7 września 2016

53. "Minęło tyle czasu, a ja tkwię w tym samym miejscu, co wtedy, gdy Janette mi powiedziała."

W piątkowe popołudnie po powrocie z uczelni opadłam bezwiednie na kanapę. Po całym tygodniu egzaminów i ciągłej nauki nie miałam siły nawet ruszyć palcem. Z Robertem prawie w ogóle się nie widywaliśmy żeby mnie nie rozpraszać. Wzięłam długą kąpiel i poszłam do pokoju taty.
- Jesteś głodna? Może zrobię Ci coś do jedzenia? - zapytał.
- Nie trzeba, dziękuję.
- Cieszysz się, że spędzisz Gwiazdkę w Nowym Yorku?
- Z jednej strony tak, ale z drugiej... zawsze spędzaliśmy ją razem.
- Jesteś dorosła i to normalne. Niczym się nie martw - pocałował mnie w policzek.
- A Ty jakie masz plany?
- Umówiłem się z Terrym na wtorek, a potem lecę na Kubę i stamtąd do Colorado.
- No to fajnie. Myślisz, że mama Roberta przekonała się do naszego związku? - pytam w końcu.
- Skarbie nie jesteście ze sobą od wczoraj. Jeśli nie zrozumie, to trudno nic nie poradzisz, ale jestem przekonany, że zmieniła swoje podejście.
- Oby - wzdycham.
Następnego dnia kończę pakowanie i upewniam się czy aby na pewno mam wszystko.
- Mam coś dla Ciebie - tata siada na łóżku. - Nie wiem czy powinienem, ale... Jen to dla Ciebie zostawiła, chciała żebym Ci kiedyś przekazał - wkłada mi do ręki delikatny łańcuszek z koniczynką na zawieszce.
- Dziękuję, jest piękny. Masz z nią kontakt prawda? - pytam nagle.
- Mam, Ty też mogłabyś mieć pod warunkiem, że byś chciała.
- To zbyt skomplikowane.
- Spokojnie - kładzie mi rękę na plecach. - Nie namawiam. Jak skończysz, to zejdź na dół obejrzymy jakiś film.
- OK.
Po śmiesznej komedii, idę od razu spać, bo czeka mnie pobudka o 7. Ciężko mi się zerwać z łóżka, ale nie mogę się spóźnić. Parę minut przed 9 jesteśmy już na lotnisku.
- Bawcie się dobrze - tata całuje mnie w policzek, a potem ściska Roberta.
- Ty też.
Siedząc w samolocie cały czas jestem zamyślona do momentu aż szatyn zadaje mi pytanie
- Skąd to masz? - wskazuje na wisiorek.
- Dostałam.
- Od kogo?
- Zazdrosny jesteś? - unoszę brew.
- Zależy czy jest o kogo.
- Tata mi wczoraj dał. To od Jennifer.
- Ładny.
- Też mi się podoba. Może przyniesie nam szczęście - lekko się uśmiecham i daję mu buziaka.
Lecąc bezpośrednio do Nowego Yorku bez żadnych przesiadek ani przystanków na JFK jesteśmy nieco ponad pięć godzin później. Odbieramy nasze bagaże i wychodzimy przed terminal.
- Zapnij się, bo dostaniesz szoku termicznego - mówi chłopak. Zatrzymuje się wprost przed drzwiami budząc tym samym niezadowolenie innych pasażerów opuszczających halę. Gdy tylko przechodzimy przez rozsuwane drzwi rzuca się na nas Caity.
- Cześć! Tak dobrze Was widzieć.
Zanim przekopujemy się przez miasto mija ponad godzina.
- Co tak długo? Zaczynałam się martwić - powiedziała Susan. 
- Były korki - Caity odpowiada krótko.
- Bardzo się cieszę, że przyjechaliście - ściska mnie i Roba, co dla nas obojga jest zaskoczeniem. - Wchodźcie, zrobię Wam coś ciepłego do picia. Pewnie nie jesteś przyzwyczajona do takiej pogody? - zerka na mnie.
- Na tamtym wybrzeżu ciągle jest ciepło, ale to miła odmiana. Nigdy nie miałam okazji spędzać tak Gwiazdki.
- Chciałabym Was przeprosić - mówi stawiając parujące kubki na stole. - Jesteście ze sobą naprawdę długo i widać, że jesteście szczęśliwi. Musisz być bardzo wyjątkowa skoro mój syn się z Tobą związał. Nie będę tego kwestionować. Przykro mi, że zrobiłam to wtedy. Chciałabym naprawić to złe wrażenie, które wywarłam.
- A ja chciałabym żeby pani zaakceptowała nasz związek. Ja wychowałam się tylko z tatą. On wszystko zaakceptował, pewnie dlatego, że zna Roberta od dawna i nie pozwoliłby żeby stała mi się krzywda.
- Macie moje błogosławieństwo - mówi po chwili. - Kochacie się, niczego mi więcej nie trzeba. Dasz mi jeszcze jedną szansę? - pyta.
- Skoro już pani nie ma nic przeciwko, to tak - uśmiecham się.
- W końcu - Rob głęboko wzdycha.
- Przepraszam. Nie będę mieszała się w Twoje życie. Jesteś dorosły i sam o wszystkim decydujesz - kobieta spojrzała na niego.
- Obiecujesz? - dopytuje.
- Tak. Idźcie się rozpakować, a ja zrobię kolację - dodaje.
[...]
- A Ty jak spędzasz święta? - pyta Susan. Jest ostatni dzień przed Gwiazdką i od rana siedzimy w kuchni przygotowując wszystko.
- Zawsze spędzamy je razem, to znaczy ja, tata i wujek. Czasami też była z nami babcia. Oczywiście jest choinka i wszystkie ozdoby. Z jedzeniem jest różnie, bo tata jest weganinem, więc ciężko mu coś przygotować. W sumie to tak nam jakoś mija, bo następnego dnia tata ma urodziny.
- Myślę, że u nas jest nieco inaczej.
- Robert mówił, że mi się spodoba.
- Jak Wam idzie? - szatyn wchodzi do pomieszczenia.
- Całkiem dobrze - uśmiecham się.
- Yhym - wsadził palec do miski z kremem.
- A idź mi stąd! - krzyknęła pani Greenwood.
- Chciałem tylko spróbować - Rob się oburzył.
Widząc całą sytuację zaczęłam się śmiać przypominając sobie tym samym Shannona. Leżąc wieczorem razem z mężczyzną w wannie zaczęłam myśleć o mamie.
- Kochanie? - wyrwał mnie z zamyślenia.
- Przepraszam.
- Nic się nie stało - pocałował mnie w ramię. - To o czym rozmawiałaś z moją mamą?
- Pytała jak spędzam święta i takie tam.
- I o niczym więcej?
- Nie, a dlaczego?
- Mama ma czasami tendencję to zadawania głupich pytań - odparł.
- Nic się takiego nie wydarzyło. Jest miła i kochana, przez moment czułam się jak u siebie.
- Myślałaś o Jen wcześniej, prawda?
- Brakuje mi jej. Nigdy nie było jej w moim życiu, ale teraz jej potrzebuje. Potrzebuje żeby powiedziała mi, co mam robić i jak sobie poradzić.
- Zadzwoń do niej albo niech Jared to zrobi.
- A jeśli powie, że nie przyjedzie? Nie chcę kolejny raz się na niej zawieść - wychodzę z wanny i się wycieram.
- Nie wiesz co się stanie. Możesz sobie tylko układać historię do tego wszystkiego.
- Tata ciągle powtarza, że ona chciałaby naprawić tamtą sytuację.
- Może warto dać jej szansę. Jesteś wspaniałą i wyjątkową dziewczyną, więc ona też musiała taka być. Jared tak mocno by jej nie kochał gdyby była zwyczajną dziewczyną. W dodatku jesteś owocem tej miłości.
- Dziecko-wpadka - uśmiecham się.
- No tak, ale widzisz jak on bardzo Cię kocha? Oddałby wszystko żebyś była szczęśliwa.
- Wiem to. Chciałabym żeby on też był szczęśliwy.
- Jemu jest tak dobrze. Nie nadszedł ten moment żeby mieć kogoś na stałe.
- A skąd Ty możesz to wiedzieć?
- Rozmawiałem z nim. Mimo tego, że jestem z Tobą nadal się przyjaźnimy. Ja zawsze chciałem mieć żonę i dzieci. On to praktycznie miał, ale się nie ułożyło. Teraz znalezienie kogoś odpowiedniego graniczy z cudem szczególnie w jego przypadku.
- Rozumiem dlaczego wiesz więcej ode mnie. Tata po prostu nie mówi mi o wszystkim.
- Bo Ty jak widzisz go z dziewczyną, która jest minimalnie starsza od Ciebie, to trafia Cię szlag.
- No, bo to wygląda jakby miał kryzys wieku średniego, a wydaje mi się, że jest naprawdę fajnym facetem. Jego urok osobisty doprowadza kobiety do szaleństwa, więc kompletnie tego nie rozumiem. Jakby szedł na łatwiznę, bo do dziewczyny, która ma 22 lata powie dwa słowa i ona od razu mu wskoczy do łóżka.
- Czemu tak się tym przejmujesz? Naczytałaś się za dużo portali plotkarskich chyba.
- Zależy mi na tym żeby był szczęśliwy. Powinieneś to zrozumieć - odwracam się do niego plecami.
- Kochanie - szatyn kładzie mi głowę na ramieniu. - Ja to rozumiem wszystko, ale nie zmusisz go do niczego. Wierzę, że kiedyś znajdzie sobie kogoś odpowiedniego.
- Jak będzie tak szukał to wątpię. Przepraszam - wzdycham. - Jest Gwiazdka i to nie jest dobry temat.
- Chodźmy spać. Jutro czeka Cię dzień pełen wrażeń - chłopak mocniej mnie przytula i zasypiam.
Rano budzę się wcześniej. Nie wiem która jest godzina, ale wewnątrz pokoju jest bardzo jasno i to raczej nie zasługa słońca. Zsuwam rękę Roberta z mojej talii i podchodzę do okna. Na balkonie leży co najmniej 20 centymetrów śniegu i cały czas pada.
- Wow, jak pięknie - wyrywa mi się przez co budzę mężczyznę.
- Co robisz? - pyta.
- Nic, śpij - lekko się uśmiecham.
- A która jest godzina? - sięga po telefon. - Już 8, trzeba wstać. Czemu masz taką minę?
- Pada śnieg.
- Jesteś urocza wiesz? - obejmuje mnie.
- No coś słyszałam na ten temat.
- Muszę Ci coś powiedzieć - zaczyna. - Nie tylko my będziemy tu dzisiaj. Przyjeżdża część rodziny.
- To ile będzie osób w sumie.
- Chyba 17. Będzie babcia, opowiadałem jej o Tobie przez telefon. Bardzo chce Cię poznać.
- No to nie mogę się już doczekać.
Gdy schodzimy na dół wypijam tylko kawę mimo, że mama Roberta chce mi zrobić śniadanie.
- Nie trzeba. Potem nic nie zjem. Pomóc pani w czymś?
- Już wystarczająco mi pomogłaś.
- Ale ja chętnie jeszcze coś zrobię - deklaruję.
- W takim razie nakryj do stołu. 
W tym samym momencie, gdy kończę do domu wchodzi pan Greenwood.
- Dzień dobry - uśmiecham się.
- Jeszcze nie gotowa? Radziłbym się pospieszyć - grozi mi palcem.
- Już idę - znikam na schodach.
Biorę szybki prysznic, układam włosy i zaczynam się malować.
- Jak mam się ubrać? - pytam szatyna, który mi się przygląda stojąc w samym ręczniku. - To będzie elegancki obiad?
- Tak sądzę.
- OK - próbuję go ominąć, ale mnie przytrzymuje. - Kochanie, bo się spóźnimy,
- No dobra - puszcza mnie i zaczyna się ubierać. Ja robię to samo. Zakładam czerwoną, koronkową sukienkę z rękawkiem i delikatnym dekoltem, która jest rozkloszowana u dołu. Do tego czarne szpilki i trochę biżuterii.
- Jezu, jaka Ty jesteś piękna - słyszę za plecami.
- Dziękuję - odwracam się i mnie zatyka. Rob w białek koszuli, czarnych spodniach i lakierkach robi piorunujące wrażenie.
- Oddychaj - uśmiecha się.
Zaraz po zejściu na dół odzywa się dzwonek do drzwi.
- To jest babcia Nancy, mama taty. A to ciocia Leslie, siostra taty i wujek Jeff oraz ich córki Heather i Tracy. Cześć babciu - Robert wita się z kobietą. - To jest właśnie Janette.
- Mówiłeś, że jest piękna, ale nie, że aż tak!
Chwilę później zjawia się reszta rodziny.
- Ciocia Angela, siostra mamy i wujek Kevin, ich córka Amanda i syn Thomas.
Po przywitaniu się ze wszystkimi i krótkiej rozmowie siadamy do świątecznego obiadu, jak dobrze, że nie zjadłam śniadania przelatuje mi przez myśl. Długo po tym jak wszyscy kończą jeść nadal siedzimy przy stole i rozmawiamy. Później lądujemy w salonie. Robert sadza mnie sobie na kolanach, po czym Nancy namawia wszystkich do kolędowania.
- Jest tu gdzieś kościół? - pytam jakiś czas później.
- Niedaleko, a czemu?
- Chciałabym pójść. Myślisz, że śpiewa tam dzisiaj jakiś chór?
- To z pewnością.
- Chodźmy, proszę - robię maślane oczy.
- Nie ma sprawy, ale musisz się przebrać, bo zmarzniesz.
Kilkanaście minut później jesteśmy już gotowi do wyjścia, ale zatrzymuje nas Susan.
- A gdzie Wy się wybieracie?
- Potrzebujemy trochę prywatności - odpowiada mężczyzna. - Nie wiem o której wrócimy - zamyka drzwi.
Na miejscu jest sporo osób i śpiewa chór. Z naszym wejściem zaczynają Carol of the Bells. Do domu wracamy bardzo późno, ponieważ byłam tak oczarowana, że nie chciałam wyjść.
- Zrobię ci herbaty, bo pewnie zmarzłaś, chyba, że wolisz grzane wino? - porusza brwiami.
- Zdecydowanie.
Spędzamy długie godziny w salonie z parującymi kubkami przy tlącym się kominku i zapalonych lampkach na choince.
- Jak Ci się podobało? U nas jest całkiem inaczej.
- Bardzo fajnie. Przez moment zapomniałam o tym wszystkim.
Kładziemy się dopiero w środku nocy. Budzę się o 11, a Roberta przypuszczalnie nie ma już od dawna. Doprowadzam się do porządku i schodzę na dół, gdzie w kuchni zastaję szatyna.
- Cześć - całuje go w policzek.
- Wyspałaś się? - pyta.
- Tak, dziękuję.
- Zrobiłem Ci śniadanie, siadaj.
- Czemu tak na mnie patrzysz?
- Ładnie wyglądasz - uśmiecha się. Czyli prosta bordowa spódnica, czarne rajstopy i koronkowa bluzka zdały egzamin.
- Mamy jakieś plany na dziś?
- Nie. Jakieś życzenia?
- W sumie to nie.

Robert

Popołudniu przyjeżdża tata. Siedzimy wszyscy wspólnie w salonie i rozmawiamy.
- Idę się przewietrzyć - szepczę dziewczynie do ucha.
- W porządku - kiwa delikatnie głową.
Zarzucam płaszcz na ramiona i wchodzę na taras. Zapalam papierosa próbując się wyciszyć.
- Ty palisz? - słyszę za plecami pytający głos taty.
- Sporadycznie od jakiegoś czasu - odpowiadam.
- Synu, co się dzieje? Jesteś jakiś dziwny. Janette tak samo. Wyglądacie jakbyście myślami byli na drugim krańcu świata.
Przez długą chwilę zastanawiam się czy mu powiedzieć. Wiem, że zachowa wszystko dla siebie, a poza tym potrzebuje jego wsparcia.
- Wydarzyło się coś złego jakiś czas temu, gdy Janette miała ten wypadek... okazało się, że była w ciąży. Nie potrafimy sobie z tym poradzić.
- Strasznie mi przykro - mężczyzna mnie przytula, a ja przez moment mam wrażenie, że uszło ze mnie całe napięcie.
- Nie mów nikomu.
- Nie ma sprawy.
- Minęło tyle czasu, a ja tkwię w tym samym miejscu, co wtedy, gdy Janette mi powiedziała.
- Nie zamartwiajcie się tym. Jesteście młodzi, będziecie mieć jeszcze dzieci.
- Wiem, ale boli nas sam fakt - zaciągnąłem się dymem.
- Chodź, zaczną się o nas martwić - poklepał mnie po plecach.
Usiadłem z powrotem koło dziewczyny, która wyraźnie zauważyła, że coś jest nie tak.
- Wszystko dobrze? - spytała. 
Nie odpowiadając pocałowałem ją w skroń. Nie byłem w stanie wydobyć z siebie żadnego słowa. Przyciskam brunetkę mocniej do siebie, zamykam oczy i marzę żeby wreszcie jakoś się to ułożyło.
- No proszę Cię, chodźmy - Janette słodko się uśmiecha.
- Dobrze - mówię zrezygnowany. Od rana męczyła mnie żeby wyjść wieczorem do klubu. 
- Może Caity chciałaby z nami pójść?
- Zapytam.
Siostra ku mojemu zdziwieniu jest zachwycona tym pomysłem.
- Zadzwonię do Williama.
- Co robisz? - pytam po powrocie.
- Szykuję się - odpowiada z łazienki. Wchodzę do środka i zastaję ją w samej bieliźnie przed lustrem. 
- Jesteś przepiękna - staję za nią.
- Dziękuję - mówi z lekkim rumieńcem, na co się uśmiecham.
- Nie wierzę, że to, co mówię tak na Ciebie działa.
- Myślę, że już zawsze tak będzie działać.
Widząc ją gotową do wyjścia zamieram. W pokręconych włosach, które wydają się dzięki temu dużo krótsze, z makijażem podkreślającym jej piękne oczy i w turkusowej sukience z długim rękawem do połowy uda wygląda obłędnie.
- Jestem szczęściarzem, że Cię mam.
- Z grzeczności nie zaprzeczę. Idziemy?
- Tak, tylko mi nie zachoruj - zaznaczam wychodząc z domu.
- Spokojnie.
Znajdując się już w klubie nie szczędzimy alkoholu i wiem, że jutro będę tego mocno żałował...
- Wreszcie jesteśmy sami - przekręcam klucz w zamku mojego pokoju.
- Chyba nie powinniśmy - Janette kręci głową.
- Nie będziemy tego pamiętać, ale nie szkodzi - uśmiecham się.
Jednak, gdy tylko zaczynam ją całować, a potem rozbierać czuję jakby wyparował ze mnie cały wypity alkohol.
- Długo tak na mnie patrzysz? - pytam po przebudzeniu.
- Długo.
- Czemu jesteś ubrana?- Wstałam dawno temu, wzięłam prysznic i zdążyłam się ubrać.
- Spałem dłużej niż Ty, niewiarygodne.
- Pośpiesz się, bo chcę się napić kawy.
- No to idź na dół, ja zaraz przyjdę.
- Nie chcę sama.
- Nie bój się - uśmiecham się. - Z ekspresem sobie poradzisz, a kubki są w szafce nad zlewem, idź.
Dziewczyna wzdycha i wychodzi, a ja idę pod prysznic. Schodząc do kuchni zastaję w niej dziewczynę i siostrę.
- Co robicie?
- Śniadanie - odpowiada Caity. - Dla Ciebie też się coś znajdzie.
- Dobrze się czujesz? - Janette patrzy na mnie.
- Dziwne, ale tak. Seks będzie od dzisiaj moim lekarstwem żeby nie mieć kaca - dodaję ciszej.
- Nie wiem czy będę tak chciała.
- Powiem Ci coś - sadzam ją sobie na kolanach. - Będziesz chciała, a nawet prosiła o więcej - wyszeptałem jej do ucha,
- A idź Ty - zrywa się.
- Nie podobało Ci się? - siostra wyszła, więc możemy rozmawiać bez skrępowania.
- Podobało, tylko boję się, że będziesz chciał coś, a ja nie będę tego chcieć i moje słowa Cię nie zatrzymają.
- Zrobiłem Ci coś wczoraj? - może jednak wszystkiego nie pamiętam.
- Nie - kręci głową.
- Na pewno? - podchodzę do niej.
- Nic się nie stało - zapewnia.
- Chciałabyś już wrócić do domu, mam rację?
- Chciałabym zobaczyć się z tatą.
- Moja mała dziewczynka - mocno ją obejmuje.
Następnego dnia przed południem wybieramy się na zakupy, a potem na kawę do parku.
- Mam wrażenie, że skądś kojarzę to miejsce - dziewczyna się rozgląda.
- Kręcili tu drugą część Home Alone. Przejdziemy w tamta stronę to będzie widać Hotel Plaza. Jesteś głodna? Może pójdziemy na obiad? - zmieniam temat.
- A co znasz jakieś fajne miejsce?
- I to nie jedno - poruszam brwiami.
Zabieram dziewczynę do jednego z moich ulubionych barów. Nad wejściem do lokalu nadal wisi ten sam granatowo-biały szyld z napisem Billy's. Wnętrze jest odświeżone, ale za barem nadal stoi właściciel.
- Cześć Bill - podaje mężczyźnie rękę.
- Robie! Tyle lat Cię nie widziałem. Wyjechałeś i słuch po Tobie zaginął.
- Odnalazłem nowe życie w Los Angeles.
- Widzę właśnie - wskazuje na Janette.
- Przepraszam. Moja dziewczyna Janette, a to mój były szef i właściciel tego miejsca, Bill.
- Bardzo mi miło. Pracowałeś tutaj? - brunetka patrzy na mnie.
- Tak, cztery lata, a potem wyjechałem.
- Gdy zaczynał zamknąłem go na zapleczu, a potem sam nie mam pojęcia jak trafił na salę i zaczął obsługiwać gości. Co zjecie?
- Zależy, co poleca szef kuchni.
- Poproszę żeby przygotował coś specjalnego. Zaraz wracam.
Mężczyzna znika, a my siadamy przy stoliku.
- Nigdy się na nim nie zawiodłem - mówi Bill do Janette. - Strasznie żałowałem, że wyjeżdżasz. 
- Ja żałowałem Ciebie, chłopaków i części mojej rodziny.
- Ale widzę, że wyszło Ci to na dobre skoro przywiozłeś ze sobą taka piękność. - Dobrze Ci się tam mieszka?
- Bardzo. Nie mam na co narzekać.
- No ja myślę - odzywa się dziewczyna.
- Jedzcie, nie przeszkadzam. Dzięki, że zajrzałeś.
- Nie ma sprawy - kiwam głową.
- Nigdy nie mówiłeś, że pracowałeś w barze.
- Nie było zbytnio o czym opowiadać.
- Ukrywasz coś jeszcze?
- Nie. Byłem normalnym nastolatkiem, który codziennie po szkole pracował, spędzał weekendy ze znajomymi. Nic szczególnego.
- Kłamiesz.
- Może troszkę. Opowiem Ci w drodze do LA, to nie będziesz się nudzić. 
- Trzymam Cię za słowo.
- Dzięki Bill - sięgam po portfel.
- Nawet się nie waż. Na koszt firmy.
- Ok, do zobaczenia.
- Cześć!
W środę wybieramy się na przyjęcie sylwestrowe u Davida. Odpowiednio wcześniej zamawiam taksówkę żeby potem nie utonąć w korkach. Patrząc na dziewczynę, która kończy się ubierać zauważam, że jak zwykle zadbała o najdrobniejszy szczegół.
- Możemy iść - odwraca się z uśmiechem.
- To super - wstaję z fotela.
W mieszkaniu Davida jesteśmy pierwsi.
- Pewnie ją pospieszałeś - śmieje się Sarah.
- Nie. Nigdy jej nie poganiam.
Gdy wszyscy docierają zaczyna się prawdziwa impreza.
- Mam być w stanie czy nie muszę? - patrzę na dziewczynę.
- Tylko żebyś dotarł do domu. Skąd takie pytanie?
- Przepraszam, coś mi strzeliło żeby zapytać.
- Wariat - całuje mnie. - Idę do dziewczyn.
- Planujecie coś? - pyta Jake, gdy już jej nie ma.
- Na razie raczej nie.
- Nie nudzi Ci się czekanie?
- Ale na co mam czekać? Jesteśmy razem w pełnym znaczeniu tego słowa. Można powiedzieć, że razem mieszkamy. Nic więcej mi niepotrzebne.
- Skoro tak mówisz, to się nie będę wtrącał. Przepraszam.
- Daj spokój. Rozumiem. Martwisz się.
- Jesteś dla mnie jak brat i chcę żebyś był szczęśliwy.
- Jestem i będę szczególnie z Janette.
- Głęboko wpadłeś. Wydaje mi się, że żaden z nas nie jest tak zakochany, tylko nikomu tego nie powtarzaj.
- Ok. Dużo daje mi ten związek. Byłem z paroma dziewczynami, ale zawsze czułem, że czegoś brakuje, a tu nie ma tej pustki. Każdy dzień, chwila z nią spędzona upewnia mnie, że jestem we właściwym miejscu z właściwą kobietą. To, że teraz jesteśmy razem narodziło się z impulsu i tego, że mi się podobała. Przypuszczam, że przed tym nawet przez chwilę nie pomyślała, że możemy być razem, a to już ponad dwa lata i nigdy nie żałowałem swojej decyzji.
- Byłbyś głupi gdybyś żałował - szturchnął mnie.
- Jest bardzo wyjątkowa - zerkam na brunetkę, która śmieje się i rozmawia z resztą dziewczyn. Chwilę później wstaję i idę do niej. Podchodząc mocno ją obejmuję.
- Co się stało? - odwraca zaniepokojona głowę.
- Nic, musiałem Cię przytulić. - Przez dłuższą chwilę patrzymy sobie w oczy. Dobrze wiem, że można z nich teraz odczytać wszystkie szczęśliwe chwile i złe momenty jakie przeżyliśmy.
- Kocham Cię - mówi tak cicho, że tylko ja to słyszę.
- Ja Ciebie też.
- Czułości zostawcie na potem - śmieje się Mike.

W sobotę wieczorem znajdujemy się już w Los Angeles. Gdy dziewczyna wysiada z taksówki o czymś sobie przypomina.
- Miałeś mi opowiedzieć o swoim dzieciństwie - wydyma niezadowolona wargi.
- Jutro kochanie. Przyjadę popołudniu - całuje ją.
- Dobrze - lekko się uśmiecha.
Wchodząc do bloku zabieram ze skrzynki pocztę i wjeżdżam na górę. Poza rachunkiem w listach nie ma nic ciekawego. Siadam na sofie zabierając ze sobą jednocześnie aparat i laptopa. Przeglądam zdjęcia jednocześnie przypominając sobie minę rodziny jak przez całe święta fotografowałem. Gdy orientuje się, która jest godzina szybko biorę prysznic i kładę się spać. Widząc się następnego dnia z dziewczyną, sprawia wrażenie jakby nie mogła się doczekać mojej wizyty.
- Ale się nakręciłaś - śmieje się.
- Jestem ciekawa.
- Jak byliśmy mali chodziliśmy do tej samej szkoły - zaczynam siadając z kubkiem kawy w ręce. - Z Davidem chodziłem do jednej klasy. On znał Jake'a, bo mieszkał niedaleko, a ja Valley'a, bo wtedy mieszkał parę domów dalej. Valley raz przyprowadził ze sobą Michaela i już tak zostało.
- Ale chyba jest między Wami jakaś różnica wieku?
- Jake jest rok starszy, Valley dwa lata młodszy, a Mike trzy. Jake pierwszy poszedł do liceum, a że już wtedy się dość mocno kumplowaliśmy, to wszyscy ponowie wylądowaliśmy w tej samej szkole. Nasze drogi rozeszły się jak poszliśmy do collegu, ale i tak regularnie się spotykaliśmy.
- Znacie się gdzieś z dwadzieścia lat.
- Zgadza się i wiemy o sobie wszystko.
- Dosłownie?
- Do momentu, gdy tam mieszkałem to tak. Jak ma się dwadzieścia-parę lat to o pewnych rzeczach się już nie opowiada.
- A który z nich pierwszy wziął ślub? - pyta.
- Jake, miał 22 lata, jego córka teoretycznie ma już 11. David miał 26 lat, Valley 28 no i Mike w zeszłym roku wziął ślub.
- A Ty ile będziesz miał lat?
- Ciężko powiedzieć - uśmiecham się. - Ale myślę, że mniej niż 40.
- To na pewno - mówi, ale zaraz tego żałuje. - Przepraszam - spuszcza głowę.
- Daj spokój. Dostosuje się do mojej dziewczyny. Nie chcę żebyś czuła się do czegoś zmuszona.
- Jesteś wspaniały.
- Wiem. Wywróciłaś moje życie do góry nogami. Nie złość się, ale na początku myślałem, że to się nie uda, a potem z każdym dniem coraz bardziej przyzwyczajałem się do Twojej obecności i nie wyobrażałem sobie żeby Cię przy mnie nie było.
- Przestań - prosi. - Zaraz będę płakać.
- Pozwalam Ci.
- Dziękuję - sięga po chusteczkę.
- Żałowałaś kiedykolwiek? - pytam po chwili nie zastanawiając się nad sensem moich słów.
- Nie. Nigdy nie poczułam się przy Tobie źle. Jesteś przy mnie bez względu na wszystko mimo tych kilku głupot jakie zrobiłam. Nie wiem czy coś byłoby w stanie nas rozdzielić.
- Skoczyłabyś za mną w przepaść?
- Gdybym wiedziała, że czekasz na jej dnie.
- Nie wiem czy zasłużyłem sobie na takie oddanie z Twojej strony.
- Wierz mi, zasłużyłeś - całuje mnie w policzek.
Patrzę przez moment w martwy punkt za jej plecami. Nasz związek jest niczym opera mydlana, ale nie można mieć do niego żadnych zastrzeżeń. Przypominam sobie słowa Jake'a "Nie nudzi Ci się czekanie?", dopiero teraz rozumiem, o co mu chodziło. Może powinienem oświadczyć się Janette zanim będzie za późno, ale czy ona jest na to gotowa, to trudno mi określić.



_______________________________________________________
Witam! Mam nadzieję, że tęskniliście.
Nie zapomniałam ani o Was ani o blogu, ale nie przypuszczałam, że studia i posiadanie prawdziwego życia tak zajmują czas :D Pozwolę sobie tylko dodać, że pierwszy raz od bardzo dawna jestem naprawdę szczęśliwa.
Jeśli chodzi o opowiadanie, to nadal chcę je dokończyć. Przypuszczalnie zajmie mi to więcej czasu, ale to się stanie :)
Powiedziałabym Wam kiedy będzie następny rozdział, ale październik za pasem, więc nie jestem w stanie tego określić.
Życzę miłej lektury i do usłyszenia wkrótce.
Buziaki.



20 kwietnia 2016

52. "Nie chcę Cię więcej widzieć, ani w pobliżu mojego domu, ani mojego brata, a już na pewno w pobliżu Janette."

Shannon

Po koncertach w Chula Vista i Wheatland, spędzeniu paru dni w Los Angeles lecimy do Nowego Yorku. Zaraz po przylocie udaje mi się wyciągnąć Jareda do baru. Wiem, że chce pogadać, ale sam z siebie nic nie powie. 
- Janette sobie nadal nie radzi, prawda? - spytałem.
- Tak. Podsunąłem Robertowi pewien pomysł, wydawało mi się, że jest genialny, ale ona całkowicie zrezygnowała i odpuściła. Chciałabym jej pomóc, ale nie potrafię. Próbowałem już praktycznie wszystkiego. Zawsze myślałem, że ja miałem ciężko jak byłem młody. Najpierw ojciec nas zostawił, zrobienie kariery na początku było czymś niemożliwym, później urodziła się Janette, musiałem sam ją wychować i ... - głęboko westchnął. - To dla niej zbyt wiele. Może Babu miał rację. Młoda potrzebuje dużo więcej czasu.
- Ma dziewiętnaście lat i zderzyła się brutalnie z życiem.
- Byłoby dużo lepiej gdyby z kimś o tym porozmawiała.
- Ostatnio mi powiedziała, że nie jest gotowa.
- Gdybym jej nie pozwolił wtedy, to nic by się nie wydarzyło. 
- Poza tym, że byłbyś dziadkiem - zaśmiałem się, ale brat zignorował moją uwagę i dalej kontynuował.
- Za każdym razem, gdy coś jej się przydarza serce podchodzi mi do gardła. Jest dla mnie najważniejsza i nie wyobrażam sobie jej stracić. Wiesz ile razy chciałem wszystko rzucić, zespół, aktorstwo żeby dać jej namiastkę normalnego życia? Mogłem sobie ułożyć normalnie wszystko, znaleźć żonę i wtedy wyglądałoby to inaczej.
- Przestań pierdolić - odstawiłem butelkę na stół. - Teraz nic już nie zmienisz. Ona jest dorosła, a i tak jestem przekonany, że była szczęśliwa mając takiego ojca jak Ty i mimo otaczającego ją świata wychowałeś ją na dobrą dziewczynę, więc nigdy więcej nie chcę słyszeć podobnych głupot. A wracając to dajcie jej trochę przestrzeni. Jak będzie chciała pogadać, to sama przyjdzie. W gruncie rzeczy to jest ich sprawa, a my powinniśmy ich wspierać. Poradzą sobie. Wiem co powiesz, ale to moja córka bla bla bla, tak Jay, ale chcecie jej pomóc na siłę i to się źle skończy.
- Jak Ty to robisz? Patrzysz na to tak normalnie.
- Janette jest dla mnie jak córka, kocham ja jak córkę, ale nie jest moją córką i gdy przyjeżdża do mnie żeby pogadać to jej słucham i akceptuje wszystko, bo nie mogę jej zmusić żeby zapomniała, czy przestała o tym myśleć. Dla Ciebie to będzie trudne, ale spróbuj - puszczam mu oczko.
- Powinienem teraz przyznać Ci rację, ale tego nie zrobię - brat się uśmiechnął.
Wiedziałem, że na trochę odpuści, ale potem znowu wszystko się zacznie od nowa.

Janette

Po kilku dniach wybraliśmy z Robertem na koncert Enrique Iglesiasa w Staples Center. Bawiliśmy się świetnie, więc wracaliśmy w dobrych humorach. Szatyn całą drogę patrzył na mnie z błyskiem w oczach.
- No co?  
- Lubię Cię widzieć taka szczęśliwą - złapał mnie za rękę.
- Też się taką lubię.
Nie zorientowałam się nawet kiedy dojechaliśmy do domu.
- Co robisz? - spytałam, gdy odpiął mój pas i wciągnął mnie na swoje siedzenie.
- Już od dawna chciałem to zrobić - delikatnie mnie pocałował.
- A jak ktoś nas przyłapie? - sytuacja była ekscytująca, ale mimo wszystko czułam się niepewnie.
- Jest środek nocy wszyscy śpią, Nie martw się - odsunął swój fotel do tyłu.
- Łatwo Ci powiedzieć, bo nie Ty musisz zdjąć spodnie.
- Mogę zdjąć, będzie Ci raźniej - zaśmiał się. - Tak w ogóle to myślę, że powinnaś chodzić w sukienkach i spódnicach, wtedy moglibyśmy to robić wszędzie - poruszył brwiami.
- Nie zapędzasz się czasem?
- Skąd...
- Dużo masz jeszcze takich pomysłów? - oparłam się o samochód głęboko oddychając.
- Sporo - pocałował mnie. - Nie chciałem ich na początku próbować żeby Cię nie wystraszyć. Z czasem zauważyłem, że nie jesteś taka grzeczna na jaką wyglądasz.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - nalałam sobie wody.
- Jeśli ktoś Cię nie zna, to widzi cichą i grzeczną dziewczynkę.
- Sprawiam aż tak dobre wrażenie? - uniosłam brwi.
- A co myślisz, że każdy zobaczy, że przed chwilą kochaliśmy się w samochodzie? Nie, chociaż teraz to widać.
- Ty jak coś powiesz - pokręciłam głową.
- Chodzi mi o to, że nikt nic o Tobie nie wie. Wszystko zatrzymuje się w naszych kręgach.
- To akurat prawda, ale - zawiesiłam głos. - Wyobraziłam sonie, że jutro we wszystkich gazetach będą nasze zdjęcia jak uprawiamy seks w samochodzie.
- Nikt tego nie wiedział.
- To tylko założenie.
- I jakbyś wtedy zareagowała? - pociągnął temat.
- Byłoby mi wstyd przed chłopakami, a poza tym tata ma tylu znajomych, a ja większość poznałam i ich bardzo lubię.
- Szczególnie tych przystojnych.
- Nie zaczynaj. Nie będę Cię zapewniała teraz o moim oddaniu, bo powinieneś to wiedzieć. Ostatnio rzadko Ci...
- Mówisz przez sen - Robert mi przerywa.
- Co?! Ale jak to?
- Kiedyś chyba coś Ci się śniło, że rozmawiasz ze mną. Mówiłaś "kocham Cię najbardziej na świecie, jesteś najważniejszy...".
- Nie mówię nic głupiego?
- Nie. Czasami powtarzasz "nie zostawiaj mnie", ale nie wiem do kogo to, bo ja się nigdzie nie wybieram - uśmiechnął się.
- To dobrze.
- Przepraszam za tamto, co powiedziałem w nowym Yorku. Nie zostawiłbym Cię. Ten wypadek uświadomił mi, że kocham Cię bardziej niż myślałem.
- Słyszałam Twoja rozmowę z tatą i wiem, że to nie był Twój pomysł. Na początku się wystraszyłam, nie umiałabym zostać sama.
- Nie zostaniesz sama - pocałował mnie w głowę - Idziemy pod prysznic i spać.
- Yhym - przytaknęłam

- Kiedy Jared wraca? - pyta Rob przy śniadaniu.
- Raczej nie szybko. Z tego co wiem, to do 27 na pewno są w Panamie, potem leci do NYC, a 30 mają koncert w KROQ.
- A zgodził się na imprezę?
- Tak. Byłam trochę zaskoczona, ale wypytał o wszystkich. Poza tym stwierdził, że skoro Ty tu będziesz, to nie ma się o co bać.
- Tak powiedział?
- Yhym - kiwnęłam głową. - Ufa Ci bardziej niż mnie.
Wieczorem wrócił tata.
- Co tak wcześnie? - spytałam.
- Nie mieliśmy nastroju. O której jutro zaczyna się ta wasza impreza?
- Około 18 - odpowiadam.
- Lecimy popołudniu, to już mnie nie będzie, ale proszę nie zdemolujcie niczego.
- Tato, to tylko kilka osób, a nie planujemy zalać się w trupa - uspokajam go.
- Dobrze, już nic nie mówię - wstał z kanapy.
Następnego dnia w południe zjawia się Kimberly i pomaga mi w przygotowaniu jedzenia.
- Jest lepiej? - pyta niespodziewanie. Nie precyzuje, ale doskonale wiem o co jej chodzi.
- Bywa różnie. Czasami wydaje mi się, że jest już w porządku, ale potem coś się dzieje i wszystko wraca do początku. Musi minąć jeszcze bardzo dużo czasu zanim sobie z tym poradzę. - Dziewczyna nie odpowiada. Wie, że pocieszanie mnie nic nie da.
Gdy Robert wraca z pracy zostaje nam tylko się przebrać.
- Pomożesz mi z tym krawatem?
- Może być bez.
- Mam być Bondem bez krawata?
- Będziesz Bondem po godzinach pracy - puszczam mu oczko.
Parę minut po 18 zjawiają się pierwsi goście, czyli Monica i Eric, znajomi Roberta z Malibu. Potem Kimberly i Liam, Luke i Lisa, a na sam koniec Danielle i Braxton. Chłopak zbyt wylewnie się ze mną wita przez co na twarzy Rob'a widzę lekki grymas.
- Daj spokój - całuję go w policzek. - Przecież kiedyś bardzo się lubiliście.
- Do momentu aż się dowiedziałem, że chciał z Tobą chodzić.
- Chciał, ale ja nie chciałam. Teraz tylko się przyjaźnimy.
- Nie widzisz tego jak on na Ciebie patrzy, prawda?
- Nie interesuje mnie to. Kocham Cię i z Tobą jestem ponad dwa lata w związku. Proszę Cię, nie chce więcej o tym rozmawiać.
- Przepraszam - przytula mnie.
- Nie masz się czego bać, już Ci to mówiłam.
- Tak, wiem. Czasami po prostu...
- Gdzie Ci gospodarze? - Monica wchodzi do korytarza. - Na czułości czas będzie w nocy, chodźcie.
Po imprezie prawie wszyscy zostają na noc. Rano budzi mnie zapach kawy i jajek na bekonie. Wstaję z łóżka i zdaję sobie sprawę, że kompletnie nie mam nic na sobie.
- Czy my wczoraj, no wiesz? - patrzę na szatyna.
- Nie, po prostu doszłaś do wniosku, że tak będziesz spała i się rozebrałaś.
- Yhym - mówię zażenowana.
- Byłaś przeurocza - całuje mnie w odkryte ramię.
- Skoro tak - niepewnie się uśmiecham. - Idziesz ze mną pod prysznic?
- Oczywiście, że idę.
- Dzień dobry śpiochy - odzywa się Monica, gdy wchodzimy do kuchni.
- Hej.
- Gdzie Jared? - pyta Braxton.
- Mają dzisiaj koncert w New Orleans.
Popołudniu wszyscy się rozjeżdżają mimo moich starań. Jako, że wszystko jest posprzątane lądujemy z mężczyzną na kanapie. 
W niedzielę rano wraca tata.
- Kochanie, pojadę do siebie, bo mam sporo pracy - mówi Rob.
- Zostań - proszę.
- Zobaczymy się jutro - delikatnie mnie całuje.
W poniedziałek po zajęciach jadę do redakcji spotkać się z Alyson. Spędzam tam niemal trzy godziny. Wracając mam nieodparte wrażenie, że ktoś mnie śledzi. Po chwili rozpoznaję czarne porsche Aarona. Przez chwilę zastanawiam się co zrobić, po czym dzwonię do taty.
- Jesteś w domu? - pytam.
- Nie, u Shannona.
- Cholera.
- Moje drogie dziecko czemu tak nieładnie mówisz? - pyta lecz się nie odzywam. - Co się dzieje? - poważnieje.
- Odkąd wyjechałam z redakcji Aaron za mną jedzie.
- Przyjedź tutaj. 
Do domu starszego Leto jest tylko trochę dalej. Wjeżdżam przez bramę, która zaraz się zamyka.
- Zostań - mówi tata.
Sekundę później słyszę ich rozmowę. Aaron nie ma szans z dwoma Leto.
- Ja pierdolę! - słyszę krzyk perkusisty. - Ty jesteś głupi czy głuchy?! Nie chcę Cię więcej widzieć, ani w pobliżu mojego domu, ani mojego brata, a już na pewno w pobliżu Janette. Miałem nieciekawą przeszłość i znam nieciekawych ludzi.
- Grozisz mi?
- A od kiedy my jesteśmy na "Ty"? Jedź stąd dobrze Ci radzę - rzuca na odchodne i idzie w moją stronę. - Nikt mi nie będzie straszył bratanicy - Shannon całuje mnie w czoło, a mi do oczu napływają łzy.
- Nie bój się. Nie pozwolę żeby coś Ci się stało. Chodź do środka - tata mnie obejmuje.
Siadamy na kanapie, po czym perkusista znika na chwilę.
- Masz - podaje mi szklankę z której na kilometr czuć alkohol. - Nie patrz tak, zasłużyła sobie - rzuca do taty.
Do domu wracamy następnego dnia rano, z racji, że wypiłam trochę za dużo i nie mogłam prowadzić. Po pracy przyjeżdża Rob. Opowiadam mu o wczorajszych wydarzeniach i widzę, że jest wściekły.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś jak rozmawialiśmy? - pyta.
- Nie chciałam Cię denerwować.
- Uważasz, że teraz nie jestem zły?
- Widzę, że jesteś. Przepraszam - przesuwam się w jego stronę.
- Wszystko w porządku? Nie stało Ci się nic? - wyczuwam troskę w jego głosie.
- Nie. Sama pakuję się w te wszystkie kłopoty czy one na mnie czekają?
- Trudno powiedzieć - uśmiecha się.
Kolejnego dnia budzę się zdecydowanie za wcześnie, bo jest zaledwie kilka minut po siódmej. Idę do kuchni w poszukiwaniu szatyna, ale zastaję tam tylko tatę.
- Gdzie Robert? - pytam.
- Wyszedł przed chwilą.
- Wyszedł?
- Tak.
Czyli nadal jest na mnie wściekły, przelatuje mi przez myśl.
- On nie jest na Ciebie zły. Martwi się po prostu. Z resztą nie tylko on, bo ja i Shannon tak samo. W tej całej sprawie nie chodzi o Ciebie tylko o tego cholernego dziennikarza. Przepraszam, ale szlag mnie trafia. Do niego nic nie dociera, a jego zachowanie robi się niebezpieczne. Uważaj na siebie. Idziesz na zajęcia dzisiaj?
- Tak. Nie będę przez niego ich opuszczać.
Po dotarciu na uczelnię zapominam o sprawie z Whitmorem i skupiam się na nauce. W domu, gdy wracam czeka na mnie chłopak.
- Hej - mówię niepewnie.
- Hej - podchodzi do mnie. - Przepraszam za rano. Potrzebowałem chwili.
- W porządku, ale... wszystko dobrze między nami?
- Jak najbardziej - obejmuje mnie. - Pójdziemy do kina? - proponuje.
- Po co? - wypalam.
- No przecież nie po to żeby oglądać film - puszcza mi oczko.
Gdy siedzimy w sali kinowej wraz z biegiem czasu zaczyna być coraz więcej ludzi.
- Co to za film?
- Whiplash.
- Naprawdę? - zerkam na niego.
- Tak. Widzę, że trafiłem.
- Yhym - pokiwałam z uśmiechem głową.
Po seansie lądujemy w mieszkaniu szatyna. Siadam przy stole i wzdycham.
- Jesteś zmęczona? - siada koło mnie.
- Nie, nawet nie, a dlaczego?
- Bo chce zrobić to - całuje mnie.
- A potem?
- Tego jeszcze nie zaplanowałem.
- To może Ci pomogę - siadam mu okrakiem na kolanach.
- Jaka szkoda, że nie masz na sobie sukienki - ściąga mi bluzkę.
- Wtedy byłoby zbyt łatwo.
Dalszą zabawę przerywa nam dzwonek do drzwi.
- Kto to może być?
- Nie mam pojęcia.
- A możemy udawać, że nas nie ma? - zaczynam go całować.
- Będziemy udawać, że nas nie ma...
- Nie ubieraj się - prosi widząc jak sięgam po bieliznę.
- Mam tak siedzieć? - pytam jednocześnie się uśmiechając.
- Mogłabyś cały czas być nago jak jesteśmy sami.
- Wykluczone. Napatrzysz się i Ci się znudzi.
- Nigdy mi się nie znudzisz, a w gruncie rzeczy to i tak znam już każdy najmniejszy kawałeczek Twojego ciała.
- Mogę? - biorę do ręki jego niebieską koszulę.
- Ależ oczywiście.
Ubieram się i idę do kuchni w poszukiwaniu jedzenia, na szczęście lodówka jest pełna.
- Jesteś głodny?
- Może trochę.
- Trochę? Ja bym zjadła wszystko teraz.
- Spalasz za dużo energii - śmieje się.
- A idź Ty - rzucam w niego jednym z jabłek leżących na blacie. Chłopak łapie je w locie i rzuca mi ostrzegawcze spojrzenie.
- A gdybym nie złapał? - w odpowiedzi wzruszam ramionami. Nim zdążę się zorientować znajduje się tuż za mną i zamyka w szczelnym uścisku. - I co ja mam teraz z Tobą zrobić, hm? - unosi do góry brew.
- Zależy na co masz ochotę.
- Ta lista jest zbyt długa - całuje mnie w policzek i puszcza.
Po kolacji kładziemy się do łóżka i wtedy znowu odzywa się dzwonek. Robert wstaje otworzyć, a mi nie udaje się nawet usłyszeć kto przyszedł, bo od razu zasypiam.
Parę dni później odbyła się gala Hollywood Film Awards na którą szłam razem z tatą. Ja w prostej sukience i tata w czarnym garniturze prawie w ogóle nie rzucaliśmy się w oczy do momentu, gdy założył białe buty.
- Teraz to poleciałeś po całości.
- Nie przesadzaj.
Cała ceremonia i after party przebiegły bez zarzutu, ale jak zwykle to ja muszę wyciągać tatę, który nie może się opędzić od znajomych. 
- Nie czujesz presji? - pyta wchodząc do domu.
- Względem? 
- Tych wszystkich mężczyzn których poznajesz.
- Pytasz o coś konkretnego?
- Widziałem jak rozmawiasz ze Scottem Eastwoodem.
- Wychowałeś mnie tak, że jeśli ktoś jest dla mnie dobry, to ja odwdzięczam się tym samym. Podszedł, zagadał, miałam go zignorować i uciec? Jestem dorosła, wiem co robię i uważam na to co robię. Bądź spokojny - całuję go w policzek i idę do swojego pokoju.
Kilka kolejnych dni spędzam u Roberta z racji, że zespół wyjeżdża do Afryki.
- Czuję się tu bezpieczniej niż u siebie - mówię cicho.
- Bo ten idiota nie wie gdzie mieszkam.
- Jedziesz do domu na Święto Dziękczynienia? - zmieniam temat.
- Nie sądzę.
- A Twoja mama wie, że Cię nie będzie?
- Jeszcze nie. Chyba, że chcesz żebym pojechał.
- Nie chcę - przytulam się do niego.
- Tak myślałem - dmucha mi w szyję przez co na moim ciele pojawiają się ciarki.
- Idziemy spać?
- Spać? - powtarza zasmucony. - Nie chcę spać, chcę robić coś innego - kładzie mnie na kanapie.
- A co jeśli ja nie chcę?
- Naprawdę? - odsuwa się.
- Nie - łapię go za koszulę i całuję...
W Święto Dziękczynienia od rana siedzę w kuchni. Nigdy nie przygotowywałam sama świątecznego obiadu, ale skoro teraz jest taka konieczność.
- Radzisz sobie? - pyta szatyn pijąc kawę.
- No nawet.
- To nie muszę Ci pomagać? - uśmiecha się podstępnie.
- Nie zostawisz mnie z tym samej - celuje w niego łyżką.
- Dobrze. Ubiorę się i przyjdę - całuje mnie w głowę.
Mężczyzna wychodzi, a ja wracam do robienia sałatki. Zanim kończę mija sporo czasu, a on nadal nie przychodzi. Idę do swojej sypialni, lecz nie ma go w środku. Dopiero po chwili dostrzegam go na balkonie. Jego myśli są gdzieś daleko. Widząc dym wydobywający się z jego ust nie dowierzam własnym oczom. On pali, a ja nawet tego nie zauważyłam. Podchodzę do niego wyrywając go tym samym z zamyślenia.
- Od kiedy palisz? - Zadaję mu to pytanie bez wyrzutów, bo nie mam się o co złościć, a poza tym sama czasami palę.
- Od jakiegoś czasu odpowiada.
- Od jakiegoś czasu - powtarzam.
- Od dnia w którym miałaś wypadek - dodaje.
- Naprawdę? Nic nie zaważyłam.
- Bo nie miałaś zauważyć. Przeszkadza Ci to?
- Nie, też zdarza mi się zapalić - przyznaje się.
- Mam rozumieć, że Jared nie wie.
- Nie sądzę żeby Shannon mu powiedział.
- Chodź do środka, bo zmarzniesz - łapię mnie za rękę.
Tata i Shannon zjawiają się dopiero wieczorem.
- Wy to zawsze na ostatnią chwilę.
- Przez niego to byśmy w ogóle nie przylecieli - mówi wokalista.
- Przemycałeś narkotyki? - pytam.
- Narkotyki to tylko z Ameryki Południowej - uśmiecha się pod nosem.
- Tak, to była bardzo  istotna informacja braciszku.
Po kolacji siedzimy do późna, a następnego dnia chłopaki idą na lunch z Constance.
- Pogodziliście się?
- Nie i ja nie zamierzam tego robić.
- Uważasz, że warto to ciągnąć?
- Nie będę udawał, że nic się nie stało, bo mama ostro przesadziła. Jesteś moją córką i jesteś dla mnie najważniejsza. Ktoś mi ostatnio powiedział, że mam wspaniałą córkę i że jesteś ukoronowaniem całego mojego życia. Miał rację, jesteś i absolutnie nikt tego nie zmieni. - Uśmiecham się słysząc jego słowa. Nie musi mnie zapewniać o tym, że jestem dla niego ważna, bo udało mu się zrobić karierę i mnie wychować.
Parę dni później ku mojemu niezadowoleniu okazuje się, że mamy zjeść obiad z Constance.
- Chciałabym Cię przeprosić - zaczyna kobieta.
- Chciałabyś czy przepraszasz? - pytam.
- Przepraszam.
Już miałam powiedzieć, że ok, ale nie zdążyłam ugryźć się w język.
- A jego przeprosiłaś? - wskazałam na tatę. - To jemu najbardziej należą się przeprosiny. Po mnie to spłynęło. Nigdy mi nie zależało na czymkolwiek z Twojej strony, a Ty od zawsze okazywałaś swoją niechęć do mnie. Tata zawsze Cię podziwiał i w ogóle, a Ty mu po siedemnastu latach wychowywania mnie powiedziałaś, że mógł mnie oddać. Wyobraź sobie jak go to zabolało. Przenieś się do momentu, jak miałaś dwoje malutkich dzieci, czy Twoi rodzice kazali Ci je oddać? Nie sądzę. Twoje przeprosiny kompletnie nic dla mnie nie znaczą i mam je gdzieś, bo i tak wiem, że nadal myślisz swoje. Masz wyjątkowego syna, ale wszystko ot tak zepsułaś. Nie potrzebuję Cię w swoim życiu, bo nigdy Cię w nim nie było i tak już zostanie. Mam głęboką nadzieję, że jesteś z siebie dumna, gratuluję - zabieram ze stołu papierosy Shannona i wychodzę przed dom. Mijają długie chwile zanim pojawia się tata.
- Jeśli przesadziłam...
- Powiedziałaś to, co sam chciałbym powiedzieć.
- Dałaś po garach, nie ma co - po mojej prawej stronie staje perkusista i wyciąga papierosa. - Gdzie moja zapalniczka?
- W kieszeni.
- Jak skończycie, to przyjdźcie do środka - mówi tata.
- Nie mówił nic, że palisz?
- Był zbyt oszołomiony żeby to zauważyć.
Gdy wchodzę do domu okazuje się, że Constance już dawno wyszła. Robert uśmiecha się na mój widok.
- Co? - pytam.
- Jak mojej mamie dasz tak popalić, to nie wiem czy to przeżyje.
- Nie zasłużyła sobie, więc się nie martw - całuję go w policzek.
- Pamiętasz, że...
- Pamiętam - przerywam mu. Oczywiście, że pamiętam o świętach u Twojej mamy, dodaje w myślach.
Zaraz po moich egzaminach mieliśmy lecieć do NY. Miałam nadzieję, że ten wyjazd obejdzie się bez żadnych niespodzianek i że w końcu Susan zaakceptuje nasz związek, ale żeby się tego dowiedzieć musiałam jeszcze trochę poczekać.




______________________________________________________________

Witam.
Wiem, minęło sporo czasu od ostatniego rozdziału. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie :) Nie zawiesiłam bloga, spadł trochę na dalszy plan, a napisanie czy przepisanie rozdziału zajmuje trochę czasu, a z tym u mnie krucho. Nie przypuszczałam, że studia i życie prywatne pochłaniają tyle czasu. 
Postaram się w miarę systematycznie dodawać rozdziały, bo wiem, że czekacie. Dostałam tyle wiadomości w przeciągu tych kilku miesięcy, co uświadomiło mi, że jednak podoba Wam się to co piszę.
Rozdział jest taki sobie. Zmieniłam dużo rzeczy, ale bardzo ciężko było mi przez to przebrnąć, no cóż czytajcie, komentujcie.
Pozdrawiam.