30 czerwca 2013

28. You are my heart.

- Twoja mama wie o nas? - zapytała Jen po kolacji.
- Nie, jeszcze nie - dziewczyna zamilkła - jesteś zła?
- Nie no co Ty głuptasie, nie mam o co - lekko mnie pocałowała.
Po głowie chodziło mi znalezienie pracy, bo dodatkowe pieniądze by się przydały, ale wiedziałem, że Jennifer zacznie ćwiczyć. Mimo zakazu lekarza i tak już próbowała. Gdyby cały dzień nie było mnie w mieszkaniu to z pewnością by to wykorzystała. Pod koniec lipca zadzwoniła mama.
- Jared, synku może przyjechałbyś na parę dni do domu? Stęskniłam się za Tobą - powiedziała nieco smutnym głosem.
- Zobaczę co da się zrobić.
Musiałem porozmawiać z Jennifer, a nie byłem pewny czy się zgodzi.
- Kochanie może chcesz pojechać na parę dni do Los Angeles? - spytałem.
- Byłoby super - uśmiechnęła się.
- Tylko ten wyjazd ma drugą stronę. Mama chciała żebym przyjechał. Poznałabyś ją.
- No nie wiem - zaczęła się zastanawiać.
- Proszę? - zrobiłem słodkie oczka.
- Dobra.
Po paru dniach byliśmy już w Los Angeles.
- Jared boję się - jęknęła.
- Też się bałem jak miałem poznać Twoich rodziców. Nie martw się, będzie dobrze - przekręciłem klucz.
- Ooo przyjechałeś - Shannon mnie uściskał.
- I Ty też - spojrzał na Jen.
- Gdzie mama? - spytałem brata.
- W kuchni.
- Cześć mamo!
- Jared! Czemu nie zadzwoniłeś, że przyjedziesz dzisiaj? - w jej słowach dało się wyczuć nutkę wyrzutu.
- Chciałem Ci zrobić niespodziankę i przywiozłem ze sobą kolejną niespodziankę - wprowadziłem do pomieszczenia Jennifer.
- No to niespodzianki Ci się udały - powiedziała zaskoczona.
- To jest Jennifer, moja dziewczyna.
- Miło mi Panią poznać.
- Mi Ciebie też. Mów mi Constance - uściskała ją. Wszystkie matki takie są, Christine też tak zrobiła - pewnie jesteście głodni, siadajcie - zaprosiła nas do stołu.
- Skąd pochodzisz? - mama zapytała Jen.
- Z Atlanty. Czyj ten czerwony Chevrolet Corvette? - spojrzała przez okno.
- Gdzie? 
- Na ulicy, przed domem.
- Kurwa, to Elliott - Shannon podszedł do okna.
- Dowiedział się, że przyjechałem?
- Wątpię, ale . . . - zadzwonił dzwonek - ale lepiej żeby Cię nie zobaczył.
- Możecie mi powiedzieć o co chodzi? - zapytała poddenerwowana mama.
- O nic - odpowiedzieliśmy równocześnie.
- Idźcie na górę. Spróbuję się go jakoś pozbyć - wziąłem dziewczynę za rękę i zaprowadziłem do swojego pokoju.
- Jak tu fajnie - usiadła na łóżku. - Co to za chłopak ten Elliott? - powiedzieć jej czy nie?
- To mój i Shannona najlepszy przyjaciel.
- To dlaczego go unikacie?
- Bo... Elliott sprzedaje narkotyki, a nam czasem zdarzy się coś od niego kupić.
- Patrzysz na mnie tak jakbym miała powiedzieć, że z Tobą zrywam - wydusiła - nie bierzesz nałogowo, więc nie mam nic przeciwko. Wszystkiego trzeba w życiu spróbować - podeszła do mnie.
- Pojechał - do pokoju wszedł Shann - chciał żebym do niego wpadł wieczorem.
- Mogłabym się położyć, jestem zmęczona.
- Pewnie, że tak - ściągnąłem narzutę z łóżka - jak coś, to będę na dole - przymknąłem drzwi.
- Czemu nie mówiłeś, że masz dziewczynę? - mama spojrzała na mnie z wyrzutem.
- Nie było okazji, a poza tym to nie wiedziałem jak.
- A długo jesteście razem?
- Od października - odpowiedziałem.
- No to rzeczywiście nie było okazji. Wydaje się być sympatyczna no i jest bardzo ładna.
- Mamo to jest ideał - powiedział Shannon.
- Skoro tak - zaśmiała się - byle byś był z nią szczęśliwy - położyła mi rękę na ramieniu.
Wieczorem Shannon pojechał do Elliotta, a mama poszła do pracy.
- Kochanie jesteśmy sami - poruszyłem brwiami.
- I co w związku z tym? - przysunęła się bliżej mnie.
- Może obejrzymy jakiś film? - wypaliłem.
- Jak znajdziesz coś fajnego - zeszliśmy na dół. - A co z Twoim tatą? - zapytała.
- Zależy o którego pytasz.
- Nie rozumiem - powiedziała zdezorientowana.
- Biologiczny zostawił nas, gdy miałem 3 lata, a ten który nas potem adoptował nie żyje.
- Przepraszam, nie powinnam była pytać.
- Nic się nie stało - usiadłem obok niej na kanapie.
Po obejrzanym filmie położyliśmy się spać.
- A co Twoja mama o mnie myśli?
- Nie powiem.
- Ej no! Bo nie wiem, może powinnam się spakować i wrócić do domu.
- Nie pozwalam Ci - objąłem ją mocniej.

- Elliott chce jechać do Filadelfii - powiedział Shannon, gdy jedliśmy śniadanie - zadzwoń do niego później, powiesz mu, że przyjechałeś i się spotkacie.

- A Jennifer?
- Co ja? - zeszła na dół w samym moim T-shircie.
- Nic. Muszę się zobaczyć z Elliottem.
- Zostanie w domu . . . z mamą - uśmiechnął się.
W południe zadzwoniłem do przyjaciela i umówiliśmy się na popołudnie.
- Mamo, bo ja i Shannon idziemy do Elliotta. Nie masz nic przeciwko, że Jen tu zostanie?
- Nie no, skądże.
- Będzie ok - powiedziałem widząc nieco przerażone spojrzenie dziewczyny - pa - pocałowałem ją i wyszedłem.

- Młody to studiowanie całkiem Cię pochłonęło - usłyszałem od kumpla, gdy tylko mnie zobaczył.

- Łatwo nie jest.
- A jak ta Twoja dziewczyna?
- Przywiozłem ją ze sobą - powiedziałem niepewnie.
- Muszę ją poznać - stwierdził.
- Jak nie będziesz pod wpływem czegokolwiek to tak.
- Jak ją chroni - rzucił do Shannona - ale to dobrze. Długo zostajecie?
- Nie wiem. Nie myśleliśmy nad tym.
Elliott prawie jak zawsze był pod wpływem narkotyków. Nie widział w tym nic zdrożnego. Ja i brat w sumie też nic takiego w tym nie dostrzegaliśmy. Wróciliśmy do domu w środku nocy. Miałem nadzieję, że mama nie zamęczyła Jennifer milionem zbędnych pytań.
- Jay wstawaj, jest 11 - usłyszałem. Przetarłem oczy i spojrzałem na zegarek.
- Przepraszam za wczoraj, trochę nam zeszło.
- Wszystko w porządku. Twoja mama jest bardzo miła - uśmiechnęła się.
- Naprawdę? - pokiwała w odpowiedzi głową.
Tydzień przed końcem sierpnia i parę dni przed wyjazdem do Filadelfii odwiedził nas Elliott.
- Siema. Wiem, że się wpraszam, ale chciałbym poznać tą Twoją dziewczynę.
- Jesteś czysty? - przyjrzałem się mu uważnie.
- Nie, ale nie bój się, będzie ok - zaufałem mu i wpuściłem go do środka.
- Skarbie to jest Elliott.
- Jakże miło mi poznać. To Ty tego naszego Jareda tak w sobie rozkochałaś, że nawet nie ma czasu wpaść do starego przyjaciela.
- Tak to ja. 
Chłopak zachowywał się normalnie mimo, że był na haju. Brał od dawna, więc nie miał żadnych odpałów.
- No młody dobry wybór - powiedział wychodząc.
- Wiem.
- To ja spadam. Muszę jeszcze do klubu skoczyć. Cześć, a i dzwoń czasem z tej Filadelfii, bo przyjadę i Ci skopie tyłek - poklepał mnie po plecach.
- Ma się rozumieć, cześć.
Po miesiącu spędzonym w Los Angeles nie chciało nam się wracać z powrotem. Mama jak zwykle kazała mi na siebie uważać. Gdyby ona wiedziała co ja tu robię, to by się bardziej martwiła niż wtedy, gdy jestem na drugim końcu kraju, pomyślałem.
25 sierpnia byliśmy z powrotem w Filadelfii, a dzień później zaczęły się zajęcia.
- Musimy iść dzisiaj? - zapytała rano.
- Raczej tak.
- Wolałam usłyszeć "nie, możemy zostać".
- Kochanie pomarzyć zawsze możesz.
Bardzo powoli i niechętnie zebraliśmy się na uczelnię. Parę dni po przyjeździe Jen zaczęła znowu ćwiczyć. Trzy miesiące przerwy to dla niej za dużo.
- Błagam tylko nic sobie nie zrób - powiedziałem zanim zdążyła wyjść.
- Obiecuję.
Wróciła późnym wieczorem w świetnym humorze.
- I jak? - zapytałem.
- Świetnie - zapiszczała - myślałam, że będzie gorzej, ale jest całkiem ok. Muszę jeszcze przez jakiś czas uważać, ale potem będzie jak dawniej.
Jen czerpała z tańca to "coś". Miałem to samo odczucie, gdy grałem na gitarze i śpiewałem.

24 październik, 1991 rok.


Równo tydzień przed Halloween Jennifer zaczęła mnie namawiać na udział w paradzie, która odbywała się z okazji tego święta.
- Nie chcę. Nie lubię i już - zaprotestowałem.
- A kiedy lubiłeś?
- Jak miałem 8 lat.
- Jay proszęę. Będzie fajnie - zrobiła minę słodkiego, małego szczeniaczka i spróbuj odmówić takiej kobiecie.
- No dobra - powiedziałem w końcu.
- Dziękuję. Kocham Cię - pocałowała mnie.
Parę dni później przyniosła do mieszkania stroje.
- Skąd to masz?
- Z wypożyczalni. Przymierz.
Założyłem poszczególne części. Dopiero, gdy spojrzałem w lusterko, zobaczyłem go przypominam.
- Miki? Myszka Miki? - zapytałem z niedowierzaniem.
- A co nie podoba Ci się? - wyszła z łazienki w białych pończochach i czerwonej sukience i białe grochy.
- Ty mi się bardzo podobasz w tym - przyciągnąłem ją do siebie.
W dniu parady znowu nie mogłem przeboleć tego, że jestem Myszką Miki. Dobrze, że strój nie oddawał tak bardzo mojego bohatera, bo wtedy bym się załamał. Oj Jared co ta kobieta z Tobą zrobiła, że się zgadzasz na takie rzeczy.
- Jestem gotowa - usłyszałem zza pleców. Obróciłem się w jej stronę. Miała krwistoczerwone usta i na pewno nie wyglądała jak ta grzeczna Minnie.
- To jest to drugie ja Minnie, prawda? - Jennifer uśmiechnęła się zalotnie.
- Chodźmy już. 
Na mieście roiło się od ludzi poprzebieranych za różnych bohaterów. W szczególności byli to studenci i dzieci.
- Czuję się jakbym miał 5 lat i chodził do sąsiadów po słodycze - powiedziałem.
- Słodyczy nie będzie, ale może znajdziemy coś równie fajnego.
Po paradzie poszliśmy do klubu. Teraz wiedziałem co miała na myśli: alkohol i narkotyki. Nie wróżyłem zbyt dobrych skutków tej imprezy. Tak też było. Dragów nie ruszaliśmy. Nie brałem towaru od nikogo poza Elliottem. Miałem do niego 100% zaufania w tej kwestii. Po ilości drinków jaką wypiliśmy mieliśmy małe problemy z wejściem po schodach do mieszkania i ciągle się śmialiśmy.
- Szacunku trochę! Ludzie tu śpią - krzyknęła jakaś kobieta.
- Przepraszam - powiedziałem zachowując poważny wyraz twarzy. Drzwi się zamknęły, a Jen wybuchła śmiechem. - Cicho bądź - położyłem palec na jej ustach, lecz po chwili wsadziła go sobie do buzi. - Przestań. - Byłem tak ekstremalnie nakręcony, a ona jeszcze robiła mi takie rzeczy. Chciałem jak najszybciej znaleźć się z nią w łóżku, ale zważając na fakt, że była pijana i ja też, to odgoniłem od siebie tą myśl. Nie mogło się to stać w taki sposób. To byłoby zbyt typowe. Nie chciałem jej wykorzystać. Gdy tylko położyłem ją do łóżka od razu zasnęła. Rozebrałem się i sam poszedłem spać. Rano jak to po takich imprezach bywa obudziliśmy się z okropnym kacem.
- Nigdy więcej - powiedziała stanowczo.
- Nie żebym miał coś przeciwko - objąłem ją w pasie - ale błagam zdejmij te pończochy, bo mnie coś trafi tu - patrzyła na mnie dłuższą chwilę aż w końcu zrozumiała o co mi chodzi i poszła się przebrać. 

Lubiłem uczyć się nowych rzeczy, a raczej lubiłem dużo wiedzieć i z tej okazji zapisałem się na zajęcia z grafiki i projektowania. Jennifer podziwiała to, że mi się chciało, a ja potrzebowałem czegoś nowego, bo ileż można rysować i malować. Z biegiem czasu przestaliśmy chodzić regularnie na zajęcia. Zaowocowało to tym, że nie mogliśmy wrócić do domu na początku grudnia. Egzaminy poprawkowe były dopiero 20. Nie pojechałem do Los Angeles wtedy kiedy powiedziałem mamie, że przyjadę. W związku z tym nie obyło się bez telefon od niej. 

- Coś się stało, że nie przyjechałeś? - jak zwykle się martwiła.
- Takie małe problemy techniczne mam.
- To kiedy przyjedziesz?
- 23 - nie była zadowolona z mojej odpowiedzi - przepraszam, tak wyszło.
- Nie szkodzi, rozumiem. To do zobaczenia - zakończyła połączenie.
- Widzę, że podobna reakcja jak u mnie - powiedziała Jen, na co się skrzywiłem.
- Mam prośbę. Pomożesz mi wybrać prezent dla mamy? Ma urodziny przed świętami.
- Nie ma sprawy - uśmiechnęła się.
Do egzaminu mieliśmy nieco ponad tydzień. Zależało nam obojgu na tym żeby to zdać i wrócić do domu. Po całych dniach wkuwania rzeczy o których pierwszy raz w życiu czytałem myślałem, że zwariuję. Napisaliśmy ten nieszczęsny test i przez prawie dwa dni siedzieliśmy jak na szpilkach czekając na wyniki.
- Twoi rodzice byliby bardzo źli gdybyś nie zdała? - spytałem.
- No mogliby się wkurzyć.
- Powiem Ci, że. . . 
- Jared nie drocz się ze mną, tylko mów już! - pośpieszyła mnie.
- Oj no dobra zdałaś - dziewczyna odetchnęła z ulgą.
Po sprawdzeniu wyników, które okazały się pozytywne pojechaliśmy na lotnisko i wróciliśmy do domu, ja do Los Angeles, a Jen do Atlanty. 

_______________________________________________________
Hello
postanowiłam dodawać jeden rozdział na dwa tygodnie, Wy będziecie mieć czas żeby przeczytać, a ja żeby napisać kolejny.
Nie wiem skąd pomysł na Halloween i na stroje Jay'a i Jen, wpadło mi to do głowy i już tak zostało.
Co poniektórzy myśleli, że Constance nie polubi Jennifer a tu suprajs :)

Czytam = Komentuję.
Pozdrawiam.

19 czerwca 2013

27. She is a perfect girl.

Nie miałem ochoty iść na zajęcia, szczególnie po takim miłym poranku. Coraz więcej dni tak wyglądało, a ja z każdym kolejnym przyłapywałem się na tym, że nie wyobrażam sobie życia bez niej.
Wraz z początkiem kwietnia Jennifer zaczęła się przygotowywać do występu, który odbywał się za niecałe dwa miesiące. Chodziłem na jej próby. Kochałem patrzyć jak tańczy, jak uwalnia swoje emocje poprzez taniec. Była w tym niesamowita. 
- Chodź tutaj po partnerujesz mi - powiedziała na jednej z prób.
- Zwariowałaś? Ja nie umiem tańczyć, a do tego to ma w sobie elementy baletu.
- Jared nie marudź - skarciła mnie. Wstałem niechętnie z ławki i do niej podszedłem. - Chcę żebyś tylko mnie tu trzymał - położyła moją prawą dłoń sobie w pasie.
- A mogę tu? - zjechałem na jej biodro.
- Nie możesz - zaśmiała się.
Po godzinie miałem dość. W końcu wylądowaliśmy na parkiecie całując się.
- Co Państwo tu robią? - jakaś starsza Pani otworzyła drzwi.
- Ćwiczymy - powiedziała Jennifer, po czym się podniosła i zrobiła piruet.
- Widzi Pani - wskazałem na dziewczynę. Kobieta tylko pokręciła głową i wyszła.
- Dobra chodźmy stąd - zakomunikowała. Podniosłem się z podłogi i wyszliśmy z uczelni.

Po sześciu tygodniach intensywnych treningów Jen nadciągnęła sobie bark. Leżała na kanapie i w końcu odpoczywała.

- Kochanie jesteś głodna? 
- Trochę - odpowiedziała mi z uśmiechem.
- Może zostaniesz u mnie, co? - postawiłem na stoliku przed nią talerz.
- Zostanę pod warunkiem, że pojedziesz do mojego mieszkania i przywieziesz mi trochę rzeczy.
- Nie ma sprawy - pocałowałem ją w głowę.
Jennifer musiała przez tydzień leżeć. Bałem się, gdy wychodziłem do szkoły i zostawiałem ją samą na kilka godzin, ale kategorycznie zabroniła mi zostać w domu.
- Jak się czujesz? - spytałem po powrocie.
- Bywało lepiej. Mam prośbę - podała mi tubkę z maścią - posmarujesz mi bark.
- Pewnie daj - dziewczyna ściągnęła bluzkę - torturujesz mnie. 
- Nie chciałam - usiadłem za nią na oparciu kanapy. Opuściłem ramiączko jej stanika i pocałowałem ją w ramię. Na jej ciele pojawiła się gęsia skórka. 
- Nie bój się - szepnąłem jej do ucha.
- Ja się nie boję, tylko... no wiesz.
- Wiem, wiem. Daj tą bluzkę. 
- Dziękuję.
Po tygodniu leżenia i odpoczynku Jennifer postanowiła się gdzieś wybrać.
- Przepraszam Cię bardzo, gdzie Ty idziesz?
- Na próbę.
- Jak to na próbę? Kochanie nie powinnaś się forsować.
- Nie idę ćwiczyć. Chcę zobaczyć tylko. Dzisiaj cała grupa ma zajęcia. Wrócę niedługo, nie martw się - posłała mi buziaka i wyszła. Wróciła po 2 godzinach.
- Co mi chcesz powiedzieć? - spojrzałem na nią.
- Chcę wziąć udział w tym przedstawieniu.
- Ale . . .
- Jared zrozum, że ja muszę. Strasznie mi na tym zależy. 
- Ja to rozumiem - ująłem jej dłonie w swoje - boję się po prostu, że zrobisz sobie krzywdę. 
- Chcę tylko parę razy przećwiczyć układ sama i raz albo dwa z grupą. No Jared proszę. 
- Niech Ci będzie - nie miałem serca jej zabronić.
Chodziłem z Jennifer na próby. Musiałem jej pilnować żeby się nie przemęczała. Widziałem, że ją boli, ale nie potrafiła odpuścić. W pewnym momencie usiadła na parkiecie i się rozpłakała.
- Nie płacz. Wstawaj, wrócimy do domu.
Bardzo emocjonalnie do tego podchodziła, ale nie było się czemu dziwić  w końcu kochała to robić. Nadszedł dzień przedstawienia. 
- Powodzenia - pocałowałem ją.
- Nie dziękuję - weszła na scenę, a ja poszedłem na widownię. 
Po występie z resztą bardzo udanym pojechaliśmy do mojego mieszkania.
- Jestem zmęczona. Pójdę się położyć.
Martwiłem się o nią. Na przedstawieniu dała z siebie wszystko, co w jej stanie było błędem. Obudziłem się rano, a Jen zastałem w łazience. Siedziała na wannie i płakała. 
- Ej, co się stało?
- Boli.
- Chodź do mnie - przytuliłem ją lekko - ubierzemy się i pojedziemy do szpitala.
- Nie - zaprotestowała.
- Zdecydowałaś o udziale w przedstawieniu, a teraz pozwól, że ja zdecyduję o Twoim zdrowiu - pokiwała głową.
- Znowu Pani - lekarz spojrzał na nią i pokręcił głową - zapraszam. Doprawiła się Pani - spojrzał na zdjęcie z prześwietlenia - Warto było?
- Tak - odpowiedziała stanowczo.
- Zostanie Pani parę dni w szpitalu - powiedział doktor.
- Muszę?
- Niestety tak. Pielęgniarka zaprowadzi Państwa na salę.
Jen się przebrała w szpitalną koszulę i położyła na łóżku.
- Zapomniałam Ci o czymś powiedzieć - złapała mnie za rękę. Co ona znowu wymyśliła, pomyślałem - Jutro po południu przyjeżdżają moi rodzice - dokończyła po długiej przerwie - Pojedziesz po nich na dworzec, bo oni nigdy tu nie byli? - uśmiechnęła się słodko. 
- Chyba nie mam wyjścia co. Ładnie mnie załatwiłaś. 
- Przepraszam. Muszę do nich zadzwonić i ich uprzedzić - sięgnęła po telefon. - Cześć mamuś, bo widzisz jest taka sprawa . . . 
Wyszedłem na korytarz. Wolałem uniknąć spotkania z "teściami", a tu poznam ich szybciej niż myślałem i to jeszcze w sytuacji, gdy Jen jest w szpitalu.
Następnego dnia dziewczyna wszystko mi tłumaczyła.
- Moi rodzice Christine i Peter Simons - podała mi zdjęcie - powinieneś ich rozpoznać. 
- Mam taką nadzieję.
- Jay nie denerwuj się. Oni Cię polubią. Poza tym odpowiadałam mamie o tobie. Bardzo się ucieszyła, że mam chłopaka - przez moment poczułem się pewniej - dasz radę. Jedź już, bo się spóźnisz.
- OK, narazie. Może ich tu potem przywiozę, jak dożyję tego momentu.
Jadąc na dworzec czułem rosnące napięcie. Bałem się, ale sam do końca nie wiedziałem czego. Wchodząc do budynku zobaczyłem dwójkę ludzi po 40-stce. To byli oni.
- Leto niczego się nie boją - powiedziałem do siebie, przypominając sobie słowa brata.
- Dzień dobry. Państwo Simons prawda? - podszedłem do nich.
- Tak.
- Jestem Jared.
- Pan jest chłopakiem naszej córki? - kobieta spojrzała na mnie.
- Zgadza się.
- Peter - mężczyzna pewnie i stanowczo uścisnął mi dłoń.
- Cieszę sie, że mogę Cię w końcu poznać - uścisnęła mnie mocno, co trochę mnie zdziwiło.
Zawiozłem rodziców Jennifer do mieszkania jej i jej współlokatorki Zeny. Po tym jak się odświeżyli pojechaliśmy do szpitala.
- Mamo! Tato! - pisnęła uradowana dziewczyna.
- Czy Ty dziecko nigdy nie możesz się obyć bez kontuzji? - Peter spojrzał na nią surowo.
- Widocznie tak musi być, ale występ był świetny. Jared może to potwierdzić.
- Oj tak - pokiwałem głową.
Po czterech dniach pobytu w szpitalu Jen została wypuszczona do domu. Musiała leżeć dwa tygodnie. Była w swoim mieszkaniu. Jej rodzice chyba nie znieśliby tego, że od jakiegoś czasu mieszkała u mnie, więc zachowywaliśmy pozory. Siedząc trzeci dzień z kolei do późna u Jennifer, do pokoju wszedł jej tata.
- Nie przeszkadzam Wam? - spytał.
- Skądże.
- Jared jeśli chcesz, to możesz zostać tu. My nie mamy nic przeciwko w razie czego - puścił mi oczko i wyszedł.
- W takim razie rozbieraj się i wchodź tu do mnie - dziewczyna spojrzała na mnie zalotnie.
- Całkiem? - stanąłem przed nią w samych bokserkach. W przeciągu sekundy zarumieniła się i zakryła twarz rękami. - To było urocze - powiedziałem wchodząc na łóżko.
- Jared?
- Hmmm?
- Bo widzisz jest taka sprawa. Zena się wyprowadziła, a nie chcę szukać nowej współlokatorki, więc mogłabym już tu nie mieszkać, tylko . . .
- Tylko co?
- Moglibyśmy zamieszkać razem, jeśli chcesz oczywiście.
- Jestem jak najbardziej za - pocałowałem ją.
Rano obudziła mnie Pani Christine, która zrobiła nam śniadanie.
- Nie musiała Pani - powiedziałem nieco zakłopotany.
- Ale chciałam. Nic wielkiego naprawdę - zamknęła drzwi.
- Kochanie obudź się.
- Nieeee. Jared jeszcze trochę.
- Twoja mama zrobiła nam śniadanie.
- Śniadanie - podniosła się.
Państwo Simons po południu mieli pociąg do Atlanty.
- Opiekuj się nią - mama Jen pocałowała mnie w policzek.
- Obiecuję.
- Fajny z Ciebie chłopak, nie spraw żebym myślała inaczej - Peter pogroził mi palcem i uścisnął.
- Do widzenia. Miłej podróży.
- Jesteśmy sami? - zapytała.
- Tak - pociągnęła mnie za bluzę i zaczęła całować.
- Ej koleżanko, masz na siebie uważać.
- Oj tam.
- Dobra jednak miałeś rację - powiedziała po paru minutach.
- No widzisz. Leż grzecznie.
Tydzień później zabrałem Jennifer do siebie i przewiozłem wszystkie jej rzeczy. Rozmawiając parę dni później z Shannonem uświadomiłem go o tym fakcie.
- Oj Młody . . . może czas w końcu powiedzieć mamie, że masz dziewczynę?
- Zrobię to, ale jeszcze nie teraz. Musiałaby ja poznać, a ja nie mogę jechać teraz do Los Angeles.
- To jak Ty nie masz czasu, to może ja wpadnę do Ciebie. Nie masz nic przeciwko?
- Zapraszam.
- W końcu poznam tą Twoją piękność.
- Skarbie, nie masz nic przeciwko, że mój brat nas odwiedzi w przyszłym tygodniu? - zapytałem dziewczyny.
- Nie mam - uśmiechnęła się. 
Półtora tygodnia przyjechał Shannon.
- Cześć braciszku - uściskałem go mocno - To jest właśnie Jennifer - wskazałem na blondynkę.
- To Ty zawróciłaś mojemu bratu w głowie. Shannon - podał jej rękę.
- Jared dużo o Tobie opowiadał - poruszyła brwiami.
- Oby same dobre rzeczy - uśmiechnął się lekko.
Mój brat był wyraźnie oczarowany Jennifer.
- Skąd Ty ją wytrzasnąłeś? Jest perfekcyjna. Śliczna, wygadana, mądra, zabawna, ma idealną figurę. Kurwa Jared zazdroszczę Ci.
- Dziękuję - zaśmiałem się.
- Wierz mi mama z pewnością ją polubi, tylko musi ją poznać. Z takimi dziewczynami jak ona bierze się ślub, zakłada rodzinę i prowadzi się szczęśliwe życie - przerwaliśmy rozmowę, bo do mieszkania weszła Jen.
- Chłopaki robicie obiad - powiedziała z przebiegłym uśmieszkiem na twarzy.
- No to nie gwarantuję, że coś zjemy - zaśmiał się Shannon.
- Wymyślicie coś razem, a ja idę wziąć prysznic.
- Jak się z nią nie ożenisz, to ja to zrobię - wstał z kanapy i poszedł do kuchni. Wziął sobie do serca, to co dziewczyna powiedziała o obiedzie. Dołączyłem do niego i po niecałej godzinie zrobiliśmy coś do jedzenia. Wieczorem wybraliśmy się kina. Czas spędzony z Shannonem mijał świetnie, ale on niestety musiał wracać do Los Angeles.
- Elliott chce do Ciebie przyjechać - powiedział w drodze na lotnisko.
- A po chuj? Tzn. po co?
- Nie wiem - wzruszył ramionami.
- Shannon on nie może tu przyjechać. Tym bardziej teraz, gdy mieszkam z Jennifer. Jeszcze przywiezie pewnie ze sobą towar. Nie kurwa, nie ma mowy.
- Nie denerwuj się. Powiedziałem mu, że nie masz czasu, żeby Ci nie zawracał głowy teraz. Wcisnę mu jakiś kit. Nie martw się.
- Jak on tu przyjedzie, to mój związek z Jennifer się skończy. Wiesz jaki on jest.
- Aż za dobrze.
Byłem zły i nie wiedziałem co miałbym zrobić jeśli Elliott by się tu pojawił i nie posłuchał mojego brata.
- No Jared uważaj na siebie i pilnuj tej dziewczyny jak oka w głowie, to skarb naprawdę.
- Przysięgam. Zależy mi na niej.
- To akurat widać - uśmiechnął się. - Idę, bo mi zwieje ten samolot.
- Trzymaj się - uściskaliśmy się.
Zostawiłem brata na lotnisku i wróciłem do domu. Patrzyłem na dziewczynę dłuższą chwilę, aż w końcu zapytała.
- Co?
- Kocham Cię, wiesz? - na jej twarz wkradł się ten słodki uśmiech zawstydzenia.
- Ja Ciebie też - pocałowała mnie. 

____________________________________________________________
Oto i jest 27 rozdział.
Z jaką częstotliwością byście chcieli aby pojawiały się nowe rozdziały. Jeden na tydzień, czy na dwa?
Ode mnie chyba tyle. Życzę miłej lektury :)