9 listopada 2015

51.2 "Gdy stanęłam w końcu na nogi, poznałam Ciebie i byłam przekonana, że wszystko będzie świetnie, znowu coś się rozsypało."

- Jesteś pewna, że masz wszystko? - pyta Robert siedząc na moim łóżku.
- Tak - mówię z przekonaniem. Pakowałam się kilka dni, więc muszę mieć wszystko.
- Skoro tak, to za dziesięć minut będzie taksówka.
Lot na Bali trwa dłużej niż do Indii, ale Ludbrook zadbała o bilety w pierwsze klasie.
- Potrzebują państwo czegoś? - pyta stewardessa jakiś czas po starcie.
- Nie, dziękujemy.
W porcie lotniczym Denpasar jesteśmy następnego dnia rano, gdzie czeka na nas samochód. Mężczyzna szybko zabiera nasze bagaże, rzuca kilka słów przywitania i się uśmiecha, po czym bez pytania jedzie.
- Przypomnij mi, że muszę podziękować Emmie. Bardzo się postarała - mówię cicho.
- Tu się z Tobą zgodzę - szatyn całuje mnie w policzek.
Na miejscu wita nas Diah, Indonezyjka płynnie mówiąca po angielsku. Na pierwszy rzut oka ciężko określić ile może mieć lat, asystentka wspominała, że będzie zajmowała się domem podczas naszego pobytu. 
- Selamat pagi - mówi i zakłada nam naszyjniki z kwiatów, a następnie oprowadza nas po domu. Przypomina ville w Palm Springs, ale jest troszkę bardziej orientalny. Kierowca zanosi do sypialni nasze walizki i oświadcza, że jest cały czas do dyspozycji.
- Idę wziąć prysznic - mówię do chłopaka.
- Mogę iść z Tobą? - pyta.
- A będziesz grzeczny?
- Nie sądzę, ale jak nie sprawdzisz, to się nie przekonasz - porusza brwiami.
Po prysznicu jemy obiad przygotowany przez Diah i wychodzimy na spacer. Domek jest położony pięć minut drogi od plaży i oceanu.
- Pobudka śpiochu - szatyn mruczy mi do ucha.
- Yhym.
- Wstawaj - delikatnie mnie całuje.
Wchodzę do jadalni i brak mi słów. Na stole leżą pokrojone owoce. Większość widzę pierwszy raz na oczy. Do tego w pomieszczeniu unosi się zapach kawy, ale znacznie różni się od tego, który pamiętam z Los Angeles. Smak również jest inny, delikatny, ale bardzo wyrazisty. Mężczyzna uśmiecha się pod nosem widząc moją minę.
- To co mamy dzisiaj w planach? - pytam zakładając bieliznę.
- Załóż strój kąpielowy.
- Czemu? Wiesz co będziemy robić? - patrzę na niego.
- Wiem. Przebierz się - puszcza mi oczko.
Zakładam strój i zwiewną sukienkę. Docieramy na plażę, gdzie po chwili zjawia się jakiś mężczyzna.
- Cześć, jestem Pablo, a to plan na Wasze dzisiejsze popołudnie - wskazuje na skutery wodne.
- Czemu masz taką minę? - pyta Rob.
- Nigdy tym nie jeździłam.
- Najwyższa pora się nauczyć - uśmiecha się.
Pablo zapina mi kapok i coś tłumaczy.
- Zawsze musisz mieć to na ręce - Robert siada za mną i zakłada mi gumową opaskę z kluczykiem, który wsadza do stacyjki.
- Dlaczego?
- Bo jak spadniesz, to silnik się wyłączy. Gotowa?
- Chyba tak.
- Daj delikatnie gazu, tak jak ruszasz samochodem - instruuje mnie. - To wcale nie jest trudne - mówi, gdy wracamy na brzeg. - Poradzisz sobie sama - schodzi ze skutera i wsiada na drugi.
- Nie wypuszczajcie się za daleko. Prąd jest zbyt silny i Was zniesie - ostrzega Pablo. 
Po dwóch godzinach jazdy wracam na brzeg, a zaraz za mną Robert.
- Czemu nie posłuchałaś? - pyta instruktor.
- Co zrobiłaś? - szatyn przygląda mi się uważnie.
- Nic.
- Wyjechałaś za daleko - stwierdza Babu i kręci głową.
- Widzę, że łatwo się domyślić, co wyczyniła - Pablo patrzy na Roberta.
- Nie znamy się od wczoraj. Nie byłaby sobą, gdyby posłuchała.
- Nic się nie stało - odzywam się. - To tylko kilka metrów.
- Miałaś szczęście.
- Życie bez podejmowania ryzyka jest nijakie - mówię. Szatyn odwraca się z konsternowaną miną. - No co?
- Zawsze musisz być ponad wszystko. Ludzie stąpają twardo po ziemi, a Ty musisz unosić się nad nią. Lubisz ryzyko i adrenalinę, nowe rzeczy, ale to nie zawsze dobrze się kończy.
- Nie złość...
- Nie jestem zły - przerywa mi z uśmiechem i podchodzi bliżej. - Fascynuje mnie to.
- Pewnie o tym nie wiesz, ale gdy zamieszkałam na stałe w Los Angeles nie potrafiłam się odnaleźć. Zostałam pewnego razu zaproszona na imprezę z której wróciłam trochę naćpana, bo chciałam spróbować. Tata był taki wściekły. Nie odzywał się do mnie przez tydzień, a potem pilnował każdego mojego kroku. Wtedy to też było ryzyko, ale nie znałam konsekwencji. Teraz je znam, więc spokojnie - uśmiecham się. 
- Widzę, że niezłe ziółko z Ciebie było.
- Określam to w taki sposób, że nie mogłam się odnaleźć. Tata ściągnął mnie z Kansas i zostawił samą. Odkąd związałam się z Tobą trochę wyluzował.
- Nie mów im, że Ci powiedziałam - zaznacza, gdy wchodzimy do domu. Pamiętam jak raz siedzieliśmy u Shannona i Jared wspominał coś o jakimś chłopaku, który odwiózł  Cię parę razy do domu. Mówił, że jakbyś miała kiedyś iść na randkę, to musiałby wszystko o nim wiedzieć. Począwszy od tego czy jest prawiczkiem, czym zajmują się jego rodzice, po to co je na śniadanie.
- Żartujesz? Pytał Cię o takie rzeczy, gdy zaczęliśmy się spotykać?
- Nie, bo on wie to wszystko.
- A wie coś czego ja nie wiem?
- Chyba nie, chociaż... - waha się.
- No powiedz.
- Może lepiej nie, bo się zrazisz, że masz chłopaka kryminalistę.
- Teraz musisz to rozwinąć.
- Kilka lat temu spędziłem parę dni w areszcie.
- Za co?
- Byłem pijany i awanturowałem się z policją.
- Pięknie - kiwam z uznaniem głową.
- Byłem młody i głupi.
- A teraz jesteś dorosłym, przystojnym...
- Wtedy też byłem przystojny - przerwa mi.
- Cicho. Przystojnym i mądrym mężczyzną, który jest tylko mój - mocno go całuję.
- To się akurat zgadza - szatyn uśmiecha się między pocałunkami.
- Przepraszam nie chciałam przeszkadzać - mówi speszona Diah, gdy wchodzi do salonu,
- Nie szkodzi.
- Obiad jest już gotowy.
- Dziękujemy - Rob się odzywa i patrzy na mnie. - To się miało inaczej skończyć.
- Dokończymy później.
Po obiedzie zasypiam przed telewizorem. Gdy się budzę widzę, że już się ściemniło, a w dodatku nigdzie nie ma Roberta. Doprowadzam się do porządku i ruszam na poszukiwania.
- Wstałaś - uśmiecha się.
- Gdzie Diah? - pytam.
- Nie będziemy jej potrzebować. Chodź mam dla Ciebie niespodziankę - zasłania mi oczy. - Wszystkiego najlepszego dla nas - opuszcza ręce. Cały taras jest obwieszony lampkami i palą się świece. Zakrywam usta dłonią, a w moich oczach pojawiają się łzy. - Co się stało? - pyta zaniepokojony.
- Zapomniałam - mówię po chwili. Dzisiaj jest nasz druga rocznica związku.
- To nic - całuje mnie w policzek.
- Dziękuje - staje na palcach i go obejmuje.
- Polecam się na przyszłość - szepcze mi do ucha.
Następnego dnia Akmal, tak ma na imię nasz kierowca zawozi nas do miasta. Robię małe zakupy i idziemy na obiad do jednej z restauracji. Wracamy do domu późnym wieczorem, gdzie wciąż jest Diah.
- Martwiłam się czy państwo wrócą, ale skoro jesteście, to mogę już iść.
Po wyjściu kobiety szatyn przeszukuje szafki.
- Wiesz co bym chciała?
- Chyba się domyślam. - Po chwili przynosi mi drinka.
- Dziękuję.
Jak się okazuje następne dni są zaplanowane i w sobotę przewodnik oprowadza nas po ważniejszych miejscach, na koniec zabiera nas do lasu, który bardziej przypomina tropikalną dżunglę. Przemierzając kolejne metry czuję, że coś chodzi mi po ręce i widzę ogromnego pająki. Piszczę tak, że słychać mnie pewnie na parę mil.
- Spokojnie, nie są groźne - przewodnik zabiera pająka.
- Ciii - Robert mnie przytula. - Możemy już stąd wyjść? - pyta.
- Oczywiście.
- Chodź - szatyn sadza mnie na brzegu wanny i napuszcza do niej wody, a potem powoli mnie rozbiera.
- Wejdziesz do mnie? - zanurzam się w wodzie.
- Za chwilę.
Czekam skulona mając wrażenie, że coś cały czas po mnie chodzi.
- Jestem - siada za mną i przyciąga do siebie. - Rozluźnij się. Nic się nie stało.
- Wiem, ale po prostu się wystraszyłam.
Nagle Rob obraca mnie przodem do siebie.
- Właśnie zdałem sobie sprawę, że nigdy nie kochaliśmy się w wannie - mówi z iskrami w oczach.
- Bo nigdy nie mieliśmy tak dużej wanny - poruszam brwiami. - Pamiętasz, że nie biorę tabletek.
- Tak, spokojnie - całuje mnie.
[...]
- Która godzina? - pytam gdy tylko otworzę oczy.
- Po 11.
- Diah czeka ze śniadaniem?
- Nie ma jej. 
- To w takim razie musimy sobie poradzić sami - podnoszę się.
- Zostań. Ja pójdę. Czekałem tylko aż się obudzisz - daje mi buziaka i schodzi z łóżka.
Opadam na poduszki. Moje życie mogłoby już tak zawsze wyglądać. Po kilkunastu minutach ubieram się i idę do Roba. Następnego dnia Akmal zawozi nas na przystań, gdzie czeka na nas nieduży jacht. Zostajemy szybko oprowadzeni i wyruszamy.
- Z dnia na dzień coraz bardziej podoba mi się ten wyjazd - mówię rozciągnięta na pokładzie.
- Gwarantuje, że będzie Ci się podobał jeszcze bardziej. 
Do portu wracamy późnym popołudniem. Nim znajdziemy się na lądzie kapitan informuje nas o wieczornej, lokalnej imprezie, która odbywa się w mieście.
- Masz ochotę pójść? - pyta chłopak, gdy wychodzę spod prysznica.
- Tak, chciałabym zobaczyć.
- To ubieraj się w takim razie - klepie mnie  w tyłek.
- Odwdzięczę się za to! - krzyczę, gdy wychodzi.
- Liczę na to - odpowiada.
Docierając wieczorem do miasta moim oczom ukazuje się uliczna parada. 
- Wow - wyrywa mi się.
Po eskapadzie ludzie rozchodzą się do przydrożnych barów. My również wybieramy się do jednego. Przebywając z mieszkańcami zauważam, że są bardzo otwarci, mili i przyjaźni. Lubią turystów, bo każdy głównie z tego się tutaj utrzymuje. 
- Nie pij już - Rob kręci głową. Wydymam wargi na znak niezadowolenia, ale wiem, że ma rację. 
Ostatnie dni spędzamy na opalaniu się i korzystaniu z uroków naszego wyjazdu,
- Dasz się na coś namówić? - szatyn patrzy na mnie, gdy leżymy na plaży.
- A na co? - pytam zaintrygowana, a on wskazuje na chłopaka na desce. - Akurat na to nie musisz mnie jakoś specjalnie namawiać, tylko załatw mi deskę - poruszam brwiami.
- To da się zrobić - mówi i znika na parę minut. - Proszę - trzyma deskę. - Jesteś tego pewna?
- Nie pierwszy raz to robię - uśmiecham się.

Siedzę zrezygnowana na podłodze obok spakowanej walizki, nie mam najmniejszej ochoty wracać do Los Angeles, bo wiem, że to wszystko wróci i uderzy mnie ze zdwojoną siłą. Moje rozmyślania przerywa Robert.
- Chodź ze mną - wyciąga rękę.
- Gdzie mnie prowadzisz? - pytam, gdy wychodzimy z domu.
- Spodoba Ci się. 
Po chwili docieramy na plażę. Jest późny wieczór i pali się ognisko. Mężczyzna zdecydowanie miał rację, podoba mi się. Siedzimy wtuleni w siebie patrząc na płomienie i wsłuchując się w szum fal, gdy mężczyzna zaczyna mówić.
- Wiesz, wierzę, że się ułoży, ale potrzeba czasu.
- A jak się nie ułoży?
- Czemu miałoby się tak stać? Ja... jest cholernie ciężko, to prawda, ale to kiedyś minie. Musi minąć. - Słysząc jego słowa zdaję sobie sprawę jak on to przeżywa.
- Przepraszam. Skupiłam wszystko na sobie, a przecież to było też Twoje dziecko.
- Nie rozmawiajmy o tym tutaj. To miał być miły wieczór - całuj mnie, a ja odwzajemniam pocałunek...
- Nad czy myślisz? - pyta Rob, gdy odbieramy bagaże na LAX.
- Myślę o Shannonie. Dzisiaj jest rozprawa.
- Będzie dobrze. Przecież go nie zamkną. Nikogo nie zabił.
- Ale złamał zakaz.
- Nie on pierwszy i nie ostatni.
Zaraz po wejściu do domu, biorę prysznic i szybko się przebieram. Wrzucam najpotrzebniejsze rzeczy do torebki i jestem gotowa.
- Co tu robisz? - pyta zaskoczony perkusista otwierając mi drzwi.
- No przecież nie zostawię Cię samego.
- Kiedy wróciliście.
- Rano.
- Jadłaś coś?
- Nie było czasu.
- Siadaj - wskazuje na krzesło. Po paru minutach stawia przede mną kawę i tosty.
- Jak się trzymasz? Tylko bez owijania w bawełnę - zaznaczam.
- Nie mam 20-paru lat, patrzę na to inaczej niż kiedyś i szczerze mówiąc jestem trochę przerażony. Powinienem mieć świadomość konsekwencji, ale nie przypuszczałem, że to się tak skończy.
- Jeszcze się nie skończyło.
- Jared mnie zabije, jeśli nie będę mógł wrócić w trasę. Echelon jest zawiedziony. Wszyscy siedzą jak na szpilkach, bo Jay się na nich wyżywa, ale mu się nie dziwię, bo go zawiodłem, znowu.
- Shannon nie, nie myśl tak - przysuwam krzesło bliżej niego. - Tacie przejdzie jak wrócisz w trasę, zobaczysz.
- Prawnik mówił, że postara się żeby mnie nie zamknęli - krzywo się uśmiecha.
- No widzisz.
- Jedźmy już, lepiej się nie spóźnić - wskazuje na zegarek. - Jest po 13, a rozprawa jest o 14.
Na miejscu starszy Leto przedstawia mnie mężczyźnie w todze.
- Justin Sterling.
- Janette Leto - ściskamy sobie dłonie.
- Córka mojego brata - dodaje Shannon.
- Chodź - mówi mężczyzna.
- Poczekam tu.
Po piętnastu minutach siedzenia coraz bardziej się denerwuje i przemierzam korytarz wzdłuż i wszerz.
- Halo - odbieram połączenie od Roberta. 
- Wiadomo już coś? - pyta.
- Nie, jeszcze nie. Siedzą tam ponad godzinę.
- Nie martw się. Muszę kończyć, bo mi się obiad przypali.
- Robisz obiad? - unoszę brwi.
- Owszem. Do zobaczenia później - rozłącza się.
Chwilę później z sali rozpraw wychodzi Shannon, ulgę ma wręcz wypisaną na twarzy.
- Udało się - podnosi mnie do góry.
- Wiedziałam - ściskam go.
- Myślę, że to całkiem sprawiedliwy wymiar kary.
- A jaki jest wyrok? - patrzę na nich.
- Kara finansowa - odpowiada Sterling, - Ale to podobno nie pieniądze.
- Akurat tego mi nie brakuje.
- Nie pakuj się więcej w kłopoty - mecenas rzuca perkusiście ostrzegawcze spojrzenie.
- Postaram się.
- No to jedziemy do domu.
- Podrzucisz mnie?
- Pojedziemy do nas, zjemy obiad i potem Cię odwiozę - odpowiadam.
- Jak wolisz.

W domu czeka na nas pyszne jedzenie, a potem chłopaki siedzą przy piwie. Gdy odstawiam Shannona jest późny wieczór.
- Dzięki, że ze mną dzisiaj byłaś - przytula mnie.
- Nie ma problemu. Zawsze możesz na mnie liczyć.
- Dobrze wiedzieć. Zadzwonię do Jareda, może przestanie się wściekać.
- Oby - uśmiecham się. - Narazie.
W środę perkusista wylatuje do Francji. Z Robertem postanowiliśmy spędzić tydzień w Saint-Tropez i mieliśmy tam lecieć w sobotę.
- Nie będziesz miał problemów w pracy? - patrzę na szatyna. - Ostatnio ciągle bierzesz wolne.
- Wziąłem wolne jak byłaś w szpitalu i zaraz jak wyszłaś. Teraz Jared wszystko załatwił, bo rzekomo jestem mu potrzebny.
- Jesteś potrzebny mi, a to prawie to samo - uśmiecham się. 
W momencie, gdy taksówka zatrzymuje się pod domem otwieram buzię ze zdziwienia, jest idealny. W środku zastajemy tatę.
- Jutro stąd znikam - tłumaczy się.
- Możesz zostać, nic się nie dzieje.
- Widzę, że dobrze wykorzystaliście czas na Bali.
- Było super. Emma świetnie się spisała, a właśnie jest coś czego nie ma, a chciałaby mieć?
- Prezent? - Kiwam twierdząco głową. - Ostatnio mówiła Shayli, że podobają się jej te nowy perfumy Chanel. 
- Wiem które, dzięki.
- To, co tam robiliście?
- Zwiedzaliśmy trochę, nurkowanie, jacht, skutery wodne, parada - wyliczam.
- Surfing - dodaje Rob. - Nadal nie wiem, gdzie się tego nauczyłaś.
- To jest zdolna bestia - tata targa mi włosy. - Zakupy są zrobione, a gdyby coś to sobie poradzicie.
- Dzięki - całuje go w policzek.
Niedługo potem wokalista wychodzi, a my robimy sobie wycieczkę po domu. Podziwiam nienagannie urządzone wnętrza, gdzie wszystko idealne ze sobą współgra i jestem zachwycona.
- Podoba Ci się, prawda? - słyszę za plecami głos szatyna.
- Jest przepiękny.
- Nie widziałaś jeszcze wszystkiego - prowadzi mnie na taras, gdzie znajduje się basen. - Może coś zjemy na mieście - proponuje.
- Bardzo dobry pomysł - uśmiecham się. - Tylko się przebiorę - idę do sypialni.
Następne kilka dni spędzamy w domu odpoczywając. W środę odbywa się gala inauguracyjna organizowana przez Leo DiCaprio, na którą zabiera nas tata. W białej, krótkiej sukience z głębokim wycięciem na plecach czuję się trochę niezręcznie, ale Robert szybko rozwiewa moje myśli.
- Wyglądasz cudownie - całuje mnie w ramię.
- Dziękuję, Ty również - lustruję go od góry do dołu. Ubrany na czarno wygląda nieskazitelnie.
- Idziemy?- łapie mnie za dłoń.
- Tak - chwytam torebkę i wychodzimy przed dom, gdzie czeka na nas taksówka.
- Cześć - Leo ściska mnie na powitanie.
- Hej.
Później wita się z Robertem i znika mówiąc, że zobaczymy się później.
- Widzę, że dobrze się bawicie - obok pojawia się tata, a ja piję akurat drugiego drinka.
Gdy wracamy do domu jest środek nocy.
- Wiem, że za dużo wypiłam.
- Nie zaprzeczę - mężczyzna zdejmuje mi buty. - Ale mimo wszystko i tak jesteś urocza.
- Dziękuję.
Kolejnego dnia w La Citadelle odbywa się Church of Mars.
- Dziękuję za Bali, było idealnie - przytulam Emmę i wręczam jej prezent.
- Cieszę się, że Wam się podobało.
Po występie zespół wyjeżdża w dalszą trasę.
- Widzimy się w Palm Beach - mówi tata.
- Powinniśmy dotrzeć - śmieje się.
Ostatnie chwile przed powrotem spędzamy na plaży.

- Idziesz jutro do pracy? - pytam szatyna. Jest wtorkowe, późne popołudnie i niedawno wróciliśmy do domu.
- Tak. Pewnie będę miał sporo do zrobienia, ale nie martw się znajdę czas dla Ciebie - mówi widząc moją minę.
Rano po wyjściu Roba sama postanawiam pojechać do redakcji, w której nie byłam od czasu wypadku. Alyson wita mnie z otwartymi ramionami i bez pytania o zdanie prosi Bell żeby przyniosła mi latte.
- Myślałam, że o nas zapomniałaś.
- Nie. Przepraszam, że się nie odzywałam, ale bardzo dużo się działo.
- Rozumiem. Możesz wrócić do pracy? - pyta.
- Myślę, że tak.
- Świetnie, bo mam dla Ciebie parę rzeczy - zaczyna mi wszystko tłumaczyć, a ja przez moment żałuję, że tam pojechałam, ale będę przynajmniej miała jakieś zajęcie.
- Widzę, że się nie nudziłaś - mówi Robert po powrocie i wskazuje na materiały leżące na stoliku.
- Mam zajęcie na kilkanaście dni, no ale nieważne, a jak u Ciebie?
- Nie mogłem się trochę odnaleźć, ale dałem radę. Właśnie dzwonił dzisiaj Michael...
- Przepraszam - mówię do Luke'a i odbieram telefon.
- Cześć stary.
- Cześć, co tam?
- Dzwonię żeby zapytać czy będziecie.
- Ale na czym mamy być? - pytam zmieszany.
- Nie dostałeś zaproszenia?
- Nie sprawdzałem poczty jakiś czas.
- Trzydziestego sierpnia bierzemy z Olivią ślub.
- Przepraszam, ostatnio ciągle nas nie ma.
- Nic się nie stało - słyszę jego śmiech.
- Porozmawiam z Janette i zadzwonię jutro, ok?
- Nie ma sprawy. W takim razie do usłyszenia.
- Masz ochotę pójść? - pyta szatyn.
- Myślę, że powinniśmy. Byleś na którymś z tych ślubów?
- Byłem na wszystkich.
- No właśnie.
- Jeśli nie chcesz...
- Jest to ostatnia rzecz o jakiej marzę, przyznam szczerze, ale to Twój przyjaciel i musisz tam być.
- Z góry mówię, że sam nie pojadę.
- Pojadę z Tobą i postaram się dobrze bawić - uśmiecham się.
[...]
Tydzień później w czwartek jesteśmy już w West Palm Beach na Florydzie. Wieczorem razem z całym zespołem wychodzimy na kolację. W międzyczasie tata wyciąga mnie na rozmowę.
- Teoretycznie jest lepiej - mówię.
- A praktycznie?
- Chyba nic się nie zmieniło - krzywo się uśmiecham.
- Młoda...
- Nie rozmawiajmy o tym. Nie mam ochoty tego wałkować. To ma być udany weekend.
- No dobrze - całuje mnie w policzek.
Na Florydzie zostajemy do niedzieli. Późnym wieczorem wracamy do Los Angeles. Gdy Robert bierze prysznic, ja szybko włączam laptopa. Przeskakując ze strony na stronę wyświetla mi się artykuł i zaczynam się śmiać.
- Co jest takie zabawne? - pyta szatyn. Wychodzi z łazienki w samym ręczniku, a kropelki wody połyskują na jego ciele.
- Media udokumentowały nasz wakacje. - Na stronie przewijają się moje zdjęcia z Instagrama i te zrobione przez paparazzich w Saint-Tropez i Palm Beach.
- I napisali, że byłaś  z przyjacielem.
- Skoro tak napisali, to musi być prawda - poruszam brwiami.
- Ja Ci dam - wsadza mi ręce pod koszulkę i zaczyna łaskotać.
- Dobra, żartowałam! - krzyczę.
- No mam nadzieję - całuje mnie i po mojej twarzy spływają krople wody kapiące z jego włosów.
- Idź już, bo jestem cała mokra przez Ciebie.
- To dobrze, że jesteś mokra dzięki mnie - dwuznacznie się uśmiecha, a do mnie dociera o czy mówi i oblewam się rumieńcem.
- Idź - spuszczam zażenowana wzrok.
- Nie wstydź się - całuje mnie w głowę.

- Stawiam, że nikogo nie ma - mówię do Babu, który już drugi raz naciska na dzwonek.
- Mam gdzieś klucze - przeszukuje kieszenie.
Wewnątrz jest bardzo cicho, więc pewnie Susan i Caity gdzieś wyszły. Robimy sobie kawę i siadamy w salonie. Panie Greenwood nie kryje swojego zdziwienia, gdy nas widzi.
- A co tu robicie? - pyta.
- Michael bierze jutro ślub - odpowiada Rob.
- Aha - to jedyne słowo, jakie słyszymy z jej ust zanim zniknie w głębi domu.
- Ze mną jest coś nie tak. Skłócam matki z ich synami.
- Tu nie chodzi o Ciebie, więc nawet nie waż się tym przejmować - zaznacza szatyn.
Rano niechętnie wstaję z łóżka.
- Jeśli nie chcesz - zaczyna.
- Ciii - kładę mu palec na ustach i delikatnie całuję.
Gdy chwilę przed wyjściem widzę chłopaka w garniturze nie mogę oderwać od niego wzroku.
- Coś nie tak?
- Wszystko jest jak najbardziej na tak - szeroko się uśmiecham.
Ślub i reszta uroczystości są zaplanowane w najmniejszych szczegółach. Wspólnie z przyjaciółmi Roberta bawimy się wyśmienicie.
- Zostaliście ostatni w kolejce - śmieje się Sarah, żona Davida.
- Musicie uzbroić się w cierpliwość - mówi Robert. - Chociaż może niedługo - szepcze mi do ucha.
Do domu wracamy po północy, chociaż początkowe założenie było inne.
- Znowu patrzyłeś jak śpię - stwierdzam, gdy się budzę.
- Tylko przez chwilę. Jesteś taka spokojna - dotyka mojej twarzy. - Jak się wczoraj bawiłaś?
- Było w porządku - ucinam.
- Czyli było lepiej zostać w Los Angeles.
- Nadal mnie to wszystko przerasta. 
- Minęło za mało czasu.
- Ponad cztery miesiące, to wbrew pozorom dużo.
- Ale widać potrzebujesz go dwa razy tyle. Nie mówię tego złośliwie, to fakt.
- Czemu nie mogę mieć takich problemów jak inne dziewczyny z Hollywood. W co się ubrać, z kim się umówić, iść na tą imprezę czy na tamtą. Tylko zawsze wpakuje się w ten największy burdel z którego trzeba się wygrzebywać miesiącami. Jak dziewczyna w moim wieku zachodzi w ciąże, to ją usuwa albo rodzi dziecko, a ja oczywiście nawet o niej nie wiedziałam - zakrywam twarz dłońmi.
- Uspokój się - prosi szatyn. - Jak będziesz o tym myśleć w ten sposób, to Ci na pewno nie pomoże.
- Mam udawać, że nic się nie stało? Olałam cały pierwszy rok studiów w przekonaniu, że po Coachelli w spokoju przygotuję się do wszystkich egzaminów, ale chciałam się przejechać i rozjebałam całe swoje życie o przejażdżkę motorem. To się będzie za mną ciągnąć latami, tak jak tamta sprawa z Frankiem. Gdy stanęłam w końcu na nogi, poznałam Ciebie i byłam przekonana, że wszystko będzie świetnie, znowu coś się rozsypało. Moje cudowne życie zapukało do mych drzwi mówiąc, że zawsze będę miała pod górę, cudownie - syczę z ironią. Robert patrzy na mnie z nieco przerażoną miną. - Wiem, że powinnam z kimś o tym porozmawiać. 
- Zgadzam się, bo mi ześwirujesz, a Cię kocham. Nie radzisz sobie, rozumiem. Bardzo dużo na Ciebie spadło, a Ty jesteś młoda.
- Powiedziałam przed chwilą tyle strasznych rzeczy, a Ty mnie tłumaczysz mimo wszystko.
- Staram się zrozumieć, ale to czasami cholernie trudne.
- Nadal się dziwię, że ze mną jesteś, po tym wszystkim.
- Straciliśmy dziecko i to nie jest Twoja wina. Przestań się zadręczać, denerwuje mnie to.
- Przepraszam.
- Nie - kładzie mi palec na ustach. - Nie przepraszaj. Weź się w garść. Zacznij żyć normalnie, tak wiem, to trudne, ale nie będzie łatwiej, jeśli ciągle będziesz do tego wracała. Stało się nie cofniemy czasy. Jest mi niewyobrażalnie źle z tego powodu - jego oczy delikatnie się zaszkliły. - Wmawiam sobie, że tak jest lepiej. Lepiej, że tak się stało, ale dłużej już nie potrafię. Czasami myślę, że jest już dobrze, ale potem widzę Ciebie i przypomina mi się ta scena w szpitalu, gdy mówisz, że byłaś w ciąży i moje serce się rozpada. Staram się utrzymać nasz związek na właściwych torach, ale widzę, że to idzie w złą stronę, więc musisz mi pomóc, bo wszystko się rozpadnie. - Słuchając Roberta wiedziałam, że jest mu bardzo ciężko, a ja cały czas myślałam tylko o sobie.
- Ja nie wiem ile czasu minie zanim sobie z tym poradzę - wstaję z łóżka i zamykam się w łazience.
Wieczorem wracamy do Californii. Mężczyzna postanawia pojechać do swojego mieszkania, a ja wiem, że to nie wróży nic dobrego. Następny dzień spędzam w redakcji. Tata jest w Malibu, a mi nie uśmiecha się siedzenie samej w domu. Popołudniu jadę do Shannona. Początkowo chciałam spotkać się z Flowers, ale przypomniałam sobie, że dziewczyna jeszcze nie wróciła z Dakoty.
- Przeszkadzam? - pytam, gdy perkusista otwiera mi ubranych tylko w spodnie od dresu.
- Nie, jestem sam. Wejdź - przesuwa się.
- Miałam zadzwonić, ale - odkładam torebkę na kanapę i zdejmuje marynarkę.
- Daj spokój. Napijesz się czegoś?
- Chętnie, dzięki.
- Co się stało? - stawia przede mną piwo.
- A skąd pomysł, że coś się stało?
- Masz minę porzuconego szczeniaka.
- Mogę niedługo być porzucona.
- O co chodzi?
- Jak się nie ogarnę, to będę singielką. Robert postawił sprawę jasno.
- Co masz na myśli? - marszczy brwi.
- Powiedział, że nie ma dłużej zamiaru sam starać się o nasz związek.
- Nie rozumiem - kręci głową.
- Ja ciągle żyję tamtą sprawą. Ciągle patrzyłam tylko na siebie, jakby to dotyczyło tylko mnie, a tak nie jest, bo to nie było tylko moje dziecko. On cały czas się stara żeby było dobrze, a też cierpi.
- Powinnaś...
- Z kimś o tym porozmawiać - dokończyłam za niego. - Wiem. Tylko ja nie jestem na to gotowa. Opowiadać komuś zupełnie obcemu o swoim prywatnym życiu. Po tym zabiegu wszystko się we mnie wyłączyło. Przecież to brzmi jak psychiatryk.
- Nikt Cię nigdzie nie zamknie. Nie pozwoliłabym na to - całuje mnie w głowę.
- Rozumiem, że on już nie może tego znieść, ja też, ale... po prostu nie wiem co dalej.

Robert

We wtorek popołudniu umówiłem się z Jaredem. Parkując na podjeździe dziwi mnie fakt, że nie ma samochodu brunetki.
- Nie ma Janette? - pytam.
- Jest u Shannona, od wczoraj - dodaje po chwili.
- To był zły pomysł - mówię. - Dla niej minęło za mało czasu.
- Nie Rob. Ktoś musiał nią potrząsnąć. Uświadomić, że są ważniejsze rzeczy, które może stracić. Zrozumiała to, jestem pewny.
- Możesz masz rację, ale od tamtej rozmowy wytworzył się między nami dystans. Przez dwa dni nie zamieniliśmy ani słowa.
- Uda się, zobaczysz - mówi ciszej, bo ktoś wchodzi do domu.
Dziewczyna nas ignoruje, ale po chwili odwraca się i mierzy mnie lodowatym spojrzeniem.
- Nie odezwałeś się do mnie wczoraj ani dzisiaj, nie napisałeś nawet głupiej wiadomości, a teraz - przerywa śmiejąc się. - Z resztą, Ty już decydowałeś - wychodzi.
- Mówiłem, że to był zły pomysł.
- Rob...
- Nie! - podnoszę głos. - Od początku czułem, że to się tak skończy. - Kręcę głową i idę za dziewczyną. - Janette? - otwieram drzwi do jej pokoju, a ona akurat wychodzi z łazienki.
- Mam dość, zostaw mnie - mówi zrezygnowana.
- Nie mogę Cię zostawić, bo Cię kocham i będę cały czas, nawet jeśli będzie potrzebowała jeszcze roku żeby dojść do siebie - podchodzę bliżej.
- Nie chcę roku, ale potrzebuję jeszcze trochę czasu. Wiem, Tobie też jest ciężko, ale proszę...
- Dobrze - przerywam jej.
- Co? - pyta zdezorientowana.
- Będziesz miała tyle czasu, ile potrzebujesz, ale bądź nadal ze mną.
- Dziękuję - całuje mnie.
- Moglibyśmy nadrobić te dwa dni? - przesuwam ją w stronę łóżka.
- Bardzo chętnie - uśmiecha się.
[...]
- Muszę na chwilę wyskoczyć. Mam coś do załatwienia - patrzę na dziewczynę.- Nie rób takiej miny.
- Wykombinowałeś coś - mruży oczy.
- Owszem, ale to nic złego. Wrócę za dwie godziny - całuje ją w policzek.
- Ej, to miała być chwila.
- To będzie długa chwila.
Przez parę dni przebierałem w zdjęciach z Bali, Saint-Tropez i Palm Beach szukając tych najbardziej wyjątkowych. Chciałem je wszystkie wywołać, wsadzić do albumu i zrobić prezent dziewczynie.
- Prezent dla mnie? - nie potrafi ukryć swojego zaskoczenia.
- Tak, otwórz - ponaglam ją.
- Piękne, dziękuję - całuje mnie.
Pociągam ją za nogi tak, że ląduje na moich kolanach.
- Potrzebujesz jakiegoś szczególnego podziękowania za ten prezent?
- Tak - sadzam ją sobie na kolanach.
- W takim razie kontynuuj...




_______________________________________________________________
Cześć druga, która powinna się tu pojawić co najmniej miesiąc temu, ale byłam tak zaabsorbowana studiami, że nie miałam czasu.
Co do rozdziału to wiem, że nie jest idealny, ale mimo wszystko mi się podoba, bo przekazałam wszystko co chciałam.
Komentujcie proszę :)
Pozdrawiam. 

20 września 2015

51.1 "Chcę tylko żeby było jak dawniej..."

Odkąd wróciłam do domu chłopaki nie spuszczali mnie z oczu. Robert nawet bał się zostawić mnie samą w łazience, gdy brałam prysznic. W związku z tym nie miałam zamiaru mówić im wcześniej o koncercie na który chciałam iść. Bilety miałam od dawna i nie zamierzałam rezygnować.
- Robert, bo... - zaczęłam niepewnie, gdy jedliśmy śniadanie. Taty nie było, więc musiałam to wykorzystać.
- Co tam? - Podałam mu bilety, które ukryłam pod czasopismem leżącym na stole. Szatyn westchnął nie wiedząc co powiedzieć. - Uważasz, ze czujesz się na tyle dobrze żeby iść na ten koncert?
- Tak. Nie chcę siedzieć cały czas w domu.
- A jak coś Ci się stanie?
- To będzie mój problem.
- Wierz mi nie tylko Twój.
- No proszę Cię.
- I tak samej bym Cię nie puścił. Jared wie?
- Nie - kręcę głową.
- A powiesz mu?
- A muszę?
- Kochanie, to Twój tata. On bardzo się o Ciebie martwi.
- W takim razie powiem mu jak wróci, ale wstawisz się za mną? - spytałam.
- Wolałbym żebyś została w domu. Wyszłaś ze szpitala niecałe dwa tygodnie temu i będziesz latać po koncertach. Chociaż widzę też, że Ci na tym zależy, więc zrobię, co w mojej mocy żeby przekonać Jareda.
Nim skończyliśmy jeść wrócił tata. Bez zbędnego owijania od razu przeszłam do rzeczy.
- Bardzo dawno temu kupiłam bilety na koncert i on jest dzisiaj.
- I co w związku z tym? - wokalista spojrzał na mnie.
- Idziemy razem z Robertem.
- Chyba za mocno uderzyłaś się w głowę w tym wypadku.
- Nie zatrzymasz mnie w domu. Chcę iść i pójdę. Nie potrzebuje Twojej zgody.
- Młoda...
- Jared, daj spokój - odezwał się szatyn, a ja w tym samym momencie wyszłam.
- Pewnie jest na mnie wściekły - powiedziałam widząc Roba opierającego się o framugę drzwi prowadzących do garderoby.
- Użyłbym określenia zmartwiony.
- Zdaję sobie sprawę, że nie powinnam nigdzie wychodzić, ale...
- Spokojnie, ja wiem - przytulił mnie.
Koncert z serii Armin Only był niesamowity. Mogłam śmiało powiedzieć, że to było jedno z lepszych show na jakich byłam.
- Jak się czujesz? - spytał mężczyzna, gdy wyszliśmy przed budynek.
- Super - lekko się uśmiechnęłam.
- Rozbieraj się i do łóżka - zarządził, gdy tylko dotarliśmy do jego mieszkania.
- Tak jest - pocałowałam go w policzek.
Budząc się nie wiedziałam, która jest godzina, ale coś mi mówiło, że chłopak specjalnie mnie nie budził. Czmychnęłam do łazienki, a potem się ubrałam. Wchodząc do kuchni oparłam się o wyspę patrząc, co robi.
- Długo tu stoisz? - spytał, gdy się w końcu odwrócił.
- Chwilę. Lubię patrzeć jak coś robisz w kuchni - uśmiechnęłam się.
- Mam nadzieję, że jesteś głodna - postawił talerz z tostami na stole.
- Nie wypada odmówić - usiadłam krzywiąc się, te żebra mnie wykończą.
- Wszystko ok? - na jego twarzy malowała się troska.
- Tak. Pożyczyłam sobie Twoją bluzę.
- Zauważyłem.
Po śniadaniu posadził mnie przed telewizorem, przykrył kocem i wręczył kubek z kawą.
- Mogę zostawić Cię samą na godzinę lub dwie?
- Pewnie, a gdzie idziesz?
- Muszę jechać do pracy. Obiecuję, że niedługo wrócę. Jak coś, to dzwoń - pocałował mnie.
Do domu wróciłam we wtorek. Tata organizował jakiś czat dla Echelonu więc miałam spokój.
- Jesteś na mnie zła? - spytał, gdy siedziałam na tarasie.
- Nie, ale zrozum, że nie możesz mi niczego zabraniać, bo ja i tak zrobię po swojemu. Martwisz się, bo jestem Twoją jedyną córką i wyobrażam sobie, co czułeś, gdy zadzwonili ze szpitala...
- Skoro rozumiesz, to czemu nie możesz po prostu według zaleceń tych wszystkich lekarzy poleżeć w łóżku. To był naprawdę poważny wypadek i miałaś dużo szczęścia, że przeżyłaś.
- Nie rozmawiajmy już o tym. Mam dość - wstaję z leżaka.
- Przepraszam. - Słyszę zanim wchodzę do środka.
Popołudniu zjawił się Shannon, co przypomniało mi o wizycie policjanta parę dni temu, który mówił, że motocykl można odebrać z policyjnego parkingu.
- Parę dni temu był tutaj śledczy i Twój motor można odebrać - mówię trochę zdenerwowana.
- To pojadę od razu, a Ty się nie stresuj. Nie jestem zły ani nic, spokojnie - całuje mnie w głowę. - Chcesz jechać ze mną?
- Tak. Tylko wezmę kurtkę.
Na miejscu trzeba dopełnić kilku formalności.
- Proszę podpisać tu, tu i tu - policjant wskazał miejsca w dokumentach. - Kolega pana zaprowadzi.
Na miejscu czeka już znajomy Shannona i laweta. Po zobaczeniu motoru jestem przerażona.
- Nie wierzę, że przeżyłam ten wypadek.
- Miałaś kask na szczęście, a Ducati uderzyło w betonową barierkę, dlatego tak wygląda. Nie mówił Ci nikt o tym?
- Nie. Ten facet ostatnio mówił o przyczynach wypadku, zakończeniu śledztwa i o tym, że będzie tylko grzywna do zapłacenia.
- Dobrze, że Ci prawa jazdy nie zabiorą - pokrzepiająco się uśmiechnął. - Cześć Paul - perkusista się przywitał. - To jest Janette moja...
- Dziewczyna? - mechanik poruszył brwiami.
- Moja bratanica - Leto dokończył.
- Bardzo mi miło - podał mi dłoń.
- Mnie również - lekko ją uścisnęłam.
- Co Ty z tym cackiem zrobiłeś?
- To akurat nie ja. Myślę, że nie ma sensu tego składać. Sprzedaj co się nadaje, a potem daj mi znać.
- Nie ma sprawy, jak sobie życzysz.
- Naprawdę przepraszam.
- Młoda przestań. Nie masz za co mnie przepraszać. Cieszę się, że żyjesz i nic innego się nie liczy, a już na pewno nie kupa żelaza. Daj spokój - łapie mnie za rękę.
Parę dni później zjawia się Kimberly.
- Tak się cieszę, że Cię widzę - rzuca się na mnie.
- Hej, powoli mam pęknięte kilka żeber - powiedziałam krzywiąc się.
- Przepraszam. Jak się czujesz?
- Fizycznie czy psychicznie? Chodź - złapałam ją za rękę i zaprowadziłam do swojego pokoju.
- Co się dzieje? - zapytała.
- Ja... byłam w ciąży - wydusiłam po kilku długich minutach.
- Jak to? Czemu nic nie mówiłaś? I co znaczy byłam? - dziewczyna jak zwykle zadała milion pytań.
- Nie wiedziałam, że byłam, a przez ten wypadek straciłam ciążę. - Zdziwiło mnie z jakim spokojem to powiedziałam.
- Tak mi przykro - przytuliła mnie. - Radzisz sobie?
- Nie, ale nie mam już siły płakać.
- A Robert?
- Stara się mi pokazać, że jest dobrze, ale okłamuje samego siebie. Wiem, że musi być mu strasznie ciężko, ale nie potrafię z nim jeszcze o tym rozmawiać. Cieszę się, że przyjechałaś - uśmiechnęłam się, a ona spuściła wzrok. - Co?
- Twój tata zadzwonił żebym przyjechała. Mówiłam mu, że Ty nie chciałaś, ale skoro zadzwonił - wzruszyła ramionami.
Flowers została u mnie do wieczora, a potem w ekspresowym tempie zniknęła.
- Lecę, bo widzę, że jesteś zmęczona. Dzwoń jak coś - pocałowała mnie  w policzek.
- Dzięki.
Po jej wyjściu do pokoju wszedł szatyn.
- Idziesz spać czy chcesz wziąć prysznic?
- Mogę iść pod prysznic, ale tylko z Tobą.
- No dobrze - wyciąga rękę pomagając mi wstać z łóżka. - Tylko proszę się do mnie nie dobierać.
- Pamiętam, że mi nie wolno - odpowiedziałam.

Miesiąc po wypadku mam wizytę kontrolną u dr Finke.
- I jak się czujesz?
- Chyba w porządku.
- Chyba? - oderwał wzrok od mojej karty.
- Nie boli, jeśli o to chodzi.
- Wszystko jest w porządku - powiedział po badaniu. - Wzięłaś wszystkie leki tak jak Ci rozpisałem?
- Tak. Panie doktorze, a mogę już, no wie pan.
- No wiem. Nie ma przeciwwskazań, ale musicie być ostrożni i pamiętać o zabezpieczeniu.
- A nie mogłabym wrócić do brania pigułek?
- Będziesz mogła, ale jeszcze nie teraz. Muszą się uregulować poziomy hormonów. Trzeba trochę poczekać.
- Rozumiem.
- Cieszę się, że o to pytasz, bo to znaczy, że jest już lepiej.
- Też mi się tak wydaje - uśmiechnęłam się.
- To chyba wszystko. Uważaj na siebie.
- Dobrze. Do widzenia - wychodzę z gabinetu.
Od lekarza pojechałam prosto do mieszkania Roberta.
- I jak? - spytał chłopak.
- W porządku.
- Chodź do mnie - posadził mnie sobie na kolanach i mocno przytulił.
- Zrobisz mi coś mocniejszego? - poprosiłam. Nie brałam  już żadnych leków, a musiałam jakoś odreagować.
- Na pewno wszystko ok? - podał mi szklankę.
- Tak - kiwnęłam głową.
Budząc się nie wiedziałam jakim cudem znalazłam się w łóżku i do tego w piżamie.
- Sprawia Ci przyjemność kładzenie mnie spać? - spojrzałam znacząco na Roba.
- Nawet nie wiesz jak dużą, a szczególnie moment gdy Cię rozbieram - porusza brwiami.
- A idź Ty! - sięgam po poduszkę i celuje w niego.
- No nie wstydź się.
- Idę wziąć prysznic - pocałowałam go w policzek.
Stałam przed lustrem owinięta ręcznikiem, gdy wszedł mężczyzna. Objął mnie w pasie i przycisnął do siebie.
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy, co chciałbym teraz z Tobą zrobić - zamruczał mi do ucha.
- Możesz zrobić wszystko pod warunkiem, że masz prezerwatywy - powiedziałam.
- Możemy już? - spytał zaskoczony.
- Tak. Rozmawiałam wczoraj z lekarzem.
- W takim razie - wziął mnie na ręce i zaniósł do sypialni.
- Tylko... - zaczęłam.
- Ciii - położył mi palec na ustach. - Wiem.
Gdy wieczorem wracam do domu przelatuje wzrokiem po moich notatkach z uczelni. Miałam niezaliczonych kilka egzaminów i finałową sesję przed sobą. Nie miałam pojęcia jak temu podołać. Tak naprawdę rzadko bywałam na zajęciach. Ciągle coś było ważniejsze, ale teraz to było moim priorytetem.
- Ale jak to jedziesz na uczelnię? - tata skrzyżował ręce na piersiach.
- Musze.
- Nie pamiętasz, co mówił lekarz? Powinnaś leżeć w łóżku jeszcze co najmniej dwa tygodnie, a Ty leżałaś co najwyżej tydzień po tym jak wyszłaś ze szpitala  - mówi twardo.
- W przyszłym tygodniu są ostatnie zaliczenia, a ja mam jeszcze inne. Nie mogę leżeć w łóżku i patrzeć jak studia przechodzą mi koło nosa.
- Jestem pewien, że możesz to zaliczyć w późniejszym terminie ze względu na sytuację.
- Ale ja nie chcę tego przekładać - mówię stanowczo.
- A mogłabyś wziąć pod uwagę, że niedawno miałaś poważny wypadek?
- Tato, proszę Cię.
- I tak uważam, że...
- Martwisz się, rozumiem - przerywam mu. - Ale to ważne dla mnie. Pozwól mi samej decydować o swoim życiu. Jestem dorosła poradzę sobie - wstaje z krzesła.
- Tylko żebyś tego nie żałowała - mówi zanim wyjdę.
Wiem, że celowo wzbudza we mnie wyrzuty sumienia i zasiewa nic wątpliwości żebym to jeszcze przemyślała, ale i tak robię po swojemu.
- Wydaje mi się czy wszyscy się na mnie patrzą? - pytam Kim siedząc w uczelnianym bufecie i pijąc kawę.
- Pisali o Twoim wypadku dosłownie wszędzie, także myślę, że się patrzą, a w ogóle to w porządku?
- W sumie to tak - mówię pobieżnie.
Spędzam niemalże cały tydzień czytając pożyczone notatki i ucząc się do zaliczeń. Widząc w niedzielny poranek minę Roberta postanowiłam odpuścić.
- To, co robimy? - pytam.
- Pojedziemy do mnie - mówi z tajemniczym uśmiechem.
- I co teraz? - siadam na kanapie w mieszkaniu szatyna.
- Teraz sobie odpoczniesz, a ja Ci zrobię obiad - całuje mnie w policzek.
- A możemy pójść potem na spacer? - patrzę na niego.
- Pewnie.

Siedziałam w sali pisząc kolejny, zaległy egzamin, gdy zaczęło mi się kręcić w głowie.
- Przepraszam, mogę na chwilę wyjść na korytarz? - Wykładowca spojrzał na mnie czujnym wzrokiem.
- Proszę. - Widocznie źle wyglądam skoro się zgodził, przeleciało mi przez myśl.
- Co jest? - Kim ściąga słuchawki z uszu. Obiecała, że poczeka przed salą.
- Źle się czuję - otwieram okno i głęboko oddycham.
- Wezwać karetkę? - profesor staje w drzwiach.
- Nie trzeba. Nie skończyłam pisać.
- Zerknę na to. Jeśli wynik będzie negatywny, to dam pani jeszcze jedną szansę, a teraz proszę jechać do domu.
- Dziękuje - siadam na krześle.
- Zadzwonię po Twojego tatę - dziewczyna mówi powoli.
- Nie.
- To chodź, odwiozę Cię - zbiera moje rzeczy i wychodzimy z budynku.
Gdy po wejściu do domu mijam duże lustro, które wisi koło drzwi widzę, że jestem strasznie blada.
- Co się stało? - pyta tata.
- Źle się poczuła - Flowers odpowiada za mnie.
Wokalista rzuca mi lodowate spojrzenie. Dobrze wiem czym to grozi.
- Dziękuję - daję dziewczynie buziaka w policzek.
- Nie ma sprawy.
- Tylko nie krzycz, przynajmniej nie teraz - zaznaczam po wyjściu Kimberly.
- Chcesz się położyć? - pyta po chwili. W odpowiedzi kiwam głową. Ściągam marynarkę, trampki i powoli kładę się do łóżka. Pół godziny później odzywa się dzwonek do drzwi.
- Pójdę otworzyć - tata wstaje z sofy. Moment później w moim pokoju zjawia się doktor Henderson.
- Przemęczyłaś organizm. Powinnaś nadal leżeć w łóżku i dać wszystkiemu powoli dojść do siebie.
- Ja nie mogłam tyle nic nie robić.
- Jesteś taka jak Jared. Zamiast odpocząć, to wszystko musi być na już - pokręcił z dezaprobatą głową. Po jego wyjściu od razu zasypiam. Budzi mnie zapach perfum Roberta i jego spojrzenie utkwione we mnie.
- Hej - mówię cicho.
- Hej - przytula mnie. - Miałaś dbać o siebie.
- Dbam. Po prostu zakręciło mi się w głowie. Gdzie tata? - zmieniam temat.
- Pojechał z Shannonem po Twój samochód. - No tak został na parkingu. - Jesteś głodna? - pyta.
- Trochę. 
Gdy kończę jeść wracają chłopaki.
- Cześć młoda - Shann całuje mnie w policzek.
- Hej. Bardzo jest zły? - wskazuję na drzwi do salonu przez, które przeszedł tata.
- Tak - siada obok mnie z filiżanką espresso. - Martwi się i my z reszta też - wskazuje na siebie i Babu.
- Wiem, że powinnam odpoczywać i tak dalej, ale...
- Zawsze musi być jakieś ale - słyszę zza pleców głos wokalisty.
- Ty nic nie rozumiesz. Powrót na zajęcia, to nie był kaprys. Po prostu nie chciałam leżeć w łóżku i ciągle o tym wszystkim myśleć. Nie zdajesz sobie sprawy jak cholernie ciężko jest sobie z tym poradzić - patrzę na tatę. - Myślisz, że robię Ci na złość, ale tak nie jest. Chcę tylko żeby było jak dawniej - mówię ze łzami w oczach i wychodzę.
- Prosiłem żebyś tego nie robił - słyszę głos perkusisty. - Co to da, że się na nią wydrzesz? Niech robi tak jak chce. Daj jej spokój, jeszcze sobie coś zrobi przez to wszystko i wtedy będziesz żałował.
- Mogę? - do pokoju wchodzi Rob.
- Też uważasz, że źle robię? - pytam, gdy siada obok mnie na łóżku.
- Nie. Rozumiem wszystko - przytula mnie.
- Jak wyszłam ze szpitala myślałam tylko o tym, to było nie do zniesienia. Musiałam wrócić na zajęcia.
- Jest ciężko, ale sobie poradzimy, prawda? - patrzy mi prosto w oczy.
- Mam taką nadzieję. Wiem, że dużo ryzykuje
- Nie musisz mi tego tłumaczyć, ale uważaj na siebie, proszę Cię - całuje mnie w głowę.
- Dobrze - przysuwam się bliżej niego.
Z tatą nie rozmawiałam parę dni aż w końcu w weekend poleciał do Las Vegas i z Robertem zostaliśmy sami. Szatyn w sobotę miał urodziny i wspólnie z Shannonem postanowiliśmy zorganizować małą imprezę-niespodziankę u perkusisty w domu.
- Wiem, myślisz, że zapomniałam o Twoich urodzinach, ale tak nie jest - powiedziałam jadąc samochodem. Wyciągnęłam go z domu pod pretekstem kolacji na mieście.
- Mieliśmy iść na kolację. Czemu przywiozłaś nas do Shannona? - zmarszczył brwi.
- Nie zadaj tylu pytań - puściłam mu oczko.
Po małym, kameralnym przyjęciu siedzieliśmy na tarasie pijąc wino.
- Życzę Ci żebyś przede wszystkim był szczęśliwy i aby się spełniły Twoje marzenia - delikatnie go pocałowałam.
- Moim marzeniem jest żebyś zawsze była ze mną. A czym sobie zasłużyłem na taką niespodziankę? - spytał.
- Miałeś urodziny... staruszku.
- O żesz Ty - pociągnął mnie za nogi tak, że wylądowałam u niego na kolanach. Przerażona głośno zapiszczałam. - Policzymy się za to - powiedział z niebezpiecznym błyskiem w oczach.
- Jedziecie czy zostajecie? - Leto stanął w progu domu.
- Jedziemy. Nie chcesz tego słuchać - oznajmił Rob. - Pokażę Ci, że Twój staruszek jest w lepszej formie niż mogłabyś sobie wyobrazić...

- Myślę, że to bardzo dobry pomysł - szatyn opada na łóżko.
- A dostaniesz wolne?
- Jakoś to załatwię, a wiesz gdzie chcesz jechać? - Kiwam twierdząco głową.
- Na Bali.
Nie zastanawiałam się nad tym długo, ale postanowiłam pojechać z Robertem na jakieś dłuższe wakacje żeby oderwać się od tego wszystkiego.
- Podoba mi się - szeroko się uśmiecha.
- To super. Poproszę Emmę żeby wszystko załatwiła.
- Rozmawiałaś z Jaredem?
- Nie mam o czym z nim rozmawiać - wstaję z posłania.
- Przepraszam. Niepotrzebnie zacząłem.
- Nic się nie stało. Idę wziąć prysznic.
Wycierając włosy zastanawiam się nad tym, że powinnam sobie wszystko wyjaśnić z tatą, ale na razie nie mam na to najmniejszej ochoty. Chociaż jutro jest dzień ojca, więc to najlepsza okazja.
- Nie ruszaj się - mówi szatyn robiąc mi kolejne zdjęcie w swoim mieszkaniu.- Lubisz to robić, mama na myśli fotografować - odzywam się.
- Szczególnie jeśli mam taką modelkę.
- Miałeś rano rację. Powinnam porozmawiać z tatą, szczególnie dziś.
- Ja zawsze mam rację - mówi wpatrzony w ekran laptopa przejawiając zdjęcia.
Wracając popołudniu do domu rozmyślam czy zastanę tatę. Uspokaja mnie widok jego samochodu na podjeździe.
- Cześć - zaczynam wchodząc do salonu, gdzie siedzi wokalista.
- Hej.
- Możemy porozmawiać? - pytam.
- Pewnie - zamyka laptopa.
- Przepraszam za tamto. Byłam zła, a w dodatku naprawdę jest mi ciężko.
- Martwię się o Ciebie, bo nie uważasz na siebie. Chcesz żeby było jak kiedyś, rozumiem, ale jeśli nie odpoczniesz, to nie będzie jak dawniej - kładzie mi rękę na plecach.
- Nie radzę sobie z tym. Nie umiem sobie z tym poradzić. Chciałam wrócić do normalnego życia.
- Rozumiem. Nie chcę żebyś się gniewała, bo się czepiam. Gdy zadzwonili ze szpitala, że miałaś wypadek i nie chcieli nic powiedzieć spodziewałem się najgorszego.
- Wyobrażam sobie. Nie wracajmy do tego.
- Emma wspominała, że wyjeżdżacie - zmienił temat.
- Tak. Należy nam się odpoczynek.
- To bardzo dobry pomysł.
- Kiedy jedziecie w trasę?
- Wylatujemy w środę. W czwartek mamy już koncert w Turynie. Poradzisz sobie? - pyta, gdy milczę dłuższą chwilę.
- Robert tu będzie, więc myślę, że tak - uśmiecham się. - Opowiedz mi, gdzie gracie.
- Turyn i Rzym, Polska, Niemcy nie pamiętam nazwy miasta, bo jest zbyt skomplikowana. Dalej jest festiwal na Słowacji i kolejny w Luksemburgu, Praga, dwa koncerty w Austrii, Węgry, Rumunia, Bułgaria, Rosja - kilka występów, Estonia i Francja.
- Którego najbardziej nie możesz się doczekać?
- Polska zawsze przyjmuje nas z ogromnym entuzjazmem. Zawsze jak tam gramy czuję się jakby to był pierwszy raz no i oczywiście Francja. Mam sentyment do tego kraju. Może jak wrócicie z Bali, to pojedzie do Saint-Tropez?
- Emma musiałaby szukać nam jakiegoś hotelu, nie chcę jej zawracać głowy.
- Dam Ci klucze.
- Klucze do czego? - marszczę brwi, a tata zaczyna się śmiać.
- Mamy dom w Saint-Tropez - mówi w końcu.
- Co?! Od kiedy?
- Jakiś czas. Porozmawiaj z Babu i daj mi znać, to wszystko załatwię.
- Wow. Dziękuję - ściskam go.

- Kurwa mać! - słyszę krzyk taty z salonu.
- Co się stało? - schodzę na dół.
- Aresztowali Shannona.
- Za co?
- Bo jest skończonym idiotą - warczy. - Jest pod nadzorem policji. Zabrali mu jakiś czas temu prawo jazdy, a dzisiaj jechał pod wpływem alkoholu i go aresztowali. Zabiję go!
- Uspokój się. - Wokalista schował twarz w dłoniach i głęboko odetchnął. - Można coś zrobić?
- Pewnie da się wpłacić kaucję, chociaż nie wiem. Muszę tam jechać.
- Pojadę z Tobą, bo i Ciebie zamkną.
Gdy docieramy na posterunek mija ponad godzina zanim udzielają nam odpowiedzi na jakiekolwiek pytanie.
- Mogę wpłacić kaucję i zabrać go do domu? - pyta tata.
- Pański brat jest pod wpływem alkoholu i zostanie u nas do rana.
- Ale...
- O której będzie można go zabrać? - przerywam.
- Jakoś rano, koło dziewiątej.
- Dziękuję.
Zanim wychodzimy z pomieszczenia wychodzi śledczy z Shannonem zakutym w kajdanki.
- Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumny - mówi tata.
- Jared...
- Nie chcę tego słuchać - wychodzi.
- Przyjadę po Ciebie rano - mówię do perkusisty i lekko się uśmiecham.
- Dzięki.
- Daj kluczyki, ja poprowadzę - patrzę na tatę.
- Tak samo było jak był gówniarzem. Wjebał się w jakieś gówno i ja musiałem go wyciągać.
- Jest Twoim bratem, pomagasz mu. On Tobie też pomógł.
- Przy wychowaniu Ciebie, a on jak nie narkotyki, to alkohol, co ja mam z tym człowiekiem - wzdycha. - Od zawsze się buntował.
- Dlaczego?
- Bo nie mieliśmy ojca. Pamiętał Tony'ego, bo był starszy, a jak Carl nas adoptował, to nie było to samo. Shannon strasznie za nim tęsknił. Jak wróciłaś do domu pod wpływem narkotyków byłem przerażony. Wiem, sprawiałem wrażenie, że jestem zły, ale bałem się, że to nie skończy się na jednym razie.
- Ja po tym jednym razie wiedziałam, że to była najgłupsza rzecz w moim życiu jaką zrobiłam i nigdy się tak Ciebie nie bałam jak wtedy, dziękuję.
- Za co?
- Że wyznaczyłeś mi granice. Fakt, czasami je łamałam, no ale - uśmiecham się. - Chociaż mam wrażenie, że zniknęły, gdy zaczęłam spotykać się z Robertem.
- Ciężko jest ograniczać dziewczynę, która prowadzi aktywne życie seksualne. W dodatku byłaś prawie dorosła. Nadal mi się nie podoba jak pijesz, ale nie chce mi się z tym walczyć. Teraz Babu ma na Ciebie oko, więc w gruncie rzeczy jestem spokojny. Jak będziesz mieć... - milknie.
- Dokończ. Jak będę mieć kiedyś dzieci
- Wychowaj je tak żeby Cię szanowały i nie bały Ci się niczego powiedzieć.
- Postaram się. Mam z kogo brać przykład - całuje go w policzek, gdy wchodzimy do domu. - Pojadę jutro po Shannona, okej?
- Może tak będzie lepiej.
Czekam przed budynkiem na perkusistę ponad pół godziny zanim wychodzi.
- Wejdziesz? - pyta, gdy odstawiam go pod dom.
- Mogę wejść - gaszę silnik.
Mężczyzna robi kawę i siadamy w salonie.
- Powiem Ci coś, ale nie powtarzaj Jaredowi. Sam mu powiem.
- Ok - kiwam głową.
- Dostałem zakaz opuszczania kraju.
- Na ile?
- Do rozprawy.
- Co? A kiedy jest rozprawa?
- Za miesiąc.
- Ouh.
- Wiem. Jared będzie wściekły.
- On wczoraj był już porządnie wkurzony, więc nie wiem czy chcesz stanąć z nim twarzą w twarz.
- Muszę. W czwartek jest koncert. On musi coś postanowić.
- Shannon - kręcę głową. - Jesteś lepszy ode mnie. Może zrobię Ci coś do jedzenia?
- Dzięki, ale chyba się położę. W ogóle nie spałem.
- W porządku. Trzymaj się - mocno go uściskałam.
- Dzięki mała.
- Nie ma sprawy.
- Co jest z Jaredem? - pyta Robert, gdy przyjeżdża po pracy.
- Przepraszam. Miałam zadzwonić, ale za dużo się działo. - W międzyczasie opowiadam mu całą historię. W trakcie naszej rozmowy do domu wchodzi starszy Leto.
- Gdzie Jared?
- Na dole - odpowiadam.
Zaledwie chwilę później słychać ich krzyki.
- Ty skończony idioto! Myślisz tylko o sobie. Co ja mam teraz zrobić? Odwołać tyle koncertów, wyobrażasz sobie jakie poniesiemy koszty?!
- O co chodzi? - szatyn rzuca mi pytające spojrzenie.
- Shann ma zakaz opuszczania kraju na miesiąc.
- Cholera.
- Mieli lecieć jutro do Włoch, jutro - podkreślam.
Niedługo potem wszystko cichnie i perkusista bez słowa wychodzi z domu, a tata z trzaskiem zamyka się w swoim pokoju.
- Wytrzymujesz to jakoś?
- Nie mam wyjścia. Obaj są dla mnie ważni, więc muszę ich jakoś wspierać. Myśląc o ich problemach chociaż na moment zapominam o naszych.
- Skarbie - chłopak całuje mnie w głowę.
- Miałam o tym nie myśleć, ale nie potrafię, to silniejsze ode mnie.
- Wiem, mam tak samo.
- Obiecaj mi, że kiedyś się ułoży, nawet jeśli to się nie stanie.
- Musi się ułożyć - mówi twardo.



_________________________________________________________________
Witam serdecznie, wybaczcie zwłokę związaną z datą dodania tego rozdziału. Musiałam wprowadzić kilka modyfikacji, a to niestety trwało.
Szczerze mówiąc dopiero teraz zauważyłam jak bardzo posiekany jest ten rozdział. Mam nadzieję, że jakoś to przetrwaliście i mój błąd nie będzie tak rażący. Wiem, że jeśli co parę linijek zmienia się bieg wydarzeń i "czytam o czymś, a tu nowe zdanie i już co innego". W pełni to rozumiem i zdaję sobie z tego sprawę, ale brakuje mi tu perfekcji.
Jest to pierwsza część tego rozdziału. Postanowiłam to podzielić cobyście zbyt długo nie czekali :)

Pozdrawiam xoxo