20 kwietnia 2018

54. "Zapomniałam się przedstawić, Ashley. Jestem jego dziewczyną, a Ty to pewnie Caity, jesteś jego siostrą?"

Janette

Wraz z pierwszą połową stycznia rozpoczęły się wszystkie imprezy i bankiety filmowe na które chodził tata i oczywiście zabierał mnie ze sobą.
- Wiesz, że jesteś bardzo zdolna - powiedział,  gdy skończyłam grać na pianinie.
- A wiesz, że nie lubię jak mnie podsłuchujesz.
- Trudno było Cię nie słyszeć. - Kręcę z dezaprobatą głową i idę do kuchni. - Czemu nie poszłaś na zajęcia? - pyta. Oho, zaczęło się - przeleciało mi przez myśl.
- Bo źle się rano czułam - odpowiedziałam.
- Wczoraj też?
- Tato nie czepiaj się. Jestem kobietą, a my już tak mamy, że czasem się źle czujemy.
- Dobra, już nie wnikam.
Następnego dnia po przebudzeniu zastaję Roberta w łóżku. Sięgam po telefon, który pokazuje, że jest po 10.
- Kochanie - budzę szatyna. - Nie idziesz do pracy?
- Nie - mruczy.
- Dlaczego? - pytam zdziwiona.
- Zrobiłem sobie wolne, śpij - przytula mnie. Kręcę się przez dłuższą chwilę aż w końcu wstaję żeby go nie budzić. 
W sobotę rano idziemy pobiegać, po powrocie wspólnie bierzemy prysznic. Owijam się ręcznikiem i kładę na łóżku.
- Nie ubierasz się? - pyta szatyn.
- A muszę?
- Przecież wiesz, że nie - mężczyzna kładzie się obok mnie, a ja przytulam się do niego i powoli przysypiam. Budzi mnie zapach przypraw. Przeciągam się i zauważam, że nie mam nic na sobie. Ubieram się i idę do kuchni.
- Co robisz dobrego?
- Kurczaka po tajsku. Chcesz kawy?
- Poproszę, gdzie tata?
- Wyszedł niedawno. Mówił, że ma kilka spraw do załatwienia. Masz - stawia przede mną kieliszek z winem.
- Chcesz mnie wykorzystać? Uprzedzam, że nie mam nastroju.
- Poprawi Ci się trochę humor, nic innego nie chce.
No tak mężczyzna jak zwykle myślał o wszystkim. Uśmiechnęłam się do siebie i sięgnęłam po kieliszek.
Wraz z poniedziałkiem musiałam pójść na zajęcia. Cały poprzedni tydzień spędziłam w domu, więc teraz postanowiłam już nic nie opuszczać. Stałam w garderobie zastanawiając się, co na siebie włożyć, gdy wszedł Rob.
- Znowu masz ten sam problem - zaśmiał się.
- Jakby każdy się na Ciebie patrzył, to też chciałbyś dobrze wyglądać.
- Wybacz. Nie chciałem Cię urazić - podniósł ręce w geście obronnym.
- Wiem, przepraszam.
W końcu decyduję się na proste zestawienie, bo wiem, że gdy będę gdybać przez kolejną chwilę, to się spóźnię. Do domu wracam w tym samym momencie, co Robert.
- Cześć - całuje mnie w policzek.
- Hej. Jesteś głodny? - pytam po wejściu do środka. - To zrobię Ci coś.
- A Ty nie będziesz jadła?
- Jakoś nie mam ochoty - kładę torebkę na krześle. Nie czekając na odpowiedź chłopaka przygotowuję szybki obiad.
- Kochanie, telefon - Wyciąga urządzenie z mojej torebki. Widząc na wyświetlaczu numer Dr. Finke wiem, że to nie wróży nic dobrego.
- Słucham.
- Dzień dobry z tej strony David Finke, dzwonię, bo mam już wyniki Twoich badań - zawiesza głos. - Może mogłabyś przyjechać jutro rano do klinki?
- Tak, ale... - wychodzę z kuchni. - Coś jest nie tak?
- Porozmawiamy jutro.
- Dobrze.
- To do zobaczenia.
- Do widzenia.
- Co się stało? - Rob uważnie mi się przygląda.
- Nic - kręcę głową.
Wiem, że chce coś jeszcze powiedzieć, ale odpuszcza. Gdy kładziemy się do łóżka długo nie mogę zasnąć, a jak już to mi się udaje, to budzę się przed 6. Nie podejmuje nawet próby żeby dalej iść spać. Szykuje się i robię sobie kawę. Nieco później zjawia się szatyn.
- Czemu nie mówisz mi wszystkiego? - obejmuje kubek dłońmi.
- Ja sama nic nie wiem.
- Powiesz mi chociaż dokąd się wybierasz tak wcześnie rano?
- Do lekarza. Dzwonił wczoraj żebym przyjechała, bo ma wyniki moich badań i chyba są nie najlepsze.
- Może pojadę z Tobą? - proponuje.
- Nie trzeba. Zobaczymy się potem.
Po dotarciu do kliniki nie mogę usiedzieć w miejscu, więc przemierzam poczekalnię aż słyszę głos lekarza.
- Nie mogłaś się doczekać?
- Nastraszył mnie pan wczoraj.
- Nie zrobiłem tego celowo, chodź. Nie podobają mi się wyniki tych badań - mówi siadając za biurkiem. Jednocześnie odstawia butelkę wody i sięga po moją kartę.
- Są złe czy?
- Są dziwne. Pierwszy raz coś takiego widzę. Musimy je powtórzyć.
- Teraz? - nie byłam na to przygotowana. 
- To długo nie potrwa, a będziesz już to miała za sobą.
- No dobrze - zgadzam się, bo wiem, że mój protest i tak na nic się nie zda.
- Rzadko to robię - mówi pobierając mi krew.
- Czuję - lekko się krzywię.
- Przyciśnij. Jak będziesz miała siniaka to przepraszam - wstaje.
Mężczyzna staje w odległości kilku metrów oznaczając fiolkę z krwią. Bez kitla wygląda nieco inaczej. Luźne jeansy, ciemny T-shirt, adidasy wygląda całkiem dobrze. Z tego co wyczytałam jest rok starszy od Roberta. Świdrując go spojrzeniem i analizując nawet nie zauważyłam, że odwrócił się w moją stronę.
- Przepraszam - bąkam zażenowana całą sytuacją.
- Nic się nie stało - uśmiecha się. - Trzymaj, wiesz co z tym zrobić - podaje mi pojemniczek na mocz. - Potem się rozbierz i poczekaj na mnie.
Wstając z fotela czuję, że wszystko wokół wiruje.
- Co się dzieje? - mężczyzna staje przede mną.
- Kręci mi się w głowie - zamykam oczy.
- Usiądź - łapie mnie za ramiona.
Po kilku minutach wszystko się uspokaja.
- Masz bardzo wysokie ciśnienie. Piłaś kawę dzisiaj?
- Tak, ale to było bardzo wcześnie.
- Niedobrze. Zaczynam się martwić.
- Niepotrzebnie nic mi nie będzie. To pewnie dlatego, że prawie w ogóle nie spałam i nic rano nie zjadłam.
- Czemu o siebie nie dbasz? 
- Po prostu strasznie się denerwowałam. - Lekarz kręci głową, ale tego nie komentuje.
- Lepiej się czujesz?
- Tak, już jest ok.
- Chcesz dokończyć te badania?
- Skoro już tu jestem - powoli wstaję. - Kiedy będą wyniki? - pytam po wszystkim.
- Zadzwonię, uważaj na siebie.
- Dobrze, dziękuję i przepraszam. Ja... - dłuższą chwilę zastanawiam się co powiedzieć. - Nie wiem co się stało, to się więcej nie powtórzy.
- Zapomnijmy o tym - wstaje od biurka.
- Do widzenia.
Przed budynkiem biorę głęboki oddech i zamiast do domu jadę na uczelnię. W drodze zastanawiam się co mi odwaliło w tym gabinecie. Przecież on jest moim lekarzem i znamy się od dawna, ale pierwszy raz zobaczyłaś go jak normalnego faceta podpowiada podświadomość.
- Nie no bez jaj, Janette opanuj się.
Po powrocie kładę się do łóżka. Z trudem wytrzymałam do końca na zajęciach i każdy mi powtarzał, że jestem blada. Zapewne gdyby chłopaki byli w domu bylibyśmy w drodze do szpitala.
- Skarbie - ktoś mną lekko potrząsa. - Janette.
- Hmm - niechętnie otwieram oczy. - Która godzina?
- Po 19. Dobrze się czujesz?
- Teraz już tak.
- Jadłaś coś? - kręcę przecząco głową. - To chodź - łapie mnie za dłoń.
W czasie, gdy Robert przygotowuje kolację opowiadam mu o wizycie u lekarza.
- Wiesz, że mogłem jechać z Tobą - siada koło mnie.
- Wiem, przepraszam.
Po posiłku szatyn zanosi mnie pod prysznic uprzednio rozbierając.
- Nie musisz tego robić.
- Muszę Cię zacząć pilnować, bo przestaje mi się to wszystko podobać.
- Nie jestem małą dziewczynką.
- Ale tak się zachowujesz.
- Nie chcę się kłócić. Mam dość wrażeń na dzisiaj.
- Poradzisz sobie? - pyta z troską w głosie.
- Tak, dziękuję - nieznaczenie się uśmiecham. Gdy wychodzę z łazienki nie zamieniamy ze sobą już ani słowa. Domyślam się, że pewnie jest zły, więc daje mu czas żeby ochłonął. Następnego dnia prosto z uczelni jadę do jego mieszkania. Ku mojemu przeczuciu Rob zjawia się zaraz po pracy.
- Czytasz mi w myślach - śmieje się.
- Przejrzałam Cię - całuję go. - Nie kłóćmy się, bo nie mamy o co.
- Masz rację - obejmuje mnie.
Resztę dnia spędzamy na kanapie przemiennie całując się i przytulając. Wpadając kolejnego dnia do domu przed zajęciami biegałam jak szalona zbierając wszystkie rzeczy.
- Widziałeś taką białą teczkę z logo uczelni? - pytam taty.
- Leży na stoliku na dole.
- Dzięki!
- Nie biegaj tak, bo sobie coś zrobisz - ostrzega.
Zbiegając ze schodów poślizguje się i podpieram rękami w ostatniej chwili.
- Prorok się znalazł - mówię cicho.
Jadąc samochodem odczuwam lekki ból w nadgarstku przy zmianie biegów. Z upływem czasu ból się nasila, więc ledwo co udaje mi się dotrzeć do domu.
- Czego szukasz? - pyta Rob.
- Jakiegoś bandaża lub czegoś takiego.
- Po co Ci?
- Upadłam rano na schodach i mnie boli nadgarstek.
- Pokaż - łapie mnie za rękę. - Nieźle musiałaś przywalić. Przyniosę Ci coś innego.
Szatyn wraca po chwili z torebką mrożonego groszku. Kładzie ją delikatnie na przegubie, a mnie przeszywa ból.
- Ciii - całuje mnie w głowę. Zimno łagodzi ból i nawet nie zauważyłam, że mężczyzna zawiązał mi bandaż na ręce.
- Zawiozę Cię na uczelnię, nie powinnaś prowadzić.
- Dobrze - przystaje na propozycję.
- Dasz mi znać o której kończysz?
- Zadzwonię, dziękuję - wysiadam z samochodu i daję mu buziaka.
- Pa.
Po pierwszych zajęciach wiem, że dłużej nie wytrzymam i dzwonię do taty.
- Co robisz? - pytam na wstępie.
- Jestem w domu, co tam?
- Mógłbyś po mnie przyjechać?
- Będę za parę minut. Aż tak boli?
- Bardzo.
- Czekaj na mnie. Niedługo będę - rozłącza się.
Tata zjawia się szybciej niż przypuszczałam, ale zamiast do domu kieruje się w stronę centrum.
- Gdzie jedziemy?
- Do szpitala. - No tak, czemu tego nie przewidziałam. - Cześć Andrew - Panowie się witają, czyli tata już tu dzwonił, że mnie przywiezie.
- Co znowu wykombinowałaś? - mężczyzna patrzy na mnie.
- Upadłam i boli strasznie.
Lekarz delikatnie ściąga bandaż i ogląda nadgarstek.
- Wezwę ortopedę - oddala się parę kroków. Nie mija pięć minut i już zjawia się specjalista.
- Dzień dobry. Co tu się niedobrego stało?
- Pospieszyłam się na schodach.
- Proszę poruszać palcami. - Robię to z wielkim trudem i ogromnym bólem. - Kiedy zaczęło boleć?
- Jakieś 15-30 minut po tym jak się poślizgnęłam.
- A kiedy to było?
- Wczoraj.
- Zrobimy prześwietlenie i zobaczymy co w środku się stało. Jest Pani w ciąży?
- Nie - kręcę głową.
- Trzeba zabrać pacjentkę na prześwietlenie - mówi do pielęgniarki. - Wrócę jak będą zdjęcia - zwraca się do mnie. - Kiwam głową na znak zrozumienia.
- Przynieść Ci coś?
- Nie trzeba.
- Połóż się. To trochę potrwa - radzi doktor Henderson.
Po niemalże dwóch godzinach zjawia się doktor Ken Jenkins, odczytuje z identyfikatora.
- Nic nie jest złamane, to tylko zwichnięcie. Może trochę pobolewać, więc proszę nosić to usztywnienie - zapina mi je na nadgarstku. - I proszę więcej nie biegać po schodach.
- Dobrze.
- To wszystko, nie do zobaczenia.
- Gotowa? - wokalista patrzy na mnie.
- Tak, chodźmy.
Po wejściu do domu od razu dzwonię do Roberta.
- I o której kończysz?
- Jestem już w domu, bo byłam z tatą w szpitalu.
- Założyli Ci gips?
- Na szczęście nie, wracaj szybko.
- Postaram się.
Ku mojemu zdziwieniu szatyn wraca dużo wcześniej.
- Uciekłeś? - śmieje się.
- Zerwałem się. Jak się czujesz?
- Nawet.
- Moja kochana ciapa - całuje mnie w policzek.
- Głodna jestem.
- To dobrze, bo Jared szykuje obiad.
Po posiłku siadamy przed telewizorem i sama nie wiem kiedy zasypiam. Budzę się jak zwykle w łóżku i przebrana.
- Gdzie idziesz? - pyta chłopak, gdy chcę wstać.
- Ubrać się. - Jednak już na samym początku napotykam przeszkodę. - Pomożesz mi - wołam.
- Już idę. Z czym Ci pomóc? - staje w garderobie.
- Zapnij mi - odwracam się tyłem.
- Zrobione.
- Teraz spodnie.
- Byłoby Ci wygodniej w czymś innym, a tak to będziesz się męczyć z zapinaniem.
- Ty mi będziesz zapinał - szczerze się.
- To zmienia postać rzeczy.
Sama zakładam koszulkę o jestem gotowa. Popołudniu dzwoni Kimberly.
- Może skoczymy dzisiaj na imprezę z naszymi chłopakami?
- Poczekaj, zapytam. Kim proponuje wyjść gdzieś wieczorem do klubu.
- Nie ma mowy - mówi bez chwili zastanowienia. - Z tą Twoją ręką nigdzie nie pójdziemy.
- Ale dlaczego?
- Kochanie pójdziemy tam i nawet nie zatańczymy. Jak mam siedzieć i słuchać głośnej muzyki to niech przyjdą tutaj.
- Dobra, rozumiem. Sory, ale nie samy rady. Mam problem z ręką, więc odpada - mówię do telefonu. 
- Następnym razem.
- Na razie. - Patrzę przez dłuższą chwilę na chłopaka po czym podchodzę i wtulam się w niego. - Bardzo Cię kocham - szepczę.
- Ja Ciebie też - mocniej mnie przytula. - Może powinnaś się położyć.
- Tylko jak pójdziesz ze mną.
- Nie widzę przeszkód - uśmiecha się.
Jednak, gdy tylko się kładziemy rodzi się we mnie napięcie.
- Ty też to czujesz czy tylko ja? - pytam.
- Też - przysuwa się bliżej mnie i zaczyna całować. - Ale ręka - przerywa.
- To tylko zwichnięty nadgarstek, nie przesadzaj. - Tym razem to ja go pierwsza całuję...
- No i po co ja Ci pomagałem się ubrać - śmieje się, gdy leżymy przykryci kołdrą.
- Żebyś mógł mnie potem rozebrać - poruszam brwiami.

[...]

- Może powinnaś zostać w domu - mówi szatyn, gdy się maluję.
- Nie ma takiej potrzeby - poprawiam włosy.
- Tylko nie wracaj sama, przyjadę po Ciebie.
- Dobrze kochanie - całuję go w policzek i wchodzę.
Po powrocie do domu tata ma dla mnie niespodziankę.
- Dostałem dwa bilety na premierę filmu 50 Shades Of Grey. Jakoś nie mam ochoty iść, więc może Wy pójdziecie? - proponuje.
- To jest ten film, co myślę? - Rob poprawia się na krześle.
- Tak - kiwam głową. - Ale to jest uroczysta premiera?
- Niby tak, ale z tego, co wiem to wszystko odbywa się w Los Angeles.
- Aa, no to super. Pójdziemy, prawda? - zerkam na chłopaka.
- Jeśli chcesz, to nie ma problemu.
Nim zdążę się obejrzeć jest już poniedziałek i udajemy się na premierowy pokaz filmu.
- Za krótką masz tą sukienkę - szatyn kładzie mi rękę na kolanie. Sala zapełnia się ludźmi, a ja odnoszę wrażenie, że co chwilę ktoś rzuca nam ukradkowe spojrzenie. 
- Nie podoba Ci się?
- Nie mówię, że mi się nie podoba, tylko że jest za krótka - całuje mnie w policzek.
Od pierwszych sekund filmu skupiam się tylko na tym. Chyba jedynie pożar mógłby mnie wyrwać teraz z fotela. Historia prostej, spokojnej dziewczyny i młodego miliardera. Poznali się przez przypadek i mimo wszystkich sprzeczności można zauważyć, że połączyło ich coś intrygującego i to na pewno nie był tylko seks. Mimo, że książek nie miałam w rękach, to o fabule słyszałam dość sporo. Każdy mówił o tym, że jedna scena erotyczna przewija się z drugą, a tutaj ku mojemu zaskoczeniu nic takiego się nie dzieje, dzięki czemu przypomina mi to bardziej film romantyczny. Widać jak to kobieta potrafi zmienić mężczyznę, uśmiecham się i patrzę na Roberta, który nie odrywa wzroku od ekranu.
- Podobało Ci się - stwierdza, gdy po seansie wychodzimy z budynku.
- Bardzo - uśmiecham się.
Razem ze zbliżającymi się Walentynkami przychodzi moje przeziębienie.
- Na razie dostaniesz tylko to - wręcza mi czekoladki jednocześnie siadając na łóżku.
- Przepraszam, pewnie zepsułam Ci plany.
- Zdarza się. Nadrobimy jak wyzdrowiejesz - całuje mnie w głowę.
- Ja też mam coś dla Ciebie. W szafie na dole, taka czarna torebka.
- Mogę otworzyć?
- Pewnie.
- Tego się nie spodziewałem - wkracza do pokoju z białymi bokserkami w serduszka.
- Masz je dumnie nosić - zaznaczam.
- Będę, bo są od Ciebie - uśmiecha się. - Prześpij się - poprawia mi kołdrę.
 Moje przeziębienie mija wraz z weekendem i w środę po zajęciach jadę do Roberta. Sprzątam mieszkanie i zabieram się za obiad.
- Cześć - słyszę głos chłopaka z korytarza.
- Wcześniej wróciłeś?
- Nie - wchodzi do kuchni. - Jest 16:30.
- No tak, straciłam poczucie czasu. Siadaj, już kończę.
Zaraz po tym jak kończymy jeść odzywa się dzwonek do drzwi.
- Otworzę - mówię do mężczyzny, który jest w łazience.
- Hej - dziewczyna uśmiecha się, gdy tylko otwieram drzwi. - Jest Robert? - zagląda mi przez ramię.
- Tak, a Ty jesteś?
- Zapomniałam się przedstawić, Ashley. Jestem jego dziewczyną, a Ty to pewnie Caity, jesteś jego siostrą? - entuzjazm z jakim to wypowiada przyprawia mnie o mdłości.
- Tak jestem jego siostrą - odwracam się do chłopaka, który akurat wyszedł. - Twoja dziewczyna przyszła - mijam go i zabieram swoje rzeczy.
- Zaczekaj! - woła.
- Miło było Cię poznać! - mówi blondynka.
Nie czekając na windę zbiegam po schodach. Gdy jestem już na zewnątrz dogania mnie szatyn.
- Pozwól mi wytłumaczyć - prosi.
- Nie chcę słuchać Twoich tłumaczeń. - Mam nadzieję, że świetnie się bawiłeś.
- To nie tak jak myślisz.
- Myślę, że żałuję, że Ci zaufałam - mówię ze łzami w oczach i wsiadam do samochodu.
- Janette...

Robert

- Co Ty do cholery robisz? - pytam blondynki po powrocie do mieszkania.
- Tak długo się nie odzywałeś, więc postawiłam Cię odszukać.
- Po co?
- Tęsknię za Tobą. Nie przestałam Cię kochać.
- Ale ja przestałem i to bardzo dawno temu. Nie będziemy razem, zrozum to - mówię dosadnie. - A teraz się wynoś i nigdy więcej mnie nie nachodź. 
- Ale...
- Między nami wszystko jest skończone. Wyjdź - otwieram drzwi. Gdy dziewczyna wychodzi głośno je zatrzaskuję.

Janette

Zanim wracam do domu udaje mi się już na dobre rozpłakać.
- Co się stało? - pyta tata widząc mnie.
- Nic - przechodzę przez kuchnię i znikam w swoim pokoju. Zsuwam się po drzwiach i chowam twarz w dłoniach. Nic z tego nie rozumiem. Robert chyba nie byłby zdolny żeby zrobić mi takie świństwo. Nie dałaś mu wyjaśnić, krzyczy moja podświadomość. Po chwili słyszę czyjąś rozmowę. Uchylam drzwi nasłuchując.
- Co się stało?
- Ashley się stała. Janette jest u siebie?
- Tak, ale nie wiem czy to dobry pomysł.
- Potem może być już za późno. Mogę? - wchodzi do mojego pokoju.
- Nie chcę tego słuchać.
- Nawet nie wiesz co mam do powiedzenia - podchodzi bliżej mnie.
- Mam dość. To wszystko. Zostaw mnie. - Mężczyzna przez dłuższą chwilę patrzy na mnie zrezygnowany. Gdy ma już wychodzić odwraca się i całuje mnie w głowę. Gdy jestem już sama nie kontroluje tego, co się ze mną dzieje i płaczę niczym mała dziewczynka.
- Skarbie - tata mocno mnie przytula. - Powiedz mi o co chodzi.
Opowiadając mu całe zdarzenie nie potrafię się uspokoić. 
- Wyjaśnił Ci to? - pyta.
- Nie.
- Nie?
- Nie dałam mu szansy.
- Dlaczego? Przecież to jakiś stek bzdur.
- Nie chciałam tego słuchać. Gdzieś w głębi jestem przekonana, że ona ma coś z głową i to nie prawda, ale zabolało mnie to, że coś takiego w ogóle miało miejsce. Jakbym grała w jakiejś kiepskiej komedii.
- I co teraz?
- Potrzebuje czasu.
- Wiesz, że on by Cię świadomie nie skrzywdził.
- Wiem - wzdycham. - Zostawisz mnie samą?
- Yhym - głaszcze mnie po głowie.
Po długim prysznicu kładę się do łóżka, sama. Nie zdarzało mi się ostatnio spać samej. Przez długi czas kręcę się z boku na bok aż sięgam po poduszkę na której zazwyczaj spał Robert. Pachnie nim i perfumami, których używa. Tak bardzo bym chciała żeby teraz tu był. Budzę się w południe. Ubieram się i idę sobie zrobić kawę. Niedługo potem zjawia się Shannon. Dobrze wiem dlaczego przyjechał.
- To jakieś bezczelne kłamstwo. Mam nadzieję, że w to nie wierzysz? - W odpowiedzi wzruszam tylko ramionami.
- Wiesz kiedy się rozstali?
- Jakoś jesienią 2010. Nie przekreśliłaś tego wszystkiego, prawda?
- Chcę pobyć trochę sama.
- Oby nie za długo. Widzę, że muszę poszukać zapasów Jareda. Nie ruszaj się stąd, zaraz wracam - nakazuje.
Nie dziwi mnie, gdy wraca z butelką jakiegoś alkoholu.
- Co ja bym bez Ciebie zrobiła?
- Zginęłabyś marnie - śmieje się. - Ja też zginę jak Jay to zobaczy, ale czego się nie robi dla bratanicy - porusza brwiami.
Do powrotu taty opróżniamy całą butelkę i zaczynamy następną. Uśmiechy nie schodzą nam z twarzy.
- Na zewnątrz Was słychać - mówi tata wchodząc do salonu na piętrze.
- Ups - niewinnie się uśmiecham.
- Nie wiem dlaczego, ale kompletnie nie dziwi mnie ta sytuacja - bierze do ręki puste opakowanie po alkoholu. - Pogadamy jutro - celuje we mnie palcem.
- To ja ją namówiłem. Nie ciskaj się - Shannon staje w mojej obronie.
- A Ty nadal nie znalazłeś swojego rozumu. Zawsze robisz wszystko na odwrót niż ja.
- Bo nie jestem Tobą - zauważa.
- Dobrze Ci radzę nie zaczynaj.
Starszy Leto już miał przygotowaną ripostę, ale zastawiłam mu usta.
- Wystarczy - powiedziałam cicho. - Zamówię Ci taksówkę.
Zaledwie 3 dni później odbywała się ceremonia Oscarów.
- Jeśli wolisz, możesz zostać - powiedział tata.
- Obiecałam, że pójdę. Nie zmieniłam zdania - zapięłam bransoletkę na ręce.
Będąc już pod Dolby Theatre byłam kompletnie rozkojarzona. Tęsknota za Robertem mocno mi doskwierała.
- Janette, pięknie wyglądasz - rzuciła dziennikarka, która akurat przeprowadzała wywiad z tatą.
- Dziękuję - lekko się uśmiechnęłam.
Podczas wręczenia nagród w ogóle nie zwracałam uwagi na to kto wygrywał w poszczególnych kategoriach. Za to wiedziałam, że na after party będę się świetnie bawić. Zmieniłam sukienkę na nieco bardziej swobodną i zdecydowanie krótszą. Na wejściu wypiłam dwa kieliszki szampana. Widziałam, że tacie się to nie podoba, ale nie zależało mi na niczym do chwili...
- Widzę, że planujesz się upić i chcesz żeby Ci wszyscy ludzie, którzy tu są i Cię znają to zobaczyli? Rozumiem, że w obecnej sytuacji możesz mieć to w dupie i absolutnie Ci się nie dziwię, ale proszę weź się teraz w garść, bo jutro każda gazeta będzie pisać o tym, że się upiłaś, a ja nie chce o tym czytać, tłumaczyć się i znosić fotoreporterów pod naszym domem przez kolejne dwa tygodnie. Możesz to dla mnie zrobić? - patrzy mi prosto w oczy. Wypowiedział to wszystko jednym tchem, łagodnym głosem tak, że nawet nikt się nie zorientował jak bardzo zły jest.
- Przepraszam - to jedyne słowo jakie udaje mi się powiedzieć.
- Jared, witaj - DiCaprio podchodzi do nas - Janette, cześć - całuje mnie w policzek. - W tym momencie zapominam o wszystkim. Przez resztę wieczoru odbywam kilka dość miłych pogawędek.
- Lepiej się czujesz? - pyta tata, gdy wracamy do domu.
- Nie. Umiem zajebiście udawać, a teraz proszę zostaw mnie samą - wchodzę do swojego pokoju i przekręcam klucz. Przebieram się i sięgam po butelkę wina. Następnego dnia obudziłam się i wiedziałam co muszę zrobić. Przygotowałam się i czekałam aż wybije 17. Parkując pod mieszkaniem szatyna nawet nie zawahałam się czy wejść, musiałam to zrobić. Z Robertem spotkaliśmy się, gdy akurat przekroczył drzwi.
- Wychodzisz? - spytałam retorycznie. - Jeśli przyszłam nie w porę...
- To może poczekać - złapał za klamkę. - Wejdź.
Weszłam do salonu i z każdą sekundą robiło się coraz bardziej niezręcznie. Atmosferę między nami można było kroić nożem.
- Przepraszam.
- Nie masz mnie za co przepraszać. Przecież nic nie zrobiłaś.
- Nie chcę żebyś myślał, że z Tobą zerwałam.
- Ja tak nie myślę. Potrzebowałaś czasu, rozumiem.
Słysząc te słowa pierwszy raz na niego spojrzałam.
- Pozwolisz mi teraz wszystko wyjaśnić? - W odpowiedzi kiwam głową. - Rozstałem się z Ashley w październiku 2010. Ja z nią zerwałem, a ona chyba nie do końca się z tym pogodziła. Nie wiem skąd miała nowy adres. Absolutnie nic mnie z nią nie łączy. Wierzysz mi, prawda? - łapie mnie za brodę.
- Tak. Wiem, że mogłam wtedy dać Ci wytłumaczyć, ale...
- To nie ma znaczenia. Ważne, że teraz tu jesteś - przytula mnie.
- Musiałam przyjechać. Nie mogłam już wytrzymać.
- Wiedziałem, że przyjedziesz jak zatęsknisz - śmieje się.
- Wiesz za czym tęskniłam najbardziej?
- Za tym - całuje mnie.
- Też.
- Wystraszyłaś mnie. Przez chwilę myślałem, że to koniec - mężczyzna siada na kanapie.
- Jak już się uspokoiłam, to czułam, że to wszystko nie prawda.
- Byłaś taka wściekła - Rob kręci głową.
- Przyszła tu jak do siebie. Nawet się przez chwilę nie zastanowiła widząc mnie w drzwiach. Chciałam dać jej w twarz, ale przypomniał mi się tata, który zawsze powtarzał żebym nawet w najgorszej sytuacji zachowała klasę.
- Nigdy nie zamieniłbym Cię na inną dziewczynę - bierze mnie na ręce.
- Co robisz? - piszczę.
- Zaraz się przekonasz - kładzie mnie na łóżku...
W poniedziałek były moje urodziny. Obudziłam się z myślą co na siebie założyć.
- A może powinnam się ładnie ubrać, w końcu tylko raz kończy się 20 lat - powiedziałam do siebie.
- Ładnie wyglądasz - słyszę głos taty robiąc sobie kawę.
- Dziękuję.
- Mam dla Ciebie prezent.
- Nie musiałeś.
- Oczywiście, że musiałem - podaje mi kolorową torebkę. W środku znajduje się płyta.
- Co na niej jest? - pytam.
- Niespodzianka - puszcza mi oczko.
- Dziękuję, obejrzę jak wrócę - całuje go w policzek.
- Poczekaj, to nie wszystko. Życzę Ci żebyś zawsze była uśmiechnięta i szczęśliwa, żebyście się z Robertem kochali najmocniej jak tylko potraficie, żebyś miała wokół ludzi, którzy Cię kochają i na których zawsze możesz liczyć, żebyś żyła tym co będzie, a nie tym co było, żebyś spełniła wszystkie swoje marzenia i była mądrą i piękną kobietą z której zawsze będę dumny - kończy ze łzą w oku, a moje spływają po policzku. - Baw się dobrze dzisiaj - przytula mnie.
- Bardzo Cię kocham - mówię wychodząc.
- Gdzie jesteś? - dzwonię do Kim z którą byłam umówiona na kawę.
- Czekam w bufecie - odpowiada. 
Docieram do dziewczyny w dwie minuty.
- Już zamówiłam Ci latte - uśmiecha się.
- Dzięki.
- Pomyśl życzenie.
- Co? - pytam zdezorientowana. 
- Życzenie - kiwa głową. Patrzę w lewo i widzę Liama trzymającego tort z palącymi się świeczkami. Zupełnie zaskoczona myślę życzenie i zdmuchuję świeczki.
- Nie spodziewałam się tego - ściskam ją.
- To nie wszystko - szeroko się uśmiecha.
Zjadamy po kawałku tortu, wypijamy kawę i dziewczyna zaczyna mnie pospieszać.
- Chodź, bo się spóźnisz.
- Gdzie mam się spóźnić?
- Chodź - pociąga mnie za rękę.
Gdy wychodzimy przed budynek Flowers życzy mi dobrej zabawy.
- Baw się dobrze, Robert już czeka - wskazuje na parking.
- Spiskujecie przeciwko mnie?
- Raczej dla Ciebie - uśmiecha się.
Idąc w stronę mężczyzny widzę, że szeroko się uśmiecha.
- Zapraszam - otwiera mi drzwi od strony pasażera.
Po paru minutach, gdy szatyn przebija się przez miasto nie wytrzymuję i pytam.
- Gdzie jedziemy? 
- Niespodzianka.
Przez resztę drogi nie zamieniamy ani zdani, ale patrząc na Roba widzę, że jest wyraźnie podekscytowany. Rozglądając się odnoszę wrażenie, że skądś znam tą trasę.
- Jedziemy do Malibu? - pytam nagle. 
- Tak.
Pół godziny później jesteśmy na miejscu. Robert parkuje samochód przy przystani, wyciąga torbę z bagażnika i podaje mi dłoń.
- Chodź.
Idziemy wzdłuż przystani, gdy Rob zatrzymuje się przy jednym z jachtów.
- Już państwo są, zapraszam - jakiś mężczyzna wychodzi z kabiny.
Przed wejściem na pokład ściągam buty. Szpilki tutaj to nie najlepszy pomysł.
- Jak się miewa Pani tata? - zagaduje mężczyzna.
- Dobrze, dziękuję - odpowiadam powoli.
- Możemy?
- Tak - chłopak kiwa głową.
- Co tu się dzieje?
- Jesteś uroczo zdezorientowana - całuje mnie w policzek. - Zaraz Ci wszystko powiem.
Jednak zanim to robi prowadzi mnie na dziób łodzi,
- Ten mężczyzna to Bruce Ismay i będzie kierował jachtem. A jacht sam w sobie należy do Jareda.
- Faktycznie tata ma jacht. Czyli o wszystkim wiedział? - chłopak w odpowiedzi kiwa głową.
- Chciałem żeby było oryginalnie i oto jesteśmy tu - rozkłada ręce. - Jakby było Ci zimno, to wziąłem Ci parę rzeczy.
- Dziękuję za to wszystko.
- Nie ma za co - daje mi buziaka.
Do portu wracamy wieczorem.
- Dzięki Bruce!
- Polecam się.
- Nie chcę jechać jeszcze do domu.
- A kto powiedział, że jedziemy? - szatyn unosi jedną brew do góry. - To jeszcze nie koniec.
Podjeżdżamy samochodem pod hotel i po chwili znajdujemy się już w pokoju.
- Przebierz się - podaje mi pokrowiec. W środku znajduje się błękitna sukienka. Biorę szybki prysznic, poprawiam makijaż oraz włosy i wychodzę. Mężczyzna też się przebrał.
- Gotowa? - pyta.
- Yhym.
Ku mojemu zdziwieniu nie zostajemy w hotelu. Po krótkim spacerze docieramy do restauracji. Kelner kieruje nas do stolika i podaje menu.
- Jak teraz organizujesz mi takie urodziny, to aż boję się, co będzie potem.
- Bo zacznę o nich zapominać - grozi mi palcem. - Nigdy nie widziałem takiego zdezorientowania na Twojej twarzy, jak dzisiaj. 
- Kompletnie się tego wszystkiego nie spodziewałam.
- Bałem się, że domyślisz się czegoś, ale mocno się ukrywałem ze wszystkim.
- Postarałeś się, jestem pełna podziwu - mocno go całuję.
- Wracamy do hotelu? - kładzie mi ręce na biodrach.
- To chyba wskazane - schodzę mu z kolan.
Szatyn płaci rachunek i ekspresowo wracamy do pokoju hotelowego.
- A teraz będzie prezent dla mnie - ściąga ze mnie sukienkę.
- Czyli ja? - uśmiecham się.
- Ty, tylko i wyłącznie Ty.



______________________________________________________________
Witajcie po tak długie przerwie :)
Jest bardzo dużo rzeczy, które pragnę Wam napisać. Po pierwsze blog będzie nadal istniał, mam cały czas pomysł na tą historię, na dalsze losy Janette, Roberta, Jareda, Shannona i całej reszty. Po 2 to wcale nie było tak, że ja prawie 2 lata pisałam rozdział. On był gotowy ponad 2 lata temu, ale życie, studia i wszystko inne zweryfikowali na co jest czas. Po 3 najmocniej Was przepraszam, wiem, że kazałam długo na siebie czekać, ale mocno wierzę, że to już się nie powtórzy :) Po 4 kolejny rozdział, który jest napisany powinien pojawić się koło wakacji, bo póki co trzeba się obronić :D Po 5 nowa płyta Marsów, kocham ją całym sercem, mimo, że bardzo się różni od poprzednich, a Wy co myślicie? 
Dajcie koniecznie znać, że jesteście i czytacie.
xoxo