6 listopada 2019

56. "...liczy się tu i teraz, a tu i teraz jest dobrze, jesteśmy szczęśliwi."

W trakcie przerwy Jason wyciąga mnie na kawę. Chodzimy razem na te same zajęcia, a on jest całkiem miły.
- Masz chłopaka, prawda? - pyta opróżniając swój kubek z napojem.
- Eee... tak - odpowiadam ostrożnie.
- Spokojnie, pytam z ciekawości. Ja bardzo Cię lubię, a to co robisz poza collegem mnie nie interesuje. Każdy ma jakieś życie.
- To bardzo miłe - uśmiecham się. - Tak w ogóle, to mam prośbę. Nie będzie mnie parę dni, pożyczysz mi notatki potem?
- Nie ma sprawy, ale w końcu będziesz musiała jakoś mi się odwdzięczyć. Jedziesz na Coachellę?
- Tak, a co do odwdzięczania się, to spróbuję coś wymyślić - puszczam mu oczko.
Gdy Robert wraca do domu ewidentnie widzę, że coś jest nie w porządku.
- Wnioskuję, że dobrze się dzisiaj bawiłaś - wypala zanim zdążę zapytać. No tak Jason dodał nasze zdjęcie na Instagrama, przypomina mi się.
- Jak to na zajęciach. Wypiliśmy tylko kawę - tłumaczę, chociaż nie wiem po co, bo nic nie zrobiłam.
- Zazwyczaj zaczyna się od kawy.
- Robert! Przyjaźnie się z Jasonem. Zawsze mogę na niego liczyć, pożycza mi notatki. Co Ty mi insynuujesz? Zachowujesz się tak jakbyś nie był pewny tego, że Cię kocham - mówię z wyrzutem.
- To nie tak - zaprzecza. - Po prostu - przerywa nie mogąc znaleźć odpowiednich słów.
- No właśnie. Skarbie - obejmuje jego twarz dłońmi - co się dzieje?
- Miałem ciężki dzień i to zdjęcie wyprowadziło mnie z równowagi.
- Zapomnij o tym. Chcesz piwo?
- Skoro oferujesz - lekko się uśmiecha.
- I takiego Cię lubię. Spakowany?
- Częściowo, muszę stąd zabrać parę rzeczy.
Patrzę na niego licząc, że nasz kilkunasto-sekundowy kryzys został zażegnany  nim zaczął kiełkować.
Do Palm Springs wybieramy się moim samochodem. Jestem od samego rana gotowa i podekscytowana.
- Jared będzie? - pyta szatyn, gdy wyjeżdżam z podjazdu.
- Nie. Nagrywają w ten weekend w Toronto, ale wspomniał, że może uda mu się dotrzeć w przyszły - wyjaśniam.
- Rozumiem, czyli będziemy sami - szeroko się uśmiecha.
- Jest jakiś szczególny powód, że się tak cieszysz? - spoglądam na niego.
- Nie. Patrz na drogę. Na jakie zajęcia chodziłaś w Kansas?
- Dużo tego było. Chodziłam na lekcje gry na fortepianie, tańca. Uczyłam się języków. Wszystko, co wpadło mi w ręce byle tylko zabić czas.
- Rozumiem, a Shannon mówił, że umiesz grać na perkusji.
- Tylko trochę, w szkole była perkusja. 
- Czyli zdolna z Ciebie dziewczynka - kładzie mi dłoń na kolanie
 i przesuwa ją w górę.
- Rozpraszasz mnie - mówię powoli.
- Przepraszam, nie chciałem - mówi. Jednak wiem, że robi to nieszczerze. - Chcesz się zamienić? - pyta, gdy wjeżdżam na stację benzynową.
- Chętnie - kiwam głową.
- Będzie odwet? - śmieje się wyjeżdżając na autostradę.
- Nie teraz, bo jeszcze nas zabijesz, ale potem kto wie - dodaje.
Po odebraniu kluczy jedziemy prosto do domu, który zarezerwowałam.
- Stać nas na to? - mężczyzna się rozgląda.
- Tata wszystko uregulował.
- Wiesz, że nie powinno tak być?
- Nie będziemy o tym teraz rozmawiać ani kiedykolwiek.
- Tak? - obejmuje mnie w pasie, a ja cofając się wpadam na ścianę. - Co ja mam z Tobą zrobić? - podnosi mnie do góry, a ja oplatam go nogami w pasie.
- To raczej ja powinnam zrobić coś z Tobą - kokieteryjnie się uśmiecham.
- Czyżby? - unosi brew.
- Długo jeszcze będziemy w to grać? - jęczę.
- Od kiedy jesteś taka niecierpliwa? - przyciska mnie do siebie i idzie do sypialni.
- Od jakiegoś czasu.
- I co z tym zrobimy?
- Może przestaniesz gadać i zabierzesz się do pracy? - rozpinam mu spodnie.
- Jaka stanowcza. No dobrze - szybko się rozbiera...
- Zadowolona? - podpiera się na łokciu.
- Tak - kiwam z uznaniem głową - świetnie się spisałeś - całuje go.
- Miło mi to słyszeć - szeroko się uśmiecha.
Zakładam sukienkę i wychodzę na balkon z którego rozpościera się widok na Palm Sorings, a w oddali na Indio. To miejsce jest przepiękne. Wpatruje się w otaczający mnie krajobraz zapominając o wszystkim.
- Zawsze jak tu przyjeżdżamy całkowicie się zmieniasz - szatyn obejmuje mnie w pasie i składa pocałunek na ramieniu. - Jesteś taka szczęśliwa i beztroska, nic innego się nie liczy - dodaje.
- Bardzo lubię to miasto. Tu wszystko żyje własnym życiem. Każdy pobyt tutaj wspominam z uśmiechem, bo zawsze dobrze się bawię.
- Lubię Cię taką - obraca mnie tak, że stoimy twarzą w twarz.
- Do przyszłej soboty nic się nie zmieni - szeroko się uśmiecham.
- W takim razie będę musiał dobrze to wykorzystać - puszcza mi oczko. - Głodny jestem, musimy jechać po zakupy.
- Nie musimy - odpowiadam. - Chodź - łapę go za rękę.
Lodówka jest pełna, czyli kupili wszystko o czym mówiłam. Wyciągam kilka produktów w celu zrobienia czegoś do jedzenia.
- Skąd to masz? - unosi brew.
- Zakupy są w cenie wynajmu. Otworzysz wino?
- Z chęcią - sięga po korkociąg.
Po obiedzie wybieramy się na spacer.
- Daj mi chwilę, muszę się ubrać - rzucam do sztyna, który zakłada trampki.
- Przecież jesteś ubrana - skonsternowany podnosi na mnie wzrok. - Nie jesteś? - wstaje z łóżka.
- Robert, nie - zatrzymuje go. - Idziemy się przejść, potem - lekko się uśmiecham.
- Potraktuje to jako obietnicę - dwuznacznie się uśmiecha, a ja już wiem, że to będzie intensywny wieczór jak i noc...
- Wstawaj - słyszę głos mężczyzny. 
- Nie, jeszcze trochę - mruczę.
- Jest po 10, jeszcze się nie wyspałaś?
- A o której dałeś mi się położyć? Druga? Trzecia?
- Mniej więcej, chodź - całuje mnie w głowę - zaparzę Ci kawę.
Niechętnie zsuwam się z łóżka. Niby nie spałam krótko, ale jestem potwornie zmęczona. Wiem, że na nogi postawi mnie porządna kawa i dobre nastawienie, a więc do dzieła. Chociaż może najpierw prysznic. Do kuchni idę kilkanaście minut później, nadal mam mokre włosy, ale to może poczekać. Po drodze wyczuwam znajomy zapach.
- Robisz naleśniki - zaglądam mu przez ramię stwierdzając fakt.
- Tu masz kawę - wskazuje na wyspę. Biorę kubek do ręki i upijam spory łyk.
Po śniadaniu zaczynam się szykować. Przeglądam walizkę, aż w końcu znajduję idealne połączenie.
- Pięknie wyglądasz, ale czy możemy już jechać? - pyta szatyn siedząc na kanapie. Ma na sobie biały t-shirt, granatowe szorty i trampki. Patrzę na niego dłuższą chwilę, odnoszę wrażenie, że coś się zmieniło, ale nie mam pojęcia co. - Ziemia do Panny Leto - staje przede mną.
- Tak, możemy. Przepraszam - mrugam.
Będąc na terenie festiwalu parkujemy samochód i przechodzimy przez bramki.
- Chodzisz na siłownię - wypalam nagle. Mężczyzna posyła mi spojrzenie w stylu "skąd wiesz".
- Zgadza się. Co mnie zdradziło?
- Zmieniłeś się. Mam na myśli, że Twoje ciało się zmieniło - prostuje.
- To dobrze czy źle? - zerka na mnie.
- Dobrze. Jesteś bardziej.. 
- Przystojny? 
- Chciałam powiedzieć seksowny.
- To określenie też mi się podoba - całuje mnie w policzek.
- Długo ćwiczysz?
- 4 miesiące.
- Co? Czemu nic nie zauważyłam?
- Tak się mną interesujesz - mówi z wyrzutem. - Nawet ubrania nie dały Ci nic do myślenia.
Ubrania? Może faktycznie coś tam było, ale przecież nie oglądam wszystkiego przed praniem.
- Przepraszam - mówię cicho. Jest mi głupio, że tak późno zauważyłam.
- Daj spokój. Ja tylko żartowałem - łaskocze mnie. - Uśmiechnij się.
- Już, już - zapominam o sytuacji i kierujemy się pod scenę Mojave, gdzie swój występ rozpoczyna Haerts, zespół indie pochodzący z Brooklynu. Od razu wpadają mi w ucho ze względu na wokalistkę Nini Fabi. Zaraz po nich występuje Kiesza. 
Siedząc w strefie VIP rozkoszuje się jakimś kolorowym drinkiem i zachodem słońca. Chyba lepiej być nie mogło. Wieczór kończymy klasyką, czyli występem AC&DC na głównej scenie, a zaraz potem elektroniką od Alesso.
- Daj kluczyki - szatyn wyciąga rękę w moją stronę, gdy idziemy do samochodu.
- Po co? - marszczę brwi.
- Za dużo wypiłaś. Nie będziesz prowadzić - wyciąga mi breloczek od BMW z dłoni. - Czemu mi się tak przyglądasz?
- Lubię jak się o mnie troszczysz.
- Wiem - przelotnie mnie całuje i wsiada do auta. - Nie darowałbym sobie gdyby coś Ci się stało, a ja byłbym obok.
Przez całą drogę powrotną ani na chwilę nie przestajemy rozmawiać.
- Jesteś zmęczona? - pyta otwierając drzwi do domu.
- Dopiero teraz to poczułam - głośno ziewam. - Ale mam ochotę na kąpiel.
- Pójdę.
- Ze mną? 
- Naszykować, a co mam iść z Tobą?
- A dlaczego nie? - kieruje się do kuchni.
Chwilę później do domu roznosi się zapach wanilii i jaśminu.
- Kochanie - szatyn wyłania się zza ściany bez koszulki, a ja zamieram opuszczając jednocześnie moją szklankę z sokiem.
- Wiesz może powinnam chodzić z Tobą na tą siłownię - odzywam się.
- Może - staje po drugiej stronie wyspy. - To jak, idziesz?
- Yhym - energicznie kiwam głową.
W sobotę budzę się wcześnie rano. Wymykam się z pokoju i bez pośpiechu przygotowuje śniadanie. Włączam cicho muzykę, Rob powinien się wyspać. Podśpiewując "Sugar" Maroon 5 nie zauważam, że mężczyzna już wstał i mi się przypatruje.
- Piękna kobieta, ledwie ubrana, rano w kuchni, cóż za widok.
- Hej - odwracam się.
- Dawno wstałaś? - pyta.
- Jakiś czas. Proszę - stawiam przed nim talerz z jajecznicą i boczkiem oraz kawę.
- Wow, dziękuję - szeroko się uśmiecha niczym mały chłopczyk.
Po śniadaniu szatyn idzie wziąć prysznic, a ja zaczynam się szykować.
- To co mamy dzisiaj w planach? - pyta.
- Dużo interesujących występów.
Chwilę później docieramy pod scenę Gobi, gdzie ma się odbyć koncert Lights. Jest to 28-letnia wokalistka z Kanady. Przez przypadek usłyszałam jedną z jej piosenek i wiedziałam, że muszę zobaczyć to na żywo. Zaczęła od Muscle Memory, Toes, Siberia kończąc na Up We Go i Banner. 
- Ona jest świetna - mówię do Roba.
- Nie będę zaprzeczał - obejmuje mnie w pasie.
Zaledwie parę minut później zaczyna się koncert Bad Suns na scenie Mojave. Bardzo dobrze ich znałam, powstali zaledwie 3 lata temu, a w dodatku byli z południowej Californii. Wraz ze zbliżającym się zachodem słońca na głównej scenie wystąpił Hozier. Utwór, który wyszedł jakiś czas temu był absolutnie genialny. Take me to church oczarowało mnie do tego stopnia, że nauczyłam się grać to na pianinie.
- I tak wolę Twoje wykonanie - szepnął Robert. Uśmiechnęłam się pod nosem czując, że coś kombinuje, ale nic nie odpowiedziałam.
Wieczorem czekało nas trochę klasyki, a mianowicie Alt-J i Kasabian. Na zakończenie mieliśmy dwie absolutne perełki. Show Flosstradamus zmiótł mnie totalnie, a potem Axwell & Ingrosso. Panowie w duecie nadal świetnie sobie radzili. Po ich koncercie zajrzeliśmy na chwilę do strefy VIP. Chciałam wypić tylko jednego drinka i wracać do domu jednak sprawy potoczyły się inaczej.
- Tak czułem, że Cię tu dzisiaj spotkam - usłyszałam dobrze mi znany głos Hedforsa.
- Cześć - szeroko się uśmiechnęłam.
- Chyba żadnego festiwalu nie opuściłaś.
- Od kilku lat.
- Musimy wypić za to, że znowu się widzimy. Masz z kim wrócić?
- Tak - patrzę w prawo na szatyna, który cały czas stoi obok. - Mój chłopak Robert. - Panowie szybko się witają.
- Stary masz świetną dziewczynę - rzuca. 
- Axel słyszę Cię.
- No i bardzo dobrze.
Siedzimy dłuższą chwilę, gdy w końcu zjawia się Ingrosso.
- Gdzie Ty się kurde podziewasz?
- Tłum mnie wciągnął.
- Pamiętasz naszą starą przyjaciółkę? - Axwell wskazuje na mnie.
- Oczywiście. Hej - całuje mnie w policzek. 
Mam wrażenie, że gdy siedzimy tak we czwórkę czas mija dwa razy szybciej. Zerkam na zegarek, który pokazuje, że jest 3:30. 
- Świetnie było Was zobaczyć, ale będziemy się zbierać. Musimy jeszcze wrócić do Palm Springs.
- W porządku, jedźcie ostrożnie - żegnamy się i idziemy w stronę samochodu.
Budzę się sama, żaluzje są opuszczone więc nie mam pojęcia, która może być godzina. Wychodzę z pokoju w poszukiwaniu chłopaka. Znajduje go w salonie oglądającego jakiś mecz.
- Wstała moja królewna, wyspałaś się?
- Tak - kiwam głową - która godzina?
- 12.
- Naprawdę?
- Żaden szczególny występ nas nie ominie. O to się nie martw - podchodzi do mnie. - Chodź, zaparzę Ci kawę - łapie mnie za rękę.
Powoli jem płatki owsiane ze świeżymi owocami i jogurtem naturalnym. Chyba mój żołądek odczuwa jeszcze alkohol wypity minionej nocy.
- Dobrze się czujesz? - Rob siada koło mnie.
- Tak, tylko muszę wypić kawę - lekko się uśmiecham.
Zanim wychodzimy czuję się już znacznie lepiej. W drodze do Indio przeglądam zdjęcia na telefonie szatyna. Jest ich mnóstwo, będziemy mieli co wspominać. Jednymi z pierwszych koncertów jakie zamierzamy dzisiaj zobaczyć jest Vance Joy i Martin Solveig.
- Mam dla Ciebie niespodziankę - szatyn tajemniczo się uśmiecha.
Chwilę później docieramy pod diabelski młyn. Zawsze marzyłam żeby się tym przejechać. Widok jest nieskazitelny. Na samej górze można podziwiać nie tylko teren festiwalu, ale też cały okoliczny krajobraz.
- Dziękuję - całuje go.
- Czego się nie robi dla ukochanej kobiety - mocniej mnie przytula.
Po przejażdżce trafiamy do strefy VIP.
- Zaczekaj tu, zaraz wrócę.
- Okej.
Wraca z kawą i piwem.
- To dla Ciebie - stawia przede mną parujący napój - i to - wkłada mi wianek na głowę zrobiony z drobnych, ciemno-różowych róż.
- Śliczny.
- Teraz wyglądasz idealnie.
Upajamy się miłym wieczorem do momentu aż Robert wyciąga mnie na New World Punx. Muzyka elektro to jeden z głównych gatunków granych tutaj. Następnie na głównej scenie odbywa się jeden z dwóch koncertów na które dzisiaj czekałam, czyli Florence and The Machine. Jej występ to coś wspaniałego. Zaraz potem grają Fitz And The Tantrums. Miłość z mojego pierwszego festiwalu.
- Co teraz?
- Teraz muszę się napić.
Wypijam jednego drinka i ruszamy na Kygo, który jest ostatni na mojej liście.
- Możemy jeszcze zostać, jeśli chcesz - mówi szatyn widząc moją niechęć do powrotu. 
- Super. To ja wrócę samochodem - proponuje.
- Na to liczyłem - zamawia sobie drinka.
Zawsze w niedzielę jest najlepsze after party. Bawimy się wyśmienicie do późna. W końcu następny festiwal dopiero za rok.
Kolejne cztery dni, które spędziliśmy w Palm Springs były przepiękne i to nie ze względu na pogodę. Beztroski czas niczym wtedy, gdy byliśmy na Bali. Teraz jedynie tyle o tym nie myślałam. 
- Weź walizki, zajrzę do skrzynki - rzuciłam wysiadając z samochodu. Poczta jak zwykle dopisała, gdy nikogo nie było. Wchodząc do domu powoli wszystko przejrzałam. W oczy rzuciła mi się kremowa koperta z czarnym nadrukiem mojego imienia i nazwiska. Przeczytałam szybko zawartość i nie wierzyłam własnym oczom, jakim cudem mogłam zostać zaproszona na galę MET.  Czułam, że tata maczał w tym palce, ale postanowiłam zadzwonić dopiero jutro. Teraz jedyną rzeczą na jaką miałam ochotę była długa kąpiel i pójście spać.
Następnego dnia  rano w kuchni zastaję Roba z moim zaproszeniem w ręku.
- Co to? - pyta.
- Też chciałabym wiedzieć - włączam ekspres. - Muszę skontaktować się z moim wspaniałym tatusiem - dodaje i wtedy zaczyna wibrować mój telefon - o wilku mowa. Słucham.
- Cześć, jesteście w domu?
- Tak, wczoraj przyjechaliśmy.
- A sprawdzałaś pocztę? - pyta niepewnie.
- Owszem. O co chodzi z tą galą?
- Ja miałem iść, ale mamy wtedy koncerty i powiedziałem, że mnie zastąpisz. Zrobisz to?
- Stawiasz mnie przed faktem dokonanym, a w dodatku mam iść tam sama? Przecież nigdy nie brałam w czymś takim udziału - jęczę.
- Załatwię to, a resztę opowiem Ci jutro, bo muszę kończyć.
- No dobrze.
- Zobaczysz, będziesz się dobrze bawić - wyczuwam, że się uśmiecha.
- No ok, to narazie - rozłączam się. Robert uważnie mi się przygląda, więc wszystko mu opowiadam.
Po śniadaniu ledwie zdążam się ubrać, gdy dzwoni dzwonek.
- Tak? - otwieram furtkę. Przede mną stoi mężczyzna przed 40-stką w dobrze skrojonym garniturze .
- Witam, nazywam się Jeremy Kefler, jestem agentem nieruchomości, przyjechałem wycenić dom.
Sens jego słów dociera do mnie po chwili. Liczę, że to żart, ale mężczyzna nie wygląda na zabawnego człowieka.
- Przepraszam, nie rozumiem - potrząsam zdezorientowana głową.
- Umówiłem się z panem Jaredem.
- Taty nie ma, a ja pojęcia nie mam o czym pan mówi, a już na pewno pana nie wpuszczę. Do widzenia - zamykam drzwi zanim zdąży cokolwiek powiedzieć.
- Kto to był? - pyta Rob z salonu.
- Mogę na chwilę? - siadam obok zabierając mu laptopa. Wpisuje w wyszukiwarkę kilka słów, a za chwilę wyświetla mi się to czego miałam nadzieję nie zobaczyć. Tata kupił nowy dom i to kilka miesięcy temu. Jestem taka wściekła, że gdybym mogła to bym wybuchła. - Wiedziałeś?
- Nie - kręci głową.
- Mieszkam z nim pod jednym dachem, a on słowa nie pisnął. Teraz był tu ktoś mający zająć się sprzedażą tego domu. No kurwa mać! - gwałtownie wstaję.
- Spokojnie. Wszystko Ci wyjaśni.
- Ale ja nie chcę tego słuchać! Znowu zrobił coś, co dotyczy też mnie, a nie spytał mnie o zdanie. Tak się nie robi.
Zaledwie parę minut później dzwoni mój telefon. Widząc, że to wokalista nawet nie odbieram.
- Wychodzę - rzucam do szatyna.
- Ej, gdzie idziesz? - łapie mnie za rękę.
- Muszę się przejść i pobyć trochę sama. Jestem wściekła i nie chcę żeby Ci się oberwało, bo jesteś niewinny - całuje go w policzek.
Spacer na który się wybieram trwa bardzo długo. Nie wiem już czy jestem zła czy smutna. Powolnym krokiem wracam do domu, gdzie czeka na mnie kolacja. Zjadam żeby nie zrobić przykrości szatynowi i biorę prysznic.
- Wyobrażasz to sobie?! - podnoszę głos. Kimberly patrzy na mnie współczującym wzrokiem.
- Może zapomniał... - zaczyna, lecz widząc moje rozjuszone spojrzenie urywa. - Dobra, nic nie mówiłam.
- Po prostu jest mi przykro, że się ze mną nie liczy - mówię po chwili. - To zabolało. Jestem dorosła i mam prawo wiedzieć co się dzieje, tym bardziej, że jego ciągle nie ma.
- Zostaw to na razie. Masz sukienkę na galę? - pyta.
- Będzie w poniedziałek - wzdycham. - Miał mi wszystko powiedzieć, a wychodzi na to, że pójdę na to słynne przyjęcie w ciemno.
- Jak nie odbierasz jego telefonów, to ciężko żeby Ci cokolwiek przekazał.
- Kim
- No co? Taka prawda - wzrusza ramionami. Niestety muszę przyznać jej rację. Po powrocie do domu dzwonię do wokalisty.
- Mógłbyś powiedzieć mi coś więcej na temat tego balu? - pytam zanim zdąży coś powiedzieć.
- Zbierają pieniądze dla Costume Institute w Nowym Yorku. Najpierw czerwony dywan, potem kolacja, no wiesz.
- Rozumiem.
- Porozmawiamy.
- Nie.
- Dam Ci Shaylę, bo ktoś z Tobą pójdzie.
- Ok.
- Cześć, kilka rzeczy. Lecisz z Robertem, prawda?
- Tak - odpowiadam.
- Wylot jest w sobotę rano. Resztę informacji wyślę Ci na meila. Na galę pójdzie zs Tobą Kayla. Ona jest oblatana i w razie problemów Ci pomoże. Spotkasz się z nią w hotelu.
- W porządku. Dziękuję Ci bardzo.
- Nie ma sprawy, dzwoń jak coś. 
Żegnam się z blondynką i padam na łóżko. Chcę żeby dzisiejszy dzień już się skończył. Jednak chwilę później przypominam sobie, że mam iść z Robertem na siłownię jak wróci z pracy, a to będzie lada chwila. Zrywam się i pakuje rzeczy.
- Gotowa? - szatyn wchodzi do garderoby.
- Tak - biorę moją sportową torbę do ręki. Ćwiczenia przebiegają bez zarzutu. Skupiam na nich całą swoją uwagę żeby się nie przetrenować.
- Podobało Ci się? - mężczyzna łapie mnie za rękę, gdy wychodzimy.
- Tak. Przepraszam, ale jakoś tak...
- Wiem - przerwa. - Fakt, Jared zachował się idiotycznie, ale nie chcę żebyś się na mnie złościła za to, co teraz powiem, ale za bardzo się tym przejmujesz i martwisz. 
- Nie chodzi mi o to, że kupił ten dom. W porządku, nie potrzebował mojej zgody. Tak jak nie potrzebował mojej zgody żeby sprzedać ten, ale czemu mi o tym nie powiedział? To ja w większości czasu tu mieszkam. To ja opłacam rachunki żeby nie musiał o tym myśleć. Zajmuje się tym domem, a on nie pisnął słowa. Jakby w ogóle go to nie obchodziło, a ja nie jestem małą dziewczynką i chciałabym wiedzieć o takich sprawach.
- Rozumiem.
Wysiadamy z samochodu i idę prosto do domu, a konkretnie do kuchni, gdzie znajduje się wino. Muszę odreagować zanim wybuchnę płaczem bez powodu. Szatyn już nie porusza tego tematu.
W poniedziałkowe popołudnie kurier przywozi sukienkę. Srebrne, duże pudło z mieniącym się napisem Elie Saab i wstążką. Wiedziałam, że projektant świetnie się spisze. Kreacja jest przepiękna.
- Wow - słyszę za plecami głos Roba. - Będziesz ślicznie wyglądać.
Z JFK taksówka zabiera nas do najpiękniejszego hotelu w Nowym Yorku, do The Pearl.
- Mamy rezerwację na nazwisko Leto - mówię do recepcjonistki.
- Poproszę pani dowód osobisty. Obsługa zaprowadzi Państwa do apartamentu. Bagaże zostaną niedługo dostarczone - podaje mi kartę magnetyczną. - Życzę udanego pobytu - uśmiecha się zerkając przy tym na Roberta.
- Kto to zarezerwował? - pyta szatyn
- Pewnie Shayla. 
Apartament jest przepiękny, elegancki i nowoczesny z widokiem na Cantral Park. Mężczyzna obejmuje mnie w talii. Trwamy tak dłuższą chwilę aż przerwa nam pukanie. Jakiś młody chłopak wnosi walizki i bardzo szybko się ulatnia, a my chwilę później wychodzimy na kolację. Po powrocie siadam na łóżku włączając telewizor. Robię się senna. W nocy zbyt długo nie spałam, a lot też się temu nie przysłużył.
- Kochanie, ktoś do Ciebie - szatyn łapie mnie za rękę. Niechętnie otwieram oczy i idę do salonu.
- Cześć, mam na imię Kayla.
- Aa tak, przepraszam.
- Musimy omówić kilka spraw. Umówiłam Cię na 13 z kosmetyczką i fryzjerką, przyjadą do hotelu. Około 18 będzie samochód. W razie pytań jestem pod telefonem, do zobaczenia później.
Wraz z wyjściem dziewczyny znika moje zmęczenie.
- Co chciałabyś dzisiaj robić?
- Zaskocz mnie - szeroko się uśmiecham. Przed południem wychodzimy z hotelu. Jestem podekscytowana i ciekawa jednocześnie. 
- Jestem wręcz przekonany, że nie byłaś nigdy na Statule Wolności, ale czas nam dzisiaj na to nie pozwoli.
Taksówka wiezie nas przez Brooklyn Bridge, a potem idziemy do parku znajdującego się tuż obok. Przewijamy się przez kilka muzeów i docieramy na Madison Square, gdzie jemy obiad.
- Jest dużo, wspaniałych miejsc, które chciałbym żebyś zobaczyła, ale musielibyśmy jechać na drugi koniec miasta, a nie chcę Cię męczyć. Wolałbym to robić w inny sposób - dodaje po chwili.
- Nie mam nic przeciwko - dwuznacznie się uśmiecham.
- To wracamy do hotelu?
- Tak od razu? - Mężczyzna w odpowiedzi kiwa głową. - No dobrze.
Zaraz po tym, gdy znajdujemy się w pokoju wzrasta napięcie między nami.
- I co ja mam z Tobą zrobić?
- A co byś chciał? - pytam zaczepnie.
- Ilość moich zachcianek względem Ciebie wzrasta z każdym dniem. - Czy ja powinnam o czymś wiedzieć, przelatuje mi przez myśl.
- Wiesz, że żadne dziwne zabawy nie wchodzą w grę. Nie lubię takich rzeczy.
- Wiem, wiem - kładzie mnie na łóżku i zaczyna całować...

- Jesteś piękna i bardzo Cię kocham - całuje mnie  w oba policzki.
- A tu? - dotykam palcem ust.
- Już - daje mi długiego buziaka.- Zachowuj się tam - mówi, gdy już wychodzę.
- Dobrze tato. Postaram się nie upić - rzucam przelotnie spojrzenie zamykając drzwi. Przed wejściem czeka samochód i Kayla. Kierowca otwiera mi drzwi, a ja wsuwam się do środka.
- Poradzisz sobie - dziewczyna puszcza mi oczko, gdy zatrzymujemy się pod Metropolitan Museum Of Art.
Wiem, że da się ominąć tego procesu, więc cierpliwie przechodzę przez czerwony dywan uważając na schodach. Następnie odpowiadam kilkanaście razy na te same pytania.
- Jared wysłał Cię na głęboką wodę? - koło mnie pojawia się Kanye West.
- Powiedzmy. Doszedł do wniosku, że poradzę sobie sama.
- Pewnie grają gdzieś.
- W Europie.
Rozmawiamy z Westem aż do momentu, gdy trzeba zająć wyznaczone miejsca. Kolacja jest zaplanowana co do minuty. Po trzech godzinach można dyskretnie się wymknąć. Wychodząc natykam się na Florence.
- Uciekasz?
- Tak. Wiesz faceta lepiej długo nie zostawiać samego.
- Rozumiem - całuje mnie w policzek.
Gdy docieram do pokoju hotelowego Rob oczywiście nie śpi.
- Czekasz na mnie?
- Yhym. Założyłem, że jeśli nie wrócisz do północy to idę spać, a tu taka niespodzianka - sadza mnie sobie na kolanach. - Jak się bawiłaś?
- W porządku. Mogłam wrócić dużo później, ale jakoś nie miałam ochoty - ściągam buty i zwijam się w kłębek na jego kolanach.
- Może pomogę Ci się rozebrać i się położysz.
Parę minut później jestem już w łóżku.
- Śpij - całuje mnie w skroń.
Następnego dnia po śniadaniu wpadam na pewien pomysł.
- Może pojedziemy do Twojej mamy - proponuję.
- Chcesz jechać do mojej mamy? Dobrowolnie? Co to za zmiana? - szeroko się uśmiecha.
- Skoro już nie ma nic przeciwko nam, a my tu jesteśmy, to możemy ją odwiedzić. Ucieszy się.
- Jeśli sama chcesz, to czemu nie.
W domu zastajemy tylko Caity.
- Pięknie wyglądałaś - mocno mnie przytula. - Tak myślałam, że wpadniecie - wprowadza nas do salonu. - Zrobię Wam kawę, mama zaraz wróci i tata już jest.
- Chyba będę musiał Ci podziękować - szepcze Robert.
- Chyba tak - poruszam brwiami.
- Dzień dobry - Charles wita się z nami. - Co tam u Was słychać? - patrzy znacząco na szatyna, jednak nie umyka to mojej uwadze.
- Jest dużo lepiej niż ostatnio jak tu byliśmy - odpowiadam ściskając chłopaka za dłoń.
- Jesteście silni, poradzicie sobie - dotyka naszych złączonych palców. Spływa na mnie nieopisane uczucie zrozumienia i wsparcia. Wiem, że gdyby cała rodzina Roberta wiedziała wspieraliby nas, ale też by nam współczuli i pocieszali, a tego bym nie zniosła. 
Spędzamy bardzo miły dzień, a ja zapominam o wszystkim, bo liczy się tu i teraz, a tu i teraz jest dobrze, jesteśmy szczęśliwi.




_______________________________

Troszkę mi się zeszło z tym rozdziałem. Jak zwykle napisany od dawna, ale teraz już myślę o następnym rozdziale i o tym co tam się wydarzy, więc myślę, że nie będziecie musieli na niego długo czekać. 
Dajcie znać co myślicie, buziaki. 


6 lutego 2019

55. "Nie śmiałabym odmówić dziewczynie, która o 4 nad ranem mówi, że ma ochotę seks. Nie wybaczyłbym sobie tego."

W czwartek lecę z tatą do Kanady, ponieważ ma tam zacząć przygotowania do roli Jokera w nowym filmie. Widząc go w krótkich włosach i bez brody odniosłam wrażenie, że ma co najwyżej 30 lat.
- Nie mógł zostać naturalny kolor?
- Nie, bo blond się lepiej na zielono farbuje. Nie mów nikomu, że wiesz.
- Masz moje słowo - uśmiecham się.
Następnego dnia rano udajemy do Nowego Yorku, gdzie odbywają się pokazy mody oraz różne imprezy.
Na after party po pokazie Balmain'a zaczynam się poważnie nudzić, tata zaś żywo dyskutuje z Kris Jenner, chwilę później zjawia się Kim i Kanye.
- Cześć - mężczyzna lekko się uśmiecha, w odpowiedzi kiwam głową.
- Czemu masz taką minę? - pyta wokalista, gdy się rozchodzą.
- Nie lubię ich. To najbardziej szurnięta rodzinka w całym USA - dodaje ciszej. - Jak można pokazywać całemu światu swoje prywatne życie? Nigdy tego nie zrozumiem.
- Pieniądze moje droga, chodzi tylko o pieniądze - wstaje z krzesła. - Niedługo wrócę.
- Okej - odwracam się i lewą ręką strącam kieliszek stojący obok. - Jejku przepraszam - całe szczęście, że był pusty.
- Nic się nie stało - mężczyzna posyła mi delikatny uśmiech, a ja wpatruje się w niego niczym w obrazek. Kolejny przystojniak na mojej drodze, co ja takiego zrobiłam w poprzednim życiu. Po chwili zdaje sobie sprawę, że on również na mnie patrzy.
- Przepraszam - szybko odwracam wzrok.
- Naprawdę nie trzeba. Robisz to drugi raz w przeciągu 5 minut. Lewis - przedstawia się i ściska mi dłoń. Momentalnie przypominam sobie kto to jest. Lewis Hamilton, kierowca Formuły 1.
- Janette.
- Jesteś córką Jareda?
- Znacie się?
- Trochę - tajemniczo się uśmiecha. - Chyba trochę się tu nudzisz - stwierdza. - Może skoczymy do klubu obok?
Kusząca propozycja, ale czy nie lepiej dla mnie byłoby wrócić do hotelu? Mężczyźni zawsze źle odczytują moje znaki.
- No nie każ się prosić - uśmiecha się.
- Dobrze - wkładam płaszcz i piszę wiadomość tacie, że wychodzę.
- Obiecuje trzymać ręce przy sobie  - mówi, gdy siadamy przy barze.
- Oby - rzucam mu spojrzenie spod rzęs.
Po kilku kolejkach whisky zaczyna być zbyt wylewny.
- Masz chłopaka, prawda?
- Tak.
- Tak myślałem. Kobiety raczej mi się nie opierają.
- Więc doświadczyłeś dzisiaj miłej odmiany.
- Zatańczymy? - wyciąga do mnie rękę. Nawet nie zorientowałam się kiedy zaczęła głośno grać muzyka i zebrało się pełno ludzi. Waham się dłuższą chwilę. - Szanuję to, że jesteś zajęta. Nic się nie wydarzy, chyba, że chcesz - puszcza mi oczko. Schodzę ze stołka i wszystko wokół zaczyna wirować. 
- Chyba za dużo wypiłaś - obejmuje mnie w pasie. Moja podświadomość głośno krzyczy żebym się z tego wyplątała, ale jest już za późno, bo znajdujemy się po środku parkietu.
- Chodź, odprowadzę Cię. Spacer dobrze Ci zrobi - rzuca, gdy wychodzimy przed klub. Docierając do hotelu Hamilton wypowiada słowa, których prawdopodobnie nigdy wolałabym nie usłyszeć. - Żałuję, że Cię wcześniej nie poznałem.
- Nie rób tego. Jestem szczęśliwa i chcę przy tym pozostać.
- W porządku - odpowiada. - Przekaż swojemu facetowi, że jest szczęściarzem - całuje mnie w policzek i odchodzi. Oszołomiona nic nie odpowiadam. Odźwierny z grobową miną otwiera mi drzwi. Szybkim krokiem kieruje się do windy. Biorę długi prysznic i wymazuje dzisiejszy wieczór z pamięci.
- Gdzie wczoraj byłaś? - pyta tata na śniadaniu.
- Poszłam na drinka. Widzę, że chcesz wyrazić dezaprobatę, ale traktuj mnie jak dorosłego człowieka.
- Z kim? - wbija we mnie spojrzenie.
- W Lewisem - odpowiadam. - Nie martw się nie zapomniałam, że ktoś na mnie czeka w Los Angeles. Nie daję mężczyznom zbędnej nadziei.
- No mam taką nadzieję, sięga po filiżankę z zieloną herbatą. 
Nie ciągniemy już dalej tego tematu, więc uważam go za skończony jednak męczy mnie myśl czy powiedzieć Robertowi, ale tak naprawdę nie mam o czym mu wspominać.
- Nie męczy Cię to? - pytam w drodze na kolejny pokaz.
- A Ciebie? - odbija piłeczkę.
- Będę szczera, ale nie wykorzystaj tego przeciw mnie. Uwielbiam te wszystkie imprezy filmowe, na które mnie zabierasz. Panuje tam specyficzny klimat, dzięki czemu są wyjątkowe. A pokazy mody to bajka normalnie. Teraz zaczniesz drążyć temat, jeśli chodzi o wybieg. Czytałam trochę i moje wymiary nadają się na modelkę Victoria's Secret, a ja nie chcę paradować w samej bieliźnie. Wymiary dziewczyn z pokazów Versace, Diora czy Chanel to anoreksja i jeśli miałabym brać w tym udział, to trzeba by było zrzucić parę kilo, a ja podobam się sobie. Wszystko jest tak powinno być i niech tak zostanie.
- Jesteś mądrą dziewczynką, wiesz?
- Wiem - kiwam głową.
Po dwudniowym pobycie w Paryżu wracam do Los Angeles. Tata w związku z natłokiem spraw zostaje na miejscu.
- Tęskniłem za Tobą - Robert przytula mnie, gdy tylko pojawiam się w hali przylotów.
- To tylko parę dni.
- Cała wieczność - odbiera moją walizkę.
- Poczekaj, muszę sobie kupić coś do jedzenia - po chwili wracam z kawą i kanapką. - Tobie też wzięłam - macham papierową torebką.
- Kawę wezmę, a kanapkę zjedz - całuje mnie w policzek.
- Mam dla Ciebie niespodziankę - mówi Rob w piątkowy wieczór.
- Jaką?
- Przebierz się w coś ciemnego i weź bluzę w kapturem.
- Wychodzimy? Jest 22.
- No i w tym rzecz - uśmiecha się.
Przebranie się zajmuje mi chwilę.
- Jak jesteś gotowa, to jedziemy - wstaje z sofy.
- Gdzie?
- Dam sobie rękę uciąć, że będziesz zachwycona.
- Wierzę Ci na słowo.
- Obiecaj, że nikomu o tym nie powiesz - parkuje samochód w jakimś ciemnym zaułku.
- W porządku.
Przechodząc kilka uliczek zbliżamy się do miejsca, gdzie robi się dość głośno.
- Siema TJ - Robert wita się z mężczyzną.
- W końcu tu dotarłeś i widzę, że nie jesteś sam - zerka na mnie. - Jestem TJ, mogę Ci zaufać?
- Oczywiście, Janette. To jest to, co myślę? - pytam.
- Tak, samo to, że tu jesteś jest karalne.
- Nieźle - szturchnęłam Roba. - Wiesz, że spełniłeś może marzenie? - dodaje ciszej.
- Domyślam się. Nie odchodź nigdzie żeby nic Ci się nie stało.
- Masz jak w banku - mocno go całuję.
Przez kilkanaście kolejnych minut wypytuje TJ'a o wszystko.
- Myślisz, że mogłabym...
- Myślę, że nie - odpowiada mimo, że nie słyszał do końca mojego pytania.
Gdy wracamy do domu jestem podekscytowana jak nigdy w życiu. Odkąd pamiętam chciałam zobaczyć jak to wygląda i w końcu się udało.
- Tylko nie mów Jaredowi, że Cię tam zabrałem. Zabiłby mnie gdyby się dowiedział - prosi szatyn.
- Nie powiem. Dziękuję za dzisiaj, to było niesamowite. Skąd znasz TJ'a?
- Pamiętasz jak Ci opowiadałem, że mnie aresztowali? Spędziliśmy noc w tej samej celi. Trochę mu pomogłem. Potem przypadkiem spotkałem go na mieście. Chciał żebym zajrzał, więc byłem tam parę razy.
- Nie wiemy czy powinnam, ale to chyba dobra znajomość?
- Nie narzekam - mężczyzna dwuznacznie się uśmiecha.
- Idziemy spać?
- Emocje opadły?
- Już tak i jestem zmęczona.
Po szybkim prysznicu zasypiam wtulona w Roberta niczym mała dziewczynka.
- Sporo czasu potrzebujesz żeby się wyspać - mężczyzna śmieje się, gdy otwieram oczy.
- A która jest godzina?
- Prawie 12 - odkładała telefon. - Też chciałbym spać 10 godzin.
- Niech zgadnę, budzisz się po 8.
- Dokładnie. Mój organizm się przyzwyczaił. Wstawaj, zrobię śniadanie.
- Nie chcę. Zostańmy w łóżku, proszę.
- Żeby zostać w łóżku to trzeba mieć dobry powód - kładzie się na mnie i rozsuwa kolanem nogi.
- A co jeśli nie chcę? - kładę mu ręce na ramionach.
- To wstajemy.
- Wiesz, że to podlega pod szantaż?
- A leżenie cały dzień w łóżku pod lenistwo. To jak? - wsuwa mi rękę pod koszulkę nocną.
- Nie zostawiasz mi wyboru. Musimy tu zostać - szeroko się uśmiecham.
- W ogóle nie dziwi mnie Twoja odpowiedź - całuje mnie.
- Zaczekaj - przerywam w pewnym momencie.
- Co się stało?
- Skończyły mi się tabletki. Wczoraj wzięłam ostatnią.
- Miałaś okres?
- Powiedzmy - odpowiadam skrępowana.
- Czemu nie poszłaś do lekarza?
- Zapomniałam.
- Skarbie, musisz o tym pamiętać. 
- Wiem - wzdycham.
- W takim razie - sięga do szafki po prawej stronie łóżka. - Jakieś specjalne życzenia?
- Raczej nie. 
- Okej.
- Mogę?
- Czyń honory - uśmiecha się tak, że zawstydziłby nawet kobietą z ogromnym doświadczeniem.
- Tylko... ja nigdy tego nie robiłam.
- Pokaże Ci co i jak. Nie wstydź się. To nic złego, że tego nie wiesz - całuje mnie w policzek. - Chodź do mnie - mężczyzna przyciąga mnie do siebie. Uwielbiam to, że o tak wielu rzeczach nie masz pojęcia i brak Ci doświadczenia.
- Żałuję, że nie byłeś moim pierwszym chłopakiem.
- Kochanie to było dawno i nie trzeba do tego wracać. Zapomnij o tym - całuje mnie.
W poniedziałek rano udaję się do Dr Finke.
- Mam do pana dwie sprawy.
- Aż dwie? Przez telefon mówiłaś o jednej.
- Jest jeszcze coś, a jeśli chodzi o pigułki, to mogę je normalnie brać?
- Tak, tylko przez kilka najbliższych dni używajcie dodatkowego zabezpieczenia.
- Dobrze - potakuję.
- A ta druga sprawa? - spogląda na mnie.
Długo nad tym myślałam i postanowiłam wybrać się do terapeuty. Wiedziałam, że to już za długo trwa i w końcu dobrze się nie skończy.
- Jak leżałam w szpitalu mówił Pan, że zna kogoś, kto mógłby mi pomóc.
- Zdecydowaliście...
- Ja zdecydowałam. Robert nic nie wie.
- Myślę, że powinniście pójść razem. To dotyczy Was obojga.
- Porozmawiam z nim.
- Obiecujesz, że zadzwonisz? - podaje mi wizytówkę.
- Tak sądzę. Niedługo może być za późno.
- Nie myśl, że jeśli pójdziecie do psychologa, to będzie coś złego.
- Teraz już mi to obojętne. Chcę tylko żeby pomógł. Pójdę już - szybko wstaję z krzesła czując jak łzy napływają mi do oczu.
Po wizycie miałam jechać na zajęcia, lecz wróciłam prosto do domu. Zaraz po wejściu zadzwoniłam do Roba.
- Hej.
- Cześć, co tam?
- O której kończysz? - pytam.
- Jak zawsze o 16.
- Yhym.
- Stało się coś?
- Nie, do zobaczenia później - szybko się rozłączam.
Co prawda potrzebuję szatyna tu i teraz, ale nie mogę wymagać żeby rzucił wszystko i przyjechał. Z bezradności znowu zaczynam płakać.
- Janette? - słyszę z holu wołanie Roba.
- Co tu robisz? - wstaję z kanapy i wycieram oczy.
- Przyjechałem, bo mnie wystraszyłaś. Co się stało?
- Nic, tylko... - łamie się głos.
- Kochanie - chłopak mnie przytula.
- Nic się nie stało. Muszę z Tobą porozmawiać tylko nie wiem jak to zrobić.
- Najpierw się uspokój i powoli powiedz o co chodzi - prowadzi mnie do kanapy.
- Bardzo długo nad tym myślałam i nie umiem poradzić sobie z tym sama. Jak jeszcze byłam w szpitalu to Dr Finke oferował mi pomoc i dzisiaj dał mi numer do tego specjalisty. Chcesz iść ze mną? Wiem, że podjęłam tą decyzję bez Twojej zgody...
- I bardzo dobrze zrobiłaś. Oczywiście, że z Tobą pójdę. Zadzwonisz czy ja mam to zrobić?
- Zadzwonię - sięgam po telefon i wizytówkę.
- Andrew Perkins, słucham...
- Dzień dobry, ja chciałabym... nie wiem jak to ująć.
- Chce Pani przyjść na spotkanie - podpowiada.
- Zgadza się, z chłopakiem.
- Dobrze, mam w środę wolne popołudnie. Pasowałoby Państwu?
- Tak, dziękuję bardzo.
- Mógłbym prosić imię i nazwisko?
- Janette Leto.
- Zapisałem. W takim razie do zobaczenia.
- Do widzenia.
- Bolało? - pyta szatyn z uśmiechem, gdy kończę rozmawiać.
- Nie.
- Kiedy nas umówiłaś?
- W środę o 17.
- No to super. Zostanę tu już z Tobą, nie będę wracał do pracy.
- Nie musisz.
- Muszę, przecież widzę. Nie zostawię Cię teraz samej. Bardziej jestem potrzebny Tobie niż w firmie.
- Dziękuję - całuje go.
Następne dwa dni spędzam w nerwach.
- Uspokój się - Robert łapie mnie za rękę, gdy jedziemy na umówione spotkanie.
- Nie lubię jak obcy ludzie zbyt dużo wiedzą o moim życiu. O tej ciąży rozmawiam tylko z Tobą, Kim, która zadaje ogródkowe pytania, a tata na szczęście się odciął.
- Skoro Twój lekarz go polecił, to wiedział, co robi - wysiada z samochodu - chodź - otwiera mi drzwi.
- Dobrze robimy, że tu jesteśmy?
- Tak, nie martw się.
Spędzamy chwilę w poczekalni, po czym wychodzi do nas mężczyzna. Wysoki, dobrze zbudowany blondyn w garniturze. Stawiam, że ma około 40 lat.
- Zapraszam - wskazuje na pomieszczenie. - Jestem Andrew. 
- Janette.
- Robert.
- Pozwolicie, że będę się do Was zwracał po imieniu, to nam znacznie ułatwi, Wy też to róbcie. Janette zaczniesz? - spogląda na mnie. Przypuszczam, że mija kilka minut zanim wypowiadam pierwsze słowa, ale nikt mnie nie pospiesza. 
- W zeszłym roku miałam wypadek na motorze. Będąc w szpitalu okazało się, że byłam w ciąży. Niestety wcześniej się o tym nie zorientowałam i poroniłam. Z tym wszystkim wiązał się tygodniowy pobyt w szpitalu. W sumie, to nie wiem co miałabym więcej powiedzieć.
- Rozumiem, że nie planowaliście tego dziecka?
- Nie - odpowiada Rob.
- Nie rozmawialiście  nikim w szpitalu o tym?
- Nie chcieliśmy, to znaczy ja nie chciałam - poprawiam się.
- Dlaczego?
- Na początku to strasznie bolało i nie chciałam nikogo słuchać. Ze sobą rozmawialiśmy o tym jakieś 3-4 miesiące później.
- Kiedy to się wydarzyło?
- W kwietniu.
- Co czuliście na początku, gdy się dowiedzieliście?
- Byłam w szoku i nie mogłam zrozumieć, potem została już tylko pustka.
- Jak Janette mi powiedziała w ogóle to do mnie nie dotarło. Dopiero potem uświadomiłem sobie wszystko.
- Co Was najbardziej boli w tym?
- Że nie byłam świadoma tej ciąży.
- Robert? - Perkins patrzy na szatyna dłuższą chwilę.
- To, że ona tak bardzo cierpi z tego powodu. Ja nie leżałem w szpitalu, nie przechodziłem zabiegu, tylko ją wspierałem i byłem tam dla niej. Straciliśmy coś, co było dla nas kompletną niespodzianką i - zawiesza głos. - Szkoda, że tak się stało, ale nie cofniemy czasu - słysząc to dobrze wiem, o co chodzi.
Gdy wychodzimy zdarzyło się już ściemnić. Ulżyło mi trochę, ale mam też pytanie do mężczyzny, które nie daje mi spokoju. Siedząc na kanapie z kieliszkiem wina w ręce nie wytrzymuje.
- Chciałeś tego dziecka? - Wyraz twarzy szatyna od razu się zmienia, czyli trafiłam w sedno.
- Daj spokój - pociąga łyk piwa z butelki.
- Robert...
- Jeśli byłoby to w innych okolicznościach to chciałabym, zadowolona?!
- Nie krzycz na mnie, chcę porozmawiać.
- O czym tu rozmawiać? Byłaś w ciąży, nie wiedziałaś, miałaś wypadek, nie jesteś w ciąży. Krótka historia.
- Skoro chciałeś mieć od razu dzieci, to... dobra, nieważne - wstaje z kanapy.
- Zaczekaj - łapie mnie za rękę.
- Na co mam czekać? Jeśli masz na mnie krzyczeć, to dziękuję bardzo, nie tak to sobie wyobrażałam.
- Ja też nie. Usiądź. - Siadam ponownie obok niego. - Gdy się z Tobą związałem miałaś 17 lat i wiedziałem, że nie będziemy mieć od razu dzieci. Po jakimś czasie zauważyłem, że wszystko musi być po kolei i to mi nie przeszkadza. Zakochałem się w Tobie licząc się z tym wszystkim. Mogliśmy mieć dziecko, ten fakt zdążył się rozpłynąć zanim się z tym oswoiłem.
- Gdybym wtedy się zorientowała...
- Ja za nic Cię nie obwiniam. Stało się, trudno. Jeśli będziemy ciągle do tego wracać, to nic nie da.
- Wiem - wzdycham.
- Jesteś zła o to, że mój tata wie o tym?
- Nie. Dobrze, że mu powiedziałeś.
- Powinnaś się położyć - pociąga mnie w górę. - Śpij skarbie, ja muszę trochę popracować.
Następnego dnia dzwoni Kimberly.
- Macie jakieś plany na sobotę?
- Nie.
- To wpadniecie do nas na kolację?
- Zapytam Roberta i oddzwonię, ok?
- Spoko, byłaś dzisiaj na zajęciach? - pyta.
- Nie, nie złożyło się, że tak powiem.
- Wszystko w porządku?
- Bywało lepiej.
- Może przyjadę? - proponuje.
- Dziękuję, ale chcę zostać sama.
- Daj znać jak coś.
- Nie ma sprawy, na razie.
Po skończonej rozmowie wygrzebuje się z łóżka ubieram się i zabieram za sprzątanie, to całkowicie rozładuje moją frustrację. Do powrotu szatyna udaje mi się ogarnąć cały dom i zrobić obiad.
- Hej - mężczyzna całuje mnie w policzek na przywitanie. Odpowiadam mu delikatnym uśmiechem.
- Kim zaprosiła nas w sobotę na kolację, chcesz pójść? - pytam.
- A Ty chcesz? - odbija piłeczkę.
- Szczerze?
- Oczywiście, co to za pytanie w ogóle.
- Nie mam ochoty nigdzie wychodzić.
- Taki wieczór dobrze by Ci zrobił? - Tego się nie spodziewałam. - Przecież jest Twoją przyjaciółką.
- Wiem, ale nie chcę nigdzie iść.
- Myślałem, że ulży Ci po spotkaniu z tym całym terapeutą, psychologiem czy kim on tam jest.
- Z jednej strony tak, bo rzucił na to wszystko całkiem nowe światło, ale z drugiej mam kolejną rzecz, którą muszę ukrywać.
- Przestań, nie chcę tego słuchać. Zaczynasz przesadzać z tym wszystkim.
- Nie rozumiem czemu się złościsz - wzruszam ramionami.
- Bo - urywa. - Może jednak nie będę zaczynał tematu, bo nie chcę się z Tobą kłócić.
- Przecież ja też nie chcę - kładę mu dłoń na policzku. - O co chodzi?
- Próbujesz tak wszystko ukryć przed światem, a to przysparza Ci tylko problemów.
- Ja tylko chcę żeby moje życie było moim życiem, a nie pożywką dla mediów. Nie zaprzeczę podoba mi się jak pojawiają się zdjęcia z tych wszystkich gal na, które chodzę z zespołem lub tylko z tatą, to jest fajne. A nie chcę oglądać naszych zdjęć i setek teorii o tym co robimy i tak dalej. Chcę zachować to dla siebie, zależy mi na nas, a brukowce wszystko zniszczą, wiem to. Rozumiem, że to ciężkie.
- Nie wiedziałem, że tak do tego podchodzisz, przepraszam - całuje mnie w głowę.
- Widzisz, związek ze mną to wyzwanie.
- Ty od początku byłaś wyzwaniem. Ułatwiłaś mi trochę na początku, ale nie mogłem przestać zakradać się do Twojego serca, bo jak to mówią kobiety trzeba zdobywać całe życie - porusza brwiami.
Patrząc na szatyna zaczęłam się zastanawiać kiedy tak daleko zabrnęliśmy z tym naszym związkiem. Jesteśmy ze sobą prawie trzy lata i mamy kilka doświadczeń życiowych za sobą.
Nadchodzący weekend spędzamy w mieszkaniu Roba. W niedzielne popołudnie z wizytą przychodzi Olivia.
- Cześć, nie przeszkadzam? - pyta, gdy jej otwieram.
- Nie, wejdź - wpuszczam ją.
- Pomyślałam, że trochę poplotkujemy.
- Brandon w domu? - pyta ją Babu.
- Tak.
- To Wy tu zostańcie, a ja idę.
- Okej - mówię niepewnie.
- Brandon Was wczoraj widział, więc pomyślałam, że zajrzę - wyjaśnia.
- Kawy?
- Chętnie.
Kobieta opowiada o swoim małżeństwie, pracy. Potem próbuje dyskretnie wyciągnąć coś ze mnie, ale ja nauczyłam się jak udzielać wymijających odpowiedzi. Kochana ze mną nie jest tak łatwo jak z Robertem, przelatuje mi przez myśl.
- Już ta godzina? - mówi zdziwiona.
- Zagadałyśmy się.
- Lecę zrobić chłopakom obiad. Na razie - całuje mnie w policzek.
- Hej.
Chwilę później wraca szatyn.
- Moja piękna - daje mi buziaka, a ja wyczuwam alkohol.
- Piłeś - stwierdzam.
- Tylko troszeczkę - niewinnie się uśmiecha.
- Jesteś głodny?
- Tylko Ciebie - wsuwa mi ręce pod koszulkę.
- Nie - kręcę głową.
- Chodź, spodoba Ci się - ciągnie mnie do sypialni.
Gdy się budzę w pokoju jest ciemno. Patrzę na okno, no tak jest środek nocy. Zegarek wskazuje 3:23, czemu się obudziłam? Rozglądam się i zauważam, że szatyna nie ma obok, zastaję go w kuchni. 
- Obudziłem Cię? Musiałem się napić wody. Wracaj do łóżka, bo zmarzniesz - gdy wypowiada te słowa zdaję sobie sprawę, że stoję przed nim nago, a on zdążył nałożyć bokserki, szlag. - Chyba, że masz ochotę na drugą rundę? - śmieje się. Już mam się odwrócić i wyjść, gdy nieświadomie wypowiadam słowa:
- Ale tutaj.
- W kuchni na blacie? - unosi zaskoczony brew, a ja potakuję. Sekundę później namiętnie się całujemy i zapominamy o otaczającym nas świecie.
- Idziesz ze mną wziąć prysznic? - pyta, gdy dochodzę do siebie.
- Nie, idę się położyć - zeskakuje z blatu.
Po powrocie do łóżka od razu zasypiam.
- Czemu nie wybiłeś mi tego z głowy? - pije czarną kawę z cukrem licząc, że choć trochę postawi mnie na nogi po nocnych wybrykach.
- Nie śmiałabym odmówić dziewczynie, która o 4 nad ranem mówi, że ma ochotę seks. Nie wybaczyłbym sobie tego. Kończ i jedziemy - rzuca.
- No już - wstawiam kubek do zlewu.
- Przyjechać po Ciebie? - pyta zatrzymując się na parkingu przed budynkiem UCLA.
- Nie trzeba. Kim mnie podrzuci - chcę dać mu buziaka, ale robi się z tego długi, gorący pocałunek.
- To pa - szeroko się uśmiecha.
- Jesteś niemożliwy - wysiadam.
- I za to mnie kochasz - woła.
- To akurat prawda.
- A co to, masz osobistego szofera? - słyszę głos Flowers wchodząc do budynku.
- Wyjątkowa sytuacja. O której kończysz?
- O 11.
- Podrzucisz mnie do domu? - robię maślane oczy.
- Też tak kończysz?
- Nie, ale mogę.
Punkt 11 wychodzę z uczelni szukając na parkingu białego mercedesa dziewczyny.
- Zapraszam - mówi widząc mnie.
- Dawno nie miałam tak dobrego poniedziałku.
- No widzę, od rana uśmiech nie schodzi Ci z twarzy, a w dodatku wyglądasz na zmęczoną. Upojna noc?
- Bardzo - delikatnie się uśmiecham.
- Zarumieniłaś się! - piszczy stając na Fredonia Drive.
- Zgaś, napijemy się kawy - proponuje.
- Oczywiście. Chcę poznać szczegóły dzisiejszej nocy - klaszcze w dłonie. Niemożliwa dziewczyna.
Robię nam kawę i sałatkę owocową, od rana nic nie jadłam.
- A więc? - pyta, gdy wchodzę na taras. - No dalej. Ufasz mi, a ja nigdy nie wyznałam nikomu Twoich tajemnic.
W końcu się przełamuję i wszystko jej opowiadam.
- Dobrze się Wam układa?
- Tak. Nawet jak zaczynamy się sprzeczać, to kończymy na tym, że nie możemy bez siebie żyć.
Flowers na szczęście nigdzie się nie spieszy, a ja cieszę się, że mam z kim spędzić popołudnie.
- No dziewczyny ładnie się bawicie - mówi Robert. Wita się ze mną, a potem z Kim.
- Jesteś głodny? - pytam.
- Tak, ale poradzę sobie.
- Przyjdź do nas potem.
Gdy chłopak wraca, długowłosej zbiera się na wyznania.
- Opowiadała Ci co wyczyniała w Kansas? - patrzy na szatyna.
- Nie - kręci głową.
- Pewnie Twój tata nawet o tym nie wie.
- Jak dyrektorka nie wiedziała, że to ja, to skąd on miałby wiedzieć.
- Zdradzicie jakieś szczegóły? - Rob wpatruje się we mnie. - A w ogóle jak się poznałyście?
- Zaczęłyśmy naukę tam w tym samym momencie. Chodziłyśmy razem na historię, literaturę amerykańską i...
- Na hiszpański - mówię. - Zaprzyjaźniłyśmy się, bo na egzaminie z historii rozwiązałam za nią test - śmieje się.
- Skubana była taka dobra. Umiała wszystko.
- Lubiłam czytać i nadal lubię. Po co miałam kuć na historię, wystarczyło raz przeczytać podręcznik. Nauka tam nie była trudna. Tylko trzeba było słuchać nauczycieli, oni robili to z pasją. Do tej pory pamiętam słowa Beecher'a o wojnie secesyjnej i Lutrze, bo mówił o tym z zaangażowaniem.
- Raz na historii w 10 klasie, Janette całe zajęcia pisała smsy, po czym na parę minut przed końcem poprosił ją żeby powtórzyła chcociaż jedno zdanie, które powiedział, a ona...
- Zrobiło mi się głupio - przerywam Kim.
- Co zrobiłaś? - szatan wwierca we mnie swój wzrok.
- Zapytała go czy może powiedzieć własnymi słowami.
Automatycznie przypomina mi się ta scena.
"- A mogłabym własnymi słowami? - pytam.
- Oczywiście.
Przez najbliższe 5 minut mówię o Henryku VIII, jego sześciu żonach, dzieciach, konfliktach, o tym, że chciał złamać kościół, a na koniec wspominam o reformach jakie wprowadził. Profesor patrzy na mnie, po czym spuszcza głowę i się uśmiecha.
- Wiecie co? Wiem, że mnie nie słuchacie. Rysujecie po zeszytach, książkach, piszecie smsy - urywa. - Janette robiła to przez całą godzinę i dałbym sobie obie ręce uciąć, że nic nie wie, a ona w 5 minut powiedziała to o czym ja mówiłem przez 50, gratuluję - patrzy na mnie.
Zaraz po tym dzwoni dzwonek. Czekam aż wszyscy wyjdą i podchodzę do jego biurka.
- Mogłabym Panu zająć chwilkę?
- Pewnie - patrzy na mnie.
- Chciałam Pana bardzo przeprosić. 
- Wiesz, nie jestem zły, tylko zdumiony. Powiedz mi jak?
- Lubię Pana zajęcia, o każdej porze mogłabym powtórzyć pański wykład.
- Miło mi to słyszeć. Zmykaj na lekcje, a i przypomnij Flowers o eseju, bo w końcu jej tego nie zaliczę - woła.
- Dobrze."
- Nie przypomniała mi o eseju tylko sama go napisała.
- Bo nie lubiłaś historii - zauważam.
- Co jeszcze tam wyprawiałyście? - pyta zaciekawiony mężczyzna.
- Tradycją jest, że dzieciom przychodzącym do najmłodszych klas robi się głupie żarty, smarowanie klamek pastą do zębów, robaki w pokoju.
- No i absolutne mistrzostwo - dziewczyna porusza brwiami.
- Zużyte podpaski przyklejone w całej szkole - mówimy w tym samym momencie i stukamy się piwem.
- Nie rozumiem - szatyn kręci głową.
- Były polane keczupem, rozkleiłyśmy je w całym budynku, jakieś 500 sztuk.
- Pojadę już - całuje mnie w policzek. - Trzymajcie się.
- Pa - ściskam ją.
- Chodź do mnie - wyciąga ręce. Po chwili siedzę już na jego kolanach - moja malutka.
- Pójdziemy spać, bo nadal jestem zmęczona po tych nocnych wojażach.
- Dziękuję, że przy mnie jesteś - szepczę.
- Będę przy Tobie trwał bez końca - bierze mnie na ręce i zanosi do sypialni.

_________________________________________________________________
Witam moich czytelników :)
Wiem, że długo mnie nie było. Powodów jest sporo, ale nie będę się o nich rozpisywać. Postaram się dodawać bardziej regularnie rozdziały. Materiał na kilka najbliższych jest gotowy, więc nie będzie problemu.
Buziaki, Janette