26 marca 2014

41. "Wyjdziesz za mnie?"

Widząc na Instagramie taty zdjęcia  z przygotowania do roli ciarki mnie przeszły. Z jednej strony mu współczułam, ale z drugiej mógł się nie godzić na tą rolę. Z zamyślenia wyrwał mnie Robert.
- Późno jest i zimno, nie siedź tu, bo się przeziębisz. 
Siedziałam na schodach koło basenu w jednej ręce trzymając iPhone'a, a w drugiej kubek z herbatą.
- Dobrze tato, idę już - powoli się podniosłam i weszłam do środka zamykając za sobą drzwi i napotykając spojrzenie chłopaka, które mówiło, że mój niewinny żart go nie rozbawił.
- Wiesz, że kiedyś nadejdzie taki dzień, że za bardzo przesadzisz, ja się zdenerwuję i to będzie koniec.
- Oj no - pogłaskałam go po policzku.
- Myślisz, że to wystarczy?
- Nie licz na nic więcej, nie mam nastroju.
- Ej, co jest? - złapał mnie za rękę. - Chodź - usiadł na kanapie i posadził mnie sobie na kolanach. Czując jak mocno mnie obejmuje i przytula do siebie rozpłakałam się. Nie wiedziałam co było tego przyczyną, ale to na pewno nie zwiastowało nic dobrego. Rano obudziłam się w swoim łóżku przebrana w koszulkę nocną. Zsunęłam się z łóżka i weszłam do łazienki w której zastałam Roberta. Stanęłam na placach i obejmując go w pasie szepnęłam:
- Dziękuję.
- Martwię się o Ciebie - obrócił się przodem do mnie.
- Nie musisz. Nic mi nie jest.
- Kochanie..
- Naprawdę - lekko się uśmiechnęłam. Minęłam go i weszłam pod prysznic. Nie mogłam tam zostać ani sekundy dłużej, bo zadałby kolejne pytanie, a ja nie umiałabym mu odpowiedzieć. Czując gorącą wodę spływającą po moim ciele głęboko odetchnęłam, moje zmartwienia spłynęły razem z nią. Wychodząc z kabiny owinęłam się ręcznikiem i szybko doprowadziłam się do porządku. Miałam porozmawiać z pracownikami jak tylko zaczną pracę, a było już południe. Zrobiłam sobie kawę i zebrałam wszystkich na dole w salonie. Chciałam wprowadzić pewne zmiany, bo skoro sama miałam się tym zająć musiało być tak jak ja chcę.
- O co chodzi? - spytała zniecierpliwiona Alex.
- Taty nie będzie przez najbliższy czas i zostałam tu z Wami sama, więc Wasz czas pracy się nieco zmieni. Obowiązuje tradycyjny wymiar pracy, czyli 8 godzin od 9 do 17.
- Ale...
- Jeszcze nie skończyłam. Wiem, że z tatą pracowaliście nawet 14 godzin dziennie, ale teraz tak nie będzie, bo jego tu nie ma, a i soboty macie wolne.
- Żartujesz?
- Nie Daniel, nie żartuję. Będzie tak czy się to Wam podoba czy nie. Kwestię wynagrodzenia ustaliście z tatą jak wróci, czyli gdzieś przed Gwiazdką.
- Niech będzie - powiedział Jamie. - Będziemy mieć trochę wolnego chociaż - puścił mi oczko.
- To tyle, dziękuję.
Wszyscy się rozeszli. Nie byli zbyt zadowoleni, ale ja miałam swoje życie i chciałam z niego korzystać.
- Nie przesadziłaś trochę? - spytał Robert.
- Nie. Pamiętaj, że Ty też jesteś moim podwładnym.
- Ohh naprawdę? - przysunął się bliżej mnie.
- Ograniczasz mi przestrzeń osobistą.
- Ciesz się, że nie intymną. 
- Cześć - do pomieszczenia wszedł Shannon.
- O hej.
- Jest Jamie?
- Tak - odpowiedziałam krótko.
Perkusista wszedł do studia i tyle go widziałam. Miał kompletną olewkę na to co tu się działo w tym momencie. Czasami tak bardzo zamykał się w sobie, że go nie poznawałam i tak też było teraz. 
- Zwijam się do pracy - chłopak pocałował mnie w policzek.
- Idź, idź - kiwnęłam głową i sama poszłam do siebie. Czekały na mnie dwa artykuły, które miałam oddać jutro.
Siedząc przy laptopie i próbując ułożyć zebrane informacje w całość nawet się nie zorientowałam, gdy było już po 18.
- Może byś coś zjadła? - spytał Robert.
- Poszli wszyscy już? - odpowiedziałam pytaniem. 
- Prawie. Shannon z Jamiem siedzą na dole.
- Aaa to ok - odłożyłam laptopa i powędrowałam do kuchni, gdzie czekała na mnie kolacja. - Dziękuję.
- Tu - nadstawił jeden policzek - i tu - drugi - i tu - pocałował mnie.
- Zostaniesz tu ze mną? - spytałam bawiąc się kieliszkiem od wina. - Jak taty nie będzie.
- Zostanę. Nawet Jared mnie o to prosił - wstawił czyste już talerze do szafki.
- Serio?
- Nie chciał żebyś została sama.
Mogłam się spodziewać tego, że tata porozmawia z Robertem. W końcu ten człowiek jest nieprzewidywalny.
Przez moje zarządzenie wieczorami i w weekendy byliśmy sami w domu. Lubiłam to, bo bez skrępowania mogliśmy wszystko robić i nikt nie rzucał nam dziwnych spojrzeń. 
W niedzielne popołudnie przyjechał do nas Shannon.
- Co robicie gołąbeczki? - wszedł do salonu.
- Jak widać.
- Bezczelnie się obijacie - skwitował.
- I kto to mówi - zaśmiałam się.
Perkusista nie spędził z nami dużo czasu, gdyś bardzo się śpieszył. Ledwo zdążył wyjść, a Robert zaczął mnie całować. Spojrzał mi głęboko w oczy i wplótł palce we włosy. Trwaliśmy tak przez chwilę, aż w końcu usłyszałam jego głos:
- Wyjdziesz za mnie? Kiedyś - dodał po chwili.
Nie spuszczając z niego wzroku odpowiedziałam:
- Tak. Kiedyś tak.
Popatrzyliśmy na sobie jeszcze chwilę i oboje zaczęliśmy się głośno śmiać.
- Jakby Jared to usłyszał.
- On by na to nie pozwolił, na pewno nie teraz. Możemy dokończyć to sprzed pytania czy za Ciebie wyjdę? - uśmiechnęłam się.
- Pewnie, że możemy...

- Cholera co znowu - przeklęłam cicho i wstałam z łóżka. Naciągnęłam szlafrok i poszłam otworzyć.
- Obudziłem Cię - Jamie spojrzał na mnie przepraszająco.
- Nie zaprzeczę, wchodź - ziewnęłam.
- Wracaj do łóżka, ja sobie poradzę.
- Jesteś pewny? Zaraz wszyscy...
- Tak - popchnął mnie leciutko w stronę mojego pokoju.
- Gdzie byłaś? - spytał Robert.
- Jamie przyjechał. Czemu się obudziłeś?
- Bo poczułem, że nie ma Cię obok - pociągnął mnie w swoją stronę.
- Ale już jestem i chce spać - przytuliłam się do niego i momentalnie zasnęłam.
W środę od samego rana krzątałam się po domu i zbierałam wszystkie rzeczy, które leżały tam gdzie nie powinny.
- Co robisz? - usłyszałam zza pleców głos chłopaka.
- Nie widać? Jutro jest Święto Dziękczynienia, a to miejsce w żadnym stopniu nie przypomina mojego domu. 
Robert widząc, że nie jestem w najlepszym nastroju zostawił mnie samą. Szlag mnie trafiał od środka, że taty jutro nie będzie. Musiałam w związku z tym coś ze sobą zrobić, więc wzięłam się za sprzątanie. Dzisiaj nie było nikogo w pracy. Tata dał im wolne, bo większość wyjeżdżała gdzieś dalej do rodziny. Po głosiłam muzykę lecącą z głośników i usiadłam na kanapie. Chwilę później poczułam jak Robert mnie obejmuje. Zawsze, gdy to robił czułam się najbezpieczniej na świecie i wszystko złe co we mnie siedziało automatycznie znikało. 
- Co robimy jutro? - zapytałam.
- Zobaczymy jutro - odpowiedział lakonicznie.
- Robert no.
- Skąd mam wiedzieć kochanie - zaśmiał się. - Chodź, obejrzymy coś.
- Tylko nie rozsyp - wskazałam na miskę z popcornem, którą przyniósł z kuchni.
- Boże co ja takiego zrobiłem w poprzednim życiu, że zakochałem się w dziewczynie szefa i przyjaciela, która na dodatek ma 17 lat i jest tyranem, za co? - wzniósł ręce do góry.
- Śpisz na kanapie - skwitowałam.
- Nie. Śpię z Tobą, albo u siebie. Zastanów się.
- Nie szantażuj mnie.
- To nie jest szantaż - uśmiechnął się.
- A idź Ty. - Chłopak zaśmiał się i szybko pocałował mnie w policzek.
Wstałam rano i pierwsze co zrobiłam, to poszłam do kuchni po kawę. Robert też już nie spał, więc włączyłam radio.
- Cześć mała - koło mnie stanął tata, a mi prawie stanęło serce.
- Człowieku chcesz żebym zeszła na zawał? Co tu robisz?
- Mamy wolne, bo jest święto. Myślałem, że się ucieszysz, że przyjechałem.
- Cieszę się i to bardzo - przytuliłam go.
Przyglądając mu się widziałam, że jeszcze bardziej schudł. Przerażało mnie to, bo wyglądał strasznie, nie było co się oszukiwać.
- Nie patrz tak na mnie jakbym miał zaraz umrzeć. Tak szybko się mnie nie pozbędziesz - puścił mi oczko.
- Oo siema - do kuchni wszedł Rob.
- Tylko nie mów, że wiedziałeś - spojrzałam na niego ostro.
- No coś Ty, skąd - zaprzeczył.
- Dziecko, co Ty taka nerwowa jesteś - tata zerknął na mnie uważniej.
- Wydaje ci się.
- Popołudniu wpadnie tu Emma, Shayla, Jamie i Shannon.
- Oo to fajnie.
- Ja idę się położyć, bo nie mam już siły - spojrzał na nas.
- Dasz sobie radę?
- Aż tak źle nie jest, spokojnie - pocałował mnie w głowę i poszedł do siebie.
Rzucając na niego ostatnie spojrzenie, gdy wychodził ciarki mnie przeszły do tego jeszcze te myśli, które chodziły mi po głowie.
- Janette - Robert machnął ręką przed moimi oczami czym wyrwał mnie z zamyślenia.
- Tak? - podniosłam głowę. Chłopak popatrzył na mnie i zaczął się śmiać. 
- Chodź - złapał mnie za rękę. - Idziemy się ubrać. 
Popołudniu wszyscy byli już w domu i zaczęliśmy nasz świąteczny obiad. Tata niewzruszony nam się przyglądał. Zjedliśmy i razem z Shaylą sprzątnęłyśmy ze stołu.
- Chcesz kawy? - spojrzałam na blondynkę.
- Chętnie. Pójdę zapytać czy chcą coś. - Wróciła po minucie z obszernym zamówieniem.
Posiedzieliśmy razem do późnego wieczora. Emma, Shayla i Jamie pojechali do siebie, został z nami tylko Shannon.
- To co robimy?
- Na mnie nie licz - ostrzegł go tata. - Idę spać, dobranoc - pocałował mnie w  policzek.
- Dobra, to ja Was zostawię samych - perkusista puścił oczko mi i Robertowi.
- Trzymaj się.
Po obejrzeniu jakiegoś filmu, który aktualnie leciał w TV poszliśmy do mojego pokoju.
- Boję się o niego, wiesz.
- Wiem - Rob wyszedł z łazienki. - To widać.
- Nie umiem inaczej. Jak go wczoraj zobaczyłam... Nie wierzę, że jakiś film jest wart takiego poświęcenia. Po prostu boję się, że coś mu się stanie.
- Jared jest twardy. On wie co robi. Nie martw się - usiadł obok na łóżku i mnie objął.

W sobotę Robert pojechał do siebie zostawiając mnie samą z tatą.
- Janette chodź na chwilę.
- Tak? - weszłam do salonu.
- Pojechałabyś ze mną w poniedziałek do Nowego Yorku?
- A po co? - spytałam.
- Jest rozdanie nagród.
- Mogę jechać. - Przynajmniej będę miała go przez parę dni na oku, pomyślałam. - Jak Wam idzie kręcenie zdjęć?
- Dobrze. Wszyscy chcą żeby to sprawnie poszło, żeby jak najwcześniej skończyć.
- Wyrobicie się do Gwiazdki?
- Myślę, że tak.
- Przepraszam, to Alyson - sięgnęłam po dzwoniący telefon. - Tak?
- Cześć, przyjedziesz w poniedziałek do redakcji?
- Nie mogę. Jadę do Nowego Yorku.
- To niedobrze. 
- Jeśli jestem potrzebna to mogę zostać.
- Nie ma takiej potrzeby. Odezwij się jak wrócisz.
- Dobrze, pa - rozłączyłam się.
Weszłam z powrotem do domu wpuszczając przy tym Roxy.
- Pilnuj jej - tata wskazał na psa.
- I tak większych szkód już nie narobi - wymsknęło mi się.
- Słucham?
- Nie, nic - niewinnie się uśmiechnęłam.
- Młoda - spojrzał na mnie wyczekująco.
- Wszystko jest już w porządku. Nie przejmuj się tym.
- Oj dziecko - pogroził mi palcem. - Właśnie doszły mnie słuchy, że wprowadziłaś zmiany pod moją nieobecność.
- Takie malutkie. Poskarżyli się?
- W pewnym sensie.
- Ja im tyle czasu dla siebie daję, a nawet podziękować nie potrafią. Mam nadzieję, że nie jesteś zły.
- Nie. Zostałaś tu sama z tym wszystkim, więc rozumiem.
- Chciałam mieć trochę spokoju, bo mam ich wszystkich serdecznie dość.
- Ale z tego co wiem to Jamie i Shannon przesiadują tu do późna.
- Nie przeszkadzają mi, a poza tym pracują nad płytą, więc nie mam serca im przerywać. No i nie chcę żeby potem było na mnie jak nie wyrobisz się z terminem.
- Ty spryciaro. Idę do siebie, ok? - pokiwałam w odpowiedzi głową.
Myśląc co dalej zrobić z tym pięknym popołudniem postanowiłam pójść na spacer i zabrać ze sobą Roxy. Założyłam skórę, okulary, wzięłam telefon, psa i wyszłam zamykając dom. Spacerując po okolicy znowu towarzyszyło mi to uczucie, które miałam za pierwszym razem, gdy po przeprowadzce wybrałam się na spacer. Była cisza, od czasu do czasy przejechał jakiś samochód. Czego można było chcieć więcej. Skręciłam w Kentucky Drive skąd było widać większe budynki w mieście. Kochałam to miasto, było piękne, a w dodatku tutaj się urodziłam. Wyjęłam z kieszeni kurtki słuchawki i włączyłam utwór z nowej płyty, który przesłał mi Jamie bez wiedzy taty oczywiście.
"Lost in the city of angels. Down in the comfort of strangers. I found myself in the fire burned hills in the land of a billion lights."
Utwór był definitywnie o LA i był niesamowity. Ściągnęłam okulary żeby lepiej widzieć, to co było przede mną. I ja głupia chciałam jechać do Nowego Yorku, przecież tu jest moje miejsce. Może moje marzenie nie zostanie spełnione, ale za dużo ważnych rzeczy, a przede wszystkim ludzi mnie tu trzyma żeby wyjechać.
W poniedziałkowe przedpołudnie polecieliśmy do Nowego Yorku. Zameldowaliśmy się w hotelu i mieliśmy trochę wolnego.
- Za 1,5h wychodzimy - powiedział tata.
- Ok - kiwnęłam głową.
Wzięłam szybki prysznic, zrobiłam makijaż i stanęłam przed walizką zastanawiając się co założyć. W końcu zdecydowałam się na czarne rurki i marynarkę oraz białą bluzkę z nadrukiem i  czarne szpilki. Zakładałam kolczyki, gdy ktoś zapukał.
- Proszę.
- Gotowa? - spytał tata.
- Tak. Widzę, że umiesz pukać jednak - zaśmiałam się.
- Constance wpajała nam zasady dobrego wychowania, ale nie wiem co z nich zostało. Lepiej nic nie mów - dodał widząc, że chciałam coś powiedzieć.
- No dobra.
Założyłam płaszcz i wyszliśmy. Oczywiście była z nami Emma. Gala zaczęła się o czasie. W trakcie byli ogłaszani kolejni zwycięzcy aż przyszła pora na to, na co czekaliśmy od samego początku.
- And the winner is . . . ARTIFACT!
- Gratuluję - uściskałam tatę. 
Wokalista wszedł na scenę i zaczął przemawiać. Wiedziałam, że szybko nie skończy, bo to nie było w jego stylu. Zawsze lubił dużo gadać. Skończył po paru minutach, a na sali rozległy się brawa. 
- On to potrafi się rozgadać - powiedziałam półgłosem do Ludbrook.
- To jest nic. Jakbyś widziała w jaki sposób przedstawia wizję czegoś. Czasami jak już nie nadążam to go nagrywam, a potem sobie to puszczam.
- Co Ty mówisz - zaśmiałam się
- Co tam dziewczyny? - obok nas zjawił się tata.
- Nic. Będziesz musiał sprawić sobie półkę na nagrody za Artifact.
- Pomyślę nad tym.
Do hotelu wróciliśmy przed północą.
- Młoda wstawaj - usłyszałam tatę.
- Po co? Która godzina?
- 8 - rozsunął zasłony i do pokoju wpadło jasne światło. Nakryłam głowę poduszką.
- Gdzie Ty chcesz iść o 8 rano? - spytałam.
- Na śniadanie, a potem na miasto.
- Przecież Ty nie jesz 0 zauważyłam.
- Ale Ty tak. Zbieraj się.
- Daj mi - głośno ziewnęłam - pół godziny.
Doprowadziłam się do porządku i wyszłam się ubrać. Taty już nie było. Na stoliku leżała kartka "Czekam na dole". Nałożyłam na siebie ubranie i zjechałam windą na parter.
- Hej - przywitałam się z Emmą. - Powiesz mi co jest aż tak ważne, że ściągnąłeś mnie z łóżka o 8? - spojrzałam na tatę.
- Nic. Chciałem po prostu spędzić z Tobą dzień - lekko się uśmiechnął.
Byłam zła za to, że mnie tak wcześnie obudził, ale miał dobry powód żeby to zrobić. Zaraz po śniadaniu wyszliśmy.
- To jakie mamy plany? - spytałam stojąc przed hotelem.
- Nie mamy. Zależy na co będziemy mieć ochotę.
- Stało się coś? - tata był zdecydowanie w innym świecie od kilkunastu minut.
- Nie. Po prostu brakuje mi Ciebie jak jestem w New Orleans. To wszystko i jeszcze Simonsowie, zjawiają się znikąd i chcą bóg wie czego. Boję się żeby czegoś nie wykombinowali, a może Jennifer za tym stoi. 
- Ona nie ma żadnych praw, tak?
- Niby tak.
- To nic nie może zrobić. Tato wszystko będzie dobrze. Poza tym za trzy miesiące będę pełnoletnia i jakby coś się działo, to sama będę mogła o tym zdecydować. Ja się tym nie martwię, więc Ty też nie powinieneś. Masz tyle rzeczy na głowie film, w sobotę jest VyRT do tego płyta, daj sobie spokój z nimi.
- Może masz rację.
- Na pewno - uśmiechnęłam się. Resztę dnia spędziliśmy na zakupach. Późnym popołudniem tata spotkał się z Terrym, a ja wróciłam do hotelu. Zaszyłam się w pokoju pod kocem przed telewizorem. 
- Mogę? - do pokoju zajrzał tata.
- Wchodź. 
- Kochanie, bo - usiadł obok mnie na łóżku - ja muszę jutro jechać na plan. Jedziesz ze mną?
- A muszę?
- Nie.
- To wolałabym wrócić do domu.
- Nie ma sprawy. Pogadam z Emmą żeby zarezerwowała Ci bilet. Ja wrócę dopiero w piątek wieczorem, ale rano zjawi się ekipa żeby rozłożyć sprzęt, nie pozabijaj ich.
- Postaram się, ale niczego nie obiecuję. 
- Idę, dobranoc - pocałował mnie w czubek głowy.
- Dobranoc.
Rano obudził mnie dźwięk dzwoniącego budzika w telefonie. Przecież go nie ustawiałam, przeleciało mi przez myśl. Obok telefonu leżała kartka od Emmy z dokładnymi informacjami o samolocie i z przeprosinami za ustawienie budzika, ale nie chciała żebym zaspała. Niechętnie wstałam z łóżka i zaczęłam przygotowywać się do wyjścia.
Parę minut przed 17 byłam już w domu w LA.
- Ooo wróciłaś - w drzwiach natknęłam się na Roberta. Chłopak mnie pocałował i zabrał mi walizkę.
- Wychodziłeś? - spytałam.
- Jest 17, więc według zaleceń nowej szefowej powinienem opuszczać moje miejsce pracy.
- A gdyby szefowa Cię poprosiła żebyś został? Jeśli nie możesz to nie nalegam - zmieniłam ton głosu.
- Mogę, pewnie, że mogę. Jak Cię nie było, to wracałem do siebie, ale już jesteś co mnie bardzo cieszy - przytulił mnie.
- Ja też się cieszę, bo tęskniłam troszkę za Tobą.
- Mówisz, a gdzie Jared?
- Poleciał do New Orleans. Wróci w piątek wieczorem. Głodna jestem, nic od wczorajszego obiadu nie jadłam.
- No to jak to tak?
- Nie miałam rano czasu. Ledwo się na ten samolot wyrobiłam.
- Siadaj, zrobię Ci coś do jedzenia.
- Młoda? Kiedy wróciłaś? - do kuchni wszedł Shannon.
- Przed chwilą.
- Może kawę? - włączył ekspres szeroko się przy tym uśmiechając.
- Jak zrobisz, to czemu nie.
- Czyżby mój kochany brat miał jakieś ważne sprawy w NY, że nie przyjechał?
- Wyzuwam ironię.
- Lekką, więc?
- Kazali mu przyjechać na plan. Dzisiaj rano poleciał do New Orleans.
- Czyli nadal bawi się w aktora, rozumiem.
- Shann? - Mężczyzna odwrócił się w moją stronę.
- Tak?
- Zbastuj z kawą, bo coś jest nie tak - pokręciłam ręką.
- Młody za dużo rzeczy bierze na siebie, a potem nie wyrabia.
- Shannon to nie jest tylko jego zespół, tylko WASZ - zaznaczyłam. - Powinniście wszyscy nad tym pracować, a nie tak jak jest teraz, bo jak dla mnie to jest śmieszne. Masz 42 lata, zachowuj się jak facet i nie jęcz tylko weź się za robotę. 
- Masz po nim charakter on też nie lubi jak ktoś się opierdala - stwierdził.
- Dobrze, że nie po matce, bo wtedy Robert - spojrzałam na chłopaka - to lepiej żebyśmy się nie pakowali w poważny związek i nie mieli dzieci, bo po pół roku mogę zniknąć bez śladu.
- Ty też przesadziłaś z kawą - skwitował szatyn.
- Przegięłam? - spytałam chwilę po tym jak perkusista zszedł na dół.
- Nie, ale on ma rację zabrzmiałaś jak Jared.
- Mam to we krwi - puściłam mu oczko. - Chodź - pociągnęłam go za rękę zabierając po drodze kubek z kawą. Usiadłam na kanapie przy basenie. Pogoda była idealna, 25 stopni mimo, że był koniec listopada. Było po 18, więc słońce powoli zaczynało się chować. Ostatnie promienie przebijały się przez korony drzew i rzucały jasne cienie na dom.
- Lubię tę porę dnia. Jest taka... - zawiesiłam się.
- Idziemy się przejść? - Robert idealnie mnie wyczuł. 
- Tylko zmienię buty - wbiegłam do pokoju i szybko założyłam trampki. Po minucie byłam już koło furtki.
Szliśmy trzymając się za ręce. Teoretycznie nikt mógł nas nie zauważyć, ale różnie mogło być. 
- Wracamy? Późno się zrobiło - zamruczał mi do ucha.
- Już? Nie chcę.
- No chodź - uśmiechnął się.
- A co masz jakieś plany jak wrócimy do domu?
- Owszem. No nie daj się prosić, chodź.
Po trzydziestu minutach byliśmy w domu. Na pojeździe wciąż stał samochód Shannona.
- Chyba sobie wziął do serca, to co powiedziałeś.
- Oby.
W piątek rano zjawiła się owa ekipa o której wspominał tata.
- Tylko nie zniszczcie niczego - odwróciłam się i w tym momencie jeden z chłopaków strącił statywem wazon stojący koło telewizora. W mojej głowie brzęczał dźwięk tłuczonego szkła.
- Przepraszam.
Odetchnęłam głęboko udając, że nic się nie stało. Idąc po szczotkę usłyszałam huk. Obiecałam tacie, że ich nie pozabijam, ale nie wiem czy nie stanie się inaczej.
- Czy Wy nie potraficie pracować nie niszcząc niczego? - spytałam lecz żaden z nich się nie odezwał. - Jamie? - weszłam do studia.
- Tak? - wyjrzał spod biurka.
- Mogę mieć do Ciebie prośbę?
- Jasne, wal.
- Zajmiesz się ekipą, która ma rozłożyć sprzęt? Zaraz zdemolują salon, a mnie szlag trafi.
- Pewnie. Idź na górę.
Weszłam do swojego pokoju o do wieczora nie zamierzałam z niego wychodzić.
- Kochanie jesteś głodna czy coś? - w drzwiach stanął Robert.
- Nie - pokręciłam przecząco głową, a chłopak wyszedł.
Niby nie miałam się czym przejmować, bo nic wielkiego się nie stało, ale wprost rozsadzało mnie od środka. Sięgnęłam głęboko do szafki nocnej. Musiały gdzieś tutaj być. Uśmiechnęłam się wyciągając prawie pełną paczkę papierosów, którą miałam od dawna. Wyszłam na balkon, usiadłam na posadzce i zapaliłam papierosa. Zaciągnęłam się dymem i czułam jak momentalnie się uspokajam.
- Janette...  - w drzwiach stanął tata, a ja wypuściłam dym. Wiedziałam, że szykuje się kolejna awantura. 

Jared

Z New Orleans wyleciałem wcześniej niż powiedziałem Janette, bo skoro była taka możliwość to czemu jej nie wykorzystać.
- Jak Wam idzie? - wszedłem do salonu.
- Jak widać - Jamie krzywo się uśmiechnął.
- Gdzie Janette? - spojrzałem na Babu.
- U siebie.
Wszedłem do pokoju córki, lecz jej nie było za to drzwi na balkon były otwarte.
- Janette... - wyszedłem na zewnątrz i mnie zamurowało. Brunetka siedziała z papierosem w ręce. Spojrzała na mnie jakby zobaczyła ducha. - Co Ty do cholery wyprawiasz? - spytałem.
- Ja... Nie będę się tłumaczyć, ani usprawiedliwiać, bo to nic nie da.
- I tu masz rację. Oddaj fajki - wyciągnąłem rękę. Dziewczyna posłusznie podała mi paczkę.
- Przepraszam - spojrzała mi prosto w oczy.
- Co się stało? Hmm? - usiadłem obok niej. - Zgaś to, bo śmierdzi.
- A mogę jeszcze raz?
- Nie - pokręciłem z lekkim uśmiechem głową. - Mów co się stało.
- Wkurzyli mnie, ta Twoja ekipa no i widzisz. Wiem, co powiesz.
- Skąd masz papierosy?
- Szczerze?
- Oczywiście, że tak. Pamiętaj, że wolę znać najgorszą prawdę niż masz kręcić.
- Ale nie będziesz zły?
- Jak mi powiesz prawdę, to nie będę.
- To są pozostałości z Kansas.
Analizując to co powiedziała wolałem nie pytać o nic więcej, bo czasami wiedzieć zbyt dużo też nie jest dobrze.
- Zrobisz dla mnie cztery rzeczy? - spytałem przebiegle.
- Aż cztery? No dobra.
- Po 1 nie pij. Po 2 nie pal. Po 3 nie bierz niczego i po 4 nie uprawiaj seksu z przypadkowymi mężczyznami - wyliczyłem.
- Dobrze, obiecuję. 
- Chodź do mnie - mocno ją przytuliłem. - Nie rób mała więcej takich głupot.
- Nie będę. 
Wstałem dość wcześnie, zegarek na szafce wskazywał parę minut po 7. Za oknem było szaro, więc w nocy musiał padać deszcz. Zostawiłem moje rozmyślania o pogodzie w sypialni i poszedłem do kuchni. Po 8 przyjechał Shannon, a zaraz potem Tomo i Jamie. Po dwóch godzinach skończyliśmy próbę. W międzyczasie wszyscy się już zjawili i w domu było strasznie głośno.
- Cześć - znikąd zjawiła się Janette.
- Dawno wstałaś? - spytałem.
- Jak Shannon przyjechał. Gotowe wszystko jest?
- Mniej więcej. Gdzie Robert?
- Powinien już dawno tu być - odpowiedziała.

Janette

Siedziałam przy kuchennym stole stukając nerwowo o blat. Robert miał już dawno tu być i przywieść tort, który zamówiłam. Fakt, że tata miał urodziny prawie za miesiąc, ale to będzie miła niespodzianka.
- Jestem. Miałem malutki poślizg.
- Nie taki malutki, ale Ci wybaczam - lekko się uśmiechnęłam.
Równo o 14 rozpoczął się VyRT: Mars Laboratory II. Na początku trochę akustycznych piosenek, a potem do akcji wkroczył Rippley. Małpka latała prawie po całym salonie. Oczywiście to wydarzenie nie mogło się odbyć bez Echelonu w naszym domu. Na szczęście była to tylko jedna dziewczyna - Sierra. W sumie dla nich to było największe życiowe przeżycie. Później został pokazany film z urodzin Shannona w Dubaju. Przyglądając się temu wszystkiemu z boku zauważyłam, że na tarasie jest Mikołaj, a dalej stała choinka. Pierwszy raz odkąd pamiętałam w domu na trzy tygodnie przed Gwiazdką było drzewko. Następnie Live Tour Film, tata zagrał parę nowych piosenek, Artifact i coś co mnie najbardziej zaskoczyło, czyli magik. Joel, bo tak brzmiało jego imię i Tomo świetnie razem się bawili. Rozejrzałam się dookoła, tata gdzieś zniknął. Weszłam na górę, siedział sobie w kuchni z parującym kubkiem herbaty w rękach.
- Ładny kocyk - wskazałam na pomarańczowy materiał, który miał zarzucony na ramiona. Wokalista lekko się uśmiechnął.
- Jared - do pomieszczenia weszła Shayla.
- Tak? - spojrzał na nią.
- Joel zaraz skończy.
- OK. Chodź młoda idziemy na Q&A.
- A po co ja tam?
- Bo Cię o to proszę.
Nie chcąc z nim dyskutować wyszłam na taras i usiadłam na kanapie. Nic mi się nie stanie jak z nimi trochę posiedzę. Tomo czytał pytania.
- Can you describe new album in 3 words?
- In 4. Love, lust, faith and dreams. 
Chłopaki razem z Sierrą przeszli w miejsce, gdzie rozpalone było ognisko, a ja weszłam do domu. Skierowałam się na górę w celu zrobienia sobie kawy. Usiadłam spokojnie w salonie na kanapie i delektowałam się nią, gdy usłyszałam jakąś dziwną muzykę. Podeszłam do drzwi balkonowych i nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Przy basenie grali mariachi. Uśmiechnęłam się pod nosem, no to tata zaszalał. Po jakiś 20 minutach muzyka ucichła.
- Janette - usłyszałam głos Emmy i odwróciłam się w jej stronę. - Oni będą zaraz kończyć.
- Weźmiesz ten tort? - spytałam.
- A Ty nie możesz?
- Jeszcze go wywalę po drodze.
- No dobra.
Zeszłyśmy na dół. Praktycznie wszyscy byli w studiu. Asystentka weszła przodem i gdy tylko zamknęłam drzwi wszyscy jak na komendę zaczęli śpiewać "Happy Birthday". Tata był tak uroczo zaskoczony. Wyglądał jak mały chłopczyk, który dostał ulubioną zabawkę.
- Wiem, że to Twoja sprawka - powiedział, gdy VyRT się skończył.
- Ale co? - spytałam udając, że nie wiem o co chodzi.
- Dziękuję - uściskał mnie. 
Przed wieczorem wszyscy się rozeszli, a chłopaki wstawiali z powrotem kanapę.
- Weź Jared idź sobie siądź, bo patrzeć na Ciebie nie mogę - usłyszałam głos perkusisty.
- Jak chcesz.
- Szkoda, że jak byłeś mały, to mnie tak nie słuchałeś. Zawsze, gdy prosiłem 'Jared zostań w domu, ja niedługo wrócę' to szedłeś za mną i chcąc nie chcąc musiałem Cię brać ze sobą. Zawsze sobie coś w niewiadomy sposób zrobiłeś, a potem ja dostawałem opieprz od matki, że Cię zabieram w nieodpowiednie miejsca.
- A podobno ja byłam niegrzeczna.
- Ty to byłaś szatan. Jak byliście mali, to byliście identyczni. Tylko, że on był moim młodszym bratem i łatwiej było go zmusić żeby posłuchał, a Ty to zaraz kurde mina zbitego pieska, łzy w oczach i trzeba było ukołysać, przytulić i powiedzieć, że nic się nie stało.
- Ale mnie słuchała - powiedział tata.
- Bo ją tego nauczyłeś i do tej pory Cię słucha. Fakt, że czasem odwali jakiś numer jak związek oto z tym tutaj - wskazał na Roberta. - A potem jest przerażona jak zareagujesz.

Shannon miał tyle racji w tym co mówił.
- Na głowę by mi weszła jakbym jej nie nauczył, że ma mnie słuchać - tata spojrzał na mnie.
- Możesz być z siebie dumny, bo zostało mi to do tej pory - powiedziałam.
- Jestem - wyszczerzył się.
- Ja lecę, narazie - perkusista się pożegnał i wyszedł.
- To może ja też pójdę - Robert podniósł się z kanapy.
- Nie, zostań - poprosiłam. Tata cicho się zaśmiał.
- Zostań - zawtórował mi. - Idę do siebie. Obiecałem Emmie, że przygotuję jej na jutro dokumenty. Włączysz alarm? - spojrzał na mnie.
- Tak, tak idź.
- Nad czym tak myślisz? - spytał chłopak.
- Nic ważnego. Jesteś głodny?
- Jak oferujesz mi kolację, to nie odmówię - uśmiechnął się.
Zjedliśmy i zasiedliśmy przed telewizorem w moim pokoju.
- To co oglądamy? - spytał szatyn rozkładając się na łóżku.
- Nie wiem. Wybierz coś.
- Dajesz mi wolną rękę?
- Yhym, tylko żadnych horrorów - zaznaczyłam.
- OK.
Gdy wyszłam z łazienki film był już wybrany. Jak sie okazało było to "Mission: Impossible - Ghost Protocol". Całe szczęście nie widziałam tego filmu, więc zapowiadał się całkiem ciekawy wieczór.


________________________________________________________________

Późno, bo późno, ale jest. Rozdział "pojawia się" na blogu od 1,5 tygodnia i zawsze coś mnie odciągało żeby go dodać. Jak to mawiają jak nie urok to sraczka. 
Niektórzy byli już bardzo zniecierpliwieni, także przepraszam, że musieliście tyle czekać.
Nie wiem czy Was usatysfakcjonuje ten rozdział, bo mnie szczerze nie do końca. 
Czekam na wszystkie Wasze opinie, nie bójcie się napisać parę słów, to naprawdę nie boli, a mi się lepiej pisze kolejne rozdziały :)
Pozdrawiam xo