się w domu.
- Ja to powinnam być obrażona na Ciebie, bo miałaś zadzwonić. Minęło tyle czasu i nic.
- Przepraszam. Ostatnio sporo się dzieje.
- Tak, tak. Widzę ten błysk w oczach. Gratuluję. Mam nadzieję, że to nie jakaś gwiazda?
- Nie, na szczęście nie - uśmiechnęłam się.
Wracając do domu przed 1 nikogo nie zastałam. 
- "Jestem z ekipą na Halloween Horror Nights - Jared" - przeczytałam kartkę przypiętą na lodówce. Wyjęłam sok, szklankę i poszłam do siebie. Zdjęłam sukienkę i wskoczyłam do łóżka. Jakieś pół godziny później zjawił się tata.
- Jak było? - usiadł na łóżku.
- Fajnie. Spotkałam Hayden, poplotkowałyśmy trochę. A Ty gdzie się włóczysz po nocy, hmm?
- Wiesz jacy oni są stuknięci. Dzisiaj przekonałem się, że nie wiem kogo zatrudniam.
- Każdy lubi czasem zaszaleć, nie przesadzaj.
- Widzę, że już nie jesteś zmęczona.
- Przeszło mi.
Oglądaliśmy telewizję i nawet nie wiedziałam kiedy zasnęłam.

W poniedziałek tata postanowił zatruć wszystkim życie w tym i mnie.
- Po co nas tu zebrałeś? - spytałam.
Wśród zebranych znajdowała się Alex, Shayla, Diana, Emma, Lucy.
- Potrzebne są chórki na płytę, a zorganizowanie summitu to za dużo zachodu, więc Wy zaśpiewacie. - Na jego słowa Alex wybuchła śmiechem.
- Przepraszam, ale jak Ty sobie to wyobrażasz? Żadne z nas nie umie śpiewać, może Janette ma to w genach, ale my - pokręciła głową. 
- To nie ma znaczenia, więc nie marudź.
Po kilkunastej nieudanej próbie miałam dość i z resztą nie tylko ja.
- Skupcie się, proszę - wokalista spojrzał na nas.
Usłyszałam dzwonek do furtki.
- To ja pójdę otworzyć - zerwałam się.
- I tak Cię to nie ominie - zawołał tata.
Otwierając furtkę moim oczom ukazała się para starszych ludzi.
- Dzień dobry - odezwała się kobieta.
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc?
- My... - zająknęła się.
- Przyszliśmy do Jareda. Zastaliśmy go? - spytał mężczyzna.
Przyjrzałam im się, nie wyglądali na jakiś napalonych fanów, więc postanowiłam ich wpuścić. Może to jacyś znajomi.
- Tak, proszę - wpuściłam ich. Poszłam przodem żeby uprzedzić tatę. - Masz gości - powiedziałam wchodząc do salonu.

Jared

- Masz gości - powiedziała brunetka wchodząc do salonu. Podszedłem do drzwi tarasowych. Po schodach schodziła dobrze mi znana dwójka ludzi. 
- Zrobimy małą przerwę. Dokończymy później.
Chwilę potem weszli do domu.
- Dzień dobry, przepraszamy, że tak bez zapowiedzi. 
- Usiądźcie - wskazałem na kanapę. - Kochanie pójdziesz do siebie? - zwróciłem się do córki.
- Pewnie - lekko się uśmiechnęła.
Shannon siedział na kanapie i nie mógł uwierzyć w to co widzi, podobnie jak ja.
- Idź do Jamiego. - Perkusista wszedł do studia. - Przepraszam, ale co tu robicie? 
- Mówiłem, że nie będzie chciał nas widzieć.
- Jared, czy to była - Christine zawiesiła głos.
- Tak, to była Janette.
- Śliczna jest.
- Wiem. Co Was tu sprowadza?
- Chcielibyśmy ją poznać.
- Zjawiacie się tutaj po tylu latach i chcecie ją poznać? Christine czy Ty sobie ze mnie żartujesz?
- Posłuchaj - odezwał się Peter - to wtedy się tak dziwnie potoczyło. Jennifer od Ciebie odeszła, nie zjawiła się u nas tylko wyjechała gdzieś i...
- To, że ona nie chciała mieć kontaktu z córką, to nie znaczy, że ja Wam go zabroniłem. Nawet nie zadzwoniliście.
- Rozumiemy, że jesteś zły, bo Cię niejako zawiedliśmy, ale...
- Nie, nie zgadzam się. Nie chcę mieszać jej w głowie.
- Jared, wiesz, że to nasza jedyna wnuczka. Chcemy z nią tylko porozmawiać.
- Dobrze - powiedziałem po bardzo długiej chwili zastanowienia - ale żebyście tego nie żałowali.
Wszedłem do pokoju córki. Była w garderobie i składała ubrania.
- Kochanie, bo Ci państwo co przyszli to
- No właśnie, kto to jest?
- To Christine i Peter, Twoi dziadkowie - dziewczyna zamarła słysząc to, co powiedziałem.
- Poza Constance, która mnie nie toleruje nie mam dziadków - wróciła do przerwanej czynności.
- Janette
- No co? Przecież... czego oni chcą?
- Porozmawiać z Tobą, poznać Cię.
- Słucham?! Błagam powiedz, że żartujesz. A gdzie byli jak byłam mała?
- Też się nad tym zastanawiam. Wiem, że jest Ci ciężko, ale... Pogadaj z nimi, tylko tyle.
- Niech będzie, ale będziesz tam?
- Jasne, że tak - przytuliłem ją.
Zeszliśmy na dół. Christine od razu zaświeciły się oczy.
- Pamiętamy jak byłaś malutka.
- Bo potem Was przy mnie nie było.
- Janette to nie tak.
- A jak? To, że Jennifer miała mnie gdzieś, bo "nie była gotowa żeby być matką" to nie znaczy, że Wy musieliście się zachować tak samo.
- Rozumiem, że masz do nas żal, ale głupio nam było po tym jak ona się zachowała.
- To nie jest wytłumaczenie.
- Chcielibyśmy żebyś dała nam szansę. Może uda nam się naprawić błąd.
- Nie ma mowy. Nie chcę mieć z Wami nic wspólnego. Tego się nie da ot tak naprawić.
- Janette.
- Nie - dziewczyna wstała. - Nie chcę.
- Mówiłem.
- Nastawiłeś ja przeciwko nam.
- Christine nie przesadzasz czasem. Sami jesteście sobie winni. Było nad tym myśleć od razu. Teraz ja nie mam na to wpływu.
- W takim razie nic tu po nas - kobieta wstała. - Peter idziesz?
- Zaczekaj na mnie przed domem. Jared przepraszam. Uparła się. Ja też chciałbym ją poznać, ale jeśli ona nie chce, to trudno. Ona ma rację, źle wtedy postąpiliśmy, ale nie da się już nic zrobić. Do widzenia. 
- Co oni chcieli? - spytał brat.
- Zachciało im się zacieśniać więzy rodzinne, paranoja. Idę do Janette.
Wszedłem powtórnie do pokoju córki, była na balkonie.
- Skarbie
- Poszli sobie?
- Tak. Przepraszam, nie powinienem był Cię namawiać. 
- Wystarcza mi to co mam. Nie było ich w moim życiu dawniej i teraz też nie chcę żeby byli.
- Rozumiem. Chodź do mnie - mocno ją przytuliłem.
- Wracaj do pracy. Nic mi nie jest.
- Muszę wykonać jeden telefon, ale niedługo wrócę  - spojrzałem na nią.
Wszedłem do swojej sypialni i wyjąłem BlackBerry. Wybrałem numer do naszego prawnika.
- Cześć Peter.
- Jared, za każdym razem, gdy do mnie dzwonisz mam złe przeczucia.
- EMI zrobiło swoje
- Stało się coś? - spytał.
- Tak, ale nie chodzi o zespół. Potrzebuję prawnika, który zajmuje się takimi rodzinnymi sprawami.
- A co odezwały się te wszystkie kobiety z całego świata, które mogą mieć z Tobą dzieci i chcą alimentów? - zażartował.
- Na szczęście nie. Wtedy to nawet te 30 mln by nie wystarczyło. 
- Wyślę Ci zaraz numer.
- OK, dzięki - rozłączyłem się. Chwilę później dostałem wiadomość.
- James Foden, słucham - po drugiej stronie odezwał się męski głos. 
- Widzi Pan, bo dzwonię w takiej sprawie. 20 lat temu byłem związany z pewną kobietą. Mamy razem dziecko, ale ona pół roku po jego narodzinach odeszła. Dzisiaj zjawili się u mnie jej rodzice z chęcią poznania wnuczki, ale moja córka jest strasznie negatywnie do nich nastawiona. Moje pytanie brzmi, czy oni mogą ją zmusić do tego żeby się z nimi widywała?
- Ile pańska córka ma lat?
- 17.
- Czyli jest prawie dorosła. Oni mogliby iść do sądu, gdyby Pan w jakikolwiek sposób utrudniał im kontakt z wnuczką, ale wnioskuję, że Pan tego nie robi. Jeśli ona tego nie chce, to nie mogą jej zmusić, ani oni, a tym bardziej sąd. Może Pan spać spokojnie. Jeśli coś by się działo, to proszę dzwonić.
- Dziękuję.
Znałem Simonsów i wiedziałem, że mogliby iść do sądu, ale miałem nadzieję, że tego nie zrobią. Nie miałem ochoty ciągać się z nimi po sądach. Wtedy na pewno całą sytuacją zainteresowała się prasa i na pewno wyciągnęliby to, że Jennifer odeszła. 
- Jared - z zamyślań wyrwała mnie Emma.
- Tak?
- Nagrywamy dalej?
- Nie, nie dzisiaj. Nie mam do tego głowy.
- Wszystko ok?
- Nie. Niech wszyscy idą do domu.
- Ale...
- Zrób to o co Cię proszę.
- Dobrze - zamknęła drzwi.
Stałem pośrodku pokoju myśląc co robić. Prawnik powiedział, że nie mam się czym przejmować, ale to nie było takie proste. Nie wiedziałem co oni zrobią. Może stwierdzą, że lepiej dać sobie spokój, bo skoro Janette tego nie chce, a właśnie Janette. Wróciłem do córki, miałem tylko na chwilę zostawić ją samą. 
- Co oglądasz? - położyłem się obok niej na łóżku.
- Program przyrodniczy o delfinach.
Oglądając telewizję usłyszałem, że płacze.
- Ej, co się dzieje?
- Tęsknię za nią czasami. Chciałabym żeby tu była.
- Słońce - pocałowałem ją w głowę.
- Wiem, że to irracjonalnie brzmi, bo jej nienawidzę, ale teraz chciałabym żeby tu była. 
- Rozumiem. Nie płacz, Robert ma niedługo przyjechać.
- Rzeczywiście, zapomniałam - wstała kierując się do łazienki.
Od zawsze wiedziałem, że Janette będzie brakowało matki. Nie byliśmy z Shannonem w stanie jej zastąpić, a dziewczyna zawsze potrzebuje kobiety w swoim życiu. Nie potrafiła dogadać się z Constance czy Emmą, ale to nie jej wina. Za to miała świetny kontakt z Annabelle, co akurat mnie cieszyło, bo przyjaźniłem się z Wallis i bardzo dobrze ją znałem.
- I jak?
- Ujdzie - zaśmiałem się.
- Dzięki, zawsze umiesz pocieszyć.
- Staram się jak mogę. Chodź młoda, musisz coś zjeść - zaprowadziłem ją do kuchni. - Pojedziesz ze mną w środę do Colorado? - spytałem.
- Po co?
- Kampania Obamy i te sprawy.
- Nie kręci mnie to.
- Chcę żebyś pojechała tam dla mnie. Nie musisz się w to angażować.
- Skoro aż tak bardzo Ci zależy.
- A w piątek jest gala...
- Tak, wiem - przerwała mi. - No co?
- Nic - uśmiechnąłem się. 
Spotykając się we wtorek z Terrym w Chateau Marmont oczywiście nie obyło się bez zdjęć, ale on chyba urodził się z aparatem w rękach. Siedząc późnym wieczorem w studiu nad nowym albumem byłem cholernie podekscytowany i postanowiłem się tym podzielić z Echelonem.
"Everyone's talking about Apple. All I'm thinking about is MARS. The new album is almost finished!!!" 
"I can't wait to share this new album with you." 
- Tato - do środka weszła Janette.
- Tak?
- O której jutro jest ten samolot?
- 7:10.
- Serio?
- Przed 11 jest pierwsze spotkanie.
- To ja w takim razie idę spać.
Wstając po 5 byłem ledwo przytomny. Niby mogliśmy lecieć następnym lotem, ale nie chciałem żeby wszystko było na styk. Jakie było moje zdziwienie, gdy zastałem w kuchni Janette.
- Hej - powiedziała wesoło.
- A Ty co w takim - ziewnąłem - dobrym humorze?
- A jakoś tak. Ty wręcz przeciwnie widzę.
- Po prostu się nie wyspałem.
- Zaproponowałabym Ci kawę, ale
- Zrób, wyjątkowo wypiję.
Jadąc na lotnisko przypomniałem sobie, że nie powiedziałem czegoś Janette.
- Wiesz co, bo Emma z nami jedzie.
- Spoko. Jak nie będzie się mnie czepiać, to wszystko będzie dobrze - uśmiechnęła się.
Ludbrook oczywiście już czekała na lotnisku.

Janette

- Cześć - przywitałam się z asystentką.
Siedząc już w samolocie tata zaczął obgadywać jakieś sprawy z Emmą. Ja natomiast wsadziłam słuchawki do uszu i włączyłam losowe wybieranie. Najpierw poleciała Amy Macdonald z Slow It Down, następnie Nelly Furtado z All good things, Chumbawamba - I get knocked down i Royal Teeth - Wild. 
- Janette - tata lekko mnie szturchnął.
- Hmm? - wyjęłam jedną słuchawkę.
- Lądujemy.
- Już? - powiedziałam zaskoczona.
Lot trwał nieco ponad 2 godziny. Z lotniska wyszliśmy około 9:40.
- To co jakieś śniadanie? - pokiwałyśmy zgodnie głowami z Emmą.
Kilkanaście minut później znajdowaliśmy się w jakimś barze. Zjedliśmy i okazało się, że musimy się zbierać. Zabrałam ze sobą latte na wynos i ruszyliśmy na Lory Student Center Plaza. O 13 udaliśmy się na UNC, a o 15 do OFA Highland Field Office. W tym momencie miałam już dość słuchania o tych wyborach i jak ważne jest to żeby głosować. Na szczęście zostało jeszcze jedno miejsce - Colorado State University. 
- Czemu to musi być takie nudne? - spytałam go.
- To polityka, tu nie ma ciekawych rzeczy, zaufaj mi. 
Siedząc wieczorem w hotelu byłam zmęczona i zmarznięta, bo pogoda w Denver nie była zbyt słoneczna. Zdałam sobie sprawę, że miałam zadzwonić do Roberta, a kompletnie o tym zapomniałam. Wybrałam numer do chłopaka, ale nie odebrał. Spróbuję później.
- Gotowa? - do pokoju bez pukania wszedł tata.
- W sumie to tak.
Jedząc kolację byłam totalnie rozkojarzona. Byłam przyzwyczajona do tego, że widywaliśmy się codziennie, a teraz po dwóch dniach nie mogłam wytrzymać. Wróciłam do pokoju i położyłam się. Wtedy zadzwonił mój telefon. 
- Słucham.
- Cześć kochanie. Przepraszam, że tak późno.
- Nic nie szkodzi. Cieszę się, że zadzwoniłeś. 
- Miałem trochę pracy i nie mogłem wcześniej odebrać - wytłumaczył się. - Jak tam było dzisiaj?
- Polityka to zło.
- Nie przesadzaj. Czuję, że chce Ci się spać, więc pogadamy jutro. 
- Masz rację. To pa - rozłączyłam się.
Wstając rano i widząc pogodę jaka panuje za oknem aż mnie ciarki przeszły. Otworzyłam walizkę i wyjęłam z niej odpowiednie ubranie. Po śniadaniu wyszliśmy na miasto. Mogłam z ręką na sercu przyznać, że chodziliśmy bez celu. Zjedliśmy obiad w restauracji i po południu wróciliśmy do hotelu. Zebrałam wszystkie swoje rzeczy i pojechaliśmy na lotnisko. Czekało nas 10 cudnych godzin lotu do Dusseldorfu.  

Robert

Wylatując niemalże w nocy z LAX nadal nie wierzyłem, że dałem Jaredowi się namówić na tą galę.
- Pokaż - Shayla wyciągnęła mi telefon z ręki.
- Coo Ty robisz?
- Wow. Ładne - wskazała na ekran. Na tapecie była Janette w samym prześcieradle. Było to jedno ze zdjęć, które jej zrobiłem jak u mnie była. - Masz takich więcej?
- Setki, ale nie wiesz o nich - puściłem jej oczko.
- Rozumiem - uśmiechnęła się.
Janette nie wiedziała, że będę w Dusseldorfie. Jared prosił żeby jej nic nie mówić, więc tak też zrobiłem. Na miejscu byliśmy wieczorem.
- Przeloty międzynarodowe są cudowne.
- Ale popatrz jak wylatywaliśmy było ciemno i teraz też jest ciemno. To jest jakiś plus.
- Chyba Ci kawa zaszkodziła - zaśmiałem się.
- Bo nie dostaniesz klucza do pokoju - zagroziła.
Siedząc następnego dnia przed południem w pokoju dostałem wiadomość od Jareda, że już wylądowali i jadą do hotelu. Po kilkunastu minutach usłyszałem jak ktoś próbuje otworzyć drzwi na przeciwko. Uchyliłem lekko drzwi to była Janette.
- Może Ci pomóc? - spytałem.
- Co Ty tu robisz? - Dziewczyna spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
- Niespodzianka. Nie przywitasz się ze mną? - jak na zawołanie rzuciła mi się na szyję.
- Jakie gołąbeczki - zawołał Jared.
- To Twoja sprawka? - spytała go Janette.
- Ale co? - puścił mi oczko i wszedł do pokoju. - A i nie hałasujcie, bo jestem tuż obok - wychylił się.
- Będziemy mieć to na uwadze. 
- Chodź - wciągnąłem dziewczynę do swojego pokoju i zacząłem zdejmować z niej ubranie.
- Ej, ale mieliśmy nie hałasować.
- Jak nie będziesz... - ugryzłem się w język. - Jak będziesz cicho, to nas nie usłyszy.
- Wiem co chciałeś powiedzieć.
- No chciałem, ale nie chciałem Cię urazić - pocałowałem ją w policzek.
- Wiesz, że jesteś kochany.
- No coś mi się obiło o uszy - uśmiechnąłem się i złożyłem na jej ustach słodki pocałunek, który był dopiero zapowiedzią tego co miało się wydarzyć.


_____________________________________________________________

Hello.
Tak, tak wiem. Rozdział miał się pojawić 2 tygodnie temu, ale z przyczyn technicznych było to niemożliwe. Mój komputer odmówił współpracy po prostu. Mam nadzieję, że się nie gniewacie :)
Co do rozdziału to pomysł z pojawieniem się Christine i Peter'a pojawił się znikąd. Co będzie dalej, pożyjemy zobaczymy.
Co do kolejnego rozdziału tj. 40, nic nie obiecuję, bo może zdarzyć się coś niespodziewanego na co nie będę miała wpływu, ale liczę że niedługo.  
Życzę miłej lektury i pozdrawiam.