6 listopada 2019

56. "...liczy się tu i teraz, a tu i teraz jest dobrze, jesteśmy szczęśliwi."

W trakcie przerwy Jason wyciąga mnie na kawę. Chodzimy razem na te same zajęcia, a on jest całkiem miły.
- Masz chłopaka, prawda? - pyta opróżniając swój kubek z napojem.
- Eee... tak - odpowiadam ostrożnie.
- Spokojnie, pytam z ciekawości. Ja bardzo Cię lubię, a to co robisz poza collegem mnie nie interesuje. Każdy ma jakieś życie.
- To bardzo miłe - uśmiecham się. - Tak w ogóle, to mam prośbę. Nie będzie mnie parę dni, pożyczysz mi notatki potem?
- Nie ma sprawy, ale w końcu będziesz musiała jakoś mi się odwdzięczyć. Jedziesz na Coachellę?
- Tak, a co do odwdzięczania się, to spróbuję coś wymyślić - puszczam mu oczko.
Gdy Robert wraca do domu ewidentnie widzę, że coś jest nie w porządku.
- Wnioskuję, że dobrze się dzisiaj bawiłaś - wypala zanim zdążę zapytać. No tak Jason dodał nasze zdjęcie na Instagrama, przypomina mi się.
- Jak to na zajęciach. Wypiliśmy tylko kawę - tłumaczę, chociaż nie wiem po co, bo nic nie zrobiłam.
- Zazwyczaj zaczyna się od kawy.
- Robert! Przyjaźnie się z Jasonem. Zawsze mogę na niego liczyć, pożycza mi notatki. Co Ty mi insynuujesz? Zachowujesz się tak jakbyś nie był pewny tego, że Cię kocham - mówię z wyrzutem.
- To nie tak - zaprzecza. - Po prostu - przerywa nie mogąc znaleźć odpowiednich słów.
- No właśnie. Skarbie - obejmuje jego twarz dłońmi - co się dzieje?
- Miałem ciężki dzień i to zdjęcie wyprowadziło mnie z równowagi.
- Zapomnij o tym. Chcesz piwo?
- Skoro oferujesz - lekko się uśmiecha.
- I takiego Cię lubię. Spakowany?
- Częściowo, muszę stąd zabrać parę rzeczy.
Patrzę na niego licząc, że nasz kilkunasto-sekundowy kryzys został zażegnany  nim zaczął kiełkować.
Do Palm Springs wybieramy się moim samochodem. Jestem od samego rana gotowa i podekscytowana.
- Jared będzie? - pyta szatyn, gdy wyjeżdżam z podjazdu.
- Nie. Nagrywają w ten weekend w Toronto, ale wspomniał, że może uda mu się dotrzeć w przyszły - wyjaśniam.
- Rozumiem, czyli będziemy sami - szeroko się uśmiecha.
- Jest jakiś szczególny powód, że się tak cieszysz? - spoglądam na niego.
- Nie. Patrz na drogę. Na jakie zajęcia chodziłaś w Kansas?
- Dużo tego było. Chodziłam na lekcje gry na fortepianie, tańca. Uczyłam się języków. Wszystko, co wpadło mi w ręce byle tylko zabić czas.
- Rozumiem, a Shannon mówił, że umiesz grać na perkusji.
- Tylko trochę, w szkole była perkusja. 
- Czyli zdolna z Ciebie dziewczynka - kładzie mi dłoń na kolanie
 i przesuwa ją w górę.
- Rozpraszasz mnie - mówię powoli.
- Przepraszam, nie chciałem - mówi. Jednak wiem, że robi to nieszczerze. - Chcesz się zamienić? - pyta, gdy wjeżdżam na stację benzynową.
- Chętnie - kiwam głową.
- Będzie odwet? - śmieje się wyjeżdżając na autostradę.
- Nie teraz, bo jeszcze nas zabijesz, ale potem kto wie - dodaje.
Po odebraniu kluczy jedziemy prosto do domu, który zarezerwowałam.
- Stać nas na to? - mężczyzna się rozgląda.
- Tata wszystko uregulował.
- Wiesz, że nie powinno tak być?
- Nie będziemy o tym teraz rozmawiać ani kiedykolwiek.
- Tak? - obejmuje mnie w pasie, a ja cofając się wpadam na ścianę. - Co ja mam z Tobą zrobić? - podnosi mnie do góry, a ja oplatam go nogami w pasie.
- To raczej ja powinnam zrobić coś z Tobą - kokieteryjnie się uśmiecham.
- Czyżby? - unosi brew.
- Długo jeszcze będziemy w to grać? - jęczę.
- Od kiedy jesteś taka niecierpliwa? - przyciska mnie do siebie i idzie do sypialni.
- Od jakiegoś czasu.
- I co z tym zrobimy?
- Może przestaniesz gadać i zabierzesz się do pracy? - rozpinam mu spodnie.
- Jaka stanowcza. No dobrze - szybko się rozbiera...
- Zadowolona? - podpiera się na łokciu.
- Tak - kiwam z uznaniem głową - świetnie się spisałeś - całuje go.
- Miło mi to słyszeć - szeroko się uśmiecha.
Zakładam sukienkę i wychodzę na balkon z którego rozpościera się widok na Palm Sorings, a w oddali na Indio. To miejsce jest przepiękne. Wpatruje się w otaczający mnie krajobraz zapominając o wszystkim.
- Zawsze jak tu przyjeżdżamy całkowicie się zmieniasz - szatyn obejmuje mnie w pasie i składa pocałunek na ramieniu. - Jesteś taka szczęśliwa i beztroska, nic innego się nie liczy - dodaje.
- Bardzo lubię to miasto. Tu wszystko żyje własnym życiem. Każdy pobyt tutaj wspominam z uśmiechem, bo zawsze dobrze się bawię.
- Lubię Cię taką - obraca mnie tak, że stoimy twarzą w twarz.
- Do przyszłej soboty nic się nie zmieni - szeroko się uśmiecham.
- W takim razie będę musiał dobrze to wykorzystać - puszcza mi oczko. - Głodny jestem, musimy jechać po zakupy.
- Nie musimy - odpowiadam. - Chodź - łapę go za rękę.
Lodówka jest pełna, czyli kupili wszystko o czym mówiłam. Wyciągam kilka produktów w celu zrobienia czegoś do jedzenia.
- Skąd to masz? - unosi brew.
- Zakupy są w cenie wynajmu. Otworzysz wino?
- Z chęcią - sięga po korkociąg.
Po obiedzie wybieramy się na spacer.
- Daj mi chwilę, muszę się ubrać - rzucam do sztyna, który zakłada trampki.
- Przecież jesteś ubrana - skonsternowany podnosi na mnie wzrok. - Nie jesteś? - wstaje z łóżka.
- Robert, nie - zatrzymuje go. - Idziemy się przejść, potem - lekko się uśmiecham.
- Potraktuje to jako obietnicę - dwuznacznie się uśmiecha, a ja już wiem, że to będzie intensywny wieczór jak i noc...
- Wstawaj - słyszę głos mężczyzny. 
- Nie, jeszcze trochę - mruczę.
- Jest po 10, jeszcze się nie wyspałaś?
- A o której dałeś mi się położyć? Druga? Trzecia?
- Mniej więcej, chodź - całuje mnie w głowę - zaparzę Ci kawę.
Niechętnie zsuwam się z łóżka. Niby nie spałam krótko, ale jestem potwornie zmęczona. Wiem, że na nogi postawi mnie porządna kawa i dobre nastawienie, a więc do dzieła. Chociaż może najpierw prysznic. Do kuchni idę kilkanaście minut później, nadal mam mokre włosy, ale to może poczekać. Po drodze wyczuwam znajomy zapach.
- Robisz naleśniki - zaglądam mu przez ramię stwierdzając fakt.
- Tu masz kawę - wskazuje na wyspę. Biorę kubek do ręki i upijam spory łyk.
Po śniadaniu zaczynam się szykować. Przeglądam walizkę, aż w końcu znajduję idealne połączenie.
- Pięknie wyglądasz, ale czy możemy już jechać? - pyta szatyn siedząc na kanapie. Ma na sobie biały t-shirt, granatowe szorty i trampki. Patrzę na niego dłuższą chwilę, odnoszę wrażenie, że coś się zmieniło, ale nie mam pojęcia co. - Ziemia do Panny Leto - staje przede mną.
- Tak, możemy. Przepraszam - mrugam.
Będąc na terenie festiwalu parkujemy samochód i przechodzimy przez bramki.
- Chodzisz na siłownię - wypalam nagle. Mężczyzna posyła mi spojrzenie w stylu "skąd wiesz".
- Zgadza się. Co mnie zdradziło?
- Zmieniłeś się. Mam na myśli, że Twoje ciało się zmieniło - prostuje.
- To dobrze czy źle? - zerka na mnie.
- Dobrze. Jesteś bardziej.. 
- Przystojny? 
- Chciałam powiedzieć seksowny.
- To określenie też mi się podoba - całuje mnie w policzek.
- Długo ćwiczysz?
- 4 miesiące.
- Co? Czemu nic nie zauważyłam?
- Tak się mną interesujesz - mówi z wyrzutem. - Nawet ubrania nie dały Ci nic do myślenia.
Ubrania? Może faktycznie coś tam było, ale przecież nie oglądam wszystkiego przed praniem.
- Przepraszam - mówię cicho. Jest mi głupio, że tak późno zauważyłam.
- Daj spokój. Ja tylko żartowałem - łaskocze mnie. - Uśmiechnij się.
- Już, już - zapominam o sytuacji i kierujemy się pod scenę Mojave, gdzie swój występ rozpoczyna Haerts, zespół indie pochodzący z Brooklynu. Od razu wpadają mi w ucho ze względu na wokalistkę Nini Fabi. Zaraz po nich występuje Kiesza. 
Siedząc w strefie VIP rozkoszuje się jakimś kolorowym drinkiem i zachodem słońca. Chyba lepiej być nie mogło. Wieczór kończymy klasyką, czyli występem AC&DC na głównej scenie, a zaraz potem elektroniką od Alesso.
- Daj kluczyki - szatyn wyciąga rękę w moją stronę, gdy idziemy do samochodu.
- Po co? - marszczę brwi.
- Za dużo wypiłaś. Nie będziesz prowadzić - wyciąga mi breloczek od BMW z dłoni. - Czemu mi się tak przyglądasz?
- Lubię jak się o mnie troszczysz.
- Wiem - przelotnie mnie całuje i wsiada do auta. - Nie darowałbym sobie gdyby coś Ci się stało, a ja byłbym obok.
Przez całą drogę powrotną ani na chwilę nie przestajemy rozmawiać.
- Jesteś zmęczona? - pyta otwierając drzwi do domu.
- Dopiero teraz to poczułam - głośno ziewam. - Ale mam ochotę na kąpiel.
- Pójdę.
- Ze mną? 
- Naszykować, a co mam iść z Tobą?
- A dlaczego nie? - kieruje się do kuchni.
Chwilę później do domu roznosi się zapach wanilii i jaśminu.
- Kochanie - szatyn wyłania się zza ściany bez koszulki, a ja zamieram opuszczając jednocześnie moją szklankę z sokiem.
- Wiesz może powinnam chodzić z Tobą na tą siłownię - odzywam się.
- Może - staje po drugiej stronie wyspy. - To jak, idziesz?
- Yhym - energicznie kiwam głową.
W sobotę budzę się wcześnie rano. Wymykam się z pokoju i bez pośpiechu przygotowuje śniadanie. Włączam cicho muzykę, Rob powinien się wyspać. Podśpiewując "Sugar" Maroon 5 nie zauważam, że mężczyzna już wstał i mi się przypatruje.
- Piękna kobieta, ledwie ubrana, rano w kuchni, cóż za widok.
- Hej - odwracam się.
- Dawno wstałaś? - pyta.
- Jakiś czas. Proszę - stawiam przed nim talerz z jajecznicą i boczkiem oraz kawę.
- Wow, dziękuję - szeroko się uśmiecha niczym mały chłopczyk.
Po śniadaniu szatyn idzie wziąć prysznic, a ja zaczynam się szykować.
- To co mamy dzisiaj w planach? - pyta.
- Dużo interesujących występów.
Chwilę później docieramy pod scenę Gobi, gdzie ma się odbyć koncert Lights. Jest to 28-letnia wokalistka z Kanady. Przez przypadek usłyszałam jedną z jej piosenek i wiedziałam, że muszę zobaczyć to na żywo. Zaczęła od Muscle Memory, Toes, Siberia kończąc na Up We Go i Banner. 
- Ona jest świetna - mówię do Roba.
- Nie będę zaprzeczał - obejmuje mnie w pasie.
Zaledwie parę minut później zaczyna się koncert Bad Suns na scenie Mojave. Bardzo dobrze ich znałam, powstali zaledwie 3 lata temu, a w dodatku byli z południowej Californii. Wraz ze zbliżającym się zachodem słońca na głównej scenie wystąpił Hozier. Utwór, który wyszedł jakiś czas temu był absolutnie genialny. Take me to church oczarowało mnie do tego stopnia, że nauczyłam się grać to na pianinie.
- I tak wolę Twoje wykonanie - szepnął Robert. Uśmiechnęłam się pod nosem czując, że coś kombinuje, ale nic nie odpowiedziałam.
Wieczorem czekało nas trochę klasyki, a mianowicie Alt-J i Kasabian. Na zakończenie mieliśmy dwie absolutne perełki. Show Flosstradamus zmiótł mnie totalnie, a potem Axwell & Ingrosso. Panowie w duecie nadal świetnie sobie radzili. Po ich koncercie zajrzeliśmy na chwilę do strefy VIP. Chciałam wypić tylko jednego drinka i wracać do domu jednak sprawy potoczyły się inaczej.
- Tak czułem, że Cię tu dzisiaj spotkam - usłyszałam dobrze mi znany głos Hedforsa.
- Cześć - szeroko się uśmiechnęłam.
- Chyba żadnego festiwalu nie opuściłaś.
- Od kilku lat.
- Musimy wypić za to, że znowu się widzimy. Masz z kim wrócić?
- Tak - patrzę w prawo na szatyna, który cały czas stoi obok. - Mój chłopak Robert. - Panowie szybko się witają.
- Stary masz świetną dziewczynę - rzuca. 
- Axel słyszę Cię.
- No i bardzo dobrze.
Siedzimy dłuższą chwilę, gdy w końcu zjawia się Ingrosso.
- Gdzie Ty się kurde podziewasz?
- Tłum mnie wciągnął.
- Pamiętasz naszą starą przyjaciółkę? - Axwell wskazuje na mnie.
- Oczywiście. Hej - całuje mnie w policzek. 
Mam wrażenie, że gdy siedzimy tak we czwórkę czas mija dwa razy szybciej. Zerkam na zegarek, który pokazuje, że jest 3:30. 
- Świetnie było Was zobaczyć, ale będziemy się zbierać. Musimy jeszcze wrócić do Palm Springs.
- W porządku, jedźcie ostrożnie - żegnamy się i idziemy w stronę samochodu.
Budzę się sama, żaluzje są opuszczone więc nie mam pojęcia, która może być godzina. Wychodzę z pokoju w poszukiwaniu chłopaka. Znajduje go w salonie oglądającego jakiś mecz.
- Wstała moja królewna, wyspałaś się?
- Tak - kiwam głową - która godzina?
- 12.
- Naprawdę?
- Żaden szczególny występ nas nie ominie. O to się nie martw - podchodzi do mnie. - Chodź, zaparzę Ci kawę - łapie mnie za rękę.
Powoli jem płatki owsiane ze świeżymi owocami i jogurtem naturalnym. Chyba mój żołądek odczuwa jeszcze alkohol wypity minionej nocy.
- Dobrze się czujesz? - Rob siada koło mnie.
- Tak, tylko muszę wypić kawę - lekko się uśmiecham.
Zanim wychodzimy czuję się już znacznie lepiej. W drodze do Indio przeglądam zdjęcia na telefonie szatyna. Jest ich mnóstwo, będziemy mieli co wspominać. Jednymi z pierwszych koncertów jakie zamierzamy dzisiaj zobaczyć jest Vance Joy i Martin Solveig.
- Mam dla Ciebie niespodziankę - szatyn tajemniczo się uśmiecha.
Chwilę później docieramy pod diabelski młyn. Zawsze marzyłam żeby się tym przejechać. Widok jest nieskazitelny. Na samej górze można podziwiać nie tylko teren festiwalu, ale też cały okoliczny krajobraz.
- Dziękuję - całuje go.
- Czego się nie robi dla ukochanej kobiety - mocniej mnie przytula.
Po przejażdżce trafiamy do strefy VIP.
- Zaczekaj tu, zaraz wrócę.
- Okej.
Wraca z kawą i piwem.
- To dla Ciebie - stawia przede mną parujący napój - i to - wkłada mi wianek na głowę zrobiony z drobnych, ciemno-różowych róż.
- Śliczny.
- Teraz wyglądasz idealnie.
Upajamy się miłym wieczorem do momentu aż Robert wyciąga mnie na New World Punx. Muzyka elektro to jeden z głównych gatunków granych tutaj. Następnie na głównej scenie odbywa się jeden z dwóch koncertów na które dzisiaj czekałam, czyli Florence and The Machine. Jej występ to coś wspaniałego. Zaraz potem grają Fitz And The Tantrums. Miłość z mojego pierwszego festiwalu.
- Co teraz?
- Teraz muszę się napić.
Wypijam jednego drinka i ruszamy na Kygo, który jest ostatni na mojej liście.
- Możemy jeszcze zostać, jeśli chcesz - mówi szatyn widząc moją niechęć do powrotu. 
- Super. To ja wrócę samochodem - proponuje.
- Na to liczyłem - zamawia sobie drinka.
Zawsze w niedzielę jest najlepsze after party. Bawimy się wyśmienicie do późna. W końcu następny festiwal dopiero za rok.
Kolejne cztery dni, które spędziliśmy w Palm Springs były przepiękne i to nie ze względu na pogodę. Beztroski czas niczym wtedy, gdy byliśmy na Bali. Teraz jedynie tyle o tym nie myślałam. 
- Weź walizki, zajrzę do skrzynki - rzuciłam wysiadając z samochodu. Poczta jak zwykle dopisała, gdy nikogo nie było. Wchodząc do domu powoli wszystko przejrzałam. W oczy rzuciła mi się kremowa koperta z czarnym nadrukiem mojego imienia i nazwiska. Przeczytałam szybko zawartość i nie wierzyłam własnym oczom, jakim cudem mogłam zostać zaproszona na galę MET.  Czułam, że tata maczał w tym palce, ale postanowiłam zadzwonić dopiero jutro. Teraz jedyną rzeczą na jaką miałam ochotę była długa kąpiel i pójście spać.
Następnego dnia  rano w kuchni zastaję Roba z moim zaproszeniem w ręku.
- Co to? - pyta.
- Też chciałabym wiedzieć - włączam ekspres. - Muszę skontaktować się z moim wspaniałym tatusiem - dodaje i wtedy zaczyna wibrować mój telefon - o wilku mowa. Słucham.
- Cześć, jesteście w domu?
- Tak, wczoraj przyjechaliśmy.
- A sprawdzałaś pocztę? - pyta niepewnie.
- Owszem. O co chodzi z tą galą?
- Ja miałem iść, ale mamy wtedy koncerty i powiedziałem, że mnie zastąpisz. Zrobisz to?
- Stawiasz mnie przed faktem dokonanym, a w dodatku mam iść tam sama? Przecież nigdy nie brałam w czymś takim udziału - jęczę.
- Załatwię to, a resztę opowiem Ci jutro, bo muszę kończyć.
- No dobrze.
- Zobaczysz, będziesz się dobrze bawić - wyczuwam, że się uśmiecha.
- No ok, to narazie - rozłączam się. Robert uważnie mi się przygląda, więc wszystko mu opowiadam.
Po śniadaniu ledwie zdążam się ubrać, gdy dzwoni dzwonek.
- Tak? - otwieram furtkę. Przede mną stoi mężczyzna przed 40-stką w dobrze skrojonym garniturze .
- Witam, nazywam się Jeremy Kefler, jestem agentem nieruchomości, przyjechałem wycenić dom.
Sens jego słów dociera do mnie po chwili. Liczę, że to żart, ale mężczyzna nie wygląda na zabawnego człowieka.
- Przepraszam, nie rozumiem - potrząsam zdezorientowana głową.
- Umówiłem się z panem Jaredem.
- Taty nie ma, a ja pojęcia nie mam o czym pan mówi, a już na pewno pana nie wpuszczę. Do widzenia - zamykam drzwi zanim zdąży cokolwiek powiedzieć.
- Kto to był? - pyta Rob z salonu.
- Mogę na chwilę? - siadam obok zabierając mu laptopa. Wpisuje w wyszukiwarkę kilka słów, a za chwilę wyświetla mi się to czego miałam nadzieję nie zobaczyć. Tata kupił nowy dom i to kilka miesięcy temu. Jestem taka wściekła, że gdybym mogła to bym wybuchła. - Wiedziałeś?
- Nie - kręci głową.
- Mieszkam z nim pod jednym dachem, a on słowa nie pisnął. Teraz był tu ktoś mający zająć się sprzedażą tego domu. No kurwa mać! - gwałtownie wstaję.
- Spokojnie. Wszystko Ci wyjaśni.
- Ale ja nie chcę tego słuchać! Znowu zrobił coś, co dotyczy też mnie, a nie spytał mnie o zdanie. Tak się nie robi.
Zaledwie parę minut później dzwoni mój telefon. Widząc, że to wokalista nawet nie odbieram.
- Wychodzę - rzucam do szatyna.
- Ej, gdzie idziesz? - łapie mnie za rękę.
- Muszę się przejść i pobyć trochę sama. Jestem wściekła i nie chcę żeby Ci się oberwało, bo jesteś niewinny - całuje go w policzek.
Spacer na który się wybieram trwa bardzo długo. Nie wiem już czy jestem zła czy smutna. Powolnym krokiem wracam do domu, gdzie czeka na mnie kolacja. Zjadam żeby nie zrobić przykrości szatynowi i biorę prysznic.
- Wyobrażasz to sobie?! - podnoszę głos. Kimberly patrzy na mnie współczującym wzrokiem.
- Może zapomniał... - zaczyna, lecz widząc moje rozjuszone spojrzenie urywa. - Dobra, nic nie mówiłam.
- Po prostu jest mi przykro, że się ze mną nie liczy - mówię po chwili. - To zabolało. Jestem dorosła i mam prawo wiedzieć co się dzieje, tym bardziej, że jego ciągle nie ma.
- Zostaw to na razie. Masz sukienkę na galę? - pyta.
- Będzie w poniedziałek - wzdycham. - Miał mi wszystko powiedzieć, a wychodzi na to, że pójdę na to słynne przyjęcie w ciemno.
- Jak nie odbierasz jego telefonów, to ciężko żeby Ci cokolwiek przekazał.
- Kim
- No co? Taka prawda - wzrusza ramionami. Niestety muszę przyznać jej rację. Po powrocie do domu dzwonię do wokalisty.
- Mógłbyś powiedzieć mi coś więcej na temat tego balu? - pytam zanim zdąży coś powiedzieć.
- Zbierają pieniądze dla Costume Institute w Nowym Yorku. Najpierw czerwony dywan, potem kolacja, no wiesz.
- Rozumiem.
- Porozmawiamy.
- Nie.
- Dam Ci Shaylę, bo ktoś z Tobą pójdzie.
- Ok.
- Cześć, kilka rzeczy. Lecisz z Robertem, prawda?
- Tak - odpowiadam.
- Wylot jest w sobotę rano. Resztę informacji wyślę Ci na meila. Na galę pójdzie zs Tobą Kayla. Ona jest oblatana i w razie problemów Ci pomoże. Spotkasz się z nią w hotelu.
- W porządku. Dziękuję Ci bardzo.
- Nie ma sprawy, dzwoń jak coś. 
Żegnam się z blondynką i padam na łóżko. Chcę żeby dzisiejszy dzień już się skończył. Jednak chwilę później przypominam sobie, że mam iść z Robertem na siłownię jak wróci z pracy, a to będzie lada chwila. Zrywam się i pakuje rzeczy.
- Gotowa? - szatyn wchodzi do garderoby.
- Tak - biorę moją sportową torbę do ręki. Ćwiczenia przebiegają bez zarzutu. Skupiam na nich całą swoją uwagę żeby się nie przetrenować.
- Podobało Ci się? - mężczyzna łapie mnie za rękę, gdy wychodzimy.
- Tak. Przepraszam, ale jakoś tak...
- Wiem - przerwa. - Fakt, Jared zachował się idiotycznie, ale nie chcę żebyś się na mnie złościła za to, co teraz powiem, ale za bardzo się tym przejmujesz i martwisz. 
- Nie chodzi mi o to, że kupił ten dom. W porządku, nie potrzebował mojej zgody. Tak jak nie potrzebował mojej zgody żeby sprzedać ten, ale czemu mi o tym nie powiedział? To ja w większości czasu tu mieszkam. To ja opłacam rachunki żeby nie musiał o tym myśleć. Zajmuje się tym domem, a on nie pisnął słowa. Jakby w ogóle go to nie obchodziło, a ja nie jestem małą dziewczynką i chciałabym wiedzieć o takich sprawach.
- Rozumiem.
Wysiadamy z samochodu i idę prosto do domu, a konkretnie do kuchni, gdzie znajduje się wino. Muszę odreagować zanim wybuchnę płaczem bez powodu. Szatyn już nie porusza tego tematu.
W poniedziałkowe popołudnie kurier przywozi sukienkę. Srebrne, duże pudło z mieniącym się napisem Elie Saab i wstążką. Wiedziałam, że projektant świetnie się spisze. Kreacja jest przepiękna.
- Wow - słyszę za plecami głos Roba. - Będziesz ślicznie wyglądać.
Z JFK taksówka zabiera nas do najpiękniejszego hotelu w Nowym Yorku, do The Pearl.
- Mamy rezerwację na nazwisko Leto - mówię do recepcjonistki.
- Poproszę pani dowód osobisty. Obsługa zaprowadzi Państwa do apartamentu. Bagaże zostaną niedługo dostarczone - podaje mi kartę magnetyczną. - Życzę udanego pobytu - uśmiecha się zerkając przy tym na Roberta.
- Kto to zarezerwował? - pyta szatyn
- Pewnie Shayla. 
Apartament jest przepiękny, elegancki i nowoczesny z widokiem na Cantral Park. Mężczyzna obejmuje mnie w talii. Trwamy tak dłuższą chwilę aż przerwa nam pukanie. Jakiś młody chłopak wnosi walizki i bardzo szybko się ulatnia, a my chwilę później wychodzimy na kolację. Po powrocie siadam na łóżku włączając telewizor. Robię się senna. W nocy zbyt długo nie spałam, a lot też się temu nie przysłużył.
- Kochanie, ktoś do Ciebie - szatyn łapie mnie za rękę. Niechętnie otwieram oczy i idę do salonu.
- Cześć, mam na imię Kayla.
- Aa tak, przepraszam.
- Musimy omówić kilka spraw. Umówiłam Cię na 13 z kosmetyczką i fryzjerką, przyjadą do hotelu. Około 18 będzie samochód. W razie pytań jestem pod telefonem, do zobaczenia później.
Wraz z wyjściem dziewczyny znika moje zmęczenie.
- Co chciałabyś dzisiaj robić?
- Zaskocz mnie - szeroko się uśmiecham. Przed południem wychodzimy z hotelu. Jestem podekscytowana i ciekawa jednocześnie. 
- Jestem wręcz przekonany, że nie byłaś nigdy na Statule Wolności, ale czas nam dzisiaj na to nie pozwoli.
Taksówka wiezie nas przez Brooklyn Bridge, a potem idziemy do parku znajdującego się tuż obok. Przewijamy się przez kilka muzeów i docieramy na Madison Square, gdzie jemy obiad.
- Jest dużo, wspaniałych miejsc, które chciałbym żebyś zobaczyła, ale musielibyśmy jechać na drugi koniec miasta, a nie chcę Cię męczyć. Wolałbym to robić w inny sposób - dodaje po chwili.
- Nie mam nic przeciwko - dwuznacznie się uśmiecham.
- To wracamy do hotelu?
- Tak od razu? - Mężczyzna w odpowiedzi kiwa głową. - No dobrze.
Zaraz po tym, gdy znajdujemy się w pokoju wzrasta napięcie między nami.
- I co ja mam z Tobą zrobić?
- A co byś chciał? - pytam zaczepnie.
- Ilość moich zachcianek względem Ciebie wzrasta z każdym dniem. - Czy ja powinnam o czymś wiedzieć, przelatuje mi przez myśl.
- Wiesz, że żadne dziwne zabawy nie wchodzą w grę. Nie lubię takich rzeczy.
- Wiem, wiem - kładzie mnie na łóżku i zaczyna całować...

- Jesteś piękna i bardzo Cię kocham - całuje mnie  w oba policzki.
- A tu? - dotykam palcem ust.
- Już - daje mi długiego buziaka.- Zachowuj się tam - mówi, gdy już wychodzę.
- Dobrze tato. Postaram się nie upić - rzucam przelotnie spojrzenie zamykając drzwi. Przed wejściem czeka samochód i Kayla. Kierowca otwiera mi drzwi, a ja wsuwam się do środka.
- Poradzisz sobie - dziewczyna puszcza mi oczko, gdy zatrzymujemy się pod Metropolitan Museum Of Art.
Wiem, że da się ominąć tego procesu, więc cierpliwie przechodzę przez czerwony dywan uważając na schodach. Następnie odpowiadam kilkanaście razy na te same pytania.
- Jared wysłał Cię na głęboką wodę? - koło mnie pojawia się Kanye West.
- Powiedzmy. Doszedł do wniosku, że poradzę sobie sama.
- Pewnie grają gdzieś.
- W Europie.
Rozmawiamy z Westem aż do momentu, gdy trzeba zająć wyznaczone miejsca. Kolacja jest zaplanowana co do minuty. Po trzech godzinach można dyskretnie się wymknąć. Wychodząc natykam się na Florence.
- Uciekasz?
- Tak. Wiesz faceta lepiej długo nie zostawiać samego.
- Rozumiem - całuje mnie w policzek.
Gdy docieram do pokoju hotelowego Rob oczywiście nie śpi.
- Czekasz na mnie?
- Yhym. Założyłem, że jeśli nie wrócisz do północy to idę spać, a tu taka niespodzianka - sadza mnie sobie na kolanach. - Jak się bawiłaś?
- W porządku. Mogłam wrócić dużo później, ale jakoś nie miałam ochoty - ściągam buty i zwijam się w kłębek na jego kolanach.
- Może pomogę Ci się rozebrać i się położysz.
Parę minut później jestem już w łóżku.
- Śpij - całuje mnie w skroń.
Następnego dnia po śniadaniu wpadam na pewien pomysł.
- Może pojedziemy do Twojej mamy - proponuję.
- Chcesz jechać do mojej mamy? Dobrowolnie? Co to za zmiana? - szeroko się uśmiecha.
- Skoro już nie ma nic przeciwko nam, a my tu jesteśmy, to możemy ją odwiedzić. Ucieszy się.
- Jeśli sama chcesz, to czemu nie.
W domu zastajemy tylko Caity.
- Pięknie wyglądałaś - mocno mnie przytula. - Tak myślałam, że wpadniecie - wprowadza nas do salonu. - Zrobię Wam kawę, mama zaraz wróci i tata już jest.
- Chyba będę musiał Ci podziękować - szepcze Robert.
- Chyba tak - poruszam brwiami.
- Dzień dobry - Charles wita się z nami. - Co tam u Was słychać? - patrzy znacząco na szatyna, jednak nie umyka to mojej uwadze.
- Jest dużo lepiej niż ostatnio jak tu byliśmy - odpowiadam ściskając chłopaka za dłoń.
- Jesteście silni, poradzicie sobie - dotyka naszych złączonych palców. Spływa na mnie nieopisane uczucie zrozumienia i wsparcia. Wiem, że gdyby cała rodzina Roberta wiedziała wspieraliby nas, ale też by nam współczuli i pocieszali, a tego bym nie zniosła. 
Spędzamy bardzo miły dzień, a ja zapominam o wszystkim, bo liczy się tu i teraz, a tu i teraz jest dobrze, jesteśmy szczęśliwi.




_______________________________

Troszkę mi się zeszło z tym rozdziałem. Jak zwykle napisany od dawna, ale teraz już myślę o następnym rozdziale i o tym co tam się wydarzy, więc myślę, że nie będziecie musieli na niego długo czekać. 
Dajcie znać co myślicie, buziaki.