29 sierpnia 2013

33. The secret is out.

- Pewnie byłeś przerażony.
- Przerażony to za dużo powiedziane - spojrzałem na Janette. - Nigdy nie wiadomo co się wydarzy, więc wolałem żeby było już po wszystkim - mój wzrok zatrzymał się na zegarku stojącym na szafce. - Kochanie może dokończę Ci to po południu?
- A która jest godzina? 
- 1 - oboje wypiliśmy po 2 kawy. Fakt nie chciałem drugi raz podchodzić do tego tematu.
- Chcesz przerwać w takim momencie? Nie ma mowy. Dokończ, proszę Cię - rzuciła mi błagalne spojrzenie. 
- No dobra, jesteśmy przy końcu już.

- Panie Leto ma Pan córkę - powiedziała pielęgniarka.
- Co?
- Ma Pan córkę - uśmiechnęła się.
Dopiero wtedy dotarło do mnie co powiedziała.
- Mogę ją zobaczyć?
- Tak. Proszę ze mną.
Weszliśmy na salę pełną noworodków.
- To pańska córeczka - wzięła ją na ręce, a po chwili już ja ją trzymałem.
- Janette, moja mała Janette.

- Byłaś taka mała i niewinna - Janette lekko się uśmiechnęła. - Teraz nie jesteś ani mała ani niewinna. Taki trochę szatan z Ciebie. 
- Nie przesadzaj aż taka zła nie jestem, a jeśli już to po kimś to odziedziczyłam - poruszyła brwiami.

Dwa dni później Jennifer wyszła ze szpitala, a ja prawie wcale nie wypuszczałem Cię z rąk.
- Jared daj mi ją - blondynka usiadła obok mnie.
- Po co?
- Muszę ją nakarmić, chyba że Ty to zrobisz.
- Proszę - oddałem jej maleństwo.
- Janette co ten Twój tata wyprawia? No co? Kompletnie świata poza Tobą nie widzi.
- Jen słyszę Cię - zawołałem z kuchni.
- Domyślam się, ale ja samą prawdę jej mówię. 
- Dzwoniła mama, chciałaby wpaść do nas. Jesteście w domu już 3 tygodnie, więc.
- Nie mam nic przeciwko. A Shannon też przyjdzie?
- No ba. Musi zobaczyć bratanicę.
- To zapytaj kiedy chcą przyjść.
- Zadzwonię później.
Jakiś czas później wpadła mama z Shannonem.
- Jaka ona jest urocza - Constance wyjęła ją z łóżeczka.
- Mamo daj mi ją - Shannon wyciągnął ręce. - Malutka nie będziesz miała nic przeciwko, że już sobie pójdę, ale obiecuję, że zajrzę do Ciebie jutro. Jennifer oddaję.
- Wychodzisz już? - spojrzałem na brata przeszywając go spojrzeniem.
- Muszę coś załatwić. Przepraszam. Przyjdę jutro, ok?
- Jak wolisz.
- Jared - Shannon odwrócił się w drzwiach - gratuluję - puścił mi oczko.
- Dzięki.
Mama również nie zabawiła u nas długo. Nie chciała nas dodatkowo męczyć. Miesiąc po urodzeniu Janette musiałem wrócić na plan żeby dokończyć film.
- Jak Ty bez niej wytrzymasz? - dziewczyna się roześmiała.
- Będę miał motywację żeby szybciej wracać do domu.
- To jest jakiś plus.

- Jak się urodziłaś dużo rzeczy się zmieniło. Z resztą po narodzinach dziecka zawsze wiele się zmienia. Przede wszystkim to czas płynął szybciej, bo było go komu poświęcić.
- Tato nie czaruj mi tu tylko przejdź do sedna.
- Oj, no dobra.
- Nim się obejrzeliśmy był wrzesień. Byłaś już na tyle duża, że często zabierałem Cię na spacery żeby Twoja mama mogła odpocząć, bo mnie ciągle nie było w domu. Tylko, że ona nigdy nie odpoczywała. Zawsze po powrocie zastawałem wysprzątane na błysk mieszkanie, przygotowany obiad i ją tańczącą w salonie. Twierdziła, że nie potrzebuje odpocząć tylko potrzebuje czasu dla siebie.

23 październik, 1995 rok.

Wróciłem wcześniej do domu, bo była ładna pogoda i chciałem zabrać Janette na dłuższy spacer.

- Kochanie, to my idziemy - pocałowałem Jen w policzek.
- Jay uważaj na nią - przytuliła mnie.
Wyszedłem z domu o 13. Wróciłem chyba koło 17. W mieszkaniu było nadzwyczajnie cicho.
- Skarbie jesteśmy - jedyne co mi odpowiedziało to echo. Dziwne, przeleciało mi przez myśl.
Postawiłem wózek ze śpiącą córką w salonie i wróciłem do kuchni. Dopiero wtedy zauważyłem na stole kartkę podpisaną moim imieniem.
Tydzień temu obchodziliśmy 5 rocznicę naszego związku, a dzisiaj już mnie nie ma. Przepraszam, że robię to w taki sposób. Nie miałabym odwagi żeby się z Tobą pożegnać i pewnie próbowałbyś mnie zatrzymać, ale ja tak dłużej nie potrafię. Kocham Janette, ale nie jestem gotowa żeby być matką na pełen etat. Jestem na to za młoda, ale skoro tak się stało, to chciałam doprowadzić to do końca. Świetnie się odnajdujesz w doli ojca i wiem, że sobie sam poradzisz. Długo nad tym myślałam i zastanawiałam się jaką decyzję podjąć. Żadna nie byłaby odpowiednia i satysfakcjonująca. Pewnie jesteś w szoku czytając to i myślisz czy to nie jakiś głupi żart. Niestety muszę Cię rozczarować. Odchodzę, tak chyba będzie lepiej. Nie szukaj mnie, bo tylko stracisz czas. Lepiej poświęć go Janette. Ja na pewno nie wrócę. Pamiętaj, że Cię kocham i przepraszam.
Jennifer.

Otworzyłem oczy, znałem ten list na pamięć, tyle razy go czytałem.
- Ona odeszła? - Janette spojrzała na mnie z niedowierzaniem. - Powiedz, że to żart.
- To nie jest żart. Jennifer odeszła.
- Ale. . . - głos się jej załamał - jak ona mogła odejść, przecież...
- Ciii - pogłaskałem ją po głowie.

Przeczytałem kilkukrotnie list i mnie zamurowało. Zabrałem wózek, list i pojechałem do Shannona.
- Cześć młody, a czemu ona płacze? - wskazał na dziecko, które trzymałem na rękach.
- Bo się przed chwilą obudziła i jest głodna. Możemy pogadać?
- Jasne. Co się stało?
Wszedłem w głąb mieszkania. Janette, gdy dostała jeść się uspokoiła, więc zacząłem bratu opowiadać całą historię.
- Co?! Co Ty gadasz? Jared to nie jest śmieszne - powiedział ostrzegawczym tonem.
- A czy ja wyglądam jakbym się śmiał? - syknąłem.
- Jennifer by tak po prostu nie odeszła. To do niej nie pasuje.
- A jednak. Jest za młoda żeby byś matką - krzyknąłem wkurzony.
- Uspokój się, bo mała się wystraszy. To na pewno da się jakoś wyjaśnić - próbował mnie pocieszyć.
- Shannon ona wyjechała. Spakowała wszystkie swoje rzeczy i wyjechała.
- To nie jest możliwe.
- To jest prawda.
Spojrzałem na Janette, która nic nie rozumiała. Teraz była mała, ale gdy zacznie mówić, to zacznie pytać i co ja jej wtedy powiem.

- 17 lat zwlekałeś z tą wiadomością. 
- Nie wiedziałem jak mam Ci to powiedzieć. Zawsze byłaś za mała. Bałem się, że nie zrozumiesz.
- Ja nawet teraz do końca tego nie rozumiem. Byłam przekonana, że umarła, nie że nas zostawiła. Do tej pory pamiętam jak na moje pytanie "gdzie jest mama" odpowiadałeś "nie ma jej".

Po paru godzinach spędzonych u Shannona wróciłem do domu. Janette już dawno zasnęła, a ja byłem zmęczony i zły jednocześnie. Nie miałem na głowie żadnego filmu, więc w spokoju mogłem się nią zająć. Z czasem jednak wiedziałem, że nie będzie łatwo.
- Młody mam rozwiązanie dla Twojego problemu. Wiem kto Ci pomoże przy małej.
- Słucham. Co mój sprytny brat wykombinował? - zaśmiałem się.
- Ej, bo zmienię zdanie. Zamieszkamy razem. Nadal będziesz chciał grać podejrzewam, więc ja się nią zajmę.
- Dlaczego to robisz?
- Bo jesteś moim bratem ciołku i chcę Ci pomóc.
- Shannon, ale Ty...
- Od pół roku nie biorę. Możesz mi ją spokojnie powierzyć. Gdybym brał, to bym Ci tego nie proponował, bo wtedy nie byłaby do końca bezpieczna.
- Kocham Cię, wiesz.
- Jared bez takich. Za duży jesteś.
- Dzięki.
- Ale wiedz, że odpłacisz mi się za nieprzespane noce.
- Wiedziałem, że Ty nigdy nie robisz nic za darmo.
Od razu nie zamieszkaliśmy razem, ale szukaliśmy większego mieszkania. Dwa tygodnie przed świętami wpadła mama. Pod koniec maja wyprowadziła się do Seattle, bo znalazła sobie faceta i sprzedała dom. Nic jej z Shannonem nie powiedzieliśmy, że Jen odeszła.
- A gdzie Jennifer? - spytała nosząc Janette na rękach.
- Nie ma jej.
- Wyszła gdzieś?
- Nie.
- Więc gdzie jest? Gdzie mamusia poszła?
- Jennifer - zerknąłem na brata, który przysłuchiwał się rozmowie. - Jennifer odeszła.
- Jak to odeszła?
- Normalnie. Ludzie czasem odchodzą.
- Kiedy?
- Dwa miesiące temu.
- Czemu nic wcześniej nie powiedziałeś?
- Ciekawe kiedy? - spytałem z wyrzutem. - Cały czas siedzisz w Seattle z tym facetem, więc nie miałem jak.
- Było zadzwonić.
- O takich rzeczach nie mówi się przez telefon.
- Mamo - tym razem odezwał się Shannon. - Mogłabyś zostać w Los Angeles? Pomogłabyś nam przy Janette.
- Nie ma mowy - odpowiedziała, a ja spojrzałem na nią jak na ducha.
- Dlaczego?
- Nie mogę. Nie potrafię Wam pomóc - wyszła z mieszkania.
- Rozumiesz coś, bo ja nic.
- Ja tak samo.

- Wtedy babcia przestała mnie tolerować?
- Tak, ale nie mam pojęcia dlaczego. Chyba chodziło o to, że Jen odeszła, tylko czemu musiało się to odbić na Tobie, to nie mam pojęcia.
- To już nie jest istotne. Co było dalej?
- Po reakcji mamy byliśmy z Shannonem skazani sami na siebie. Zaraz po świętach znaleźliśmy mieszkanie, które nam odpowiadało i się przeprowadziliśmy.
- I jak sobie radziliście?
- Na początku było ciekawie, bo Shannon nie miał doświadczeni przy dzieciach, ale z czasem wszystko się ułożyło. No i mieliśmy przewspaniałą sąsiadkę. Jak byłaś starsza, a my mieliśmy zespół i graliśmy koncerty, to ona się Tobą zajmowała. Młoda to chyba tyle. Chyba, że coś jeszcze Cię interesuje?
- Wiem to co chciałam wiedzieć najbardziej, więc to wszystko.
- To w takim razie idziemy spać, bo jest już, co 6? - wytrzeszczyłem oczy.
- Idę wziąć prysznic, ale wątpię czy zasnę.
- Janette to nie było tak, że Jennifer Cię nie chciała. Ona rzeczywiście nie była gotowa żeby zakładać rodzinę.
- To po cholerę ją założyła? Wiesz co, nie obchodzi mnie to. Nie mam matki i prawie nigdy jej nie miałam. Taka jest prawda, trudno.
- Chodź tu do mnie - wyciągnąłem ręce w jej stronę, gdy podeszła mocno ją przytuliłem. Puszczając spojrzałem jej w oczy. - Nie płacz. To nie jest Twoja wina.
- Ale ona przeze mnie odeszła. 
- Nie prawda. Nie pozwalam Ci tak mówić. Gdyby miała trochę rozumu, to by podeszła do sprawy inaczej.
- Ale nie podeszła. Idę do siebie.
- Przyjdź tu jak wyjdziesz z łazienki.
- Po co?
- Przyjdź.
Janette wyszła, a ja sięgnąłem po BlackBerry, które zawsze było w ruchu. Teraz unieszkodliwione na kilkanaście godzin. Aż bałem się je włączyć. Postanowiłem dać dzisiaj wszystkim wolne. Byłem zmęczony i musiałem mieć oko na Janette. Bałem się jej reakcji. Nie była na to gotowa. Nigdy nie byłaby gotowa żeby się dowiedzieć, że matką ją zostawiła. Rozesłałem łóżko i czekałem na nią.
- Jestem. Co chciałeś?
- Śpisz ze mną.
- Tato - jęknęła.
- Nie. Wskakuj.
Nie chciałem zostawiać jej samej, bo na pewno by płakała. Weszła powoli na łóżko przytulając się do mnie. Po chwili zasnęła, a ja razem z nią.


______________________________________________________________

Koniec historyjki. Nie wiem czy zaskoczyłam Was w jakiś specjalny sposób. Każdy myślał co innego a pro po Jennifer. To był mój pomysł od samego początku, że ona odeszła, dlaczego tak, nie pytajcie, bo nie wiem  xD Mogła równie dobrze umrzeć przy porodzie czy mógł ją przejechać samochód. 
Ciszę się, że skończyłam to i mogę wrócić do świata realnego, bo trochę mnie to znudziło już.
Jestem ciekawa Waszej opinii i co myślicie. Pozdrawiam :)

13 sierpnia 2013

32. Baby on the way.

Po tym jak Jennifer kazała mi wybierać i gdy wybrałem ją i dziecko, zdałem sobie sprawę, że są dla mnie najważniejsi. Unikałem spotkań z Elliottem, bo to było bardzo ryzykowne. Nie miałem chyba aż tak silnej woli. Z Jen nie poruszaliśmy więcej tego tematu. Dziewczyna zauważyła jak bardzo się staram żeby nie popełnić żadnego błędu, a ja zwyczajnie się bałem, że ich stracę.
- Jared, a może byśmy . . . - zawiesiła się.
- Może byśmy co? - zapytałem wyrywając ją z zamyślenia.
- Chciałam żebyśmy urządzili pokoik dla dziecka.
- Nawet nie wiemy czy to będzie chłopczyk czy dziewczynka.
- No i w tym cała rzecz - uśmiechnęła się.
- No dobrze, skoro chcesz - nie chciałem się do tego przyznawać, ale sam myślałem o tym od dłuższego czasu, ale ona nie musiała o tym wiedzieć.
Parę dni później wybraliśmy się na zakupy. Gdy weszliśmy w dział z zabawkami aż mi się oczy zaświeciły.
- Jaki fajny - wziąłem do rąk mały samochodzik.
Jen patrzyła na mnie uśmiechając się szeroko, a ja popadałem w zachwyt oglądając to wszystko.
- Będziesz świetnym ojcem - dziewczyna pocałowała mnie w policzek.
- Myślisz? 
- Ja to wiem - pociągnęła mnie w kierunku mebli.
Po paru godzinach kupiliśmy wszystkie niezbędne rzeczy. Słysząc przy kasie kwotę aż zrobiło mi się słabo, ale jak trzeba, to co mogłem zrobić. Gdy wszystko zostało przywiezione do naszego mieszkania wziąłem się za malowanie. Nie było na co czekać, bo później mógłbym nie mieć czasu przez nową produkcję filmową, a chciałem żeby wszystko było gotowe na czas.
- Ładnie to wygląda.
- Bo ja to robię - poruszyłem brwiami.
- Skromy jak zawsze - zaśmiała się.

25 wrzesień, 1994 rok.


Minął miesiąc od pierwszego odcinka My So-Called Life. Serial cieszył się sporym zainteresowaniem, więc i moja osoba też tego doświadczyła. Jakiś czas później wpadła mama. Była zaskoczona, że tak dobrze sobie radzimy. Teraz to jeszcze z niczym konkretnym nie musieliśmy sobie radzić, ale byłem ciekaw jak będzie, gdy dziecko pojawi się już na świecie. Zbliżał się koniec miesiąca, więc zbliżało się również Halloween. 

- Kochanie to za kogo się przebieramy w tym roku - spojrzałem na dziewczyną, która siedziała na kanapie. Była prawie w piątym miesiącu i miała już spory brzuszek.
- Nie wiem. Może za dynię, bo już niewiele mi brakuje.
- Oj, nie przesadzaj. Nie jest aż tak . . . - nie zdążyłem dokończyć, bo trafiła mnie poduszka.
- Jeszcze słowo i będziesz spał na kanapie - rzuciła mi wkurzone spojrzenie.
- Nie złość się, bo Ci to zaszkodzi. Poza tym to nie powiedziałem nic złego przecież - usiadłem obok niej ryzykując życiem. - Mogę Cię przytulić, czy mi się oberwie? - zapytałem.
- Możesz - przysunęła się bliżej, a ja mocno ją objąłem.
Jakiś czas później postanowiliśmy przedyskutować opcję spędzenia świąt. Była połowa grudnia, a my nadal nic nie postanowiliśmy. 
- Ja bym chciała zostać tutaj i nigdzie się stąd nie ruszać.
- Ja też, ale... - w tym momencie zadzwonił telefon.
- Odbiorę - dziewczyna podeszła do aparatu - cześć mamo . . . ale jak to chcecie przyjechać?! - spytała przerażona. - Poczekaj, spytam Jareda.
- Co się stało?
- Rodzice chcą przyjechać na święta - oświadczyła.
- Tutaj? - pokiwała lekko głową.
- Mamo, u nas nie ma miejsca, to . . . no dobra, jak chcecie - odłożyła słuchawkę.
- I? - rzuciłem jej wyczekujące spojrzenie.
- Stwierdzili, że muszą przyjechać i że będą nocować w hotelu.
- Super.
- Jared, przepraszam - podeszła do mnie.
- Nic się nie stało - uśmiechnąłem się - lubię Twoich rodziców.
- Pamiętaj, że odkąd dowiedzieli się o ciąży nie widzieliśmy się z nimi.
- Możemy jednak to odwołać? Jedźmy do Aspen - zaproponowałem.
- Oszalałeś do reszty.
- Z miłości do Ciebie - puściłem jej oczko.
- Skoro rodzice mają przyjechać, to musimy wziąć się za przygotowania do świąt - jęknęła.
- Może spędzimy je u mojej mamy? 
- Chciałbyś - wytknęła mi język - nie wymigasz się Jay.
- Co ja takiego zrobiłem.
- Jedź do supermarketu trzeba zrobić zakupy - podała mi listę.
- Teraz?
- Yhym. Proszę - pocałowała mnie delikatnie opierając dłonie na mojej klatce piersiowej, po czym usiadła mi na kolanach.
- Jen, miałem jechać po zakupy.
- Później pojedziesz - wsunęła mi ręce pod koszulkę.

23 grudzień, 1994 rok.


Usłyszałem dźwięk dzwonka do drzwi. Spojrzałem na zegarek, była 7:20. Zabiję kogoś, kto miał czelność przyjść o tej porze, wrzucę do oceanu normalnie. Gdy otworzyłem drzwi moim oczom ukazali się rodzice Jennifer.

- Mówiłem Ci, że pewnie jeszcze śpią - powiedział mężczyzna. - Przepraszam Jared, ale moja żona już nie mogła wytrzymać i uparła się żeby od razu z lotniska do Was przyjechać.
- Nic się nie stało. Proszę wejść - wysiliłem się na uśmiech, mimo że miałem ochotę ich zabić gołymi rękoma.
- Jared, kto to? - z sypialni wyszła zaspana blondynka.
- Cześć córeczko - Christine ją uściskała, jednak Jen nadał była w szoku.
- Co tu robicie? To znaczy czemu tak wcześnie.
- To zasługa twojej mamy. Ładnie wyglądasz.
- Dziękuję. Siadajcie, napijecie się czegoś? - dziewczyna weszła do kuchni, a ja zaraz za nią.
- Ale sobie porę wybrali - jęknęła.
Przed południem państwo Simons pojechali do hotelu, a my odetchnęliśmy z ulgą.
- Jakie mamy plany na dzisiaj? - zapytałem.
- Pomożesz mi w kuchni - uśmiechnęła się zwycięsko, bo wiedziała, że tego nienawidzę - wiem, że się cieszysz.
- Jak cholera - odpowiedziałem.

Budząc się poczułem czyjś wzrok na sobie, to była Jennifer. 

- Dawno wstałaś? - przyciągnąłem ją do siebie.
- Nie. Lubię patrzeć jak śpisz - cmoknęła mnie w policzek i wstała.
- Kochanie?
- Tak? - odwróciła się.
- Wesołych Świąt.
- Wzajemnie Jay. O której mamy być u Twojej mamy?
- O 14.  A tak właściwie to czemu Twoi rodzice nie chcieli do niej iść?
- Stwierdzili, że to za duży kłopot i takie tam.
Była 13, gdy byliśmy u mamy.
- Shannon! Zostaw to! - dało się słyszeć już na progu.
- Witaj na świętach w rodzinie Leto - zaśmiałem się.
- Mam się bać?
- Chyba nie.
- O Jared, Jennifer już jesteście - przywitała nas mama.
- Wpadliśmy wcześniej żeby trochę pomóc - powiedziała dziewczyna.
- Wszystko jest prawie gotowe, tylko Shannon jak zwykle nie może się doczekać. Przeproszę Was na chwilę, bo on zaraz opróżni lodówkę.
Obiad przebiegł bez zarzutu. Chciałem porozmawiać z Shannonem. Mama i Jen świetnie się dogadywały, więc je zostawiliśmy i wyszliśmy przed dom. Brat od razu wyciągnął papierosy.
- Chcesz? - skierował paczkę w moją stronę.
- A co mi szkodzi - wyjąłem jednego.
- No młody to o czym chciałeś pogadać? - usiadł na schodach.
- Wiesz o czym. Bierzesz nadal?
- Od paru dni nie, ale . . . daj mi skończyć - powiedział widząc, że chcę coś powiedzieć - to nie znaczy, że kompletnie z tego zrezygnowałem. Chcę zobaczyć czy potrafię bez tego wytrzymać.
- I jak Ci się to udaje?
- Więcej palę - zaśmiał się.
- Shannon...
- Wiem, że się martwisz, ale spokojnie panuję nad tym. Nie patrz tak na mnie, ja wiem co robię!
- Dobrze wiesz, że tak nie jest - spojrzałem mu prosto w oczy.
- Skarbie musimy się zbierać - z domu wyszła blondynka.
- Zaraz jedziemy - odpowiedziałem.
- Dokończymy innym razem. Teściowie nie mogą czekać. Chyba, że nie chcesz dożyć urodzin - głupio się uśmiechnął.
- Bardzo śmieszne Shann. Uśmiałem się jak nigdy w życiu.
Wróciliśmy do mieszkania godzinę przed przyjazdem rodziców Jen. W sumie jedyną rzeczą o jakiej teraz marzyłem był sen, ale wcześniej musiałem spędzić wieczór z rodzicami Jennifer. Gdy wszystko było gotowe zadzwonił dzwonek.
- Idealne wyczucie czasu - odezwałem się.
- Szkoda, że wczoraj go nie mieli.
Kolacja przebiegła spokojnie w dość miłej atmosferze, ale do pewnego momentu.
- Mamy dla Was prezent - Peter wyciągnął kopertę.
- Co to? - spytała odruchowo dziewczyna.
- Pieniądze - odpowiedział podając mi kopertę.
Otworzyłem i zamarłem. Jen zajrzała do koperty i miała podobny wyraz twarzy.
- Ile tego jest?
- 15 tysięcy dolarów.
- To za dużo.
- Nie marudźcie. Wiemy Jared, że zarabiasz, ale Jennifer nie pracuje, a pieniądze się Wam przydadzą szczególnie wtedy, gdy na świecie pojawi się dziecko.
- Dziękujemy - powiedziałem w końcu zerkając na nich.
Przez cały wieczór nie mogliśmy wyjść z zaskoczenia.
- Nie spodziewałam się tego - powiedziała blondynka po ich wyjściu.
- Ja też nie, ale Twój tata ma rację. Pieniądze się przydadzą. Swoją drogą to chciałbym żeby już tu było - położyłem jej dłonie na brzuchu.
- Przypomnę Ci te słowa, gdy się urodzi i będzie do niego trzeba wstawać w nocy.
- Może wybralibyśmy imiona? - spytałem leżąc już w łóżku - nie zostało dużo czasu.
- Ja już mam, jak będzie chłopczyk to Jonathan. Teraz Ty wymyśl dla dziewczynki.
- Dzięki - powiedziałem z przekąsem.
- Która godzina? - spytała.
- Parę minut po północy, a czemu pytasz?
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin - czule mnie pocałowała.
- Dziękuję - przylgnąłem do niej.

Styczeń, 1995 rok.


Po nowym roku spędzałem sporo czasu na planie filmowym. Jednak czym bliżej był termin porodu bałem się zostawiać dziewczynę samą. Jak duże było zaskoczenie reżysera, gdy w połowie lutego powiedziałem, że chcę miesiąc wolnego lub dwa nie podając konkretnego powodu. W końcu zgodził się chociaż bardzo niechętnie. Będąc w domu Jen czuła się bezpiecznie, a ja byłem spokojniejszy.

- Jay . . . Jay! - usłyszałem krzyk dziewczyny.
- Rodzisz już? - wszedłem do łazienki.
- Nie - kamień spadł mi z serca - ale jak Cię wołam to reaguj.
- Przepraszam. Co chciałaś?
- Pomożesz mi wejść do wanny? - uśmiechnęła się niewinnie ściągając szlafrok stała przede mną nago.
- Pomogę Ci, ale mnie nie torturuj.
- Nie moja wina, że lekarz zabronił nam seksu aż do rozwiązania.
- I pewnie jeszcze jakiś czas po nim.
- Przepraszam - powiedziała smutno.
- Ja Ci nie mam tego za złe, bo to nie jest Twoja wina. Tak trzeba i już. Jakoś to przeżyję. Dasz sobie radę sama?
- Raczej tak, ale przyjdź tu później, bo sama stąd nie wyjdę.
- Dobrze - uśmiechnąłem się i przymknąłem drzwi.
Był czwartek, Jen miała rodzić w tym tygodniu, a ja już się wprost nie mogłem doczekać. Obudziłem się rano. Dziewczyny już nie było obok, zastałem ją w łazience.
- A co Ty tak wcześnie wstałaś? - przytuliłem ją delikatnie, bo brzuszek był sporą przeszkodą.
- Nie wiem jakoś tak nie mogłam spać, ale poobserwowałam Ciebie przez sen.
- Osz Ty! Znowu - zacząłem ją łaskotać - co chcesz na śniadanie?
- Tosty.
- To idę, przyjdź zaraz.
- OK.
Zrobiłem śniadanie i czekałem na blondynkę.
- Jared
- Jesteś w końcu.
- Jared - spojrzała na mnie ze strachem w oczach.
- Co się stało?
- Wody mi odeszły.
- Co?! Ale, że to już? 

____________________________________________________________
Długo rozważałam dodanie kolejnego rozdziału i jakoś specjalnie się nie spieszyłam. A do tego przepisany w archiwum był od paru dni. 
Zasmuciło mnie trochę to, że pod poprzednim rozdziałem pojawił się aż 1 komentarz. Nie wiem czy powinnam się martwić, czy nie.
Dodaję Wam 32 rozdział i liczę na jakiś odzew.
W kolejnym cała ta historia się skończy i wrócimy do rzeczywistości.
Pozdrawiam.