20 września 2015

51.1 "Chcę tylko żeby było jak dawniej..."

Odkąd wróciłam do domu chłopaki nie spuszczali mnie z oczu. Robert nawet bał się zostawić mnie samą w łazience, gdy brałam prysznic. W związku z tym nie miałam zamiaru mówić im wcześniej o koncercie na który chciałam iść. Bilety miałam od dawna i nie zamierzałam rezygnować.
- Robert, bo... - zaczęłam niepewnie, gdy jedliśmy śniadanie. Taty nie było, więc musiałam to wykorzystać.
- Co tam? - Podałam mu bilety, które ukryłam pod czasopismem leżącym na stole. Szatyn westchnął nie wiedząc co powiedzieć. - Uważasz, ze czujesz się na tyle dobrze żeby iść na ten koncert?
- Tak. Nie chcę siedzieć cały czas w domu.
- A jak coś Ci się stanie?
- To będzie mój problem.
- Wierz mi nie tylko Twój.
- No proszę Cię.
- I tak samej bym Cię nie puścił. Jared wie?
- Nie - kręcę głową.
- A powiesz mu?
- A muszę?
- Kochanie, to Twój tata. On bardzo się o Ciebie martwi.
- W takim razie powiem mu jak wróci, ale wstawisz się za mną? - spytałam.
- Wolałbym żebyś została w domu. Wyszłaś ze szpitala niecałe dwa tygodnie temu i będziesz latać po koncertach. Chociaż widzę też, że Ci na tym zależy, więc zrobię, co w mojej mocy żeby przekonać Jareda.
Nim skończyliśmy jeść wrócił tata. Bez zbędnego owijania od razu przeszłam do rzeczy.
- Bardzo dawno temu kupiłam bilety na koncert i on jest dzisiaj.
- I co w związku z tym? - wokalista spojrzał na mnie.
- Idziemy razem z Robertem.
- Chyba za mocno uderzyłaś się w głowę w tym wypadku.
- Nie zatrzymasz mnie w domu. Chcę iść i pójdę. Nie potrzebuje Twojej zgody.
- Młoda...
- Jared, daj spokój - odezwał się szatyn, a ja w tym samym momencie wyszłam.
- Pewnie jest na mnie wściekły - powiedziałam widząc Roba opierającego się o framugę drzwi prowadzących do garderoby.
- Użyłbym określenia zmartwiony.
- Zdaję sobie sprawę, że nie powinnam nigdzie wychodzić, ale...
- Spokojnie, ja wiem - przytulił mnie.
Koncert z serii Armin Only był niesamowity. Mogłam śmiało powiedzieć, że to było jedno z lepszych show na jakich byłam.
- Jak się czujesz? - spytał mężczyzna, gdy wyszliśmy przed budynek.
- Super - lekko się uśmiechnęłam.
- Rozbieraj się i do łóżka - zarządził, gdy tylko dotarliśmy do jego mieszkania.
- Tak jest - pocałowałam go w policzek.
Budząc się nie wiedziałam, która jest godzina, ale coś mi mówiło, że chłopak specjalnie mnie nie budził. Czmychnęłam do łazienki, a potem się ubrałam. Wchodząc do kuchni oparłam się o wyspę patrząc, co robi.
- Długo tu stoisz? - spytał, gdy się w końcu odwrócił.
- Chwilę. Lubię patrzeć jak coś robisz w kuchni - uśmiechnęłam się.
- Mam nadzieję, że jesteś głodna - postawił talerz z tostami na stole.
- Nie wypada odmówić - usiadłam krzywiąc się, te żebra mnie wykończą.
- Wszystko ok? - na jego twarzy malowała się troska.
- Tak. Pożyczyłam sobie Twoją bluzę.
- Zauważyłem.
Po śniadaniu posadził mnie przed telewizorem, przykrył kocem i wręczył kubek z kawą.
- Mogę zostawić Cię samą na godzinę lub dwie?
- Pewnie, a gdzie idziesz?
- Muszę jechać do pracy. Obiecuję, że niedługo wrócę. Jak coś, to dzwoń - pocałował mnie.
Do domu wróciłam we wtorek. Tata organizował jakiś czat dla Echelonu więc miałam spokój.
- Jesteś na mnie zła? - spytał, gdy siedziałam na tarasie.
- Nie, ale zrozum, że nie możesz mi niczego zabraniać, bo ja i tak zrobię po swojemu. Martwisz się, bo jestem Twoją jedyną córką i wyobrażam sobie, co czułeś, gdy zadzwonili ze szpitala...
- Skoro rozumiesz, to czemu nie możesz po prostu według zaleceń tych wszystkich lekarzy poleżeć w łóżku. To był naprawdę poważny wypadek i miałaś dużo szczęścia, że przeżyłaś.
- Nie rozmawiajmy już o tym. Mam dość - wstaję z leżaka.
- Przepraszam. - Słyszę zanim wchodzę do środka.
Popołudniu zjawił się Shannon, co przypomniało mi o wizycie policjanta parę dni temu, który mówił, że motocykl można odebrać z policyjnego parkingu.
- Parę dni temu był tutaj śledczy i Twój motor można odebrać - mówię trochę zdenerwowana.
- To pojadę od razu, a Ty się nie stresuj. Nie jestem zły ani nic, spokojnie - całuje mnie w głowę. - Chcesz jechać ze mną?
- Tak. Tylko wezmę kurtkę.
Na miejscu trzeba dopełnić kilku formalności.
- Proszę podpisać tu, tu i tu - policjant wskazał miejsca w dokumentach. - Kolega pana zaprowadzi.
Na miejscu czeka już znajomy Shannona i laweta. Po zobaczeniu motoru jestem przerażona.
- Nie wierzę, że przeżyłam ten wypadek.
- Miałaś kask na szczęście, a Ducati uderzyło w betonową barierkę, dlatego tak wygląda. Nie mówił Ci nikt o tym?
- Nie. Ten facet ostatnio mówił o przyczynach wypadku, zakończeniu śledztwa i o tym, że będzie tylko grzywna do zapłacenia.
- Dobrze, że Ci prawa jazdy nie zabiorą - pokrzepiająco się uśmiechnął. - Cześć Paul - perkusista się przywitał. - To jest Janette moja...
- Dziewczyna? - mechanik poruszył brwiami.
- Moja bratanica - Leto dokończył.
- Bardzo mi miło - podał mi dłoń.
- Mnie również - lekko ją uścisnęłam.
- Co Ty z tym cackiem zrobiłeś?
- To akurat nie ja. Myślę, że nie ma sensu tego składać. Sprzedaj co się nadaje, a potem daj mi znać.
- Nie ma sprawy, jak sobie życzysz.
- Naprawdę przepraszam.
- Młoda przestań. Nie masz za co mnie przepraszać. Cieszę się, że żyjesz i nic innego się nie liczy, a już na pewno nie kupa żelaza. Daj spokój - łapie mnie za rękę.
Parę dni później zjawia się Kimberly.
- Tak się cieszę, że Cię widzę - rzuca się na mnie.
- Hej, powoli mam pęknięte kilka żeber - powiedziałam krzywiąc się.
- Przepraszam. Jak się czujesz?
- Fizycznie czy psychicznie? Chodź - złapałam ją za rękę i zaprowadziłam do swojego pokoju.
- Co się dzieje? - zapytała.
- Ja... byłam w ciąży - wydusiłam po kilku długich minutach.
- Jak to? Czemu nic nie mówiłaś? I co znaczy byłam? - dziewczyna jak zwykle zadała milion pytań.
- Nie wiedziałam, że byłam, a przez ten wypadek straciłam ciążę. - Zdziwiło mnie z jakim spokojem to powiedziałam.
- Tak mi przykro - przytuliła mnie. - Radzisz sobie?
- Nie, ale nie mam już siły płakać.
- A Robert?
- Stara się mi pokazać, że jest dobrze, ale okłamuje samego siebie. Wiem, że musi być mu strasznie ciężko, ale nie potrafię z nim jeszcze o tym rozmawiać. Cieszę się, że przyjechałaś - uśmiechnęłam się, a ona spuściła wzrok. - Co?
- Twój tata zadzwonił żebym przyjechała. Mówiłam mu, że Ty nie chciałaś, ale skoro zadzwonił - wzruszyła ramionami.
Flowers została u mnie do wieczora, a potem w ekspresowym tempie zniknęła.
- Lecę, bo widzę, że jesteś zmęczona. Dzwoń jak coś - pocałowała mnie  w policzek.
- Dzięki.
Po jej wyjściu do pokoju wszedł szatyn.
- Idziesz spać czy chcesz wziąć prysznic?
- Mogę iść pod prysznic, ale tylko z Tobą.
- No dobrze - wyciąga rękę pomagając mi wstać z łóżka. - Tylko proszę się do mnie nie dobierać.
- Pamiętam, że mi nie wolno - odpowiedziałam.

Miesiąc po wypadku mam wizytę kontrolną u dr Finke.
- I jak się czujesz?
- Chyba w porządku.
- Chyba? - oderwał wzrok od mojej karty.
- Nie boli, jeśli o to chodzi.
- Wszystko jest w porządku - powiedział po badaniu. - Wzięłaś wszystkie leki tak jak Ci rozpisałem?
- Tak. Panie doktorze, a mogę już, no wie pan.
- No wiem. Nie ma przeciwwskazań, ale musicie być ostrożni i pamiętać o zabezpieczeniu.
- A nie mogłabym wrócić do brania pigułek?
- Będziesz mogła, ale jeszcze nie teraz. Muszą się uregulować poziomy hormonów. Trzeba trochę poczekać.
- Rozumiem.
- Cieszę się, że o to pytasz, bo to znaczy, że jest już lepiej.
- Też mi się tak wydaje - uśmiechnęłam się.
- To chyba wszystko. Uważaj na siebie.
- Dobrze. Do widzenia - wychodzę z gabinetu.
Od lekarza pojechałam prosto do mieszkania Roberta.
- I jak? - spytał chłopak.
- W porządku.
- Chodź do mnie - posadził mnie sobie na kolanach i mocno przytulił.
- Zrobisz mi coś mocniejszego? - poprosiłam. Nie brałam  już żadnych leków, a musiałam jakoś odreagować.
- Na pewno wszystko ok? - podał mi szklankę.
- Tak - kiwnęłam głową.
Budząc się nie wiedziałam jakim cudem znalazłam się w łóżku i do tego w piżamie.
- Sprawia Ci przyjemność kładzenie mnie spać? - spojrzałam znacząco na Roba.
- Nawet nie wiesz jak dużą, a szczególnie moment gdy Cię rozbieram - porusza brwiami.
- A idź Ty! - sięgam po poduszkę i celuje w niego.
- No nie wstydź się.
- Idę wziąć prysznic - pocałowałam go w policzek.
Stałam przed lustrem owinięta ręcznikiem, gdy wszedł mężczyzna. Objął mnie w pasie i przycisnął do siebie.
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy, co chciałbym teraz z Tobą zrobić - zamruczał mi do ucha.
- Możesz zrobić wszystko pod warunkiem, że masz prezerwatywy - powiedziałam.
- Możemy już? - spytał zaskoczony.
- Tak. Rozmawiałam wczoraj z lekarzem.
- W takim razie - wziął mnie na ręce i zaniósł do sypialni.
- Tylko... - zaczęłam.
- Ciii - położył mi palec na ustach. - Wiem.
Gdy wieczorem wracam do domu przelatuje wzrokiem po moich notatkach z uczelni. Miałam niezaliczonych kilka egzaminów i finałową sesję przed sobą. Nie miałam pojęcia jak temu podołać. Tak naprawdę rzadko bywałam na zajęciach. Ciągle coś było ważniejsze, ale teraz to było moim priorytetem.
- Ale jak to jedziesz na uczelnię? - tata skrzyżował ręce na piersiach.
- Musze.
- Nie pamiętasz, co mówił lekarz? Powinnaś leżeć w łóżku jeszcze co najmniej dwa tygodnie, a Ty leżałaś co najwyżej tydzień po tym jak wyszłaś ze szpitala  - mówi twardo.
- W przyszłym tygodniu są ostatnie zaliczenia, a ja mam jeszcze inne. Nie mogę leżeć w łóżku i patrzeć jak studia przechodzą mi koło nosa.
- Jestem pewien, że możesz to zaliczyć w późniejszym terminie ze względu na sytuację.
- Ale ja nie chcę tego przekładać - mówię stanowczo.
- A mogłabyś wziąć pod uwagę, że niedawno miałaś poważny wypadek?
- Tato, proszę Cię.
- I tak uważam, że...
- Martwisz się, rozumiem - przerywam mu. - Ale to ważne dla mnie. Pozwól mi samej decydować o swoim życiu. Jestem dorosła poradzę sobie - wstaje z krzesła.
- Tylko żebyś tego nie żałowała - mówi zanim wyjdę.
Wiem, że celowo wzbudza we mnie wyrzuty sumienia i zasiewa nic wątpliwości żebym to jeszcze przemyślała, ale i tak robię po swojemu.
- Wydaje mi się czy wszyscy się na mnie patrzą? - pytam Kim siedząc w uczelnianym bufecie i pijąc kawę.
- Pisali o Twoim wypadku dosłownie wszędzie, także myślę, że się patrzą, a w ogóle to w porządku?
- W sumie to tak - mówię pobieżnie.
Spędzam niemalże cały tydzień czytając pożyczone notatki i ucząc się do zaliczeń. Widząc w niedzielny poranek minę Roberta postanowiłam odpuścić.
- To, co robimy? - pytam.
- Pojedziemy do mnie - mówi z tajemniczym uśmiechem.
- I co teraz? - siadam na kanapie w mieszkaniu szatyna.
- Teraz sobie odpoczniesz, a ja Ci zrobię obiad - całuje mnie w policzek.
- A możemy pójść potem na spacer? - patrzę na niego.
- Pewnie.

Siedziałam w sali pisząc kolejny, zaległy egzamin, gdy zaczęło mi się kręcić w głowie.
- Przepraszam, mogę na chwilę wyjść na korytarz? - Wykładowca spojrzał na mnie czujnym wzrokiem.
- Proszę. - Widocznie źle wyglądam skoro się zgodził, przeleciało mi przez myśl.
- Co jest? - Kim ściąga słuchawki z uszu. Obiecała, że poczeka przed salą.
- Źle się czuję - otwieram okno i głęboko oddycham.
- Wezwać karetkę? - profesor staje w drzwiach.
- Nie trzeba. Nie skończyłam pisać.
- Zerknę na to. Jeśli wynik będzie negatywny, to dam pani jeszcze jedną szansę, a teraz proszę jechać do domu.
- Dziękuje - siadam na krześle.
- Zadzwonię po Twojego tatę - dziewczyna mówi powoli.
- Nie.
- To chodź, odwiozę Cię - zbiera moje rzeczy i wychodzimy z budynku.
Gdy po wejściu do domu mijam duże lustro, które wisi koło drzwi widzę, że jestem strasznie blada.
- Co się stało? - pyta tata.
- Źle się poczuła - Flowers odpowiada za mnie.
Wokalista rzuca mi lodowate spojrzenie. Dobrze wiem czym to grozi.
- Dziękuję - daję dziewczynie buziaka w policzek.
- Nie ma sprawy.
- Tylko nie krzycz, przynajmniej nie teraz - zaznaczam po wyjściu Kimberly.
- Chcesz się położyć? - pyta po chwili. W odpowiedzi kiwam głową. Ściągam marynarkę, trampki i powoli kładę się do łóżka. Pół godziny później odzywa się dzwonek do drzwi.
- Pójdę otworzyć - tata wstaje z sofy. Moment później w moim pokoju zjawia się doktor Henderson.
- Przemęczyłaś organizm. Powinnaś nadal leżeć w łóżku i dać wszystkiemu powoli dojść do siebie.
- Ja nie mogłam tyle nic nie robić.
- Jesteś taka jak Jared. Zamiast odpocząć, to wszystko musi być na już - pokręcił z dezaprobatą głową. Po jego wyjściu od razu zasypiam. Budzi mnie zapach perfum Roberta i jego spojrzenie utkwione we mnie.
- Hej - mówię cicho.
- Hej - przytula mnie. - Miałaś dbać o siebie.
- Dbam. Po prostu zakręciło mi się w głowie. Gdzie tata? - zmieniam temat.
- Pojechał z Shannonem po Twój samochód. - No tak został na parkingu. - Jesteś głodna? - pyta.
- Trochę. 
Gdy kończę jeść wracają chłopaki.
- Cześć młoda - Shann całuje mnie w policzek.
- Hej. Bardzo jest zły? - wskazuję na drzwi do salonu przez, które przeszedł tata.
- Tak - siada obok mnie z filiżanką espresso. - Martwi się i my z reszta też - wskazuje na siebie i Babu.
- Wiem, że powinnam odpoczywać i tak dalej, ale...
- Zawsze musi być jakieś ale - słyszę zza pleców głos wokalisty.
- Ty nic nie rozumiesz. Powrót na zajęcia, to nie był kaprys. Po prostu nie chciałam leżeć w łóżku i ciągle o tym wszystkim myśleć. Nie zdajesz sobie sprawy jak cholernie ciężko jest sobie z tym poradzić - patrzę na tatę. - Myślisz, że robię Ci na złość, ale tak nie jest. Chcę tylko żeby było jak dawniej - mówię ze łzami w oczach i wychodzę.
- Prosiłem żebyś tego nie robił - słyszę głos perkusisty. - Co to da, że się na nią wydrzesz? Niech robi tak jak chce. Daj jej spokój, jeszcze sobie coś zrobi przez to wszystko i wtedy będziesz żałował.
- Mogę? - do pokoju wchodzi Rob.
- Też uważasz, że źle robię? - pytam, gdy siada obok mnie na łóżku.
- Nie. Rozumiem wszystko - przytula mnie.
- Jak wyszłam ze szpitala myślałam tylko o tym, to było nie do zniesienia. Musiałam wrócić na zajęcia.
- Jest ciężko, ale sobie poradzimy, prawda? - patrzy mi prosto w oczy.
- Mam taką nadzieję. Wiem, że dużo ryzykuje
- Nie musisz mi tego tłumaczyć, ale uważaj na siebie, proszę Cię - całuje mnie w głowę.
- Dobrze - przysuwam się bliżej niego.
Z tatą nie rozmawiałam parę dni aż w końcu w weekend poleciał do Las Vegas i z Robertem zostaliśmy sami. Szatyn w sobotę miał urodziny i wspólnie z Shannonem postanowiliśmy zorganizować małą imprezę-niespodziankę u perkusisty w domu.
- Wiem, myślisz, że zapomniałam o Twoich urodzinach, ale tak nie jest - powiedziałam jadąc samochodem. Wyciągnęłam go z domu pod pretekstem kolacji na mieście.
- Mieliśmy iść na kolację. Czemu przywiozłaś nas do Shannona? - zmarszczył brwi.
- Nie zadaj tylu pytań - puściłam mu oczko.
Po małym, kameralnym przyjęciu siedzieliśmy na tarasie pijąc wino.
- Życzę Ci żebyś przede wszystkim był szczęśliwy i aby się spełniły Twoje marzenia - delikatnie go pocałowałam.
- Moim marzeniem jest żebyś zawsze była ze mną. A czym sobie zasłużyłem na taką niespodziankę? - spytał.
- Miałeś urodziny... staruszku.
- O żesz Ty - pociągnął mnie za nogi tak, że wylądowałam u niego na kolanach. Przerażona głośno zapiszczałam. - Policzymy się za to - powiedział z niebezpiecznym błyskiem w oczach.
- Jedziecie czy zostajecie? - Leto stanął w progu domu.
- Jedziemy. Nie chcesz tego słuchać - oznajmił Rob. - Pokażę Ci, że Twój staruszek jest w lepszej formie niż mogłabyś sobie wyobrazić...

- Myślę, że to bardzo dobry pomysł - szatyn opada na łóżko.
- A dostaniesz wolne?
- Jakoś to załatwię, a wiesz gdzie chcesz jechać? - Kiwam twierdząco głową.
- Na Bali.
Nie zastanawiałam się nad tym długo, ale postanowiłam pojechać z Robertem na jakieś dłuższe wakacje żeby oderwać się od tego wszystkiego.
- Podoba mi się - szeroko się uśmiecha.
- To super. Poproszę Emmę żeby wszystko załatwiła.
- Rozmawiałaś z Jaredem?
- Nie mam o czym z nim rozmawiać - wstaję z posłania.
- Przepraszam. Niepotrzebnie zacząłem.
- Nic się nie stało. Idę wziąć prysznic.
Wycierając włosy zastanawiam się nad tym, że powinnam sobie wszystko wyjaśnić z tatą, ale na razie nie mam na to najmniejszej ochoty. Chociaż jutro jest dzień ojca, więc to najlepsza okazja.
- Nie ruszaj się - mówi szatyn robiąc mi kolejne zdjęcie w swoim mieszkaniu.- Lubisz to robić, mama na myśli fotografować - odzywam się.
- Szczególnie jeśli mam taką modelkę.
- Miałeś rano rację. Powinnam porozmawiać z tatą, szczególnie dziś.
- Ja zawsze mam rację - mówi wpatrzony w ekran laptopa przejawiając zdjęcia.
Wracając popołudniu do domu rozmyślam czy zastanę tatę. Uspokaja mnie widok jego samochodu na podjeździe.
- Cześć - zaczynam wchodząc do salonu, gdzie siedzi wokalista.
- Hej.
- Możemy porozmawiać? - pytam.
- Pewnie - zamyka laptopa.
- Przepraszam za tamto. Byłam zła, a w dodatku naprawdę jest mi ciężko.
- Martwię się o Ciebie, bo nie uważasz na siebie. Chcesz żeby było jak kiedyś, rozumiem, ale jeśli nie odpoczniesz, to nie będzie jak dawniej - kładzie mi rękę na plecach.
- Nie radzę sobie z tym. Nie umiem sobie z tym poradzić. Chciałam wrócić do normalnego życia.
- Rozumiem. Nie chcę żebyś się gniewała, bo się czepiam. Gdy zadzwonili ze szpitala, że miałaś wypadek i nie chcieli nic powiedzieć spodziewałem się najgorszego.
- Wyobrażam sobie. Nie wracajmy do tego.
- Emma wspominała, że wyjeżdżacie - zmienił temat.
- Tak. Należy nam się odpoczynek.
- To bardzo dobry pomysł.
- Kiedy jedziecie w trasę?
- Wylatujemy w środę. W czwartek mamy już koncert w Turynie. Poradzisz sobie? - pyta, gdy milczę dłuższą chwilę.
- Robert tu będzie, więc myślę, że tak - uśmiecham się. - Opowiedz mi, gdzie gracie.
- Turyn i Rzym, Polska, Niemcy nie pamiętam nazwy miasta, bo jest zbyt skomplikowana. Dalej jest festiwal na Słowacji i kolejny w Luksemburgu, Praga, dwa koncerty w Austrii, Węgry, Rumunia, Bułgaria, Rosja - kilka występów, Estonia i Francja.
- Którego najbardziej nie możesz się doczekać?
- Polska zawsze przyjmuje nas z ogromnym entuzjazmem. Zawsze jak tam gramy czuję się jakby to był pierwszy raz no i oczywiście Francja. Mam sentyment do tego kraju. Może jak wrócicie z Bali, to pojedzie do Saint-Tropez?
- Emma musiałaby szukać nam jakiegoś hotelu, nie chcę jej zawracać głowy.
- Dam Ci klucze.
- Klucze do czego? - marszczę brwi, a tata zaczyna się śmiać.
- Mamy dom w Saint-Tropez - mówi w końcu.
- Co?! Od kiedy?
- Jakiś czas. Porozmawiaj z Babu i daj mi znać, to wszystko załatwię.
- Wow. Dziękuję - ściskam go.

- Kurwa mać! - słyszę krzyk taty z salonu.
- Co się stało? - schodzę na dół.
- Aresztowali Shannona.
- Za co?
- Bo jest skończonym idiotą - warczy. - Jest pod nadzorem policji. Zabrali mu jakiś czas temu prawo jazdy, a dzisiaj jechał pod wpływem alkoholu i go aresztowali. Zabiję go!
- Uspokój się. - Wokalista schował twarz w dłoniach i głęboko odetchnął. - Można coś zrobić?
- Pewnie da się wpłacić kaucję, chociaż nie wiem. Muszę tam jechać.
- Pojadę z Tobą, bo i Ciebie zamkną.
Gdy docieramy na posterunek mija ponad godzina zanim udzielają nam odpowiedzi na jakiekolwiek pytanie.
- Mogę wpłacić kaucję i zabrać go do domu? - pyta tata.
- Pański brat jest pod wpływem alkoholu i zostanie u nas do rana.
- Ale...
- O której będzie można go zabrać? - przerywam.
- Jakoś rano, koło dziewiątej.
- Dziękuję.
Zanim wychodzimy z pomieszczenia wychodzi śledczy z Shannonem zakutym w kajdanki.
- Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumny - mówi tata.
- Jared...
- Nie chcę tego słuchać - wychodzi.
- Przyjadę po Ciebie rano - mówię do perkusisty i lekko się uśmiecham.
- Dzięki.
- Daj kluczyki, ja poprowadzę - patrzę na tatę.
- Tak samo było jak był gówniarzem. Wjebał się w jakieś gówno i ja musiałem go wyciągać.
- Jest Twoim bratem, pomagasz mu. On Tobie też pomógł.
- Przy wychowaniu Ciebie, a on jak nie narkotyki, to alkohol, co ja mam z tym człowiekiem - wzdycha. - Od zawsze się buntował.
- Dlaczego?
- Bo nie mieliśmy ojca. Pamiętał Tony'ego, bo był starszy, a jak Carl nas adoptował, to nie było to samo. Shannon strasznie za nim tęsknił. Jak wróciłaś do domu pod wpływem narkotyków byłem przerażony. Wiem, sprawiałem wrażenie, że jestem zły, ale bałem się, że to nie skończy się na jednym razie.
- Ja po tym jednym razie wiedziałam, że to była najgłupsza rzecz w moim życiu jaką zrobiłam i nigdy się tak Ciebie nie bałam jak wtedy, dziękuję.
- Za co?
- Że wyznaczyłeś mi granice. Fakt, czasami je łamałam, no ale - uśmiecham się. - Chociaż mam wrażenie, że zniknęły, gdy zaczęłam spotykać się z Robertem.
- Ciężko jest ograniczać dziewczynę, która prowadzi aktywne życie seksualne. W dodatku byłaś prawie dorosła. Nadal mi się nie podoba jak pijesz, ale nie chce mi się z tym walczyć. Teraz Babu ma na Ciebie oko, więc w gruncie rzeczy jestem spokojny. Jak będziesz mieć... - milknie.
- Dokończ. Jak będę mieć kiedyś dzieci
- Wychowaj je tak żeby Cię szanowały i nie bały Ci się niczego powiedzieć.
- Postaram się. Mam z kogo brać przykład - całuje go w policzek, gdy wchodzimy do domu. - Pojadę jutro po Shannona, okej?
- Może tak będzie lepiej.
Czekam przed budynkiem na perkusistę ponad pół godziny zanim wychodzi.
- Wejdziesz? - pyta, gdy odstawiam go pod dom.
- Mogę wejść - gaszę silnik.
Mężczyzna robi kawę i siadamy w salonie.
- Powiem Ci coś, ale nie powtarzaj Jaredowi. Sam mu powiem.
- Ok - kiwam głową.
- Dostałem zakaz opuszczania kraju.
- Na ile?
- Do rozprawy.
- Co? A kiedy jest rozprawa?
- Za miesiąc.
- Ouh.
- Wiem. Jared będzie wściekły.
- On wczoraj był już porządnie wkurzony, więc nie wiem czy chcesz stanąć z nim twarzą w twarz.
- Muszę. W czwartek jest koncert. On musi coś postanowić.
- Shannon - kręcę głową. - Jesteś lepszy ode mnie. Może zrobię Ci coś do jedzenia?
- Dzięki, ale chyba się położę. W ogóle nie spałem.
- W porządku. Trzymaj się - mocno go uściskałam.
- Dzięki mała.
- Nie ma sprawy.
- Co jest z Jaredem? - pyta Robert, gdy przyjeżdża po pracy.
- Przepraszam. Miałam zadzwonić, ale za dużo się działo. - W międzyczasie opowiadam mu całą historię. W trakcie naszej rozmowy do domu wchodzi starszy Leto.
- Gdzie Jared?
- Na dole - odpowiadam.
Zaledwie chwilę później słychać ich krzyki.
- Ty skończony idioto! Myślisz tylko o sobie. Co ja mam teraz zrobić? Odwołać tyle koncertów, wyobrażasz sobie jakie poniesiemy koszty?!
- O co chodzi? - szatyn rzuca mi pytające spojrzenie.
- Shann ma zakaz opuszczania kraju na miesiąc.
- Cholera.
- Mieli lecieć jutro do Włoch, jutro - podkreślam.
Niedługo potem wszystko cichnie i perkusista bez słowa wychodzi z domu, a tata z trzaskiem zamyka się w swoim pokoju.
- Wytrzymujesz to jakoś?
- Nie mam wyjścia. Obaj są dla mnie ważni, więc muszę ich jakoś wspierać. Myśląc o ich problemach chociaż na moment zapominam o naszych.
- Skarbie - chłopak całuje mnie w głowę.
- Miałam o tym nie myśleć, ale nie potrafię, to silniejsze ode mnie.
- Wiem, mam tak samo.
- Obiecaj mi, że kiedyś się ułoży, nawet jeśli to się nie stanie.
- Musi się ułożyć - mówi twardo.



_________________________________________________________________
Witam serdecznie, wybaczcie zwłokę związaną z datą dodania tego rozdziału. Musiałam wprowadzić kilka modyfikacji, a to niestety trwało.
Szczerze mówiąc dopiero teraz zauważyłam jak bardzo posiekany jest ten rozdział. Mam nadzieję, że jakoś to przetrwaliście i mój błąd nie będzie tak rażący. Wiem, że jeśli co parę linijek zmienia się bieg wydarzeń i "czytam o czymś, a tu nowe zdanie i już co innego". W pełni to rozumiem i zdaję sobie z tego sprawę, ale brakuje mi tu perfekcji.
Jest to pierwsza część tego rozdziału. Postanowiłam to podzielić cobyście zbyt długo nie czekali :)

Pozdrawiam xoxo