29 grudnia 2013

38. "Jakbym miała taką córkę jak Ty też bym ją zostawiła."

Obudziła mnie czyjaś dość głośna rozmowa. Przetarłam oczy widząc, że jest parę minut po 8. Rozumiałam, że tata chciał żeby tym razem wszystko idealnie działało na MARSX, ale czemu musieli pracować od samego rana. Niechętnie wstałam i poszłam do łazienki, potem się ubrałam i ruszyłam do kuchni. 
- Nic nie mów - powiedziałam do Shannona, mężczyzna w odpowiedzi tylko się uśmiechnął.
- Dobrze.
- Mogę go zamordować? Proszę.
- Nie widzę przeciwwskazań - zaśmiał się.
- Cześć - Robert pocałował mnie w policzek.
- Hej.
- Nie wyspałaś się co? Skończyłaś ten artykuł?
- Tak o 5 nad ranem.
- Idź się połóż jeszcze - chłopak pogłaskał mnie po głowie.
- I znowu coś mnie obudzi. Nie, bo mnie szlag trafi.
- Pogadam z Jaredem, idź.
Nie zastanawiając się dłużej nad tym wróciłam do łóżka. Od razu zasnęłam, a obudziłam się niecałą godzinę przed rozpoczęciem VyRT. Doprowadziłam się do porządku i zeszłam na dół. Robert lekko się uśmiechnął na mój widok.
- Kiedy zaczynacie zabawę? - spytałam Tomo, który stanął obok mnie. 
- Za chwilę.
- Czemu mi się tak przyglądasz?
- Dlaczego nie powiedziałaś, że masz chłopaka i że dobrze go znam?
- Nie złożyło się. A skąd się dowiedziałeś? Pewnie Shannon Ci wypaplał - uprzedziłam jego odpowiedź.
- Dokładnie tak.
- Tomo chodź - ze studia wychylił się tata w kapeluszu, niebieskiej bluzie i dresowych spodniach - zabójcze połączenie. - Jak tam młoda? - spojrzał na mnie.
- Dobrze już.
Dosłownie 10 minut później zespół zaczął, a ja usiadłam w spokoju na kanapie z kubkiem kawy w ręce. 
- Janette mam prośbę - Shayla stanęła nade mną.
- Tak?
- Zaniesiesz to Twojemu tacie? - podała mi kartkę. - Jak ja pójdę to znowu mi się oberwie. 
- OK. Tylko żeby mi się nie oberwało.
Weszłam cicho do studia i podeszłam do taty podając mu kartkę.
- Czemu tak? - spytał.
- Nie wiem - wzruszyłam lekko ramionami.
- Dziękuje - powiedział bezgłośnie.
Po przesłuchaniu płyty chłopaki wyszli na taras w celu odpowiedzenia na parę pytań Echelonu. Stałam w drzwiach przyglądając się im, gdy o moje nogi obtarło się coś włochatego. To była Roxy, która pobiegła do nich.
- Roxy nie - jęknęłam.
- Patrzcie kogo my tu mamy - wziął szczeniaka na kolana - w kwietniu był Rippley, a teraz jest Roxy piesek Janette - tata skinął żebym do nich przyszła, lecz ja pokręciłam głową. Jednak po chwili widząc jego spojrzenie poszłam tam. Roxy była mieszanką owczarka niemieckiego z huskym przez co miała oklapnięte uszka i wyglądała uroczo. 
MARSX skończyło się po prawie trzech godzinach.
- Zostaniesz u mnie? - spytałam Roberta.
- A chcesz? - Pokiwałam twierdząco głową. - Zastanowię się.
- No ej! Tak to nie ma - zeszłam z jego kolan i ruszyłam na górę.
- Żartowałem przecież.
- A co mnie to obchodzi - weszłam na schody, ale mężczyzna mnie dogonił, przyciągnął do siebie i pocałował. 
- Ekhem, chciałabym przejść - powiedziała Emma. Odsunęliśmy się od siebie.
- Proszę.
- Dziękuję bardzo. 
Dziewczyna zniknęła z zasięgu mojego wzroku, a ja wpadłam w amok.
- Hej - Rob pomachał mi ręką przed oczami. - Jak dalej tak będzie to się w końcu pozabijacie.
- Mówisz to tak jakby to wszystko była moja wina - spojrzałam na niego z wyrzutem.
- Nie prawda. Chcę żebyś odpuściła. Kiedyś się tak dobrze dogadywałyście.
- Ale jak widać to się zmieniło. Chodź - zaprowadziłam go do pokoju. - Co mam zrobić? Iść poskarżyć się tacie? Od momentu, gdy skończyła się trasa zaczęły się problemy.
- Olej to po prostu. Szkoda nerwów - pocałował mnie w policzek. 
Położyliśmy się do łóżka i niedługo potem zasnęliśmy.

- Nie możesz zostać? - spytałam z nadzieją w głosie. Robert zaraz po pracy postanowił wrócić do siebie.
- Niby mogę, ale wiesz - owinął sobie kosmyk moich włosów wokół palca.
- Już Cię nie namawiam, jedź - delikatnie go pocałowałam.
Chłopak wyszedł, a ja odprowadziłam go spojrzeniem. 
- To niedorzeczne - usłyszałam głos Emmy, która cały czas była w salonie.
- Co jest niedorzeczne? - odwróciłam się. Dobrze wiedziałam jak skończy się ta rozmowa.
- Ten Wasz związek. Dzieli Was 14 lat różnicy i w ogóle no i pewnie sypiacie ze sobą. 
- A Tobie co do tego? To nie jest Twoja sprawa, bo w żadnym stopniu Cię to nie dotyczy, więc się w to nie wtrącaj.
- Nie dziwię się Twojej matce, że odeszła. Jakbym miała taką córkę jak Ty też bym ja zostawiła.
Słysząc to co powiedziała zagotowało się we mnie i strzeliłam ją w twarz.
- Nie masz prawa tak mówić, bo nic o tym nie wiesz! - krzyknęłam i poszłam na górę.
- Ej, co się stało? - tata zatrzymał mnie na chodach.
- Nic. Puść mnie, proszę - poluźnił uścisk, a ja w ciągu sekundy znalazłam się w swoim pokoju. Wyszłam na balkon żeby głęboko odetchnąć. Moje uczucia ze złości przerodziły się w smutek. Zsunęłam się w dół i rozpłakałam. 

Jared

Siedziałem w swoim pokoju, gdy z dołu dobiegły mnie jakieś krzyki. Co tam się do cholery dzieje, pomyślałem. Na schodach spotkałem Janette.
- Ej, co się stało? - złapałem ją za rękę.
- Puść mnie, proszę.
Puściłem ją i zszedłem do salonu.
- Co tu się stało? - spytałem chłopaków pracujących przy LiveTourFilm.
- Niech Ci Jamie opowie. Wszystko widział i słyszał.
Chłopak widząc mnie wyszedł ze studia.
- Mógłbyś - spojrzałem na niego.
Reed opowiadał mi wszystko, a ja nie mogłem w to uwierzyć.
- Coo?! - otworzyłem szeroko oczy. - Gdzie Emma?
- Tam - wskazał na taras. 
Poszedłem tam, a blondynka rzuciła mi tylko ukradkowe spojrzenie.
- Zdajesz sobie sprawę jak mocno przesadziłaś i jak strasznie jestem w tym momencie wkurwiony? Gdyby nie umowa, to byś wyleciała w tym momencie. Wierz mi.
- Jared, ja...
- Nie. Nie chcę tego słuchać. Związek Janette z Robertem to jest tylko i wyłącznie ich sprawa. Pozwoliłem im się spotykać, więc nie waż się w to ingerować. A co do Jennifer, to nic na ten temat nie wiesz. Nie masz pojęcia co się działo. Nie znałaś mnie 20 alt temu, bo byłaś dzieckiem, więc guzik wiesz. Nie wtrącaj się w jej prywatne życie nigdy więcej rozumiesz?
- Tak.
- Dostajesz wolne i nawet nic nie mów - podniosłem palec do góry - widzimy się w Toronto na premierze Artifactu.
- Ale Jared...
- Żadnych "ale". Nie wytrzymam tego dłużej. Jedź do siebie i nie zawracaj mi głowy.
Blondynka weszła do domu, zabrała swoje rzeczy i wyszła. Poszedłem do Janette. Dziewczyna siedziała na balkonie i płakała. Usiadłem obok niej obejmując ją ramieniem.
- Nie płacz - pocałowałem ją w głowę. - Nie przejmuj sie tym co ona powiedziała. To nie ma znaczenia. Chodź, wejdziemy do środka, bo się rozchorujesz - podniosłem ją do góry.
Zanim się uspokoiła i zasnęła minęły dwie godziny. Gdy miałem pewność, że się nie obudzi zdjąłem z niej kurtkę i buty. Przymknąłem drzwi i poszedłem na dół, gdzie był tylko Jamie.
- Gdzie wszyscy?
- Poszli do domu.
- Kto to słyszał? - usiadłem obok niego.
- Tylko Pit i Jake, ale nie musisz się o to martwić, bo powiedzieli, że to nie jest ich sprawa.
- Dzięki. Idź do domu - poklepałem kumpla po plecach.
Wróciłem do Janette, która na szczęście wciąż spała. Położyłem się obok niej. Wolałem dla bezpieczeństwa mieć ją na oku.
- Pilnujesz mnie? - odwróciła się w moją stronę.
- W pewnym sensie chociaż wolę określenie czuwam. Gdzie idziesz?
- Przebrać się, a Ty jak chcesz tu zostać, to pościel łóżko.
Dziewczyna wróciła po chwili i położyła się koło mnie. Przytuliłem ją mocno do siebie.
- Ładnie pachniesz - powiedziała kładąc głowę na mojej klatce piersiowej.
- Mam dobry gust.
- Powiedzmy - zaśmiała się.
- Ja Ci dam!
- No co - spojrzała na mnie rozbawionym wzrokiem.
Patrząc na nią widziałem, że wszystko jest już ok. Szybko nie spotka się z Emmą, więc może jakoś to będzie. Gdy Emma następnego dnia nie zjawiła się w pracy wzbudziło to duży szok. Nawet, gdy była chora pracowała, a teraz jej nie było.
- Wzięła wolne. Ma jakieś ważne sprawy osobiste - gładko skłamałem. Słyszałem to pytanie po raz tysięczny w przeciągu trzech dni.
- Aaa ok.
- Co Ty z nią zrobiłeś? - spytała Janette.
- Dałem jej ponad 2 tygodnie wolnego, ale nie mów nikomu. 
- Ze względu na mnie?
- Tak. To było najlepsze wyjście. Nie możecie się ciągle kłócić. Shannon! - zawołałem barta, który właśnie wszedł.
- Co? 
- Załatwiłeś?
- Ale co? - podrapał się po głowie.
- Poniedziałek, 3 września - urodziny Tomo.
- A tak, wszystko jest zgrane.
- Organizujecie mu przyjęcie niespodziankę? - pokiwałem twierdząco głową. 
- Biedny Tomo.
- Biedny to on będzie w poniedziałek - zaśmiał się złowieszczo Shannon.
- Tato, kto będzie na tej imprezie?
- Parę osób. Ivana nie przyjedzie, bo kręci jakiś film i nie może, Filip tak samo.
- To szkoda.
Wolałem sobie darować i nie powiedziałem jej, że Emma też będzie. Miałem nadzieję, że obejdzie sie bez ekscesów.

Janette

Wstałam w poniedziałek wcześniej. Trzeba było przygotować dekorację. W salonie zastałam Shannona, który pompował balony. 
- Coś Ci to wolno kochany idzie.
- Nie drażnij mnie.
- Widziałeś Roberta? - spytałam.
- Jest na górze.
- Co robisz? - pocałowałam go w policzek.
- Szczerze? Nudzę się niesamowicie.
- Skoro tak, to może pomogę Ci zabić tą nudę.
- Taak? A w jaki sposób? - lekko się uśmiechnął.
- Chodź, to Ci pokażę.
Weszliśmy do mojego pokoju i zaczęłam go rozbierać.
- Wiesz co, czuję że coraz częściej będę się nudził...
- Myślisz, że powinniśmy wstać? - spytałam. Siedzieliśmy tu już od 3 godzin.
- Będzie lepiej jak wstaniemy - usiadł na łóżku i zaczął się ubierać.
- Janette - do pokoju bez zbędnych ceregieli wszedł tata. - Oj przepraszam.
- Nic się nie stało - odpowiedział Robert, który stał obok łóżka w pełni ubrany. Ja natomiast leżałam w nim ledwie przykryta kołdrą. 
- Mogłabyś zejść na dół i pomóc Shannonowi, bo on sobie kompletnie nie radzi.
- Tak, tylko się ubiorę.
Tata wyszedł, a ja opadłam na poduszkę zakrywając twarz dłońmi.
- Boże, to było takie żenujące.
- Ciesz się, że nie przyszedł wcześniej. Wtedy to dopiero byłoby żenujące.
Wstałam z łóżka zbierając porozrzucane po pokoju rzeczy. Chłopak objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Czułam jego oddech na szyi.
- Nie, kochanie proszę Cię. Później dobrze? - pocałowałam go w policzek i weszłam do łazienki.
Tomo i Vicky zjawili się około 18, gdy tylko weszli do salonu wszyscy głośno krzyknęliśmy "SURPRISE".
- Ukartowaliście to!
- Nieprawda.
Parę sekund później do pokoju wjechał duży tort i wyskoczył z niego Shannon.
- Ej! Z takiego tortu zazwyczaj wyskakują piękne dziewczyny - powiedział zawiedziony gitarzysta.
- Ja Ci dam dziewczyny - Vi walnęła go w ramię.
- Możemy porozmawiać? - obok mnie stanęła Emma.
- Nie mamy o czym.
- Tylko chwilę.
Wyszłam na taras i zamknęłam drzwi.
- Przepraszam. Twoje życie nie jest moją sprawą i nie powinnam się w nie wtrącać. Oboje z Jaredem macie rację. To już sie nie powtórzy - skończyła i chciała wejść do środka. 
- Zaczekaj - powiedziałam w ostatniej chwili. - Ja też przepraszam. Nie powinnam Cie uderzyć - blondynka kiwnęła głową i weszłyśmy do środka.
- Wszystko w porządku? - spytał tata.
- Tak. Nie patrz w ten sposób. Jest ok, ale wielkimi przyjaciółkami to my nie będziemy.
Chwile później wspólnie z Robertem i butelką wina usiedliśmy na balkonie.
- Trochę tak nieładnie, że się zerwaliśmy.
- Przesadzasz. Zawsze możemy zejść na dół. 
- Wiem, że tam jesteście - zawołał Shannon z tarasu stojąc centralnie pod balkonem.
- Nie odzywaj się - Robert położył mi palec na ustach.
- Udajemy, że nas nie ma?
- Tak.
- Shannon nie wydzieraj się - usłyszałam głos taty - jeśli pamiętasz to mamy sąsiadów, a i tak jest już wystarczająco głośno, więc się zamknij. Nie chcę mieć policji na głowie.
Minutę później głosy ucichły, więc weszli do środka.
- Mogę o coś zapytać?
- Yhym.
- Kiedy Ci się spodobałam?
- Jakiś czas temu. Tak na dobrą sprawę to chyba jak byliśmy w Indiach. Zacząłem wtedy inaczej na Ciebie patrzeć. Już nie byłaś tą małą dziewczynką, więc.
- Czekałeś jeszcze pół roku żeby zrobić krok.
- W końcu byłaś, przepraszam jesteś córką mojego szefa i przyjaciela. To nie było takie proste jak myślisz. A poza tym nie wiedziałem jak zareagujesz.
- Zaskoczyłam Cię tym, że nie miałam nic przeciwko - uśmiechnęłam się.
- I to bardzo, ale widzisz dzięki temu jesteśmy razem - splótł nasze dłonie.
- Przepraszam, że Wam przeszkodzę, ale przyniosłem Wam tort.
- Dziękujemy - wzięłam do niego talerze. 
Zjedliśmy i Rob posadził mnie sobie na kolanach. Zaczął mnie całować i rozbierać jednocześnie.
- Oszalałeś? Nie tutaj.
- Nikt nie zauważy, nie bój się - pocałował mnie w nos.
Więcej nie protestowałam, bo to nie miało sensu. Po wszystkim ubraliśmy się i wnieśliśmy do środka rzeczy. Zerknęłam na zegarek, było późno, ale na dole wciąż było słychać ludzi. 
- Idziemy spać? - Robert wyrwał mnie z zamyślenia. Pokiwałam twierdząco głową delikatnie się uśmiechając.
Słysząc wibracje otworzyłam leniwie oczy. Wyświetlił mi się jakiś nieznany numer. Wstałam z łóżka zsuwając rękę chłopaka z mojej talii. Wyszłam na balkon żeby go nie obudzić.
- Tak?
- Dzień dobry mówi Alyson Shepherd z Fashion Magazine. Rozmawiam z Janette? - spytała.
- Tak - odpowiedziałam powoli.
- Wysłałaś do nas tekst. Bardzo mi się spodobał. Chciałabym się z Tobą spotkać.
- Kiedy?
- Może jutro o 12:30 w Marie's Coffee?
- Dobrze.
- Do zobaczenia - rozłączyła się. 
Oparłam się o barierkę i poczułam zimny metal, dopiero wtedy zorientowałam się, że mam na sobie tylko bieliznę. W tym momencie jednak to nie było do końca istotne, bo prawdopodobnie dostałam pracę w jednym z najlepszych magazynów w LA i w całym USA. Weszłam do środka z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Co się stało? - spytał Robert.
- Prawdopodobnie - wskoczyłam na łóżko - dostałam pracę!
- Co? Gdzie? 
- W gazecie. Idę jutro na rozmowę.
- Gratuluję - pocałował mnie.
Cały dzień miałam świetny humor. Wszyscy byli na kacu i wyglądali jak skaranie boskie. Takie były skutki robienia imprezy w poniedziałek. Ja natomiast chodziłam ciągle z uśmiechem od ucha do ucha. Jednak następnego dnia dopadł mnie stres.
- Jak wyglądam?
- Ślicznie.
Wybór odpowiedniego stroju zajął mi niemalże 2 godziny. Gdy byłam na miejscu poczułam się dziwnie spokojna. Przecież nic złego nie może się stać. Weszłam do środka rozglądając się. Zauważyłam ją po chwili, siedziała przy stoliku pijąc kawę. Miała na sobie satynową, jasnobeżową bluzkę i czarną spódnicę przed kolano. Podeszłam bliżej, a ona wstała żeby się przywitać.
- Alyson Shepherd.
- Janette Leto.
- Córka Jareda jak mniemam, usiądź - wskazała na krzesło - i nie mówi mi na "Pani".
Chwilę później kelner przyniósł kawę.
- Mogę zadać Ci pytanie? Co się podkusiło żeby iść do pracy?
- Mam dużo wolnego czasu - uśmiechnęłam się.
- Zazdroszczę. Przejdźmy do rzeczy. Domyślam się, że nie masz żadnego doświadczenia, chyba że się mylę?
- Nie, nie mam.
- A widzisz piszesz lepiej niż nie jeden zawodowy dziennikarz. To jest najlepsza rzecz jaką można potrafić w tym świecie, bo to jest wyjątkowe. Ile Ty masz właściwie lat?
- 17.
- Jesteś młoda, nawet bardzo młoda, kreatywna i masz coś takiego w sobie, co idealnie nadaje się do pracy w redakcji. Lubię takich ludzi. Czemu nie poszłaś na studia?
- Postanowiłam zrobić sobie rok przerwy.
- Rozumiem - wyłączyła dzwoniący telefon. - Widzisz ktoś inny, kto byłyby na moim miejscu nigdy by Cię nie zatrudnił, ale ja to zrobię i to z wielką przyjemnością. Podobasz mi się. Co do tego jak będzie wyglądała Twoja praca musimy jeszcze porozmawiać. Teraz niestety muszę wracać do redakcji, zajrzyj tam, ok?
- Dobrze, tylko jutro wyjeżdżam na trochę.
- To jak wrócisz. Na razie - wyszła.
Dokończyłam kawę, złapałam taksówkę i wróciłam do domu. Robert siedział na kanapie. Podeszłam i mocno go pocałowałam.
- Rozumiem, że rozmowa się powiodła - wziął mnie na kolana.
- Bardzo. Krótko i rzeczowo.
- Gdzie byłaś? - tata stanął obok kanapy. Był zły. Zdałam sobie sprawę, że nie powiedziałam mu, że wychodzę i zaraz pewnie doczekam się awantury. 
- Możemy porozmawiać?
- Nie odpowiedziałaś.
- Tatoo
Robert nas minął i wszedł do środka, tym samym zostawiając nas samych.
- Nie złość się, że wyszłam bez słowa. Zapomniałam po prostu, a byłam na rozmowie w sprawie pracy.
- W sprawie pracy? Po co Ci praca? Chyba nie dlatego, że Constance tak powiedziała? - przyjrzał mi się uważnie.
- Nie. Ona nie ma z tym nic wspólnego. Nudzę się i chciałam znaleźć sobie zajęcie no i się udało - lekko się uśmiechnęłam, ale tata nadal nie popierał mojego entuzjazmu.
- Co to za praca? Gdzie przede wszystkim? 
- Dziennikarki w Fashion Magazine. Znalazłam w sieci ogłoszenie, trzeba było napisać tekst na podany temat. No i wczoraj zadzwoniła Alyson i dziś się z nią spotkałam i mnie zatrudniła. Nie wiem do końca na czym to będzie polegać, bo ona nie miała za dużo czasu. Mamy się spotkać jak wrócę z Kanady - wyjaśniłam. 
- No dobra. Mówiąc Alyson masz na myśli Alyson Shepherd?
- Tak, a czemu pytasz?
- Wiesz kim ona jest?
- Domyślam się, że redaktorem naczelnym.
- I właścicielką Fashion Magazine. Odziedziczyła to po ojcu czy jakoś tak. Zajmuje się sama większością spraw i jest bardzo przedsiębiorcza.
- Znasz ją? - poruszyłam brwiami.
- Można tak powiedzieć. Była na jakiejś imprezie branżowej.
- Mogę u niej pracować?
- Jeśli chcesz, to niech będzie - powiedział zrezygnowany.
- Naprawdę? Dziękuję - uściskałam go.
- Ale musisz?
- Nudzi mi się. Można posiedzieć miesiąc nic nie robiąc, dwa może trzy, ale przede mną jeszcze jakieś dziesięć. Nie wytrzymam. To nie chodzi o pieniądze, bo niczego mi nie brakuje i na wszystko je dostaje jeśli mam potrzebę, po prostu...
- Rozumiem - przerwał mi.
Zostawiłam tatę, który musiało odebrać telefon i weszłam do domu.
- Żyjesz - Robert się uśmiechnął.
- Też się cieszę, bo przez moment w to wątpiłam.
- Ja też. Wracam do pracy - musnął mnie w policzek.
Weszłam do pokoju i zdałam sobie sprawę, że powinnam się spakować. Jutro wyjeżdżaliśmy na jakieś dwa tygodnie, a ja nawet nie otworzyłam walizki. Ruszyłam do garderoby zdejmując po drodze szpilki. Po 2 godzinach skończyłam. Położyłam się na łóżku i włączyłam telewizor.
- Mogę Ci przeszkodzić? - spytał Rob wchodząc na łóżko i całując mnie w szyję.
- Skoro musisz.
- Wiesz co - sięgnął ręką do zapięcia stanika - nie pozwalam Ci pracować. Nie będzie Cię w domu i skończą się te przyjemne rzeczy w ciągu dnia.
- Nie wiem jeszcze jak będzie wyglądała moja praca. Bardzo będziesz cierpiał jakby mnie nie było całymi dniami?
- Niewyobrażalnie, ale jeśli po powrocie będziesz mi to wynagradzała, to mogę się zastanowić.
- Pomyślę, a teraz bądź cicho i przejdź do rzeczy - złapałam go za koszulę i przyciągnęłam do siebie...
- Musisz iść?
- Tak. Ja nawet spakowany nie jestem. Jared mnie zabije. 
- Szkoda - podparłam się na łokciu i na niego spojrzałam.
- Zobaczymy się o ... nie pamiętam o której jest ten samolot.
- 9:40 - powiedziałam.
- Za niecałe 12 godzin. Idź spać - wysunął się z łóżka. Niedługo po tym jak wyszedł zasnęłam.

Jared

Wszedłem do pokoju córki, która oczywiście wciąż spała, no ale co się dziwić była 7 rano.
- Młoda wstawaj.
- Jeszcze trochę.
- Robert wcześnie wczoraj wyszedł, więc powinnaś się wyspać i ubierz się - rozejrzałem się po pokoju, gdzie były porozrzucane części jej garderoby.
- Musiałeś? - podniosła się.
- Tak - pokazałem jej język. - Zrobię Ci śniadanie, ale wstań już - zamknąłem drzwi.
Weszła do kuchni po 45 minutach w pełni gotowa do wyjścia.
- Dziękuję - wskazała na jedzenie.
O 9 byliśmy na lotnisku, a o 14 w Charlotte w Karolinie Północnej. Zameldowaliśmy się w hotelu i windą wjechaliśmy na szóste piętro.
- Jesteś pewna, że nie chcesz iść? - spytałem córki.
- Tak. Wiesz jakie mam zdanie o polityce. Wynudzę się tam tylko. Pójdziecie sami i będzie w porządku.
- A jak Ian będzie? - poruszyłem brwiami.
- To go ode mnie pozdrowisz - wysiedliśmy z windy.
- Dobra jak nie chcesz, to Cię nie namawiam.
Trochę później wspólnie z Robertem udaliśmy się na Democratic National Convention. W sumie to nadal nie wiedziałem co mnie podkusiło żeby zaangażować się w kampanię wyborczą Barack'a, ale skoro już to zacząłem, to musiałem to dokończyć. 
- Życzę powodzenia - powiedział cicho Babu i się oddalił.
- Co? Czemu?
- Cześć Jared - przede mną stanęła Scarlett.
- O hej.
- Zaskoczony? - uśmiechnęła się.
- Odrobinę - odwzajemniłem uśmiech.
Usiedliśmy na widowni koło siebie, a chwilę później już trzymaliśmy się za ręce. Jeszcze parę minut i pójdziemy do łóżka, przeleciało mi przez głowę.
- Nad czym myślisz? - spytała.
- A nic takiego.
Czułem się dokładnie tak samo jak wtedy, gdy się spotykaliśmy. Czułem się tak jak 7 lat temu. Nasze spotkanie było czystym przypadkiem, ale cieszyłem się z niego. Dziewczyna poszła na scenę, a koło mnie zjawił się Greenwood.
- Jak leci? - pokręciłem w odpowiedzi delikatnie głową.
Po części oficjalnej był mały bankiet. Rozmawiałem to z tym, to z tamtym, gdy w końcu podeszła ona.
- Ja już będę lecieć, miło było Cię spotkać.
- My też się już zbieramy. - Babu przytaknął. - To może pojedziemy razem? - wypaliłem.
- Chętnie.
Wysiedliśmy przed naszym hotelem. Robert się pożegnał i wszedł do środka. Staliśmy tak przez chwilę patrząc na siebie i nie wiedząc co zrobić. Przynajmniej ja nie wiedziałem. Nie chciałem zachować się jak dupek i zaciągnąć ją do łóżka, ale z drugiej strony brakowało mi tego. Tęskniłem za tym co było wtedy.
- Chodź - złapałem ją za rękę. Nie trzeba było długo czekać na rozwój sytuacji. Gdy tylko drzwi od mojego pokoju się zamknęły Scarlett mnie pocałowała, a ja odwzajemniłem pocałunek. Wiedziałem, że na tym się nie skończy...

Janette 

Czekałam aż tata i Robert wrócą, było późno. W pewnym momencie drzwi się otworzyły i stanął w nich chłopak.
- A czemu Ty jeszcze nie śpisz? - spytał.
- Bo czekam na Ciebie. Z czego taki ucieszony jesteś?
- Nie wiem czy powinienem Ci mówić.
- Powinieneś, nie powinieneś, mów!

- Bo Jared... na konwencji była Scarlett. No i spotkali się, a teraz są tu razem no i chyba domyślasz się co się teraz tam u nich dzieje.
- Co? Scarlett i tata? żartujesz?
- Nie. Gdybyś Ty ich widziała - znowu się uśmiechnął i położył obok mnie.
Schodząc rano na śniadanie, na dole w holu spotkaliśmy tatę i Scarlett.
- Cześć - uśmiechnęłam się.
- Cześć - uścisnęła mnie.
- Może zjesz z nami?
- To chyba nie jest najlepszy pomysł.
- No coś Ty, chodź - pociągnęłam ją delikatnie w stronę restauracji.
Zjedliśmy i blondynka się zmyła.
- Pa - pocałowała mnie w policzek. Pożegnała się z tatą, Robertem i wyszła. 
- Nie patrz tak na mnie - powiedział wokalista.
- Przecież ja nic nie robię - próbowałam się bronić.
- Znam ten wzrok, który mówi "może powinniście do siebie wrócić". Dobrze Cię znam dziecko.
- Rób jak uważasz. To Twoje życie.
- Mamy samolot za 1,5 godziny, więc trzeba się zbierać - zmienił temat. 
W południe byliśmy w Nowym Yorku. Meldowanie się w dwóch hotelach w przeciągu 24 godzin było dziwne. Robert poszedł do taty, a ja potrzebowałam się na chwilę urwać. Wychodząc z pokoju spotkałam chłopaka z obsługi.
- Przepraszam, można tutaj w jakiś sposób dostać się na dach?
- Gościom nie wolno. Poza tym to jest niebezpiecznie.
- Ale ja tak ładnie proszę - słodko się uśmiechnęłam.
- Do końca korytarza, potem w prawo i drzwi na wprost, a potem schodami pożarowymi na górę, a i proszę to - wyciągnął kartę - gdyby któreś drzwi się zatrzasnęły. Nie chce Pani skakać mam nadzieję?
- Nie, nie dzisiaj. Dziękuję.
Poszłam tak jak mi wskazała i po paru minutach byłam na górze. Założyłam słuchawki i włączyłam utwór - Vanessa Carlton - A thousand miles. Przez głowę przeleciało mi tyle scenariuszy gdybym tu zamieszkała, ale zdecydowałam inaczej. Minęła godzina, gdy zadzwonił mój telefon. Odebrałam widząc, że to tata.
- Gdzie jesteś?
- Na dachu.
- Co?!
- Przyjdź tu - rozłączyłam się.
Zjawił się w błyskawicznym tempie. Pewnie pomyślałam, że chcę sobie coś zrobić.
- Co Ty wyprawiasz?
- Nie bój się, nie chcę sobie odebrać życia. Tu chyba nie jest wystarczająco wysoko - wychyliłam się i usłyszałam jak tata wstrzymuje oddech - i mogłabym przeżyć.
- Co tu robisz? - podszedł bliżej.
- Siedzę sobie i się zastanawiam. Żałuję, że nie będę tu studiować. 
- Wiesz, że możesz. Nikt Ci tego nie zabrania. Po co rezygnować z marzeń. Pomyśl nad tym jeszcze.
- Mogę o coś spytać? - kiwnął twierdząco głową. - Jennifer się odzywa do Ciebie?
- Tak. Na początku w ogóle nie dzwoniła. Zadzwoniła dopiero, gdy o zespole i o mnie robiło sie coraz głośniej, czyli gdy miałaś jakieś 6 lat. Pytała co z Tobą zrobiłem, że nikt nie wspomina, że mam córkę i takie tam.
- A ostatnio kiedy się odzywała?
- Gdy oświadczyłem  światu, że mam córkę i po Oscarach. Mówiła, że jesteś śliczna i w ogóle.
- Yhym.
- A czemu o to pytasz?
- Z ciekawości.
- Chodź na dół już.
- Gdzie Ty byłaś? - spytał Robert.
- Na dachu. Chciałam skoczyć, ale tata zadzwonił. żartowałam - dodałam widząc jego minę. - Chciałam w spokoju pomyśleć. Mogę Cię o coś zapytać? I chcę żebyś mi szczerze odpowiedział.
- No dobrze.
- Gdybym miała teraz we wrześniu studiować tutaj w NY, to przyjechałbyś tu ze mną?
- Nie, raczej nie. Mimo, że Cię kocham, to nie pragnę znowu tu mieszkać.
- OK. Rozumiem.
- Janette ja...
- Nie tłumacz się - pocałowałam go - spytałam czysto retorycznie.
W sobotę tata wybrał się na pokaz i na imprezę, która była po nim.
- Czyli co robimy? - uśmiechnęłam się znacząco.
- Na pewno nie to co myślisz - brunet sprowadził mnie na ziemię. - Zbieraj się, wychodzimy.
- Gdzie?
- A bo ja wiem.
Było późne popołudnie, więc przebrałam się i wyszliśmy z hotelu.
- Gdzie Ty mnie ciągniesz, co? Tylko mam nadzieję, że nie do Twojej mamy, bo nie jestem na to gotowa i jeszcze długo nie będę.
- Zrozumiałem, ale nie jedziemy do niej.
Po kilkudziesięciu minutach dotarliśmy na miejsce. Nieużywane tory kolejowe, stara nieczynna fabryka i zapuszczony teren. Wyglądało to dość interesująco, ale sama bym tu nie przyszła.
- Spędziłem tu praktycznie całe dzieciństwo. Uciekałem z kolegami z domu na całe dnie i przesiadywaliśmy tutaj. Mama była przerażona, gdy tak znikałem, ale ja jako dziecko nie wiedziałem w tym nic złego. Chodź - zaprowadził mnie za budynek. Na tylnej ścianie były wypisane ich imiona "Jake, Michael, Robert, David, Valley". 
- Ładne. Nie wiedziałem, że taki sentymentalny kochanie jesteś. - Mężczyzna spuścił głowę. - Ej, no coś Ty - podeszłam do niego. - Żałuję, że ja nie miałam takich znajomych - pocałowałam go w policzek. - Mieszkają nadal w Nowym Yorku?
- David i Michael tak, a Jake i Valley to nie wiem. Dawno się nie widzieliśmy.
- No to spotkaj się z nimi.
- Sam nie wiem.
- Co Ci szkodzi. Przyjaźniliście się i nadal jesteście przyjaciółmi mimo, że dawno się nie widzieliście. 
- Może zadzwonię, ale teraz - przyciągnął mnie do siebie tak, że nasze ciała się stykały - chcę coś innego.
- Tutaj? - spytałam zaskoczona. Robert pokiwał twierdząco głową. Nie odzywałam się już i pozwoliłam mu całkowicie przejąć inicjatywę.
Do hotelu wróciliśmy późnym wieczorem. Taty jeszcze nie było. W niedzielę usilnie próbował mnie przekonać żebym poszła z nim na pokaz.
- Wkręciłabyś się w to, może zaczęłabyś chodzić w pokazach.
- W przeźroczystych sukienkach żeby wszyscy zebrani widzieli mnie nago? Nie, dziękuję. Nie skorzystam. Poza tym Elie już mi to proponował.
- I?
- Odrzuciłam. Nie chcę. Ja nie mam figury modelki.
- Teraz to pieprzysz głupoty.
- Dzięki - wstałam z fotela i chciałam wyjść, ale zastawił mi drogę.
- Nie złość się. Przepraszam. 
- Ja nie jestem zła. Po prostu chcę żebyś zrozumiał, że nie będziesz decydował o moim życiu. Jeśli ja czegoś nie chcę, to mnie nie przekonasz, tyle.
- Wiem. Jesteś tak samo stanowcza jak ja.
- To chyba dobrze - uśmiechnęłam się.
- Dla mnie nie. Wiesz, że zabieram Roberta ze sobą.
- Tak. Bawcie się dobrze i - podniosłam palec do góry - bądźcie grzeczni, żadnych kobiet.
- Idź sama, to go przypilnujesz.
- Mam nadzieję, że nie muszę.
Chłopaki wyszli w południe, a ja zostałam sama i nie wiedziałam co ze sobą zrobić. W końcu postanowiłam wybrać się na miasto. Jak ogromne moje zdziwienie było następnego dnia, gdy moje zdjęcia spacerującej po Manhattanie ukazały się na portalach plotkarskich. 
- No serio? Tak nie idzie żyć.
- Było zostać w hotelu.
- I się nudzić?
- Wiecie co - tata przerwał mi i Robertowi - ja muszę wyjść - schował BB do kieszeni. Wrócę późno - pocałował mnie w policzek i wyszedł.
- Wróci późno? Nie ma 10 jeszcze.
- Nie patrz tak na mnie - Rob podniósł ręce do góry. - Ja nic nie wiem.
W środę przed południem polecieliśmy do Toronto. Wychodząc z budynku poczułam, że temperatura tutaj jest trochę niższa. Poprawiłam bladoróżowy kardigan i się wzdrygnęłam. Płaszcz był w torbie i nie chciało mi się go wyjmować.
- Zimno Ci? - spytał Robert.
- Nie. To taki tik.
- Tik powiadasz - pokiwał głową.
Następnego dnia tata miał kilka wywiadów. Jeżdżąc z nim z miejsca na miejsce nasunęło mi się pytanie. Mieliśmy akurat wchodzić do budynku New.Music.Live.
- Co jest? - spojrzał a mnie uważnie, bo się zatrzymałam w połowie drogi.
- Muszę Cię o coś spytać, ale to może później.
- Nie, mów teraz - dał znak Emmie i Robertowi żeby weszli do środka.
- Gdzie Jennifer teraz mieszka?
- No jakby Ci to powiedzieć
- Tylko nie mów, że w LA, bo wyjdę z siebie i stanę obok.
- Nie mieszka w LA tylko w Kanadzie. Bałaby się mieszkać tam gdzie my.
- My jesteśmy w Kanadzie.
- Ale nie konkretnie tutaj . . . chyba. Nie wiem gdzie dokładnie. Wolę nie wiedzieć, bo to by się źle skończyło. Wchodzimy? - wskazał na budynek.
- Yhym.
- Mam nadzieję, że nic nie kombinujesz.
- Czysta ciekawość.
Po wywiadzie tata poszedł gdzieś z Ludbrook, a my z Robertem wybraliśmy się na kawę. Siedząc w małej kawiarni nagle ktoś zasłonił mi oczy.
- Co do... - odwróciłam sie - Shannon? Co Ty tu robisz?
- No jak to co? Jutro jest premiera. Jared by mnie zabił jakbym nie przyjechał, a wy co gołąbeczki? - uśmiechnął się znacząco.
- Ale co my? - spytał zmieszany chłopak.
- Nic, nic. Nie przeszkadzam Wam. Widzimy się później.
Skończyliśmy kawę i wróciliśmy do hotelu. Zbliżał się wieczór, a ja byłam padnięta. Nawet nie zauważyłam kiedy zasnęłam oglądając telewizję, lecz gdy się obudziłam było przedpołudnie.
- Chciałbym czasem być Tobą - powiedział Robert. Siedział w fotelu z laptopem na kolanach.
- Nie rozumiem.
- Potrafisz spać po kilkanaście godzin, a ja jak prześpię 8 to jest sukces.
- Bo to trzeba umieć - wstałam z łóżka.
Wzięłam prysznic i zeszłam na dół coś zjeść. Przed 19 pojechaliśmy do Bell Lightbox. Tata i Shannon od razu wkroczyli na czerwony dywan. Potem przyszła pora na autografy i wywiady. Słysząc ich rozmowę z Citytv nie mogłam powstrzymać śmiechu. 
- And what's happening with you and Scarlett Johansson?
- Oh I didn't... Who?
- Przestań - Emma zabijała mnie wzrokiem.
- Wrzuć na luz, co? Nie ma co ładnie się wykręcił - na mojej twarzy znowu pojawił się szeroki uśmiech.
Parę minut później weszliśmy do środka. Sala była już pełna ludzi, ale przed projekcją zespół miał jeszcze porozmawiać z publicznością. Nieco ponad pół godziny później rozpoczęło się wyświetlanie filmu.
- Gotowa na swój pierwszy raz na wielkim ekranie? - usłyszałam szept taty.
- Chyba żartujesz - spojrzałam na niego. Pokręcił przecząco głową. Przymknęłam oczy i wypuściłam powietrze. Widziałam Artifact, ale tylko w urywkach, więc możliwe było, że gdzieś tam jestem. W trakcie tego całego procesu i nagrywania TIW byłam w większości czasu a Kansas, ale zdarzyło się spędzić parę dni w domu. Tata uwielbiał wręcz robić rzeczy, które mnie dotyczyły bez mojej zgody, ale już trochę się do tego przyzwyczaiłam. Z moich rozmyślań wyrwał mnie Robert łapiąc mnie za rękę. Lekko się do niego uśmiechnęłam i skupiłam się na filmie. Znałam historię z EMI bardzo szczegółowo i podziwiałam ich, że podjęli tę walkę. Nie każdy byłby na tyle odważny żeby to zrobić. W końcu EMI jest dość wpływową firmą. Proces z nimi to poważna sprawa i do tego w grę wchodziły niewyobrażalnie duże pieniądze. 30 milionów dolarów. Ten pozew był tak cholernie absurdalny, że to przechodziło ludzkie pojęcie. Miny chłopaków, gdy się o tym dowiedzieli były bezcenne. To było jak tani żart, który niestety okazał się rzeczywistością i wcale nie był taki tani. Zaparcie taty w tej sprawie było niesamowite. Powiedział, że może się ciągać z nimi po sądach latami, ale nigdy im tyle nie zapłaci. W końcu po procesie z 30 milionów zrobiło się 1,7 miliona. Płyta została wydana i każdy zajął się sobą. Na ekranie pojawiły się napisy, zapaliły się światła, widownia wstała i rozległy się brawa. Tata był zaskoczony. Sekundę później dorwał się do mikrofonu.
- Dziękuję bardzo w swoim imieniu i w imieniu całego zespołu - zszedł z podestu.
- Co tak na nas patrzysz? - spytał Shannon, gdy staliśmy za kulisami.
- Nie, nic. Dumna z Was jestem.
- Ojj - wyciągnął ręce i mnie przytulił.
- Jared po kim ona taka słodka jest? - wujek spojrzał na tatę.
- No jak to po kim? Po mnie - uśmiechnął się niczym 3-letnie dziecko. Pokręciłam głową i też się uśmiechnęłam.
- Wiesz, że jesteś świetnym aktorem - spojrzałam na niego znacząco, ale nie zrozumiał mojej aluzji. - Pytanie dziennikarza o Scarlett.
- No tak. To nie jest ich sprawa, ale na szczęście i tak nie znają prawdy - puścił mi oczko. - Dobra, to idziemy coś zjeść.
Spojrzeliśmy z Robertem na siebie i przecząco pokręciliśmy głową.
- My nie idziemy.
- OK, ale nie włóczcie się całą noc po mieście.
- Rozważymy to. Narazie - założyłam płaszcz i poszliśmy w stronę wyjścia.
- Skoro już się wykręciliśmy, to co robimy? - spytał chłopak.
- Nie mam zielonego pojęcia - lekko się uśmiechnęłam.
Nasze plany spełzły na tym, czego tata nam zabronił, czyli na bezcelowym chodzeniu po mieście, trzymając się za ręce i mając gdzieś, że ktoś może to zobaczyć.
- Wiesz, że Cię kocham - oparłam głowę o jego ramię.
- Coś mi się obiło o uszy - objął mnie.
- Nad czym myślisz? - spytałam. Od dłuższego czasu się nie odzywał. 
- Nic takiego - odpowiedział.
Zatrzymałam się patrząc na niego wyczekująco. Nadal trzymaliśmy się za ręce. Mężczyzna westchnął i podszedł do mnie.
- Ładna sukienka.
- Nie zmieniaj tematu.
- No bo... nie wiem czy dobrze robimy. Gdybym wtedy Cię nie pocałował, to teraz pewnie nadal każdy żyłby swoim życiem.
- Co Ty sugerujesz?
- Nic.
- Przestań. Dręczy Cię poczucie winy, a niepotrzebnie. Bardzo, ale to bardzo się cieszę, że to wtedy zrobiłeś. Gdybym ja wtedy się na to nie zgodziła, to by nas tu teraz nie było, ale się zgodziłam i zrobiłam to świadomie, więc nie wracajmy do tego.
- Przepraszam - spuścił głowę.
Był taki uroczy, gdy czuł się winny.
- Nic się nie stało, ale nie mów tak więcej, bo pomyślę, że nie chcesz ze mną być. 
- Nie chcę - namiętnie mnie pocałował. - Na co mi taka dziewczyna jak Ty. - Uniosłam brwi. - Żartowałem.
Wyrwałam się z jego uścisku. Postanowiłam udać obrażoną i ruszyłam przed siebie.
- Nieśmieszny ten Twój żart.
- Janette - złapał mnie za ramię.
- Nie - powiedziałam stanowczo. W gruncie rzeczy strasznie mnie to bawiło, ale musiał wiedzieć, że ze mną się nie igra. Mężczyzna przyciągnął mnie do siebie i oplótł rękami w pasie. Czując jego gorący oddech na szyi i dłonie, które przesuwały się od dołu do góry całkowicie odpuściłam. Obrócił mnie przodem do siebie. Na mojej twarzy gościł duży uśmiech.
- Co Ty myślisz, że nie wiem, że udajesz? Nie potrafisz grać, nie masz talentu po Jaredzie.
- Dzięki.
- I co ja mam teraz z Tobą zrobić?
- Co tylko chcesz? - zagryzłam wargę.
- Tak? To wracamy do hotelu - zatrzymał taksówkę.
Po 15 minutach byliśmy już w naszym pokoju.
- I co teraz? - odłożyłam torebkę.
- Zobaczysz - zaczął powoli mnie rozbierać. Płaszcz, buty, sukienka. Wziął mnie na ręce i położył na łóżku. W ręce trzymał apaszkę.
- Nie - automatycznie podniosłam się do pozycji siedzącej.
- Przypominam, że się zgodziłaś.
- Tak, ale...
- Nie ufasz mi?
- To nie jest kwestia zaufania.
- Jest.
W głowie miałam milion myśli i nie wiedziałam co robić. Ufałam mu i kochałam go, ale nie wiedziałam co planuje zrobić i to mnie trochę przerażało.
- Nie bój się. Nie zrobię Ci krzywdy - pocałował mnie w policzek.
- No dobrze, ale nie spieprz niczego - zaznaczyłam. 
Zawiązał mi oczy i złapał za ręce, które po chwili znajdowały się przy ramie łóżka.
- Robert nie - zaprotestowałam.
- Ciii - położył mi palec na ustach.
Po co ja się zgodziłam. Byłam odważna i to bardzo, ale tylko wtedy, gdy miałam nad wszystkim kontrolę, a teraz nie miałam żadnej.
- Nie ruszaj się zaraz wracam. - Wrócił po paru minutach przynajmniej tak mi się wydawało.
- Gotowa?
- Nie. 
Czułam jak zdejmuje ze mnie bieliznę, a po chwili jak rozsmarowuje coś po moim ciele.
- Co to jest?
- Takie tam - zaśmiał się.
Wodził rękoma po każdym odcinku mojego ciała. Zsunął rękę na moje podbrzusze i powoli wsunął we mnie palce... Lekko się wygięłam i opadłam na łóżko głęboko oddychając. Rozwiązał mi ręce i odsłonił oczy.
- Było czego się bać? - pocałował mnie.
- Na początku było. Wiem, że Was jarają takie rzeczy. 
- Fajnie jest mieć czasem nad kimś pełną kontrolę - uśmiechnął się. - Wszystko ok? - spytał z troską, a ja tylko pokiwałam głową. - Chodź - złapał mnie za rękę - idziemy pod prysznic.
- O której wczoraj wróciliście? - spytał tata przy śniadaniu.
- 1? 2? Jakoś tak.
- A Wy?
- Po 3.
Wracając do pokoju bujałam w obłokach. Ciągle przed oczami miałam to co się działo.
- Nad czym tak myślisz? - spytał chłopak. 
- O minionej nocy, bo to w sumie miło było.
- Była jeszcze druga część, ale byłaś tak przerażona, że nie chciałem Cię
bardziej stresować już - pocałował mnie w głowę.
- Ooo, a poznam kiedyś drugą część?
- Kiedyś na pewno.


_______________________________________________________________

Hej.
Minął miesiąc, a ja dopiero dodaję rozdział... zgroza. Przepraszam Was, ale miałam dużo na głowie i ciężko było siąść na dłużej do komputera i to przepisać.
Dużo się dzieje w tym rozdziale, może trochę za dużo?
Kłótnia z Emmą była zaplanowana. Niestety Emmie się teraz nie upiekło, ale musi wiedzieć, gdzie jest jej miejsce.
Ta sytuacja ze Scarlett wyszła sama. Samo się napisało tak, że tak powiem :) Do tej pory przypomina mi się co pomyślałam, jak zobaczyłam wspólne zdjęcia Jareda i Johansson. Jak dalej się to rozwinie nie wiem.
Pozdrawiam, życzę miłej lektury :)

PS Zapraszam do zapoznania się z nowymi bohaterami tutaj

NOWI BOHATEROWIE



Robert Greenwood
07.06.1981 r.
Przyjaciel Jareda oraz chłopak Janette. Jest najlepszą osobą na jaką mogła trafić dziewczyna. Miły, słodki, troskliwy, opiekuńczy. Ktoś idealny, szczególnie dla Janette, która trochę już przeszła. Większość swojego życia spędził w Nowym Yorku, ale kilka lat temu za namową Jareda przeprowadził się do Los Angeles. Zajmuje się filmowaniem oraz pracuje w The Hive. Zadurzył się w Janette nie przypuszczając, że może cokolwiek z tego wyjść, ale spotkała go bardzo miła niespodzianka, która być może zagości w jego życiu na zawsze.



Alyson Shepherd
13.10.1969 r.
Redaktor naczelna Fashion Magazine. Jest pewną siebie i zdecydowaną kobietą. Wie czego chce. Poświęca dużo czasu swojej pracy, ale nie jest pracoholiczką. Jest profesjonalistką, zawsze musi sama wszystkiego dopilnować. Ma silny charakter i nie da sobie wejść na głowę. Poza pracą kocha zwierzęta, ma dwa psy Lucy i Rosie. Uwielbia U2 i latte z podwójną pianką. Jak potoczy się jej współpraca z Janette? Zobaczymy