7 lutego 2020

57. "Za to, co znaleźli grozi Ci nawet 15 lat".

Jared

Po nakręceniu kolejnych scen w Toronto do filmu mamy trochę wolnego, więc postanawiam polecieć do Los Angeles chociaż miałem spotkać się z Terrym, ale to absolutnie może poczekać. Przypuszczam, że Janette nadal jest wściekła i zamiast rozmawiać będziemy się kłócić i nie dojdziemy do żadnego porozumienia, ale czego się spodziewać po wywinięciu takiego numeru. Nie zapytałem jej o zdanie przy kupnie nowego domu, bo nie było takiej konieczności, a w dodatku czasu, a jeśli chodziło o sprzedaż tego, którego próg właśnie przekroczyłem, to zapomniałem jej o tym powiedzieć. W środku nikogo nie ma, ale brunetka powinna niedługo wrócić z uczelni.
- Cześć - mówię widząc córkę.
- Hej, kiedy przyjechałeś? - pyta.
- Niedawno. Jestem tu, bo musimy porozmawiać.
- Ależ proszę Cię bardzo - siada przy stole z kubkiem kawy. - Chętnie wysłucham czemu mi o niczym nie mówisz.
- Nie chcę się z Tobą kłócić. Bardzo Cię kocham i to ostatnia rzecz na jaką mam ochotę.
- W porządku - spuszcza z tonu. - Czemu nie powiedziałeś mi o kupnie tamtego domu?
- Wyleciało mi z głowy.
- Okej. Dlaczego nie raczyłeś mnie poinformować, że sprzedajesz ten? Ciebie tu w ogóle nie ma. To ja tu mieszkam cały czas. Zajmuje się wszystkim, a Ty nic mi nie powiedziałeś. Wiem to Ty rządzisz i tak dalej, ale... nie liczysz się ze mną ani trochę. Nie mówię, że masz pytać mnie o zgodę, wystarczyło dać znać o swoich planach. Mam 20 lat i jestem w stanie zrozumieć wszystko, ale nie to, że masz mnie gdzieś i się ze mną nie liczysz - wstaje i wychodzi, a ja siedzę nie mogąc wydobyć z siebie ani słowa. Nie spodziewałem się, że odbierze to w taki sposób.
- Kochanie - wchodzę do pokoju dziewczyny. - Nie płacz - obejmuje ją ramieniem.
- Jeśli przyjechałeś żeby porozmawiać to tracisz czas - sięga po chusteczkę. 
- Nie zrobiłem tego wszystkiego celowo. Przecież wiesz, że jesteś dla mnie najważniejsza. Możemy tu narazie zostać, póki się z tym nie oswoisz - dodaje po chwili.

Janette

Myśląc o zbliżających się urodzinach Roberta przypomniały mi się moje, które były idealnie zaplanowane. Wiedziałam, że ciężko będzie temu dorównać, ale pomysł na który wpadłam w Palm Springs przerósł moje oczekiwania i wydawał się być genialny. Wystawa zdjęć, bo o tym myślałam zajęła mi trochę czasu. Na samym początku znalazłam odpowiednią galerię, a potem to czego najbardziej się bałam, czyli wybór zdjęć. Były ich tysiące. Szatyn był świetnym fotografem, więc o to martwić się nie musiałam. Gdy nie było go w domu lub nocował u siebie godzinami przeglądałam zdjęcia. Znajdowało się tu wszystko począwszy od 2009 roku. Zdjęcia z okresu kręcenia This Is War, z koncertów - tu znalazło się kilka ukazujących niesamowite emocje fanów. Przebrnęłam przez opisane foldery docierając do fotografii z Indii. Rob zrobił wtedy tak dużo zdjęć, że mogłam teraz odtworzyć ten wyjazd co do minuty. Było też bardzo dużo zdjęć z Coachelli, więc musiałam również coś wybrać. Na sam koniec zostawiłam sobie folder oznaczony serduszkiem. W środku były szczegółowo opisane pliki z naszymi zdjęciami. Jednak nie chciałam się dzielić naszą prywatnością, to też wyróżniłam te z krajobrazem lub czymś podobnym jak na przykład fotografie z Bali. Gdy skończyłam okazało się, że mam niemalże 80 zdjęć, a mogło ich być tylko 50. Zrobiłam skrzętną selekcję i zaniosłam do wywołania. Byłam strasznie podekscytowana tym przedsięwzięciem. Zaprosiłam znajomych Roberta jak również ludzi, którzy powinni to obejrzeć jak to mówił tata, czyli krytyków oraz potencjalnych zainteresowanych współpracą. Dzień przed miałam pewność, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik, bo sprawdziłam kilkukrotnie.
- Zdradzisz mi gdzie jedziemy? - spytał szatyn. Zerknęłam ba niego nie wierząc, że udało mi się na nim wymusić żeby założył eleganckie czarne spodnie i białą koszulę. Sama też wybrałam elegancką sukienkę.
- Będę dzisiaj mistrzem niespodzianki, tak jak Ty w moje urodziny - poruszam brwiami szeroko się uśmiechając. Parkuje samochód trochę dalej żeby się nie zorientował. - Poczekaj - staje przed nim. - Pozwoliłam sobie zrobić coś bez Twojej zgody, więc nie złość się jak coś.
- Postaram się - całuje mnie w policzek.
Gdy wprowadzam go do galerii sztuki widzę na jego twarzy zdziwienie, zaraz potem rozlegają się brawa, a Rob jak zaczarowany powoli się rozgląda.
- Dziękuję - mówi, jednak widzę, że nadal jest w szoku, więc wkraczam do akcji,
- Ta wystawa miała być niespodzianką i jak widać mi się udała. Zdjęcia przedstawiają różne wydarzenia, pod każdym znajduje się krótki opis. Życzę miłego wieczoru - dodaje na koniec i zabieram od kelnera dwa kieliszki z szampanem podając przy tym jeden mężczyźnie.
- Jak to zrobiłaś? - pyta.
- Podoba Ci się?
- Bardzo! Dziękuję - przytula mnie.
- Mogę Pana prosić na chwilę? - podchodzi do nas jakiś mężczyzna.
- Idź - patrzę na szatyna. - To Twoja wystawa.
Wszystko bacznie obserwuję, gdy obok mnie pojawia się Shannon.
- Jesteś świetną dziewczyną. Mówisz, że sobie zasłużył.
- Za samo to, że ze mną wytrzymuje należy mu się medal. Przeszedł przez najgorsze ze mną, więc zasłużył, bo nie jeden facet by się poddał.
- Ty przeszłaś przez najgorsze i się nie poddałaś nawet nie wiesz jak mi to imponuje. Jesteś taka jak Jared. Został z malutkim dzieckiem sam i się nie poddał, a zrealizował przy tym swoje marzenia.
- No wiesz w końcu płynie w nas ta sama krew - lekko go szturcham.
Gdy wszyscy wychodzą jest już późno, ale ten wieczór jeszcze się nie skończył.
- Patrz - mężczyzna rozkłada w rękach kilkanaście wizytówek. - Ci ludzie chcą kupić zdjęcia, a Ci proponują mi pracę.
- Jesteś zdolny. Jeszcze jedno, wystawa będzie tu przez tydzień.
- Naprawdę?
- Tak i nie pytaj jak to zrobiłam.
- Okej. Jedziemy gdzieś jeszcze?
- Tak - odpowiadam bez zastanowienia.
- Gdzie? - marszczy brwi.
- Zjeść.
- A to w porządku.
Zaledwie po paru minutach docieramy do restauracji, która znajduje się na dachu jednego z budynków. Po kolacji kelner pyta nas o deser. 
- Poprosimy. Zjesz, zjesz - mówię widząc minę Roberta.
Dosłownie minutę później pojawia się tort.
- No nie wierzę.
- Pomyśl życzenie - uśmiecham się.
- Ten wieczór przerósł moje najśmielsze oczekiwania - zaczyna szatyn, gdy wchodzimy do domu.
- To bardzo się cieszę - nalewam sobie wody.
- A mogę liczyć na jeszcze jeden prezent? - odgarnia mi włosy i całuje w szyję.
- Wydaje mi się, że tak - odwracam się w jego stronę.
- Bardzo Cię kocham i dziękuję Ci za dzisiaj - patrzy mi prosto w oczy.
- Ja Ciebie też i polecam się na przyszłość - nieśmiało się uśmiecham.
- Dobra, chcę mój ostatni prezent - bierze mnie na ręce i zanosi do sypialni.
Gdy się budzę czuję się jakbym to ja miała urodziny, ponieważ czeka na mnie śniadanie i bukiet kwiatów.
- A z jakiej to okazji? - pytam wąchając róże. 
- Chce Ci podziękować za wczoraj. Nie spodziewałem się tego. Kompletnie mnie zaskoczyłaś i zrobiłaś coś na co nigdy sam bym się nie odważył. Dziękuję - całuje mnie w policzek. - Jedz, bo wystygnie - odsuwa krzesło.
Po śniadaniu Robert jedzie do pracy, a ja wracam do domu. Taty ciągle ostatnio nie ma, kręci sceny w Toronto i nagrywa dokument o Parkach Narodowych Ameryki, który ma się ukazać w przyszłym roku. Czasami się zastanawiam jak on znajduje czas na to wszystko. 
Parę dni przed naszą rocznicą już wiem jaki prezent zrobię Robertowi. Zdecydowałam się na zegarek z grawerem. Nawet już go upatrzyłam. Przy okazji kupowania zegarka weszłam do salonu z bielizną. Jak zwykle wybór był trudny. Byłam w trakcie płacenia, gdy zadzwonił Robert.
- Kończę obiad, za ile będziesz? - Boże już ta godzina, pomyślałam.
- Za 15-20 minut.
- Oki, to czekam.
- Proszę potwierdzenie i rachunek - powiedział kasjerka oddając mi kartę, dopiero wtedy zauważyłam, że to karta taty, a że on śledzi wszystkie wypłaty, to nie umknie mu komplet bielizny za 500 dolarów.
- Gdzie byłaś? - pyta Rob, gdy wchodzę do domu.
- Na zakupach - odpowiadam.
- Ooo, co kupiłaś?
- Nie powiem. Idę umyć ręce - obracam się tak żeby mnie nie złapał i idę do pokoju. Chowam zakupy w garderobie i wracam do kuchni. Gdy jemy słyszę kogoś w ogrodzie bawiącego się z Roxy.
- To Shannon - mówi szatyn, widząc moje pytające spojrzenie. - Dzwonił wcześniej czy może wpaść, bo mu się nudzi, chce nas wyciągnąć na imprezę.
- Idziesz jutro do pracy - stwierdzam, a on tylko wzrusza ramionami.
- Chcesz iść, no dobrze.
- Cześć mordki - perkusista się z nami wita.
- Nie trzeba jej przekonywać, chce iść - Robert zwraca się do niego.
- No to super.
- Zjesz obiad? - pytam.
- Zawsze - wyszczerza zęby.
Przed wyjściem zamierzam się z odwiecznym problemem, co na siebie założyć. Wybór pada na czarną, luźną sukienkę na ramiączkach i czerwone sandałki na szpilce. Jedziemy taksówką do klubu wskazanego przez Shannona, który jest już na miejscu, lecz zanim wchodzimy musi zapalić, co udziela się i nam. Gdy wchodzimy perkusista zamawia dwie kolejki tequili. W tym tempie będziemy gotowi w godzinę i tak też się dzieje.
- Dasz się porwać? - Robert łapie mnie za rękę.
- Zawsze.
Po kilku piosenkach zjawia się Leto i postanawia mnie odbić. Zaczyna obracać mnie zdecydowanie za szybko i puszcza moją rękę, a ja tracę równowagę i prawie upadam, gdy ktoś mnie łapie w powietrzu. Ma zbyt silny uścisk, więc to nie Rob.
- Wszystko w porządku? - pyta mężczyzna.
- Tak, dziękuję.
- Jezu, nic Ci nie jest? - Shan staje obok. - Wyślizgnęłaś mi się.
- Jest ok.
- Radzę pilnować dziewczyny - mężczyzna zwraca się do Leto, a ja parskam śmiechem.
- Nie jest moją dziewczyną.
- Tylko moją - Robert całuje mnie w policzek.
- Dziękuję jeszcze raz - spoglądam na mężczyznę.
- Nie ma sprawy - uśmiecha się i odchodzi.
- Kto mi powie o co chodzi - szatyn patrzy to na mnie to na perkusistę.
- Wyślizgnęłam się i aktualnie miałabym pewnie wstrząs mózgu, ale ten gość mnie złapał.
- Na chwilę Cię zostawić - kręci głową. 
Siedziałam na kanapie zastanawiając się co możemy z Robertem robić w naszą rocznicę. Najchętniej bym wyjechała gdzieś na parę dni, ale to nie było możliwe, bo Robert nie dostanie wolnego.
- Wszystko już zaplanowałem - szatyn wyrwał mnie z rozmyślań.
- Skąd...
- Po prostu wiem - uśmiecha się.
Wyczekiwałam środy z niecierpliwością. Jak tylko się obudziłam chciałam dać mężczyźnie prezent, ale w łóżku już go nie było. Zastałam go w kuchni robiącego śniadanie.
- Kocham Cię - przytulam się do niego i daje mu prezent.
- Dziękuje, a to dla Ciebie i też Cię kocham - w pięknie zapakowanym pudełku zastaje perfumy i zawieszkę do bransoletki.
- Jejku, dziękuję - całuje go.
- Wybacz mi, ale muszę iść do pracy. Reszta wieczorem - tajemniczo się uśmiecha.
- Zanim wyjdziemy i o ile w ogóle wyjdziemy chce Ci powiedzieć co to za niespodzianka.
- Mam się bać?
- Niesie to za sobą ryzyko pobytu w więzieniu.
- Co?!
- Rozmawiałem z Tj'em, zgodził się żebyś wzięła udział w wyścigu, jako pasażer, ale ostatnio mają sporo problemów z policją, a ja nie chce żebyś miała takie problemy.
- Chce zaryzykować.
- Jared mnie zabije. Ubierz się normalnie. Na miejscu jestem podekscytowana jak zawsze.
- Jesteście jednak - TJ uśmiechnął się. - Posłuchaj mnie uważnie. Pojedziesz z jednym z moich kierowców, to Zach - spojrzałam na mężczyznę był trochę przerażający. - Jeśli będziecie mieć problemy, to Was ukryje.
- A co jeśli nie uda nam się ukryć?
- Nie myśl o tym, nigdy.
- Uważaj na siebie - Robert mnie całuje.
- Chodź - Zach kiwa głową.
Na starcie żołądek podchodzi mi do gardła. W połowie drogi słyszę dźwięk kogutów. Zach nawet nie drga, porusza się sprawnie i zatrzymuje samochód na parkingu.
- Co teraz? - pytam.
- Poczekamy chwilę, a potem zaprowadzę Cię do znajomego.
Po pół godzinie docieramy na zaplecze jakiegoś baru.
- Lucky, przechowaj ją.
- Ok.
- Chcesz coś do picia? - pyta.
- Chyba nie.
- Masz - podaje mi piwo. - Ochłoniesz.
- Mogę skorzystać z toalety?
- W korytarzu, pierwsze dni po lewej. Dzwonił TJ, przyjedzie po Ciebie.
Gdy mężczyzna się zjawia jestem już lekko wstawiona.
- Wszystko w porządku? - patrzy na mnie.
- Tak, skąd wiedziałeś, że może się tak stać?
- Mają informatora. Musimy się wstrzymać trochę, bo w końcu wszystkich zamkną. Dzięki Lucky.
- Nie ma sprawy. Mogę częściej takie ładne panienki Ci przechowywać.
- Z pewnością, narazie. Rob na pewno odchodzi od zmysłów - mówi, gdy siedzimy w samochodzie. - Podobało Ci się?
- Żałuję, że wyścig się nie skończył.
Gdy zatrzymujemy się na podjeździe widzę zapalone światło.
- Czeka na Ciebie, leć - mówi.
- Dzięki.
- Jesteś cała? Nic Ci nie jest? - Rob rzuca się na mnie.
- Wszystko jest w porządku. Tylko trochę wypiłam.
- Kto Cię przywiózł.
- TJ.
- Tak się o Ciebie bałem.
- Jestem cała... i też się bałam.
- Masz na coś ochotę?
- Na prysznic. Dobrze być w domu i czuć się bezpiecznie - przytulam się do niego.
Rano chłopak siedzi na kanapie i ogląda wiadomości.
- "Wczoraj wieczorem lokalna policja trafiła na nielegalnych ścigantów. Zatrzymana została tylko jedna osoba. Reszta nadal pozostaje ponad prawem." - słyszę. Rob odwraca się w moją stronę.
- Miałaś szczęście wczoraj. Nikt Cię nie widział, ani nikt Cię tam nie zna. Chodź - łapie mnie za rękę - zrobię Ci śniadanie.
W trakcie jedzenia dzwoni Alyson.
- Cześć, zajęta jesteś? - pyta?
- W sumie to nie, ale niedawno wstałam.
- W porządku, przyjedziesz do redakcji? Jesteś mi potrzebna.
- Dobrze, będę jak tylko się ogarnę.
Założyłam białe spodnie i czarny top. Na piętrze redakcji już czekała na mnie Bel.
- Pani Shepherd prosi do siebie.
- Jesteś. Super. Chciałabym Cię prosić żebyś mnie zastąpiła przez parę dni, bo pilnie muszę wyjechać.
- Ale...
- To nic trudnego.
- A jak sobie nie poradzę?
- Daj spokój, poradzisz sobie lepiej niż ja. Wszystkie informacje o spotkaniach z moimi wytycznymi ma Bel. Ja muszę już wyjść, bo mam samolot. Jak będziesz potrzebowała, to dzwoń.
- No dobrze, to pójdę do siebie.
- Zostań tutaj , masz tu wszystko. Bel jest do Twojej dyspozycji, powodzenia - wychodzi.
Rozglądam się po gabinecie kręcąc głową.
- Bel, pozwól - wychylam się.
- Tak, panno Leto?
- Nie, tylko na bieżąco jeśli coś będzie.
- A jutro?
- O 11 jest spotkanie z szefami działów, co do nowych projektów. Pani Shepherd zostawiła wskazówki, zaraz przyniosę. Tutaj ma pani wszystko - podaje mi teczkę. Jakby pani czegoś potrzebowała, to wystarczy wcisnąć ten guzik na telefonie - wskazuje palcem.
- Dziękuję.
Przeglądam dokumenty i wiem czego mam jutro szukać w nowych projektach. Po 16 zbieram się do wyjścia.
- Ile czasu Alyson tu spędza?
- Różnie, czasami ma też spotkania na mieście, ale z biura wychodzi o 16. Czasami woli pracować w domu niż tutaj.
- W porządku, a Ty wychodzisz o której?
- Zawsze jestem do 17.
- To do jutra.
- Do widzenia - dziewczyna lekko się uśmiecha.
W domu czeka już Robert. Po opowiedzeniu mu wszystkiego trochę mi nie dowierza.
- Zostawiła Ci całą redakcję?
- Też jestem zdziwiona. Nawet nie miałem jak jej odmówić, bo zaraz się zabrała i pojechała na lotnisko.
- A jak było dzisiaj?
- Nic się nie działo, jutro mam spotkanie z szefami działów.
- A podoba Ci się?
- Powiem Ci jutro - śmieje się.
W redakcji zjawiam się po 8 i Bel już przekazuje mi sprawy, które muszę załatwić. Przed 11 idę do sali konferencyjnej. Mam do wysłuchania 12 projektów. Dobrze, że są wytyczne, bo nie do końca wiem, o co chodzi. Kończę o 13. 
- Ktoś na panią czeka w gabinecie - mówi Bel.
- Dziękuję.
- Cześć - uśmiecham się do Roberta.
- Zabieram Cię na lunch.
- Okej. Będę najdalej za godzinę - rzucam do Bel mijając jej biurko.
Po powrocie nie mija chwila, gdy ktoś puka do drzwi.
- Proszę.
- Janette?
- Aaron?
- Co tu robisz?
- Zastępuję Alyson, a Ty?
- A ja przyszedłem do niej.
- Ale jak widzisz jej nie ma, więc wyjdź.
- Janette, porozmawiajmy.
- Nie, wyjdź - naciskam guzik pod biurkiem, który wzywa ochronę. Dobrze, że o nim wiem, ale nadal się zastanawiam co na to Alyson.
- Tak? - do pomieszczenia wchodzi dobrze zbudowany mężczyzna.
- Proszę go zabrać.
- Dobrze. Zapraszam pana do wyjścia. Nie chcę używać siły.
- Pożałujesz, że to zrobiłaś - blondyn rzuca mi gniewne spojrzenie.
Podchodzę do okna żeby odetchnąć. Przecież to Aaron, nic Ci nie zrobi.
- Wzywała mnie Pani - mówi ochroniarz.
- Czy można nie wpuszczać tego człowieka już?
- Tak, ochrona może go już nie wpuszczać.
- Byłabym wdzięczna. Przynajmniej do czasu, gdy zastępuję panią Shepherd.
- Zajmiemy się tym.
- Dziękuję.
Wychodząc z redakcji przed budynkiem czeka Whithmore.
- Porozmawiaj ze mną - prosi.
- O czym chcesz rozmawiać?
- O nas, kocham Cię. Daj nam szansę.
- Aaron, jestem w związku i jestem szczęśliwa. Zapomnij o mnie.
- Nie umiem o Tobie zapomnieć - łapie mnie za ramiona i potrząsa.
- Puść mnie, przeginasz.
- Nie zostawię tego tak - odchodzi szybkim krokiem.
- Nic pani nie jest? - pyta ochroniarz.
- Nie, dziękuję.
- Proszę na siebie uważać - lekko się uśmiecha i odchodzi.
Wsiadam do samochodu i bardzo nieostrożnie wracam do domu. Przejazd na czerwonym, nieuważna zmiana pasa, ludzie na pasach. Po powrocie nalewam sobie lampkę wina i zamawiam jedzenie. Rob niedługo wróci, a ja przy gotowaniu mogłabym spalić dom. Gdy  szatyn wraca od razu  dostrzega, że coś jest nie tak. Opowiadam mu wszystko i widzę, że robi się coraz bardziej czerwony ze złości.
- Kurwa mać, zabije go.
- Kochanie uspokój się.
- Nie mogę, bo nie jesteś bezpieczna, a nie pozwolę żeby cokolwiek Ci się stało. On Ci groził, robi się poważnie. Kiedy Jared wraca?
- Powinien już tu być - zaraz po wypowiedzeniu tych słów słyszę jak otwierają się drzwi.
- Cześć - woła.
- Hej.
- Siema - do salonu wchodzi Shannon.
- Kto umarł? - pyta.
- Jak tak dalej pójdzie to ten dziennikarz umrze.
- Co się stało? – tata staje w drzwiach.
Nim zaczynam opowiadać dolewam sobie wina. We trzech się nakręcą i będzie jeszcze gorzej.
- Robert ma rację. On Ci groził, to już nie jest jakieś głupie nachodzenie w domu. Wtedy, gdy Cię śledził było źle, ale teraz jest bardzo, bardzo źle – mówi wokalista.
- Mogłem mu dać wtedy w ryj – starszy Leto ściąga kurtkę i otwiera sobie piwo.
- Dobrze, groził mi, co mam zrobić? On się uspokoi jak dostanie jedno, a na to nigdy się nie zgodzę – przechylam kieliszek.
- A czego chce? –tata patrzy na mnie.
- Mnie – zerkam na Roba. – Chce żeby dać mu szansę, bo mnie kocha.
- Wymyślimy coś, nie damy Cię skrzywdzić –perkusista stuka butelką w mój kieliszek.
- Jest jedzenie – mówię słysząc dzwonek.
- Zostań, ja pójdę – szatyn wstaje.
Kolejne dwa dni również spędzam w redakcji, ale już bez przygód. Wszystko wydaje się być w jak najlepszym porządku aż do soboty. Wstaję dość wcześnie żeby pobiegać, po powrocie robię śniadanie.
- Kto przychodzi o 9 rano – jęczy tata wstając od stołu.
- Pewnie Shannon – mówię.
- „Dzień dobry, nazywam się Jack Conley, jesteśmy z DEA (agencja zwalczająca przestępczość narkotykową), mamy nakaz przeszukania domu” – słysząc to momentalnie się zrywam.
- Moment, proszę mi wyjaśnić o co chodzi.
- Dostaliśmy zgłoszenie, że Pani Janette Leto jest w posiadaniu dużej ilości narkotyków.
- Słucham?! To było anonimowe zgłoszenie? – patrzę na mężczyznę.
- Nie.
- A kto to zgłosił?
- Nie powinienem i nie mogę udzielić takiej informacji, ale przy postępowaniu wszystkiego się Pani dowie.
- To on – patrzę na Roberta. – Byłam przekonana, że to puste słowa.
- Chodź – tata ciągnie mnie do kuchni. – Masz jakieś narkotyki?
- Tato! Przecież wiesz, że nie. Nie zdziwię się tylko jeśli je znajdą.
- Ale… Zadzwonię do Justina.
Śledczy kręcą się po domu prawie godzinę. Gdy wychodzą ich pies zaczyna szczekać na mój samochód. Z telewizji dobrze wiem, co to znaczy.
- Przecież to jakiś absurd.
- Musimy Panią zabrać na komisariat.
- Tato
- Jedź i pod żadnym pozorem nie odpowiadaj na żadne pytania. Justin do Ciebie przyjedzie.
- Mogę się ubrać? – patrzę na śledczych.
- Tak, idź z nią – mówi do kobiety, która przyszła razem z nim. Zakładam bluzę nie wierząc w to, co się dzieje.
- To konieczne? – pyta Rob widząc jak mężczyzna sięga po kajdanki.
- Nie – kręci głową.
- Nie bój się – szatyn mnie przytula. – Gdzie ją zabieracie?
- Na komisariat, 255 E Temple St.
- Nie martw się – tata całuje mnie w głowę.
Siadam z tyłu radiowozu wraz z jednym agentem. Wjeżdżamy na 17 piętro i z każdą chwilą mam wrażenie, że ciężko będzie się z tego wyplątać.
- Proszę – mężczyzna wprowadza mnie do pokoju przesłuchań.
- Napije się pani czegoś? – Już chcę zaprzeczyć, ale Conley znowu coś mówi. – Rozumiem sytuację w jakiej pani się znalazła, ale proszę mi wierzyć to będzie długi dzień.
Po dwóch godzinach zjawia się prawnik, Justin Sterling.
- Wszystko w porządku? – pyta.
- Tak.
- Wybacz, ale muszę o to zapytać, czy te narkotyki należą do Ciebie?
- Nie.
- Przesłuchają Cię, odpowiedz zgodnie z prawdą.
- Zostanę tutaj?
- W takich przypadkach zatrzymują w areszcie, ale wniosę wniosek o kaucję.
Po przesłuchaniu, które ciągnęło się w nieskończoność okazuje się, że będę musiała zostać w areszcie.
- Detektywie Conley dogadajmy się  - mówi Sterling.
- Zna pan procedury. Nie mogę jej wypuścić, to poważna sprawa.
- Złożę wniosek, mam nadzieję, że się uda – patrzy na mnie.
- Zamknę panią w osobnej celi żeby była pani bezpieczna – prowadzi mnie długim korytarzem. Cel jest mała z łóżkiem i toaletą.
- Jakby pani czegoś potrzebowała…
- Mogę dostać wody?
- Oczywiście – po chwili podaje mi plastikowy kubek.
- Dziękuję.
- Siadam na łóżku zastanawiając się czy Justin coś zdziała. Przecież ja tu nie wytrzymam. Nie wiem kiedy zasypiam, ale budzi mnie dźwięk przekręcającego się klucza.
- Udało się – Sterling się uśmiecha.
- Ale nie było łatwo. Gdy tutejszy sędzia mówi, że nie ma czasu i żeby przyjść w poniedziałek albo jechać do stanowego, a sędzia stanowy odpoczywa chuj wie gdzie, ale nieważne. Ważne, że dzisiaj wrócisz do domu.
- Ile tej kaucji?
- 250 tyś. jest wpłacona, a chłopaki czekają w domu. Odwiozę Cię i porozmawiamy.
- Dziękuję. Co teraz?
- Jared mówił mi kogo podejrzewacie, ale musimy to udowodnić, bo póki co to wygląda to bardzo źle. Za to, co znaleźli grozi Ci nawet 15 lat.
- Żartujesz?
- Nie. Wiem, że to było podrzucone, nawet gdyby to w trawie na Twoim podwórku znaleźli, to i tak byłoby to Twoje.
- A odciski?
- DEA się w to nie bawi. Przyszli z nakazem, więc traktują to poważnie. Musimy tylko udowodnić, że ktoś to podrzucił.
- A co jeśli się nie uda? Co wtedy?
- 3 lata w zawieszeniu na 10, ale nie pozwolę Ci iść do więzienia. Daj spokój – blondyn zatrzymuje samochód pod domem, z którego wychodzi Robert. Wtulam się w niego i rozpłakuje.
- Ciii – głaszcze mnie po głowie. – Jesteś w domu, wszystko będzie dobrze, obiecuję. Wejdźmy.
- Będą Was na pewno przesłuchiwać.
- Jesteście głodni? – pyta tata.
- Jadłam 12 godzin temu, a on chyba też nie miał okazji – wskazuje na prawnika.
- Ten gość, kto to jest? – Sterling patrzy na mnie.
- Poznałam go 2-3 lata temu. Jest dziennikarzem New York Times. Zakochał się, mimo że od początku byłam zajęta. Na początku mnie pocałował, potem za mną jeździł, ostatnio przyszedł do pracy, a ja go wyrzuciłam. – Patrząc na minę prawnika czułam, że będzie ciężko się z tego wszystkiego wywinąć.
- Dobrze, kiedy był u Ciebie?
- W środę – odpowiadam.
- Zapisz mi gdzie byłaś w ciągu tych trzech dni, gdzie zostawiałaś samochód. Sprawdzę monitoring może coś będzie – podaje mi kalendarz. Całe szczęście nie jeździłam dużo ostatnio. – Zadzwonię jutro, daj mi swój numer, może będę miał jakieś pytania, a teraz wybaczcie, ale narzeczona czeka, o ile jeszcze nią jest – śmieje się.
- Dziękuję – mówię odprowadzając go do drzwi.
- Uważaj na siebie.
Wracam do salonu i opadam na kanapę. Jestem tak bardzo skołowana, że nie mam siły myśleć, płakać ignoruje nawet chłopaków, którzy są obok i dyskutują o zaistniałej sytuacji.
- Idę wziąć prysznic – mówię po chwili. Nie wiem jak długo stoję w kabinie, ale moje ręce już dawno zdążyły się pomarszczyć. Szatyn siedzi na łóżku czekając na jakiekolwiek słowo z mojej strony.
- Będziesz tak milczeć cały czas? – pyta.
- Możemy rozmawiać, ale nie o dzisiejszym dniu i Aaronie, wyczerpałam temat.
- Chodź do mnie – wyciąga ręce. Siadam mu na kolanach, a on  zaczyna mnie całować…
Budzę się przed 10. Roba już nie ma, ale słyszę ich rozmowę.
- Już do Ciebie zadzwonili – całuje Shannona  w policzek.
- Jak to jest wgl możliwe?
- Nie wiem Shann, ale mam kurwa tego dość. Wczoraj byłam przerażona i wiem, że jeśli Justin nie znajdzie dowodu, że te narkotyki były podrzucone, to spędzę parę lat za kratkami, ale jestem też wkurwiona, zadarł nie z tą dziewczyną, co trzeba. Nie poddam się, a jak mnie zamkną, to on też zgnije w celi albo w trumnie.
- Nie rób nic na własną rękę – zaczyna tata. – Będzie gorzej.
- Nie będę czekać, chyba, że mi nie wierzycie.
- Wierzymy Ci, ale nie chcę żebyś namieszała.
Nim chłopaki się orientują udaje mi się wymsknąć i pojechać do Kim. Nie ma Liam’a więc mogę jej spokojnie wszystko opowiedzieć.
- Co?! Jakie więzienie i narkotyki?
- Kimberly, ja – zawieszam głos. – To wszystko zaczęło się wczoraj, a ja już mam dość. Jestem bezradna. Oni dostali zgłoszenie i mają dowód, a ja nawet nie jestem pewna czy to sprawka Aarona.
- Mogę Ci jakoś pomóc?
- Jak mnie nie wybroni prawnik, to odwiedzaj mnie  w więzieniu.
- Przestań. Nie pozwalam Ci tak mówić, odbierz – wskazuje na dzwoniący telefon.
- Gdzie jesteś? – pyta Robert.
- U Kim, będę niedługo.
W poniedziałek jadę do redakcji. Muszę zdać sprawozdanie Alyson z ostatnich dni. Tata upiera się żeby jechać ze mną.
- Nic mi się nie stanie.
- Nic się też nie stanie, jak pojadę z Tobą.
- Dobrze, to chodź – zgadzam się dla świętego spokoju.
Spotkanie z Alyson trwa ponad 2 godziny. Później jadę prosto do biura prawnika.
- Napijecie się czegoś?
- Latte.
- Jared?
- Nie, dzięki.
- Vic, zrób latte i podwójne espresso – zwraca się do sekretarki.
- Nie mam dobrych wieści. Byłem w trzech miejscach, sprawdziłem wszystkie kamery, które obejmowały parkingi. Na żadnej nic się nie dzieje. Została redakcja. Pojadę tam po rozprawie.
- A jak tam też nic nie będzie?
- Ktokolwiek to zrobił zostawił jakiś ślad. Muszę jechać do sądu.
- Dzięki za informację.
- Wracajmy do domu - mówi tata. Podjeżdżam pod furtkę i dla niepoznaki też wysiadam.
- Chodź - kiwa głową.
- Muszę pobyć sama - wsiadam z powrotem i odjeżdżam. Nie mam konkretnego celu, ale gdy po prawie 2 godzinach widzę znak Palm Springs wcale mnie to nie dziwi. Jeżdżę chwilę bez celu aż w końcu zatrzymuje się pod kawiarnią. Zdążyłam się nawet uspokoić, ale to raczej przez miejsce w którym się znajdowałam. Siedziałam i patrzyłam jak słońce zachodzi. Wyglądało to magicznie.
- Czemu uciekłaś? - słyszę za plecami głos szatyna.
- Skąd wiedziałeś, gdzie jestem? - pytam zaskoczona.
- Masz mądry telefon. Kochanie wiem, że masz dość, ale trzeba być cierpliwym.
- Wiem. Byłam dzisiaj u prawnika, nic nie znalazł. Ostatnią szansą jest redakcja.
- Jadłaś coś? - zmienia temat.
- Chodź, pojedziemy na obiad - płaci rachunek i wychodzimy. Nie jestem w stanie zbyt dużo przełknąć.
- Na pewno chcesz prowadzić?
- Tak, poradzę sobie - całuje go.
- Tylko wróć prosto do domu, proszę.
- Dobrze.
Droga powrotna ciągnie się w nieskończoność. Jest prawie wieczór i chyba każdy kto tylko ma samochód teraz nim jedzie. Omijam korki i docieram do domu przed Robertem. Na podjeździe stoi auto Sterlinga. Wbiegam do domu i widzę tatę, który się uśmiecha.
- Udało się? - pytam ze łzami w oczach.
- Tak - odpowiada prawnik. - Spójrz - wskazuje na ekran laptopa. - Z monitoringu redakcji nie widać dużo, ale na przeciwko jest bank i mają super sprzęt. - Patrzę na nagranie na którym Aaron wyciąga paczkę spod marynarki i wkłada ją pod samochód.
- Czy to znaczy, że będę wolna?
- O ile nie wyszło to z ich biura, to można umorzyć postępowanie.
- Jest jakieś 'ale'.
- Jeśli poszło do prokuratury, to i tak odbędzie się sprawa, ponieważ wdrożyli procedury, a tego nie da się zatrzymać.
- No dobrze.
- Szybka jesteś - słyszę głos szatyna.
- Ominęłam korki, bo myślałam, że tam zwariuję. Teoretycznie jestem wolna - lekko się uśmiecham.
- Pojadę tam jutro i dowiem się jak to wygląda.
Tej nocy śpię jak dziecko. Zasnęłam bez problemu i ani razu się nie obudziłam. Wstaję w lepszym humorze, ale to nie trwa długo. Przed południem znowu zjawia się agent DEA.
- Widziałem się dzisiaj rano z Pani obrońcą, po czym dostałem analizę opakowania, mogę wejść?
- Proszę - robię krok do tyłu.
- Na opakowaniu są Pani odciski palców. - Śmieje się słysząc to.
- On naprawdę chce mnie wysłać za kratki, bo nie dałam mu dupy - kręcę głową.
- Jest jeszcze coś - odzywa się mężczyzna. - Dostaliśmy dzisiaj ponowne zgłoszenie, więc musimy jeszcze raz wszystko przeszukać. Jest Pani sama?
- Tak.
- Proszę po kogoś zadzwonić. Wiem, że tata i Rob są zajęci, więc dzwonię do Shannona.
- Skręciłem w Waszą ulicę, za chwilę będę.
- Ok.
Agenci DEA wchodzą do domu z dwoma psami tropiącymi. Stoję ze starszym Leto na balkonie paląc już drugiego papierosa, gdy słyszę szczekanie.
- Zabije się, jeśli trafię do więzienia - mówię. - Na pewno coś jeszcze znaleźli. - Nie mylę się. Agent Conley oświadcza mi, że w krzakach był kolejny kilogram.
- Procedury nakazują mi Panią aresztować aż do wyjaśnienia, ale niech Pani po prostu nigdzie nie wyjeżdża.
- Z kraju? - pytam
- Z Californii.
Gdy tylko wychodzą dzwonię do Justina.
- Sprawdź monitoring, macie kamery.
- Mamy, o ile działają. Jest coś jeszcze. Na tamtej paczce były moje odciski. Jak to jest wgl możliwe?
- To jest bardzo dobre pytanie, ale mam pomysł tylko skonsultuje go z Jaredem.
- Shann, gdzie można sprawdzić nagranie z kamer?
- U Jareda w gabinecie.
- Umiesz to zrobić?
- Tak. Myślisz, że coś będzie?
- Musi.
Śledzimy bardzo uważnie całe nagranie, aż do wczorajszego wieczoru, gdy paczka przelatuje przez ogrodzenie i trafia prosto w zarośla. Gdyby nie światło włączone na schodach i tarasie, to nic nie byłoby widać.
- Jak oni mogą brać pod uwagę, że Ty jesteś winna, to jest...
- Z jednej strony tak, ale mają dowody. Skąd on to wziął?
- Nie pal już - wyciąga mi fajkę z ręki. - Uzależnisz się.
- Janette?
- Tu jesteśmy - krzyczę.
- Nic ci nie jest?
- Nie, Shannon przyjechał. Justin dzwonił, wszystko mi powiedział. 
- Spójrz jaka fajne, latające narkotyki - odtwarzam nagranie. - Co on wymyślił?
- Chce śledzić Aarona, zobaczyć co robi i tak dalej.
- Widzę, że kończą mu się pomysły. Mi też, poza tym, że jestem głodna.
- Zrobię obiad - tata całuje mnie w głowę.
Zastanawiam się gdzie popełniłam błąd i jak to wszystko odkręcić. Aaron chce jednego, a tego absolutnie nie mogę mu dać. Przez chwilę chcę jechać i z nim porozmawiać, ale to mogłoby nie skończyć się najlepiej. Musi być jakiś sposób żeby to wszystko zatrzymać, ale jaki?
- Skarbie? - Rob kuca przede mną. - O czym tak myślisz?
- O tym jak się z tego wyplątać.
- Zjedz obiad, podobno byłaś głodna.
Tata ku mojemu zaskoczeniu zrobił niewegański obiad z kurczakiem w roli głównej. 
- Myślicie, że mogłabym wyjechać na parę dni?
- Chyba nie możesz - zauważa Shannon.
- Nie chce wyjeżdżać z kraju, ba nie mogę wyjechać nawet z naszego stanu.
- Justin mówił żebyś nigdzie się nie ruszała na wszelki wypadek.
- Ja nic nie zrobiłam, czemu traktują mnie jak przestępcę?
- Młoda, 3 kilo narkotyków w Californii to bardzo dużo, a nasz kraj jest najbardziej uczulony na narkotyki, więc dla nich jesteś przestępcą.
Dobrze wiem, że Shannon ma rację. Wstaję od stołu i schodzę na dół. W oddali słychać rozmowę chłopaków.
- Zostawcie ją samą - odzywa się starszy Leto. - Ona potrzebuje czasu. Rozumie sytuację i wie co jej grozi.
- Ale... - zaczyna tata.
- Tak Jared, pamiętasz jak brałeś, nie było tego dużo i nie zgarnęła Cie nigdy policja za to. Mnie zwinęli, to było bardzo nieprzyjemne. Jeśli Sterling się nie postara, to Janette spędzi kilka lat w więzieniu i żadne miliony jej stamtąd nie wyciągną.
- My naprawdę nie możemy nic zrobić? - pyta Robert.
- Justin kazał nam się trzymać z dala od tego wszystkiego, bo możemy tylko pogorszyć sytuację w której ona się znajduje. 
Przysłuchując się ich rozmowie wiem, że mogę tylko czekać i mieć nadzieję, że pomysł adwokata wypali albo może powinnam poczytać co można zabrać do więzienia. Wychodzę na taras i kładę się na leżaku. Cała ta afera trwa dopiero kilka dni, a ja czuję jakby ciągnęła się miesiącami. Czemu mnie zawsze spotykają takie chore akcje, co ja zrobiłam w poprzednim życiu, że los mnie nie osądza i znowu dostaje po dupie. Przecież już było dobrze. Pogodziłam się ze stratą tej małej istoty zanim zdążyłam ją pokochać. Wyjaśniliśmy sobie wszystko z Robertem i jesteśmy bardzo szczęśliwi, ale tylko na chwilę...