27 kwietnia 2014

42. "Ty uważaj żebym Cię nie dopieścił zaraz."

W niedzielny wieczór tata poleciał do New Orleans, bo następnego dnia mieli kręcić kolejne sceny. Ja natomiast siedziałam w domu i strasznie się nudziłam. Nie byłam w stanie skupić się na pisaniu artykułu ani na niczym innym, więc usiadłam wygodnie na łóżku i włączyłam telewizor. Oglądanie powtórki mojego ulubionego serialu przerwał dzwoniący telefon od taty.
- Co tam? - odebrałam.
- Hej młoda. Mam prośbę, idź do mnie do pokoju, na biurku albo w pierwszej szufladzie powinna być taka czarna teczka.
- No mam - powiedziałam biorąc ją do ręki.
- Teraz podpisz pierwsze trzy kartki.
- A po co?
- Nie mam czasu teraz.
- OK, moment - złożyłam podpisy w pustych miejscach.
- I zanieś to Jamiemu.
- A powiesz mi co właściwie podpisałam?
- Takie dokumenty, nie umiem Ci wytłumaczyć. Ja o nich zapomniałem, a są bardzo ważne.
- Rozumiem. 
- Muszę kończyć, cześć.
- No pa.
Spojrzałam na kartki, ale nic z nich nie rozumiałam. Wzięłam teczkę  i poszłam do Jamiego.
- Trzymaj - podałam mu.
- Ooo dzięki - uśmiechnął się.
Wyszłam ze studia i wpadłam na Roberta.
- Co mój kotek taki roztargniony? 
- Jakoś tak.
- Blada jesteś, wszytko w porządku? - spytał. 
Nim zdążyłam odpowiedzieć zrobiło mi się ciemno przed oczami i nogi się pode
mną ugięły. Czułam tylko jak ktoś mnie obejmuje żebym nie upadła.
- Janette, Janette, Janette... - ktoś mną lekko potrząsnął. 
- Co się stało? - otworzyłam powoli oczy.
- Też się zastanawiam.
- I jak? - w pokoju zjawiła się Diana i Jamie.
- Kręci mi się w głowie. 
Poza tym, że wszystko wokół wirowało czułam, że robi mi się niedobrze. Zerwałam się z łóżka i wbiegłam do łazienki. Po chwili całe moje śniadanie wylądowało w muszli klozetowej. Podniosłam się powoli z posadzki i przemyłam twarz zimną wodą.
- Mogę? - Robert lekko uchylił drzwi. W odpowiedzi kiwnęłam głową. - Jest coś o czym powinienem wiedzieć? - spytał ze śmiertelna powagą, a mnie przeszły ciarki. W pierwszej chwili nie wiedziałam o czym mówi, ale potem dotarł do mnie sens jego pytania.
- Nie. Ja nie jestem w ciąży, ja nie mogę być w ciąży.
- Hej uspokój się - objął mnie. - Wiesz, że nie zawsze się zabezpieczaliśmy.
- Wiem, ale... - czułam, że serce podchodzi mi do gardła.
- Chodź położysz się. Ja niedługo wrócę - pocałował mnie w głowę.
Chłopak wyszedł, a po paru minutach w moim pokoju zjawiła się Diana. Robert wrócił po niespełna godzinie. 
- Gdzie byłeś?
- A aptece, trzymaj - podał mi test ciążowy.
- Nie - potrząsnęłam głową. - Nie chcę, a co jeśli...
- Będziemy nad tym myśleć jak poznamy wynik. Zrób - poprosił. 
Niechętnie wstałam i poszłam do łazienki. Zrobiłam i sięgnęłam po ulotkę. Wynik miał być po 3 minutach, które okazały się być najdłuższe w moim życiu. Po upływie czasu wróciłam do chłopaka i podałam mu test. Sama nie byłam w stanie sprawdzić jaki był rezultat.
- Sprawdzisz? - usiadłam obok niego.
- Nie jesteś w ciąży - mężczyzna spojrzał na mnie i się uśmiechnął, a ja odetchnęłam z ulgą.
- Wiesz jak się bałam.
- Szczerze to ja też - objął mnie. - Ale skoro nie jesteś w ciąży, to coś Ci musi być, bo zdrowe osoby tak nie mają.
- Zakręciło mi się w głowie tylko.
- Skarbie takie rzeczy nie dzieją się od tak - pstryknął palcami. 
- Nie pójdę do lekarza.
- Zrobisz to dobrowolnie albo zadzwonię do Jareda i wtedy już nie będzie miło.
- Robert no.
- Co jest? - do pokoju wszedł Shannon. - Jamie powiedział, że zemdlałaś.
- Nic mi nie jest.
- Czy to jest to co myślę? - wziął do ręki test, który leżał na łóżku. - Co oznacza ta jedna kreska? Nie mów, że jesteś w ciąży, bo Jared się wścieknie. 
- Nie jestem.
- To nie zmienia faktu, że zemdlałaś i zwróciłaś wszystko, co dzisiaj zjadłaś. Masz się zbadać.
- Popieram - powiedział perkusista.
- Nie. Już mówiłam.
- To dzwonię do Jareda - starszy Leto wyciągnął telefon. Po chwili usłyszałam - cześć braciszku, bo widzisz jest... - Nim zdążył dokończyć wyrwałam mu telefon z ręki.
- Co Ty do cholery wyprawiasz?!
- Przecież nie zadzwoniłem, ale zadzwonię jeśli się nie zgodzisz.
- Nie odpuście mi?
- Nie - odpowiedzieli równocześnie. 
- Jared ma takiego znajomego lekarza, poproszę żeby tu przyjechał. Nie bój się.
Po paru minutach Shannon wrócił.
- Powiedział, że niedługo przyjedzie, połóż się, co.
- Nie. Muszę na powietrze, bo znowu mi niedobrze - wyszłam na balkon i znowu zakręciło mi się w głowie.
- Trzymam Cię, spokojnie - Robert objął mnie w pasie.
Jakąś godzinę później przyjechał lekarz.
- Jestem Andrew Henderson.
- Janette.
- Panowie czy mógłbym zostać sam z pacjentką?
- Tak - odpowiedzieli krótko i wyszli.
- Co się dzieje? - spytał.
Opowiedziałam mu wszystko ze szczegółami.
- Denerwujesz się?
- Trochę.
- A i tak masz niskie ciśnienie - zdjął mankiet z mojej ręki.
- To chyba źle.
- Tak, ale coś wymyślimy - lekko się uśmiechnął. Zadał mi jeszcze parę pytań i zaczął się nad czymś zastanawiać.
- I co Panie doktorze?
- Zatrułaś się czymś. Mogło to być dzisiejsze śniadanie albo coś z wczoraj. Dbasz o siebie? Mam na myśli wysypianie się, zdrowe odżywanie i takie tam.
- No wie Pan różnie bywa.
- Taka młoda i nie szanuje swojego zdrowia - pokręcił głową.
- Szanuje, ale w granicach możliwości.
- Dobra, połóż się na brzuchu, zrobię Ci zastrzyk. - Na samą myśl się skrzywiłam. Nie wypadało protestować, więc posłusznie zrobiłam, to o co prosił. - Nie będę pchał w Ciebie tabletek z witaminami, więc jedz dużo owoców.
- Ale ja jem.
- To jedz dwa razy więcej. Wysypiaj się i nie pij tyle kawy - puścił mi oczko - i dobrze by było jakbyś 2-3 dni spędziła w łóżku.
- Dobrze, dziękuję.
- Radziłbym również zrobienie kompleksowych badań, bo może coś się kryje za tym zatruciem. Możesz być na coś chora. Nie chcę Cię straszyć, nie martw się. Zawsze lepiej się upewnić. Odpoczywaj.
Doktor zdążył wyjść, a w moim pokoju zjawił się Robert.
- I jak tam? - spojrzał na mnie. Było wyraźnie widać, że się martwił.
- Będzie ok. Jeszcze nie umieram.
- Potrzebujesz czegoś?
- Nie. Chce mi się tylko spać - pociągnęłam koc do góry. - Zostaniesz ze mną? - poprosiłam.
- Pewnie - położył się obok mnie i delikatnie przytulił.
- Robert, bo... ja wiem jak to zabrzmiało, wtedy gdy okazało się, że nie jestem w ciąży. Chciałabym mieć z Tobą dzieci gdzieś w przyszłości, ale teraz...
- Wiem. Myślę tak samo. Kiedyś przyjdzie odpowiednia pora. Teraz to by wszystko zmieniło, a jak narazie byśmy tego nie chcieli - usłyszałam.
Całe kolejne dwa dni spędziłam w łóżku zgodnie z zaleceniami i wszystko, co tylko chciałam miałam na zawołanie. Robert bardzo wczuł się w rolę. To było kochane z jego strony.
Przed weekendem zadzwonił tata.
- Hej. Jest tam Shannon gdzieś?
- Masz szczęście siedzi akurat na przeciwko mnie.
- To włącz na głośnik. Mam dla Was propozycję żebyście przyjechali we dwójkę do New Orleans w poniedziałek.
- Po co? Nie chcę widzieć Rayon.
- Nie o to chodzi. Pojedziemy do Bossier City. Poznasz trochę historii. 
- To zmienia postać rzeczy.
- Shannon?
- Nie mam nic przeciwko.
- No to super. Widzimy się w poniedziałek.
- Cześć.
Cieszyła mnie wizja wyjazdu do Louisiany. Chłopaki zawsze dużo opowiadali o swoim dzieciństwie, więc fajnie by było coś zobaczyć.
- Słyszałem, że mnie opuszczasz - powiedział Rob.
- Tylko na parę dni.
- Więc może byśmy spędzili weekend u mnie. Odwiozę Cię w niedzielę rano.
- Czemu nie - delikatnie sie uśmiechnęłam.
- Shannon mogę ja zabrać na weekend?
- A co mnie to - wzruszył ramionami. Widząc moją minę głośno się roześmiał - nie potrzebujecie mojej zgody przecież. Jedź jeśli chcesz - spojrzał na mnie. 
Zabrałam parę rzeczy i popołudniu już nas nie było.
- Gdzie Ty mnie przywiozłeś? - zapytałam, gdy samochód się zatrzymał.
- Zapomniałem Ci powiedzieć. Przeprowadziłem się.
- Kiedy? - spojrzałam na niego zaskoczona.
- W zeszłym tygodniu.
- Które to piętro? - rozejrzałam się wysiadając z windy.
- Ostatnie. Zapraszam - otworzył drzwi.
- Już mi się podoba - powiedziałam wchodząc do środka. Po prawej stronie stał nieduży stolik z ciemnego drewna, po lewej zaś wisiało ogromne lustro w czarnej oprawie, która świetnie kontrastowała z białą ścianą. Po prawej stronie łazienka, biało-granatowe kafelki oraz skład idealny, czyli wanna i prysznic. Następne drzwi to sypialnia, duża szafa zaraz koło wejścia i ogromne łóżko na środku, utrzymana w kolorze beżu i brązu z białymi elementami. Salon z oknem od podłogi aż po sufit, ciemno szara kanapa, szklany stolik telewizor na ścianie. Jadalnie ze stołem dla 4 osób i kuchni z białymi szafkami i wyspą. Trzy ostatnie pomieszczenia można było uznać za jedno podzielone na części. To mieszkanie było idealne.
- Tu jest świetnie.
- Też mi się podoba.
- Jest genialnie zaprojektowane.
- To prawda. Ta kanapa jest nowa?
- Tak, a czemu?
- Może warto by było ją przetestować - przygryzłam wargę.
- Bardzo subtelne to było - podszedł do mnie...
- Głodna jestem. Masz coś do jedzenia?
- Pełną lodówkę.
- Mogę pożyczyć? - sięgnęłam po jego dżinsową koszulę, która spoczywała na oparciu kanapy.
- Możesz, ale najpierw buziak.
Pocałowałam go i poszłam do kuchni. Zrobiłam szybko coś do jedzenia i wróciłam do Roberta.
- Wiesz...
- Hmmm? - spojrzałam na niego.
- Cieszę się, że tu jesteś. 
Mimowolnie się uśmiechnęłam na jego słowa. 
- Ja też się cieszę i to bardzo. Po tej całej sprawie z Frankiem myślałam, że ciężko będzie mi umawiać się z chłopakami i, że ciężko będzie mi się złamać żeby któremuś na coś więcej pozwolić albo żeby z którymś się przespać, ale pojawiłeś się Ty i przespaliśmy się ze sobą i nie miałam żadnej psychicznej traumy, to dużo dla mnie znaczyło. - Rob przyglądał mi się, a ja sobie zdałam sprawę, że nigdy nie powiedziałam mu o Franku. Tylko raz spytał mnie czy kogoś miałam, a ja się zacięłam i nic nie powiedziałam, a teraz... - Boże - zakryłam usta dłonią. - Przepraszam. Zapomnij o tym - wstałam.
- Nie, nie, nie - złapał mnie za rękę. - Wróć tutaj - posadził mnie obok siebie. - Opowiesz mi o co chodzi z tym chłopakiem.
- Nie.
- Dlaczego? Przecież sama przed chwilą zaczęłaś, więc dokończ.
- Nie.
- Boisz się? Nie masz się czego bać. - Pokiwałam twierdząco głową, czułam jak łzy napływają mi do oczu.
- Boję się co sobie pomyślisz i nie chcę Cię stracić.
- Nie bój się, nie zostawię Cię - pocałował mnie w głowę.
Westchnęłam głęboko i nie otwierając oczu zaczęłam opowiadać. Robert cały czas słuchał mnie uważnie i nawet na chwilę mi nie przerwał. Gdy skończyłam tylko mocno mnie przytulił.
- Zrozumiem, jeśli...
- Nawet nie waż się kończyć tego zdania. Byłaś młoda, bardzo młoda, a on to wykorzystał.
- Nie przeszkadza Ci to?
- Skarbie czemu miałoby mi to przeszkadzać. To normalne, że miałaś kiedyś chłopaka. Tak jakby Tobie przeszkadzały moje byłe dziewczyny.
- A dużo ich było?
- Od czasów liceum sporo, ale to nie są jakieś kosmiczne liczby.
- Spałeś ze wszystkimi?
- Nie, ze znaczną mniejszością. Widzisz, kiedy kochaliśmy się po raz pierwszy wiedziałem, że to nie jest Twój pierwszy raz mimo, że byłaś trochę wystraszona. Liczyłem, że kiedyś mi powiesz i dzisiaj sama się w to wpakowałaś.
- Zapomniałam, że nic nie wiesz.
- Jared wie?
- Yhym.
- Od dawna?
- Nie. Chociaż on się domyślał, bo sam mnie spytał, więc mu powiedziałam. Chciałam to zrobić setki razy, ale się tak strasznie bałam.
- Nie mów mi, że byłaś z tym tyle czasu sama.
- Kimberly wiedziała od początku. Gdyby nie ona, to nie wiem co by się teraz ze mną działo.
- Nie mów tak.
- Trudno było dojść do siebie po tym wszystkim. Przez dwa miesiące w ogóle się nie uczyłam, potem przyjechałam do LA. Tata tylko coś wspominał, że rozmawiał z dyrektorką i nic poza tym. Nie wiedziałam jak mam się w tym odnaleźć.
- Nie byłoby łatwiej gdybyś mu wtedy powiedziała.
- Nie wyobrażałam sobie tego i nie miałam pojęcia jak zareaguje. Mogę Cię o coś prosić? - zerknęłam na niego.
- Pewnie.
- Obiecaj mi, że mnie nie skrzywdzisz, że jeśli przestanie nam się układać, to się rozstaniemy jak ludzie albo jak sobie kogoś znajdziesz.
- Nie mógłbym Cię skrzywdzić. Za długo Cię znam i za długo znam Jareda żeby to zrobić, a poza tym bardzo Cię kocham i po co miałbym szukać kogoś innego jak mam taką śliczną, mądrą, zgrabną i seksowną dziewczynę. To byłyby grzech.
- Teraz to mi zasłodziłeś.
- Sama prawda kochanie. Idziemy spać - wziął mnie na ręce i zaniósł do sypialni.
Budząc się rano, leżałam w łóżku sama.
- Zrobiłeś śniadanie - szeroko się uśmiechnęłam wchodząc do kuchni.
- Trzeba czasem coś jeść.
Zjedliśmy i w tym samym momencie zadzwonił dzwonek.
- Otworzę - szatyn wstał.
- Siema stary - usłyszałam męski głos.
- Cześć.
- Przeszkadzam?
- Nie, wchodź.
Dobrze, że zdążyłam założyć bieliznę przeleciało mi przez myśl zanim chłopaki weszli do pomieszczenia.
- Moja dziewczyna Janette, mój kolega Cris - Robert nas sobie przedstawił.
- Cześć.
- Hej - odruchowo poprawiłam koszulę żeby nie odkrywała więcej niż ten chłopak powinien zobaczyć.
- Trzymaj - Robert podał mu płytę CD.
- Dzięki i sorry, mogłem zadzwonić.
- Nic się nie stało.
- To cześć. Miło było Cię poznać - uśmiechnął się i wyszedł.
- Przepraszam za niego.
- Nie ma za co - machnęłam ręką.
Resztę dnia spędziliśmy obijając się i oglądając telewizję. Wstając w niedzielę rano miałam złe przeczucia co do tego która jest godzina.
- Robert czy Ty czasem nie miałeś mnie rano zawieźć do domu?
- Miałem, ale tak słodko spałaś. Co to za różnica 9 czy 14. - Pokręciłam z dezaprobatą głową i zeszłam z łóżka. W kuchni czekała na mnie kawa.
- Nie jesteś na mnie zła mam nadzieję - objął mnie delikatnie w pasie.
- Nie. Nie mam powodu - pocałowałam go w policzek.
Będąc popołudniu w domu od razu zaczęłam się pakować. Jutro w południe mieliśmy lecieć do New Orleans.
- Gotowa? - do mojego pokoju wszedł Rob.
- Ale na co?
- Pytam czy jesteś spakowana. Shannon prosił żebym Was zawiózł.
- Naprawdę? - zmrużyłam oczy. 
- Naprawdę. Chodź - wyciągnął rękę w moją stronę. Zabraliśmy walizkę i pojechaliśmy po Shannona, który jak zawsze nie był gotowy.
- Jeszcze minutka.
- W ciągu Twojej minutki, to ja bym zdążyła kawę wypić. - Robert cicho się zaśmiał.
- A Ty czemu nie stoisz po mojej stronie? - perkusista spojrzał na niego z wyrzutem.
- Bo mi się potem od niej oberwie.
- Oj Greenwood nie tak Cię wychowałem, żeby się dziewczyny bać?
- Spadaj.
- Ej! Czas Ci płynie - wskazałam na zegarek. - Będziecie dyskutować jak będziemy na miejscu.
Po kilkunastu minutach wyjechaliśmy od Shannona. Na lotnisku byliśmy 10 minut przed rozpoczęciem odprawy.
- Będę za Tobą tęsknił - Robert mnie objął.
- Ja za Tobą też.  Na szczęście to tylko parę dni. - Popatrzyliśmy na siebie jeszcze chwilę i zaczęliśmy się całować.
- Co Wy robicie? Tu jest pełno ludzi zaraz ktoś Wam zrobi zdjęcie.
- Co mówiłeś? - zerknęłam na perkusistę.
- Młoda - pogroził mi palcem. - Chodź.
- Moment - pocałowałam chłopaka jeszcze raz. - Pamiętaj o Roxy.
- Będę. Idź - uśmiechnął się.
- Pa.
Shannon patrzył na mnie jakby chciał mnie zamordować.
- Nie złość się, bo Ci się zmarszczki zrobią.
- Powinnaś powiedzieć Jaredowi o tym, że byłaś chora - zaczął starszy Leto, gdy siedzieliśmy już w samolocie.
- Nie, bo będzie się martwił.
- Lepiej żeby w razie czego wiedział. Nie musisz mu mówić, że myślałaś... no wiesz.
- Dobrze powiem mu.
Miałam tylko nadzieję, że na mnie nie nakrzyczy.
W New Orleans byliśmy przed 16 i prosto z lotniska pojechaliśmy na plan Dallas Buyers Club. Czekaliśmy w ciszy, którą przerwał Shannon.
- Patrz, Twoja mamuśka idzie. - Serce mi się zatrzymało na jego słowa. Odwróciłam się i zobaczyłam tatę. Shannon wybuchł śmiechem, a ja miałam ochotę go zabić.
- Jesteś tak nieprawdopodobnie głupi, że to jest nie do opisania. 42 lata na karku, a rozum jak u 6-latka.
- Ej, ej co się dzieje? - wokalista stanął koło nas.
- Masz brata idiotę, który na moje nieszczęście jest moim wujkiem i nieliczną rodziną jaką posiadam.
- Co znowu zrobiłeś? - tata spojrzał na niego.
- Mały żarcik, a ta od razu wpada w furię.
- Kurwa Shannon to nie było śmieszne.
- Czyżbyś mój najdroższy bracie wszedł w temat Jennifer?
- Tak, a to jest jakieś zakazane?
- Zrozum, że to nigdy nie był dobry temat do żartów, a szczególnie teraz, gdy po 17 latach zjawiają się u mnie jej rodzice. Wierz mi będzie bardzo nieśmiesznie jak będzie trzeba się z nimi sądzić.
- Przepraszam. Nie chciałem - kucnął przede mną.
- Możemy jechać - powiedziała Shayla.
- OK. Chodźcie - brunet rzucił do nas.
Niedługo po przyjeździe do hotelu poszliśmy na kolację.
- Młoda przepraszam. Nie gniewaj się już - perkusista rzucił mi błagalne spojrzenie.
- Nich Ci będzie, ale daj mi spokój już. Tato jak wyglądają jutrzejsze plany? - zmieniłam temat.
- Lecimy rano do Shreveport, a stamtąd jedziemy do Bossier. Przeproszę Was i pójdę do siebie - wstał od stołu.
- Wszystko z nim ok? - spojrzałam na Emmę.
- Jest zmęczony. To był ciężko dzień na planie.
- Nie martw się - dodała McGhee.
Trudno było się nie martwić zważając na fakt, że tata wyglądał fatalnie, ale mocno wierzyłam, że wie co robi. Przed 11 byliśmy już w Shreveport. Droga wynajętym samochodem do Bossier City trwała jakieś 15 minut. 
- Koniec wycieczki - Shannon zatrzymał się na podjeździe jednego z domów. Klasyka lat 50-tych, no i był w świetnym stanie.
- Jest Wasz? - spytałam.
- Tak. Mama chciała go sprzedać, ale jej nie pozwoliliśmy.
- Gdyby chciała to zrobić jak byliśmy mali, to nikt by jej nie powstrzymał, ale że przypomniała sobie o tym parę lat temu, to powiedzieliśmy, że chcemy go zatrzymać - dodał starszy Leto.
- Na co Wam on?
- Sentymenty. Shannon masz klucze?
- Już otwieram.
- Cieszycie się jakbyście mieli otworzyć prezenty na Gwiazdkę - zauważyłam.
- Wiesz jak dawno nas tu nie było? Jakieś 30 lat. Spędziliśmy tu jedne z lepszych lat naszego dzieciństwa.

Jared

- Potem już zbyt kolorowo nie było - dodałem.
- Na zjazdach hipisowskich było bardzo kolorowo - powiedział brat. 
- Wszystko jest tak samo jak wtedy, gdy wyjeżdżaliśmy.
- Mama kazała nam spakować tylko najpotrzebniejsze rzeczy, więc wszystkie nasze zabawki zostały jak Mr. Bunny - Shannon rzucił mi mojego pluszaka.
- Wiecie, że jesteście uroczy - Janette oparła się o drzwi i nam się przyglądała.
- Chodźcie na górę.
- Uważaj na... - nim dokończyłem brat wszedł na schody i wpadła mu noga - ... na zepsuty stopień.
- Taaa pewne rzeczy się nie zmieniły.
- Mieliście tabliczki z imionami? - dziewczyna wskazała na drzwi.
- Czego my nie mieliśmy - poruszyłem brwiami.
- Ojca - Shannon zripostował moją wypowiedź i się roześmialiśmy. 
- To chyba rodzinne, Wy nie mieliście taty, ja nie mam mamy. 
- Zapraszam do moje królestwa - otworzyłem drzwi.
- Tatoo, bawiłeś się lalkami? - Janette trzymała w rękach lalkę. Perkusista wybuchnął głośnym śmiechem. Przypominając sobie historię związaną z tym przedmiotem też się uśmiechnąłem.
- Sąsiedzi mieli córkę trochę młodszą od nas. Często się z nami bawiła - wytłumaczyłem.
- Nie zapomnij dodać, że chowałeś tę lalkę za każdym razem jak ona miała iść do domu.
- To było celowo żeby tu przychodziła.
- Jared mając 9 lat zabujał się w 7-letniej dziewczynce o imieniu Elizabeth. 
- Czyli od małego taki byłeś - zaśmiała się. - A myślałam, że to przyszło w raz z rozwojem Twojej kariery.
- Ładna była po prostu.
Potem przeszliśmy do pokoju Shannona. Oglądając dom i wspominając czas nam szybko płynął, więc nim się zorientowaliśmy było popołudnie.
- Myślisz, że jeszcze tu mieszka? - spytałem brata wskazując na sąsiedni budynek.
- Chodźmy sprawdzić.
Dzwoniąc dzwonkiem mieliśmy nadzieję kogokolwiek zastać. Drzwi otworzył nam starszy mężczyzna.
- Mr. Thorton! Pamięta nas Pan jeszcze? - zapytałem.
- Jared, Shannon wchodźcie, a to jest? - wskazał na Janette.
- Moja córka, Janette.
- Miło mi Pana poznać.
- Siadajcie. Co Was tu sprowadza?
- Postanowiliśmy zobaczyć czy coś się zmieniło. Dawno nas tu nie było.
- To prawda. Proszę - postawił przed nami filiżanki z herbatą.
- Gdzie Pani Margery?
- Moja kochana Margery opuściła mnie 6 lat temu.
- Bardzo mi przykro.
- Tęsknię za nią, ale się przyzwyczaiłem. Dobrze, że Elizabeth ciągle ze mną jest.
- Elizabeth wciąż tutaj mieszka? 
- Tak. Powinna niedługo wrócić. Pojechała po Melissę do szkoły.
Czyli Elizabeth ma córkę, więc pewnie ma i męża. 
- Tato - strzeliły drzwi wejściowe - co to za samochód stoi na podjeździe u Bryantów? - weszła do salonu.
- Nasz - Shannon bezczelnie się uśmiechnął.
- Cze-e-eść. Fajnie Was widzieć.
- Mamy gości, którzy mam nadzieję zostaną na obiedzie - powiedział Ted.
- Chyba nie warto protestować.
Shannon uciął sobie pogawędkę z Tedem, Janette poszła odebrać telefon, więc postanowiłem udać się do Elizabeth.
- Hej.
- No co tam? Co Was tu sprowadza? - spytała.
- Kręcę film w New Orleans. Wiem, że lepszej okazji już nie będzie żeby odwiedzić stare kąty i pokazać to Janette.
- Gdzie masz matkę tej ślicznej dziewczyny?
- To jest dobre pytanie - uśmiechnąłem się. - A Ty, gdzie ojciec Melissy?
- Masz na myśli mojego męża? - pokazała mi palec z obrączką. - Pracuje w armii, obecnie jest na misji, a ja tylko czekam aż przyślą go w plastikowym worku i ile cokolwiek przyślą - powiedziała z ironią.
- Nie układa się Wam?
- Po którymś razie, gdy umierałam o niego ze strachu poprosiłam żeby został, ale nie posłuchał, więc wiesz. Całe szczęście, że mamy tylko jedno dziecko. Zmieniając temat, to nigdy bym nie pomyślała, że chłopak, który kradł mi każdego dnia tę samą lalkę zostanie światowej sławy aktorem i będzie miał rockowy zespół. Gratuluję.
- Dzięki. Ja wtedy też nie przypuszczałem. Wiedziałaś o lalce?
- Może i miałam 7 lat, ale myślałam trochę. Obiad! - krzyknęła.
Zjedliśmy i przed wieczorem pojechaliśmy do hotelu. Następnego dnia znowu zjawiliśmy się w naszym starym domu w celu zabrania kilku rzeczy, chociaż znając siebie i Shannona wiedziałem, że będzie to więcej niż jeden karton.
- Zabierzecie to do Los Angeles i to będzie tak się poniewierało tam? - spytała Janette.
- Szczerze? Pewnie tak.
- Jak może leżeć tu, to może też równie dobrze leżeć tam - dodał Shannon.
- Nic nie mówię. A pro po, to gdzie są moje zabawki?
- W piwnicy. Czekają aż będziesz miała dzieci.
- Ty uważaj co mówisz - ostrzegł perkusista. 
Spakowaliśmy dwa pudła do samochodu i wyszliśmy do ogrodu. Nadal stała tan ta biała metalowa ławeczka.
- Czy ktoś składał zamówienie na kawę? - brat się uśmiechnął, a zastanawiałem się gdzie zniknął. - Dla Ciebie oczywiście zielona herbata.
- Dzięki.

- Wasz tata nie żyje, tak?
- Tony zmarł 2-3 lata po tym jak od nas odszedł.
- A ten drugi?
- Mama poznała Carla jak pojechaliśmy na Alaskę. Adoptował nas. Byli ze sobą parę lat, ale on też zmarł - powiedziałem.
- A co z dziadkami?
- Przeprowadzili się do Texasu. Dziadek Willie zmarł pod koniec 1994. Jakieś dwa miesiące wcześniej zdążyłem mu powiedzieć, że będę miał dziecko. Pamiętam powiedział, że będę świetnym ojcem, bo wiem jakich błędów nie popełniać. Ruby była najlepszą kobietą na świecie. Pomogła mi bardzo, bo trochę się Tobą zajmowała, ale z czasem robiło się to zbyt kłopotliwe, bo nie była już młoda.
- Polubiłabyś ją. Mama dostawała taki ochrzan od niej o to, że nie chce pomóc Jaredowi przy Tobie no i, że nie tak ją wychowała i takie tam.
- Dla niej to było nie do pojęcia, że można tak robić i z resztą nie tylko dla niej. Kłócę się z mamą o Ciebie od tamtego momentu, gdy Jennifer odeszła i nadal nie wiem o co jej chodzi. Tyle lat, a ona nie potrafi mi powiedzieć. 
- Włączyła jej się jakaś schiza i nic nie poradzisz.
- Możemy zmienić temat, bo jest to drugi zaraz po Jennifer, który doprowadza mnie do szału. Gdzie są pochowani dziadkowie?
- W Friendswood w Texasie. W sumie to tam też nas dawno nie było.
- No niestety. Braciszku, bo młoda miała Ci co powiedzieć, ale wnioskuję, że jeszcze tego nie zrobiła. 
- Zamknij się! - Janette spojrzała morderczym wzrokiem na mojego brata.
- O co chodzi?
- Nic ważnego.
- Janette - zmusiłem ją do spojrzenia na mnie - powiedz mi. 
- No bo zemdlałam parę dni temu i wymiotowałam, był u mnie ten lekarz Andrew, ale wszystko jest dobrze już.
- Od tak się takie rzeczy nie dzieją. Co powiedział? - spytałem, ale nie uzyskałem odpowiedzi. - Jak wolisz, mogę do niego zadzwonić.
- Ogólnie to się czymś zatrułam, ale kazał mi się nie przemęczać i dostarczać organizmowi dużo witamin. Tylko się nie przejmuj.
- No widzisz, tak to jest zostawić Cię samą.
- Przecież nic się nie stało.
- Ale mogło.
- Nie dramatyzuj. To nie ja schudłam to jakiegoś głupiego filmu.
- Oboje powinniście zacząć o siebie dbać, a nie będziecie się licytować. Nie zachowujcie się jak dzieci.
Shannon miał rację.
- Mamy jakieś plany jeszcze? - brunetka spojrzała na nas po kolei.
- Raczej nie. W piątek rano muszę być na planie, więc jutro musimy wracać.
- OK - perkusista wstał kierując się do samochodu.
- Nie uważacie, że powinniście się pożegnać? Jak znowu przyjedziecie, to tego starszego Pana może już nie być - Janette nas zatrzymała.
- Powinniśmy - przyznałem jej rację.
- Wejdźcie - Ted - przywitał nas z uśmiechem.
- Wyjeżdżamy i chcieliśmy się pożegnać.
- Brakowało nam Was tu. Twój tata i wujek byli strasznymi rozrabiakami - zwrócił się do brunetki.
- Do tej pory tacy są.
- Miło było Was zobaczyć. Trzymajcie się. 
- Niech Pan uważa na siebie.
- Mówisz jak moja córka - zaśmiał się. - Szkoda, że jej nie ma, pewnie też chciałaby się z Wami pożegnać - gdy skończył mówić do domu weszła Elizabeth. - Dobrze, że jesteś, bo chłopaki wyjeżdżają.
- Już? - spytała zaskoczona, a brat się cicho zaśmiał.
- Muszę wracać na plan.
- Dobrze było Was zobaczyć - uściskała wszystkich.
- Ciebie też. Do widzenia.
- Możemy jeszcze trochę zostać, jeśli chcesz - perkusista poruszył brwiami.
- Nie przesadzaj, to było dawno temu.
Do hotelu wróciliśmy wieczorem. Następnego dnia przed południem byliśmy w New Orleans.

- Kiedy to kończycie? - spytała Janette.
- Na dniach. Przynajmniej reżyser tak mówi.
- Najwcześniejszy samolot jest jutro o 18 - Emma zwróciła się do Janette i Shannona.
- Pięknie.
- Może pójdziecie ze mną na plan?
- Nie wiem czy moja psychika to zniesie - powiedział brat. 
- Nie musicie zostawać po charakteryzacji.
- Możemy iść, bo jestem ciekawa.
Zjawiając się z samego rana na planie, na miejscu był już Matthew.
- Siema. Jak tam stare śmieci? - spytał.
- Dobrze. Wszystko jeszcze stoi. Jak Camila? 
- Wygląda jakby miała zaraz urodzić, ale to jeszcze nie czas - zaśmiał się. - Zagroziła, że jeśli zacznie rodzić, a mnie nie będzie, to się ze mną rozwiedzie.
- Przecież dopiero wzięliście ślub.
- Mam nadzieję, że żartowała. To Twoja Janette? - wskazał na brunetkę odwróconą tyłem.
- Tak - kiwnąłem głową.
Matthew podszedł do niej powoli, już wiedziałem co chce zrobić.
- Boo! - dziewczyna aż podskoczyła.
- Boże...
- Nie, Matt w zupełności wystarczy. Cześć - przytulił ją. - Czyżbyś zechciała poznać Rayon?
- Nie, nie jestem na to gotowa.
- A Tobie jak się układa życie z Rayon?
- Wybornie, ale Jared w szpilkach i sukience nadal jest Jaredem.
- Kogo tu na plan przyniosło.
- Jennifer, hej - dziewczyny się uściskały.
- O czym rozmawiacie? - zapytała Garner.
- Matt nie dostrzega seksapilu w Rayon. Stwierdził, że nawet jak jestem ubrany jak kobieta to i tak jestem dla niego Jaredem. To smutne - przyłożyłem sobie dłoń do piersi.
- Ty uważaj żebym Cię nie dopieścił zaraz - McConaughey wskazał na mnie palcem.
- Ale nie zrobisz mi krzywdy?
- A Wy znowu swoje - Jennifer pokręciła głową.
- Nie pamiętam filmu na którego planie bawiłem się tak dobrze jak tu z Jaredem - powiedział Matt.
- Jest Pan proszony do charakteryzacji - powiedziała dziewczyna z obsługi.
- Muszę Was niestety opuścić - wstałem.
- Nie zapomnij o czerwonych tipsach - zawołał Matt.
- Don't worry darling. Mam to pod kontrolą - odpowiedziałem. 
- Tato - usłyszałem głos córki.
- Dziecko moje kochane. Zapomniałem o Tobie. Chodź - złapałem ją za rękę. - Gdzie jest Shannon?
- Poszedł po kawę i zniknął. Jak masz iść na tą charakteryzację, to może ja poszukam Shannona i będziemy się zbierać.
- No jak chcesz - mocno ją przytuliłem. - Będę w domu najpóźniej w środę. Uważaj na siebie.
- Ty też - pocałowała mnie w policzek.

Janette

Pożegnałam się z tatą i ruszyłam szukać perkusisty. Znalazłam go po kilkunastu minutach w towarzystwie jakieś ładnej dziewczyny.
- Szukałam Cię - podeszłam do nich.
- To pa, fajnie było Cię poznać - słodko się uśmiechnęła.
- Ciebie też.
Uniosłam jedną brew do góry przyglądając mu się z zaciekawieniem.
- No co?
- A czy ja coś mówię. Możemy się zbierać. 
- To dobrze. Mam ochotę na kawę.
- Przecież po nią poszedłeś - zauważyłam.
- Ale jak się domyślasz nie dotarłem tam.
Z planu dotarliśmy taksówką do centrum miasta i do jednej z miejscowych kawiarni.
- Podwójne espresso i latte - perkusista złożył zamówienie.
- Właśnie, bo nie pytałam. Jak tam randka z Larą? - poruszyłam brwiami.
- Udana i to nawet bardzo.
- Nie chcę wiedzieć więcej.

- Dobrze, że jesteś szczęśliwa z Robertem. To dobry chłopak.
- Jest świetny. 
- W łóżku też? - zapytał szeptem.
- A co Cię to obchodzi?
- Ciekawość.
- Też - odpowiedziałam.
- Nie wierzę, że moja mała bratanica wyprawia takie rzeczy. Przecież - przerwał na widok kelnerki. - Dziękuję. Przecież nigdy bym nie pomyślał, że będziesz odstawiała takie numery.
- Zawsze miałam w podświadomości, to że niektórych rzeczy nie powinnam robić, ale potem coś pękało we mnie wszystko samo się działo. Dobrze, że tata nie zwariował ze mną po tym wszystkim.
- Jared bardzo Cię kocha. Jesteś dla niego najważniejsza i co byś nie zrobiła zawsze tak będzie. Fakt wkurzy się, nakrzyczy na Ciebie, walnie Ci gadkę żebyś zrozumiała swój błąd i robi to, bo Cię kocha i nie chce żebyś sobie zmarnowała życie, a jesteś jeszcze młoda i o pewnych rzeczach możesz nie mieć pojęcia. On stara się żebyś była szczęśliwa, żeby niczego Ci nie brakowało. Jest ojcem i matką w jednym. Nie wymaga od Ciebie za dużo, bo wtedy byś go znienawidziła i byście chyba oszaleli. Wierz mi, że gdyby nie to, że był uparty i kochał Cię zanim się jeszcze urodziłaś, to nie wiem czy byś tu teraz była.
- W pełni się z tym zgadzam. Jest najlepszy. Zawsze jak coś zrobię, to jestem przekonana, że jedyne co będzie jak się o tym dowie, to krzyk, ale ostatnio rozmawia ze mną w taki sposób, że nie jestem w stanie Ci tego opisać.
- Krzykiem nie da się rozwiązać problemów. Tylko rozmowa i to jeszcze taka, która zapewni, że nie masz się czego bać jest dobra.
- Właśnie tak się ostatnio zachował. Totalnie mnie zaskoczył, mimo że nigdy tak naprawdę nie krzyczał na mnie.
- Jared Cię traktuje jak dorosłego człowieka. W końcu za 2,5 miesiąca będziesz miała 18 lat. 
- Będzie mi więcej wolno? 
- Nie licz na to. Chodź, bo późno już jest.
Zapłaciliśmy i spacerem wróciliśmy do hotelu. Około 22 wylądowaliśmy na LAX. W domu byliśmy po 23.
- Jestem głodny - perkusista otworzył lodówkę.
- Ty jesteś wiecznie głodny. Jak będziesz coś szykował, to ja też chcę.
Po kilkunastu minutach zajadaliśmy się kanapkami w których znajdowało się chyba wszystko.
- Dobre było.
- Wszystko co robię jest dobre. Ty sprzątasz.
- Posprzątam, ale jutro.
Jedyną rzeczą o jakiej marzyłam było zagrzebanie się w mojej pościeli i pójście spać. Co też zrobiłam wchodząc do pokoju.


________________________________________________________________

Witam.
Rozdział miał być 2 tygodnie temu, ale jak zwykle złapałam opóźnienie związane z przepisywaniem go. Osobiście bardzo mi się on podoba, bo zawarłam w nim to co chciałam. Liczę, że Wam też się spodoba. Czekam na opinie i komentarze. Pozdrawiam :)