28 lipca 2014

44. "Słowo skauta, którym nigdy nie byłam."

Jestem szczęśliwym człowiekiem. Dlaczego? Mam dobrze płatną pracę, którą lubię i przy której nie muszę się przemęczać. Mam faceta, który prawdopodobnie jest ideałem. Czemu prawdopodobnie? Jeszcze do końca go nie poznałam żeby być tego pewną w stu procentach. Kocham go i spędzam z nim najlepsze chwile mojego życia. Rozumie mnie jak mało kto i sprawia, że czuję się wyjątkowa. Mam przyjaciółkę, której ufam ponad wszystko i nigdy mnie nie zawiodła. Mimo, że Kim mieszka setki kilometrów stąd to i tak czuję jakby zawsze przy mnie była i mnie wspierała. Rodzice, fakt, że mam tylko jedno z nich jakoś szczególnie mi nie uwłacza. Nie czuję się gorsza, bo matka mnie zostawiła. Zwyczajnie jej nie rozumiem i chciałabym się kiedyś dowiedzieć co nią kierowało, gdy podejmowała tę decyzję. Tata, który wypełnia swoją życiową rolę w dwustu procentach jest najlepszym tatą na świecie. Stara się jak tylko może żeby pewnych rzeczy mi nie brakowało, ale niektórych wydarzeń nie jest w stanie cofnąć. Absolutnie nie mogę mu mieć za złe tego, że spędziłam sześć lat w szkołach z internatem. Rozumiałam to, bo był ze mną sam i praktycznie każda decyzja jaką podejmował w tamtym czasie wydawała się być niewłaściwa. Kocham go, bo dzięki niemu jestem człowiekiem jakim jestem. Wychował mnie w sposób w jaki najlepiej potrafił. Zawsze będę mu za to wdzięczna i nigdy o tym nie zapomnę. Moje życie w większości spędzone w Los Angeles. Dzieciństwo, które z opowiadań wydaje się być bardzo szczęśliwe. Lata spędzone w Colorado też nie należały do najgorszych chociaż tęsknota za tatą i domem była bardzo silna. Kansas i największe życiowe błędy i porażki, cóż każdy je popełnia. Można to tłumaczyć młodym wiekiem i brakiem doświadczenia, ale czy to właśnie nie na własnych błędach uczy się człowiek? Do tej pory myślenie o niektórych rzeczach sprawia lekkie ukłucie w sercu, że można było być takim naiwnym. Te wydarzenia zostaną gdzieś w podświadomości, ale z czasem pozostanie po nich tylko niesmak. Mieszkanie w dużym świecie jest ciekawe. Jestem tu prawie 18 lat, chociaż świat dowiedział się o mnie dopiero dwa lata temu. Nie mam na co narzekać, bo nie każde moje wyjście z domu zostaje uwiecznione na zdjęciach. Składając to wszystko w całość odnoszę wrażenie, że jest więcej minusów niż plusów, ale zaraz zdaję sobie sprawę, że jestem w błędzie, bo gdyby tak było, to nie byłabym szczęśliwa, a jest wręcz na odwrót.
- Kochanie - Robert ściągnął mi słuchawki, ale nadal słyszałam Closer - Kings of Leon. Spojrzałam na niego, a on tylko się roześmiał.
- Coo? - spytałam.
- Nie już nic - pocałował mnie w policzek. Kompletnie nie rozumiałam o co mu chodziło, a mówią, że to kobiety jest ciężko zrozumieć.
- Robert - weszłam za mężczyzną do domu.
- Słucham?
- Nie to ja słucham.
- Nie ważne. Zapomnij.
- No ej, nie ma tak.
- Założyliśmy się o coś  - powiedział Shannon - ale Twój chłopak nie ma jaj.
- Zamknij się - Rob przewrócił oczami.
- Zapewniam Cię, że wszystko ma na miejscu. Nie mieszajcie mnie w swoje zakłady. Trochę o nich słyszałam i żaden dobrze się nie skończył.
- To też prawda - perkusista się zaśmiał.
- Idę od Was, bo zachowujecie się trochę dziwnie.
Wyszłam z salonu i weszłam na górę.
- Co robisz? - zajrzałam tacie przez ramię.
- Pracuję - odpowiedział.
- Serio? - spytałam z ironią.
- Chcesz iść jutro ze mną i z Shannonem na koncert Muse? - powiedział z przerwami niczym dziecko specjalnej troski.
- Chętnie.
Koncert Muse, który odbył się w Staples Center ze wspaniałą set listą był niesamowitym przeżyciem. Usłyszenie na żywo Resistance, Starlight, czy Supermassive Black Hole było czymś na co czekałam od dawna. 
Parę dni później próbowałam wynegocjować u Roberta żeby u mnie został.
- I co będziemy robić? - spojrzał na mnie.
- Obejrzymy jakiś film. Nie bądź taki, zostań - ładnie się uśmiechnęłam.
- No dobra - westchnął.
Po krótkim zastanowieniu wybrałam film Erin Brockovich. Uwielbiam Julię Roberts, jest świetną aktorką, a ta produkcja jest genialna. Po połowie filmu chłopak zasnął, teraz rozumiałam czemu chciał wrócić do domu. Delikatnie go przykryłam i ściszyłam telewizor żeby go nie obudzić.
W poniedziałek zjawił się u nas Mark Mahoney, który z tego co się orientowałam robił tacie tatuaże.
- Co znowu wymyśliłeś? - zerknęłam na wokalistę.
- Zobaczysz jak skończy.
- Ale będę mogła się z Tobą pokazać na ulicy? - zaśmiałam się.
- Zależy czy ja będę chciał - odgryzł się.
- Osz Ty - zmrużyłam oczy. - To ja już pójdę - wycofałam się z kuchni.
Wchodząc do swojego pokoju doznałam olśnienia. Rano miałam wysłać Alyson tekst i kompletnie o nim zapomniałam. Włączyłam laptopa i szybko wysłałam plik. W momencie, gdy wysyłanie się skończyło laptop się wyłączył. Próbowałam go ponownie odpalić, ale nie okazał współpracy.
- Co robisz? - do pokoju wszedł Robert.
- Dobrze, że jesteś. Chodź tutaj - poklepałam miejsce na sofie.
- Słucham - usiadł obok mnie.
- Czemu się nie chce włączyć - wskazałam na laptopa.
- Pewnie zepsułaś.
- Nie zepsułam. Wysłałam maila i potem się wyłączył - wyjaśniłam.
- Nie da rady. Ja się na tym nie znam. Idź do chłopaków na dół może oni coś poradzą.
Zeszłam na dół i bardzo liczyłam, że jakoś to naprawią, bo znajdowało się tam dużo ważnych rzeczy.
- Mam do Was sprawę. Wysyłałam maila i potem laptop się wyłączył i już nie chce się włączyć, z góry uprzedzam, że nigdy nie doznał żadnych obrażeń.
- Może się przegrzał.
- Apple sie nie przegrzewa - odpowiedział drugi. - Zobaczymy czy coś da się zrobić, ale nic nie obiecujemy.
- Ok, dzięki.
- I co? - spytał Robert, gdy weszłam do pokoju.
- Mają sprawdzić czy da się coś zrobić, ale nie brzmieli zbyt optymistycznie.
- Nic nie działa wiecznie.
Następnego dnia tata wybrał się na Digital Media Panel i miał wrócić dopiero popołudniu.
- Nie za dobrze Ci? - spytałam Roberta, który leżał na moim łóżku.
- Nie, bo czegoś mi tu brakuje?
- Czego?
- Raczej kogo, Ciebie.
- Nie podlizuj się.
- Ja się nie podlizuję, chciałem być miły, ale wszystko zepsułaś.
- Przepraszam - podeszłam do niego.
- Teraz to wiesz co.
- No ej - połaskotałam go - wiesz na mnie nie można się gniewać - pocałowałam go, a on obrócił mnie na plecy.
- Kto teraz ma przewagę? - spojrzał mi w oczy.
- Ty.
- Dobra odpowiedź - znowu mnie pocałował.
- Janette... - do pokoju wszedł Shannon - oj sorry.
- Co tam? - podniosłam się.
- Przerwałem coś?
- Nie, na szczęście nie.
- Chodźcie na dół, zobaczycie coś.
- A mianowicie? - spytał Rob.
- Tomo obcina włosy.
- Coo?! - wytrzeszczyłam oczy.
Zeszliśmy na dół, Tomo z nożyczkami w ręce stał przed dużym lustrem.
- Czyń honory - podał je perkusiście. Chłopaki zaczęli się wygłupiać i robić zdjęcia, a ja zapatrzona w nich nie byłam w stanie wyobrazić sobie Milicevicia w krótkich włosach. Niedługo potem zjawił się tata w towarzystwie fryzjera, który dokończył, to co zaczął Shannon.
- Czuję się jakbym Cię nie znał - powiedział tata spoglądając na gitarzystę.
- Gdzie ten mój mąż z nową fryzurą? - do salonu weszła Vicki.
Siedząc wieczorem w dziewiątkę na tarasie byliśmy niemalże jak rodzina.
- Chodź na moment - szepnął Shann.
- Co tam? - spytałam, gdy weszliśmy do środka.
- Spróbuj - podał mi szklankę z tajemniczą zawartością. Przechylając naczynie wyraźnie czułam smak wódki i soku z marakui, ale było coś jeszcze.
- Co w tym jest?
- Ale dobre, co nie?
- Bardzo dobre.
- Udam, że tego nie widziałem i nie będę tego widział - minął nas tata.
- Ale bym sobie zapalił - perkusista się rozmarzył.
- Nie waż się.
- I kto to mówi - zaśmiał się.
- Trzymaj - oddałam mu szklankę z większą połową zawartości.
- Nie, wypij.
- Nie, bo znowu tata będzie zły.
- Dzisiaj nie. Gwarantuje Ci to.
- Dobra, mam nadzieję, że nie będę tego żałowała, że Ci zaufałam - wróciłam na taras i usiadłam obok Bosanko.
- Mogłabym do Ciebie jakoś wpaść, bo mam sprawę.
- Pewnie - uśmiechnęła się.
- A jakoś tak żeby nie było Tomo?
- Jutro chłopaki mają spotkanie w Capitol Records. Druga taka okazja może się szybko nie nadarzyć - puściło mi oczko.
- Ok, to zajrzę jutro. Dzięki.
- Co tam? - spytał Robert, gdy usiadłam obok niego.
- Chcesz spróbować - podałam mu szklankę.
- Nie, wolę tego ze sobą nie mieszać. Co jest? Hmm? - przytulił mnie do siebie.
- Nic - upiłam łyk drinka.
- Czemu kłamiesz?
- Powiem Ci, ale nie dzisiaj.
Do północy wszyscy się rozeszli. Wzięłam prysznic i wskoczyłam do łóżka w którym spał już Robert. Rano w kuchni natknęłam się na tatę.
- Młoda wybierasz się z nami do Capitol Records?
- Nie, mam swoje plany. Długo tam będziecie?
- No trochę. Wiesz, że o samej kawie nie da się przeżyć.
- Nieprawda, da się - do pomieszczenia wszedł Shannon.
Chłopaki w południe pojechali, więc ja też postanowiłam się zebrać.
- Kochanie ja wychodzę - objęłam Roberta za szyję.
- Gdzie idziesz?
- Umówiłam się.
- Zdradzasz mnie?
- Cały czas - odpowiedziałam ze śmiertelną powagą. - Porozmawiamy jak wrócę - pocałowałam go w policzek.
Wyszłam przed dom i wsiadłam do wcześniej zamówionej taksówki. Po niespełna pół godzinie byłam już pod domem Bosanko.
- Hej - cmoknęła mnie w policzek - wchodź. Czego się napijesz?
- Kawy.
Dziewczyna postawiła przede mną filiżankę i usiadła w fotelu obok. Cisza stawała się coraz bardziej niezręczna, ale nie miałam pojęcia jak zacząć, a Vicki nie naciskała.
- Nie wiem jak zacząć -  w końcu się odezwałam.
- Masz jakieś problemy? Wpakowałaś się w coś czy nie układa Ci się z Robertem?
- Nie, to nic z tych. Chodzi o takiej bardziej... no wiesz kobiece sprawy.
Już od jakiegoś czasu nosiłam się z zamiarem pójścia do ginekologa, a dokładniej od rozmowy z tatą. Potrzebowałam z kimś o tym porozmawiać i z grona kobiet, które mnie otaczały wybrałam Bosanko.
- Chyba wiem o co Ci chodzi. Chcesz iść do ginekologa.
- Tak.
- Dziewczyno wyluzuj. Może Ci lepiej melisę zaparzę, a nie kawę.
- Nie, nie trzeba. Chodzi mi o to czy znasz kogoś, kto jest dobry no i w ogóle.
- Tak. Fakt faktem ja do niego nie chodzę, ale słyszałam, że jest świetny. Nawet chyba mam jego wizytówkę. Zaraz wrócę - weszła na piętro. - Trzymaj - podała mi mały, prostokątny kartonik. - Zadzwonisz, powinien Cię w miarę szybko przyjąć. Nie bój się, nie zje Cię. Jeśli chcesz to mogę iść z Tobą, ale najlepiej to weź ze sobą Roberta i przede wszystkim mu powiedz.
- No nie wiem.
- Przecież go kochasz, a on by dla Ciebie wszystko zrobił. Teraz też tak będzie tylko mu powiedz. To jest dorosły facet, więc zrozumie, nie martw się. Skończmy już o tych nieprzyjemnych rzeczach, bo mam ciasto.
Zjadłyśmy po kawałku i zajęte rozmową nawet nie zauważyłyśmy kiedy wrócił Tomo.
- To ja się będę zbierać.
- Zadzwoń i to jeszcze dzisiaj - Vicki mocno mnie przytuliła - i nie bój się, bo nic złego się nie stanie jak tam pójdziesz. - W odpowiedzi pokiwałam tylko głową i wyszłam. Wysiadając po domem wpadłam na tatę i wujka, którzy przyjechali w tym samym momencie co ja.
- Powiesz mi gdzie byłaś? - tata spojrzał na mnie pytająco.
- A muszę? Byłam u Vicki - dodałam zanim zdążył cokolwiek powiedzieć.
Weszłam do domu i zamknęłam się w swoim pokoju. Sięgnęłam do torebki po wizytówkę i powoli wykręciłam numer. Słysząc po drugiej stronie kobiecy głos lekko odetchnęłam. Szybko i sprawnie umówiłam się na wizytę, która miała być za trzy tygodnie, bo Pan doktor aktualnie jest na urlopie. Jeśli to zawsze będzie takie stresujące, to nie wiem czy długo pożyję. Do wieczora Robert nie poruszył kwestii tego, że mieliśmy porozmawiać, a ja znowu miałam ten sam problem i nie wiedziałam jak zacząć. Leżałam w łóżku i próbowałam w jakiś sensowny sposób sobie wszystko ułożyć, ale nie potrafiłam. Chwilę później chłopak wyszedł z łazienki. Zgasił światło i położył sie obok mnie. Od razu się w niego wtuliłam, a on mocno mnie objął. Nie chciałam budzić w nim niepokoju, że coś się stało, więc w końcu zaczęłam.
- Robert, bo... - zawiesiłam głos. Usiadłam żeby go lepiej widzieć. Chłopak też się podniósł i przyglądał mi się uważnie. - Umówiłam się do lekarza.
- Do jakiego lekarza?
- Do ginekologa.
- Coś z Tobą nie tak? - złapał mnie za rękę.
- Wydaje mi się, że wszystko jest dobrze, ale nie zaszkodzi sprawdzić, ale nie dlatego chcę tam iść. Wiesz jak wygląda kwestia z naszym zabezpieczaniem się i pomyślałam, że tabletki...
- Jeśli przeze mnie chcesz iść do lekarza i truć się jakimiś tabletkami tylko dlatego żebyśmy...
- Tak będzie lepiej, wierz mi.
- Ale...
- Ciii - położyłam mu palec na ustach.
- Jesteś tego pewna?
- Nie zadaj mi podchwytliwych pytań.
- No dobrze. Chodź do mnie - przytulił mnie. 
- Pójdziesz ze mną tam?
- Jeśli chcesz, to oczywiście, że tak.
- Przepraszam.
- Ale za co? - spojrzał mi prosto w oczy.
- Chyba za bardzo dramatyzuję.
- Masz do tego prawo. Jesteś młoda i przerażona tą wizytą, także nie przepraszaj, bo nie masz za co.
- Vicki miała rację - powiedziałam.
- Z czym?
- Z Tobą. Powiedziała, że zrozumiesz i żebym się nie przejmowała.
- Vic chyba za dobrze mnie zna - uśmiechnął się pod nosem.

Jared

Wizja teledysku do Up In The Air rodziła się z czasem. Co chwilę przychodziły nowe pomysły, które łączyłem w całość. Połączenie tego wszystkiego wydawało się być nieco szalonym pomysłem, ale gdyby był przeciętny, to byłby nudny, a tego nie chciałem. Dzisiaj był pierwszy dzień zdjęciowy i od samego rana już nie mogłem się doczekać żeby być na planie. Hangar starego lotniska na obrzeżach Los Angeles wynajęty na parę dni wydawał się idealnym miejscem na ten projekt. Będąc na miejscu po krótkiej rozmowie z Emmą okazało się, że wszystko jest gotowe i możemy zaczynać. Na początku kręciliśmy sceny ze zwierzętami: wilk, lew, zebra. Zawsze istniało ryzyko, że ktoś zostanie zjedzony mimo, że zwierzęta były w klatkach i miałem nadzieję, że to będzie Shannon.
- Jaki fajny kotek - przeszedł koło klatki z lwem.
- Dwie sekundy i po Tobie - powiedział opiekun zwierzęcia. Cicho się zaśmiałem i wróciłem do mojego kamerzysty.
Skończyliśmy wieczorem i wróciłem do domu, gdzie czekała Janette.
- I jak? - spytała.
- Dobrze. Wszystko tak jak chciałem - uśmiechnąłem się.
- Jesteś zadowolony z siebie, to dobrze wróży.
- Zjemy coś? Pizza?
- Może być - kiwnęła głową.
Zamówiłem pizzę, która miała być dostarczona za 30 minut. 
Drugi dzień na planie mijał zadziwiająco dobrze, żadnych problemów, aż w to nie wierzyłem. Trzeci dzień również trwał bez komplikacji i nawet udało mi się namówić Janette żeby przyjechała ze mną na plan, ale to pewnie dlatego, że Robert tutaj był. Jeśli chodziło o dzisiaj byłem chyba najbardziej podekscytowany, bo kręciliśmy sceny z olimpijskimi gimnastyczkami oraz color war. Dziewczyny świetnie się spisały, bo osiągnęły efekt o jaki mi chodziło. Wiedziałem, że wszystko będzie wyglądało genialnie po odpowiedniej edycji grafików.

Janette

- Pojedziesz ze mną? - poprosił tata.
- I co ja tam będę robić?
- Nie będzie się nudzić to na pewno. No chodź, Robert tam jest.
- Używasz tego jako argumentu? - zapytałam.
- Oczywiście, że tak.
W końcu się zgodziłam z nim pojechać. Może zobaczę coś ciekawego, bo nie chciał zdradzić żadnych szczegółów. Na miejscu byłam absolutnie pod wrażeniem wszystkiego.
- A kogo tu przyniosło - powiedział Robert, gdy tylko mnie zobaczył. Objął mnie i przytulił do siebie. - Chodź - pociągnął mnie w stronę garderoby.
- Ty to chyba powinieneś pracować - powiedziałam wchodząc do pomieszczenia.
- No powinienem, ale wiesz - uśmiechnął się. Pocałowałam go i w tym momencie weszła jest z gimnastyczek. Poczułam się trochę zażenowana, jakby ktoś przyłapał mnie na czymś, czego nie powinnam robić.
- Przepraszam - powiedziała. 
- Pójdę już - Robert spojrzał na mnie. W odpowiedzi skinęłam, tylko nieznacznie głową. 
- My - odezwałam się patrząc na Marooney.
- Nie moja sprawa. Nie dotyczy mnie to, chociaż jesteście razem, prawda?
- Tak.
- To widać i nie chodzi mi o to, że się całowaliście. Widziałam Was wcześniej jesteście uroczy, zazdroszczę - przebrała się.
- Czego?
- Dziennikarze śledzą pewnie prawie każdy Twój ruch ze względu na tatę, a Ty i tak żyjesz sobie w szczęśliwym związku o którym nikt nie wie. Ja jak tylko z kimś wyjdę, to jest milion spekulacji.
- Nie umiesz się ukrywać.
- Mam już dość ukrywania się - założyła torbę na ramię.
- Uciekasz już?
- Tak. Wszystko jest tak jak chciał Jared, więc będę się zbierać. A tak w ogóle to McKayla - podała mi dłoń.
- Janette - uścisnęłam ją.
- Cześć i nie martw się nic nikomu nie powiem - wyszła.
Wyszłam na halę , gdzie mieli akurat kręcić color war. Wiedziałam, że to będzie niesamowicie wyglądać. Skończyli wszystko nagrywać bardzo późnym wieczorem bowiem było już po 23. Wszyscy występujący w teledysku już się rozjechali, więc na planie poza tatą, Shannonem, Tomo, mną, Emmą, Shaylą, Robertem i Jamiem była ekipa, która zbierała sprzęt.
- Tato będzie Ci potrzebny ten kolorowy proszek?
- Teoretycznie to nie, a czemu?
- Mogę go wykorzystać?
- Na kim? - przyjrzał mi się uważnie.
- Przejrzałeś mnie - skrzywiłam się. - Ktoś musi dostać za swoje.
- Wiesz, że możesz tego nie przeżyć - ostrzegł.
- Jak coś to na pogrzeb kup malinowe różne - chwyciłam woreczek z kolorowym proszkiem i ruszyłam w stronę Shannona, Tomo, Jamiego i Roberta. Zachodząc perkusistę od tyłu trochę się bałam, bo w odwecie mógł zrobić coś nieobliczalnego, ale trudno. Spoglądając na chłopaków Milicevic zamarł, a Schefman już zaczął się śmiać, Rob pokręcił głową żebym tego nie robiła, a ja w tym samym momencie przechyliłam opakowanie. Wszyscy zaczęli się śmiać, a Shannon zaczął się wydzierać.
- Kto to kurwa zrobił i czemu kurwa to miało być takie śmieszne? - odwrócił się w moją stronę. - Młoda mam nadzieję, że szybko biegasz - rzucił się na mnie. Na szczęście przewidując to odsunęłam się dość daleko, by zdążyć uciec. Schowałam się za tatą trzymając się jego bluzy.
- Jared odejdź, bo i Tobie się oberwie.
- Należało Ci sie za to wszystko - powiedziałam - a to i tak był niewinny żarcik w porównaniu z Twoimi. 
- Młoda - warknął.
- Shannon wyluzuj. Nic strasznego się nie stało - tata stanął w mojej obronie.
Perkusista obrzucił nas lodowatym spojrzeniem i poszedł się umyć.
- 1:0 dla mnie.
- Zaraz będzie 2:1 dla niego, bo naprawdę się wkurzył. Radziłbym wziąć Roberta i jechać do domu zanim zdąży wrócić.
- Może masz rację. To narazie - cmoknęłam go w policzek. - Kochanie chodź - podeszłam do Roberta. - Zaraz wróci zły niedźwiedź i mnie zabije. Lepiej się ulotnić. Cześć - pożegnałam się z chłopakami i wyszliśmy przed hangar. 
- Mocne to było - powiedział Babu, gdy jechaliśmy samochodem.
- Zasłużył sobie - odpowiedziałam pogłaśniając lekko radio. Byłam zmęczona, a nie chciałam zasnąć w samochodzie. - Wejdziesz? To znaczy zostaniesz? - spytałam, gdy samochód się zatrzymał.
- Jeśli chcesz - zgasił silnik. Weszliśmy do środka i jedyne o czym marzyłam to prysznic i spać.
Budząc się w niedzielę wiedziałam, że na pewno nie jest rano, ale raczej koło południa.
- Która godzina? - spytałam Roberta, który w pełni ubrany siedział na sofie.
- Po 11.
- Co robisz?
- Zgrywam Ci wszystko na przenośny dysk, bo chłopaki powiedzieli, że już długo nie podziała i lepiej żebyś sobie to zgrała, bo ten laptop nie ma trzeciego życia.
- Wspominali coś, ale nie miałam czasu - przeciągnęłam się.
- Może byś już wstała, hmm?
- Osz Ty złośliwcu - zerwałam się z łóżka. Oplotłam jego szyję rękami i zobaczyłam, że przegląda moje zdjęcia z Kansas. - Mogę wiedzieć co Ty robisz?
- Przepraszam. Wciągnąłem się. To jest ładne - wskazał na fotkę moją z Kim.
- Pamiętam to, to były wspaniałe czasy - uśmiechnęłam się na myśl o przyjaciółce.
- Ubierz się, zjedz coś i idziemy się przejść.
- Tak jest! - pocałowałam go w policzek.
- Nad czym tak myślisz? - spytał Robert.
- Nic takiego - wymusiłam delikatny uśmiech.
Mężczyzna nie drążył, bo wiedział, że nic nie powiem, a mi na samą myśl o Kansas zaraz po Kim przyszedł do głowy Frank i serce mi się ścisnęło. Czemu los postawił go na mojej drodze? Po co musiałam zostać tak brutalnie uświadomiona? Nie wymarzę tego z pamięci, bo to niemożliwe, ale po latach to już przestanie tak silnie oddziaływać, a może i uda mi się o tym zapomnieć skoro mam takiego wspaniałego faceta jakim jest Robert. Przestałam myśleć o tym wszystkim i się zatrzymałam. Chłopak odwrócił się z pytającym spojrzeniem.
- Dziękuję, że tu jesteś.
- Zawsze będę - przytulił mnie.
- Wracamy? - Kiwnął w odpowiedzi głową.
W domu nikogo nie zastaliśmy, więc dobrze, że wzięłam klucze. Parę dni później Shannon wybaczył mi mój haniebny występek i postanowił dać mi lekcję gry na perkusji z racji, że pojutrze miała zniknąć z naszego salonu. 
- Masz - podał mi słuchawki. - Może na początek coś prostego - włączył stary numer Beatlesów. - Trzymasz luźno, ale bez przesady - złapał mnie za ręce w których trzymałam pałeczki. Niby coś wychodziło, ale to nie było to.
- Próbujesz ją nauczyć grać na perkusji? - spytał tata.
- Próbuję to jest właściwe określenie. Młoda gitara ok, pianino ok, ze śpiewem pewnie też ok, ale perkusji się nie tykaj - powiedział Shann.
To, że nigdy nie miałam perkusji pod ręką nie znaczyło, że nie umiałam na niej grać. Stała w szkole w Kansas, to wystarczyło. Sięgnęłam po laptopa i zmieniłam na "Fallen" z pierwszej płyty zespołu. Na tym uczyłam się grać i znałam to na pamięć. Kończąc panowie mieli nieco zdziwione miny.
- Masz rację Shannon, nie powinnam tykać się perkusji - oddałam mu pałeczki.
- Ale jak?
- Ale co? - uśmiechnęłam się. Starszy Leto miał tak zdziwioną minę jakby zobaczył ducha.
- Twoja córka jest wszech uzdolniona.
- I nie chce tego wykorzystać. 
- Na pianinie i perkusji się nauczyłam, gitara przyszła sama, a śpiewać nigdy nie próbowałam. Muzyka jest fajna, ale to chyba nie dla mnie - zerknęłam na tatę.
- Ja Cię do niczego nie namawiam. Zrobisz ze swoim życiem, co będziesz chciała, ale pamiętaj, że masz wiele ścieżek do wyboru i błagam nie zamknij się w tym dziennikarstwie, bo tego nie przeżyję.
- Wcale jej do niczego nie namawiasz - zauważył Shannon.
- Wiesz o czym mówię? 
- Wiem - odpowiedziałam patrząc na niego.

Dwudziestego lutego był mecz Lakersów z Boston Celtics, na który Robert dostał ode mnie bilety. Chłopak próbował mnie przekonać żebym z nim poszła, ale odmówiłam. W końcu zabrał ze sobą Jamiego. Tata gdzieś wyszedł wieczorem, więc miałam cały dom dla siebie. To, że byłam sama nie oznaczało szalonej imprezy, a spokojnie nadrobienie ostatnich trzech odcinków czwartego sezonu The Vampire Diaries. Po obejrzeniu serialu wzięłam długą kąpiel. Wychodząc z łazienki była prawie 1, Robert pewnie pojechał do siebie, a tata jak zwykle zaginął w akcji. Włączyłam alarm i poszłam spać. W czwartek przed południem pojechałam do redakcji.
- Szybko przyjechałaś - Shepherd spojrzała na mnie, gdy weszłam do jej gabinetu.
- Starałam się jak mogłam.
Zaraz po mnie zjawiła się Bel. Nie była zbyt zadowolona moim widokiem.
- Przynieś nam dwie kawy proszę i te dokumenty o których mówiłam - Alyson zwróciła się do sekretarki. - Zadzwoniłam do Ciebie, bo mam coś dla Ciebie - podała mi srebrną kopertę. - To zaproszenie na jutrzejszą imprezę branżową. Z trudem wynegocjowałam możliwość żebyś tam poszła i zależy mi żebyś tam była, więc proszę nie odmawiaj. Powinnaś poznać parę osób.
- Powinnam? - zapytałam. - Chyba mnie przeceniasz. Nie wybiegam tak daleko w przyszłość i nie wiem co będę robić, więc...
- Więc możesz pójść na ten bankiet. To Cię nie zobowiązuje do pracy w redakcji do końca życia.
- Ok niech będzie - powiedziałam w tym samym momencie w którym do pomieszczenia weszła Bel z kawą.
Z redakcji wyszłam późnym popołudniem. Wchodząc do domu minęłam się z tatą, który wychodził.
- Gdzie idziesz?
- Na imprezkę - uśmiechnął się.
- W takim razie nie wnikam.
Napiłam się wody i zeszłam na dół. Na kanapie siedział Jamie i Robert.
- Co chłopaki Lakersi wczoraj wygrali? - poruszyłam brwiami. Mimo, że była prawie 18, to wyglądali jakby niedawno skończyli świętować.
- No wygrali, wygrali - westchnął Schefman.
- Biedne dzieci - pogłaskałam obu po głowie.- Fajnie było? - spojrzałam na chłopaka.
- Bardzo, dziękuję - pocałował mnie w policzek. 
- Ja będę się zbierał - Jam wstał z kanapy. - Cześć Wam.
- Narazie - odpowiedziałam. - Brałeś coś czy Ci przynieść?
- Już mi przeszło, ale poszedłbym spać.
- No to się połóż. Taty nie ma, nie martw się.
- A położysz się ze mną? - delikatnie się uśmiechnął.
- Położę - pokręciłam głową. Rob zamknął laptopa i poszliśmy na górę.

- Idę dzisiaj wieczorem na imprezę branżową - powiedziałam do chłopaka, gdy jedliśmy śniadanie.
- Będą tam jacyś mężczyźni?
- Pewnie tak - odpowiedziałam zdając sobie sprawę, że to było podchwytliwe pytanie.
- Nigdzie nie idziesz.
- Nie przesadzaj. Nie ufasz mi?
- Nooo - zawiesił głos.
- Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam.
- Oczywiście, że Ci ufam, ale im nie ufam. 
- Będę grzeczna obiecuję. Słowo skauta, którym nigdy nie byłam.
- Jesteś straszna.
- Przecież wiesz, że żartuję - dotknęłam jego ręki, ale od razu ją cofnął. Wstał i wstawił naczynia do zlewu. Czyżbym tym małym, niewinnym żarcikiem przesadziła? Czarka się przelała?
- Teraz to ja żartowałem - chłopak mnie pocałował. - Wystraszyłaś się.
- No i kto tu teraz jest straszny? - spytałam.
- Dobra rozejm, bo zaraz coś z tego wyniknie i będzie niemiło.
Chłopak zszedł na dół, a ja wróciłam do pokoju i weszłam do garderoby. Przydałaby się jakaś ładna, trochę elegancka i niezbyt seksowna sukienka, ale czy ja coś takiego posiadam? Przeleciało mi przez myśl. Przegrzebując szafę w końcu znalazłam coś idealnego. Odpowiednie dodatki i wszystko będzie świetnie wyglądało.
- Doszły mnie słuchy, że gdzieś się wybierasz - do pomieszczenia wszedł tata.
- Zgadza się - odpowiedziałam.
- Młoda 18 za tydzień, a narazie nie szalej.
- Zapomniałam, przepraszam.
- Nic się nie stało. Jak już chodzisz na te imprezy to pamiętaj, że to też jest show-biznes i o prywatnych sprawach się nie mówi.
- Wiem. Mogę o coś spytać, ludzie interesują się Jennifer?
- Dziennikarze pytali na początku, teraz też się czasem zdarzy, a osoby mojego pokroju nie wnikają w takie rzeczy. Widziałem na różnych portalach spekulacje co do niej, ale gdy nawet w Twoim akcie urodzenia jej nie ma, to ciężko się czegokolwiek dowiedzieć.
- Czemu ona tak zrobiła?
- Kochanie nie wiem. Sam sobie zadaję to pytania. Wiem, że niedługo potem wróciła do tańca, dużo występowała, ale jej kariera szybko się skończyła, ale i tak łatwiej mi ją zrozumieć niż moją matkę. Wiem, że nie jesteś jej w stanie wybaczyć tego, że jej przy Tobie nie było, gdy najbardziej jej potrzebowałaś, ale... może warto byłoby dać jej drugą szansę. Przepraszam nie powinienem - przerwał.
- Czemu mi o tym mówisz? Pamiętam ją tyle co ze zdjęć i z tego co mi opowiadasz, 18 lat jej nie widziałam.
- Może bardziej w tym momencie myślę o sobie niż o Tobie, ale tylko z nią byłem w 100% szczęśliwy i nie martwiłem się jutrem. Związek z nią był najlepszą i najpiękniejszą rzeczą jaka mnie spotkała w życiu. Mimo, że nie jesteśmy już razem, to jestem prze szczęśliwy, że jesteś owocem naszej miłości. Nie będę Cię okłamywał, nie planowaliśmy z Jen dzieci, wpadliśmy, ale to była najcudowniejsza wpadka w moim życiu - oczy taty lekko się zaświeciły. - Nie wyobrażam sobie żeby Ciebie tutaj nie było. Jestem cholernie dumny z siebie i z Jennifer, że się nam tak udałaś i, że Cię z Shannonem wychowaliśmy na wspaniałą dziewczynę. - Podeszłam do mężczyzny i go mocno uściskałam. Z kolejnymi słowami jakie wypowiadał w moich oczach pojawiały się łzy. - Gdyby coś mi się kiedyś stało, to wiedz, że Jennifer Cię kocha, ale za dużo lat minęło i nie wie jak naprawić swój błąd.
- Nie mów mi takich rzeczy, nic Ci się nie stanie. Nawet się nie waż zostawiać mnie samej, ja sobie...
- Poradzisz sobie. Tak Cię wychowałem żebyś sobie poradziła, bo różnie może być w życiu.
- Proszę Cię przestań.
- Już nic więcej nie mówię - delikatnie się uśmiechnął. - Zacznij się szykować, bo przecież nie wypada się spóźnić - poruszył brwiami i przejechał kciukami po moich policzkach ścierając tym samym łzy. Pocałował mnie w głowę i wyszedł. Wzięłam głęboki oddech siadając na łóżku. Tata mógł mieć rację, może zasłużyła na drugą szansę, ale nie wiedziałam czy chcę w to wchodzić. Tęsknie za nią mimo, że po części jej nienawidzę, ale jest moją matką. Otrząsnęłam się i poszłam pod prysznic, robiło się późno.
- Jak tam? - spytał Robert, gdy malowałam paznokcie. Siedziałam w szlafroku na łóżku. Miałam już zrobiony makijaż, zostały jeszcze włosy.
- Dobrze - spojrzałam na niego. - Zrobisz mi kawę? - uśmiechnęłam się.
- No nie wiem. Idziesz sobie na jakąś imprezę, gdzie będą mężczyźni. Pewnie będziesz wyglądała jak milion dolarów i do tego zostawiasz mnie samego, więc sam nie wiem.
- Wynagrodzę Ci to jakoś - puściłam mu oczko.
- Będziesz się musiała dobrze postarać.
- Oj żebyś się nie zdziwił - powiedziałam bardziej do siebie niż do mężczyzny, bo już wyszedł.
Parę minut po 19 zjawiła się taksówka.
- To ja lecę - pocałowałam chłopaka. - Może lepiej na mnie nie czekaj, bo nie wiem o której wrócę - dodałam. - Kocham Cię. 
Na miejscu byłam zaledwie parę minut przed czasem. Był piątek i na mieście straszne korki. Zostawiłam płaszcz, weszłam do środka i od razu zostałam wciągnięta przez Alyson w grono jakiś ludzi, których pierwszy raz widziałam na oczy. Po dłuższej chwili niezauważalnie ulotniłam się od towarzystwa i poszłam do baru.
- Co podać? - barman zatrzymał na mnie wzrok.
- Mojito.
- Widzę, że znasz się na dobrych rzeczach - wskazał na drinka siedzący obok blondyn. - Jestem Aaron.
- Janette.
- Pracujesz w Fashion Magazine? - spytał.
- Zgadza się.
- Od dawna?
- Od października.
- No to Al chyba bardzo Cię lubi skoro Cię tu zabrała.
- Chyba - zaśmiałam się.
- Oo widzę, że już poznałaś Aarona - koło mnie zjawiła się Shepherd. - Porwę Cię na chwilę. Zaraz do Ciebie wróci - spojrzała na blondyna.
- Alyson! - mężczyzna rozmiarów małego wieloryba uściskał naczelną. - Twoja podwładna?
- Tak. Eddy - Janette.
Mężczyzna objął nas w pasie i przysunął do siebie. Nie byłoby w tym nic złego gdyby jego ręka nie zaczęła się zsuwać w dół. Jeszcze moment i dostanie w twarz, przeleciało mi przez myśl.
- Eddy zabieram Ci ją - Aaron zabrał jego rękę i wyszliśmy na balkon.
- Dziękuję. Nie wiem ja Ci się odwdzięczę.
- Coś wymyślę - uśmiechnął się.
- A Ty gdzie pracujesz? - spytałam.
- Times.
- No to teraz mi zaimponowałeś.
Rozmawiając z chłopakiem nawet nie wiedziałam kiedy zrobiło się tak późno. W między czasie zdążyłam wypić jeszcze dwa drinki. Zerknęłam na zegarek, było grubo po 2.
- Będę już lecieć, późno się zrobiło.
- Odprowadzę Cię.
Zabrałam płaszcz i wyszliśmy przed budynek.
- Do zobaczenia - pocałował mnie w policzek, a ja znieruchomiałam czując zapach jego perfum.
- Cześć - wsiadłam do taksówki.
Wchodząc do domu sięgnęłam do torebki po klucze. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Z salonu było słychać czyjąś rozmowę.
- Annabelle? - blondynka się odwróciła.
- Ty ją tak wypuściłeś na tą imprezę? - spojrzała na tatę i mnie uściskała.
- A co się będę. Jak było? - spytał.
- Powiedzmy, że w porządku.
- Poznałaś kogoś fajnego? - Wallis zerknęła na mnie.
- No... - zawiesiłam głos.
- Oj dziewczyno - pokręciła głową.
- Zmieniając temat, to chyba za wcześnie wróciłam - blondynka spuściła głowę.
- Młoda bez takich.
- Żartuję przecież, o jeden drink za dużo. Dobranoc.
Odkręciłam kran w łazience, który napełniał wannę i poszłam się rozebrać. Długa kąpiel, to było coś czego aktualnie potrzebowałam, ewentualnie jeszcze jedno mojito. Widok Wallis rano w kuchni zbytnio mnie nie zaskoczył.
- Czemu nic nie powiedziałaś?
- Ale o czym? - usiadłam z kubkiem przy stole.
- O tym, że chodzisz z naszym słodkim Robercikiem. - Uśmiechnęłam się na jej słowa.
- Ja Ci nie powiedziałam, ale ktoś zrobił to za mnie.
- Jared mi wczoraj powiedział. Jak jest?
- Super. Mogłabym godzinami o tym opowiadać.
- Ile jesteście razem? - upiła łyk herbaty.
- Prawie osiem miesięcy.
- Tyle czasu i nic nie powiedzieć - pokręciła głową.
- Utrzymujemy to w tajemnicy, mało kto o tym wie.
- Cześć - do domu wszedł Robert.
- O wilku mowa - aktorka się zaśmiała.
- Czy my nie byliśmy...
- Byliśmy, ale Jared mnie potrzebuje - przerwał mi.
- Yhym.
- Idę, bo jak ma się świat zawalić - pocałował mnie.
- Mówił już Wam ktoś, że idealnie do siebie pasujecie?
- Jesteś pierwsza.
Chłopak zszedł na dół i znowu zostałyśmy same.
- Na długo zostajesz?
- U Was czy ogólnie?
- A to są dwie różne odpowiedzi? - odwróciłam się z uśmiechem.
- Liczę, że jak najdłużej - odpowiedziała wymijająco.
Wolałam już o nic nie pytać Annabelle, bo wszystko kierowałoby się w stronę jej i taty, a nie chciałam jakoś specjalnie jej stresować. Może od taty uda mi się coś kiedyś wyciągnąć albo sam mi powie. Jeśli już miałby się z kimś wiązać, to Wallis wydawała się być idealną kandydatką. Nie była ani za młoda z mojego punktu widzenia ani za stara z punktu widzenia taty. Miała fajny charakter, mogłam z nią bez problemu pogadać. Była czymś pomiędzy starszą siostrą, a mamą. Czy do siebie pasowali? Moim zdaniem tak. Na pewno więcej ich łączyło niż dzieliło. Różnica wieku, która pomiędzy nimi była, nie była jakąś wielką przeszkodą. Mnie i Roberta dzieło 14 lat, a jednak i tak wszystko było idealnie. Te lata umocniły nas w naszym związku, bo nikt by mnie bardziej nie rozumiał niż on i prawdopodobnie nikt nie starałby się tak bardzo żebym była szczęśliwa. Wierzyłam, że nasz związek przetrwa wszystko, no może poza zdradą. Do tego byłam do niego przyzwyczajona. Do tego, że jest niemalże zawsze przy mnie, że potrafi przyjechać z drugiego końca kraju, bo jestem chora. Do tego, że zawsze czuję się przy nim bezpieczna, a ponad to, że mnie kocha.



_________________________________________________________________

Tym razem nie kazałam długo na siebie czekać. Liczę, że rozdział Wam się spodoba :D Nie pytajcie o Jennifer ani o Aarona, bo nic nie powiem. Co do następnego, to nie wiem kiedy się pojawi, bo jest jeszcze nie skończony, a u mnie trochę krucho z czasem. Pozdrawiam nowych czytelników, bardzo miło jest widzieć, że ktoś czyta i komentuje :)

10 lipca 2014

43. "...plany i marzenia..."

- To mówisz, że było fajnie - Robert pokiwał głową.
- I to bardzo.
- Kiedy Jared wraca? - spytał.
- Pojutrze albo w środę - odpowiedziałam.
- I nasza sielanka się skończy.
- No tak, ale cieszę się, że będzie w domu.
- To logiczne, bo jesteś córeczką tatusia - zaśmiał się.
- Lepiej żebyś Ty nie był synkiem mamusi,
- Jakbym był, to bym nie wyjechał z Nowego Yorku. Zważając na fakt, że jestem tam raz na rok albo wcale, to nie masz się czym martwić.
Uśmiechnęłam się delikatnie na jego słowa i wróciłam do przeglądania półki z filmami. W końcu znalazłam, to czego szukałam. Włożyłam płytę do odtwarzacza, a po chwili w domu unosiła się już piosenka The Ronettes - Be my baby.
- Dirty Dancing? Masz tyle filmów i wybrałaś właśnie ten? Zadrzesz tę płytę w końcu.
- Oj nie marudź. Chcę obejrzeć dobry film, a obecnie nic fajnego nie wyszło.
Mężczyzna westchnął cicho i nic więcej już nie powiedział.
- Jesteś zły? - usiadłam obok niego na kanapie.
- Nie. Jak chcesz obejrzeć, to obejrzymy terrorystko.
Na ostatniej scenie oczywiście zakręciła mi się łezka w oku jak zawsze.
- Też się wzruszyłem - szatyn zakrył twarz dłońmi - to taka piękna scena - zaczął cichutko łkać.
- Nabijaj się ze mnie dalej - wstałam.
- Ej, no co Ty - pociągnął mnie za rękę tak, że wylądowałam na jego kolanach.
- I co teraz?
- To o czy marzę od zeszłej soboty - pocałował mnie.
- Robert nie mamy...
- Mamy - położył mnie na plecach.
- Jesteś straszny. Zaplanowałeś to.
- Przygotowałem się na tę okoliczność po prostu - zdjął ze mnie bluzkę.
Dalej się całowaliśmy, gdy poczułam wibracje w kieszeni.
- Co do... - wyciągnęłam telefon.
- Kto to?
- Shannon - odpowiedziałam i odrzuciłam połączenie.
Robert powoli zdjął ze mnie spodnie. Zaczął całować po brzuchu i przesuwał się w górę. Zwinnym ruchem odpiął mój stanik i rzucił go na ziemię. Ten sam los podzieliły moje koronkowe majtki. Dopiero w tym momencie zauważyłam, że on był w pełni ubrany. Bez pośpiechu rozpinałam jego niebieską koszulę. Następnie zdjęłam mu podkoszulkę i zabrałam się za spodnie. Robiłam to z taką precyzją, że zaczął się śmiać.
- Kochanie jesteś mistrzem w budowaniu napięcia.
- Staram się jak mogę.
Dalszy rozwój wydarzeń zwolnił, Robert wyraźnie zrozumiał o co mi chodziło.
- Wiesz, jak zacząłem tak poważnie odczuwać, że bardzo mi się podobasz i w ogóle, to nie przypuszczałem, że rozwinie się to w taki sposób.
- Zawdzięczasz to włącznie sobie - powiedziałam.
- Do teraz zastanawiam się, co mnie podkusiło żeby Cię pocałować. To, że byliśmy sami, czy, że byłaś tak blisko.
- Pewnie oba te czynniki. Czemu mi sie przyglądasz?
- Jesteś taka śliczna i dobra w łóżku - zakryłam twarz poduszką - że aż nie wierzę czasami, że jesteś moja.
- Przestań.
- I jesteś taka słodka i urocza jak się zawstydzasz - dodał. - Już nic więcej nie mówię - pocałował mnie w głowę, a ja odważyłam się na niego spojrzeć. 
Dostrzegałam w nim idealnego chłopaka. Był czuły, opiekuńczy, troskliwy, kochany. Wiedziałam, że mogę mu w pełni zaufać i, że co by się nie działo zawsze będzie przy mnie. Pokazał mi jak bardzo mnie kocha i jak mu zależy, gdy powiedziałam mu o Franku. Jestem przekonana, że gdybym była z chłopakiem, który jest w moim wieku, to od razy by mnie zostawił, ale nie Robert. Różnica wieku, która nas dzieliła, 14 lat. Niby to dużo, ale nie przeszkadzało mi to, bo dlaczego miałoby skoro jesteśmy tak bardzo szczęśliwi. Cieszyłam się, że tata to rozumiał. Gdyby się na to nie zgodził, to nie wiem czy byłabym w stanie ciągnąć to na przekór niemu. Może byśmy spróbowali, ale z czasem pewnie by się to rozpadło. Jedynym z czynników, które wpłynęły na to, że to jest udany związek, to to, że znaliśmy się nie od dzisiaj. Nie przyjaźniliśmy się, ale widywaliśmy się codziennie, to nie potrafimy sie rozstać na dłużej niż dwa dni. To wszystko uświadamia mi jak cholerną szczęściarą jestem.
- Nad czym tak myślisz?
- Na długo odpłynęłam?
- Parę minut.
- Zdaje sobie sprawę jaką szczęściarą jestem, że mam Ciebie - łzy stanęły mi w oczach.
- Tylko nie płacz - zaznaczył.
- Przepraszam - przetarłam oczy.
- Chodź na górę - podniósł się.
Wstaliśmy z kanapy zbierając porozrzucane ubranie. Kładąc się do łóżka niedługo potem zasnęliśmy. Budząc się rano byłam w łóżku sama. Zegarek pokazywał parę minut po 9.
- Wstałaś - Robert wszedł do pokoju ze śniadaniem na tacy. - Proszę - postawił ją przede mną.
- Dziękuję - delikatnie go pocałowałam.
- Otworzę - powiedział na dźwięk usłyszanego dzwonka. Wrócił po dwóch minutach. - Do Ciebie.
- Z redakcji, pewnie materiały do artykułu - rzuciłam kopertę na stolik, ale ona przeleciała i spadła na ziemię - było tak blisko.
- Widzę, że masz dobry humor - poruszył brwiami.
- A owszem. W ogóle to może wyjdziemy gdzieś dzisiaj to znaczy teraz, zaraz.
- Easy tiger, muszę wziąć prysznic. To gdzie chcesz iść?
- Nie wiem. Chcę spędzić ten dzień tak jak normalni ludzie.
- No tak, bo Ty nie jesteś normalna.
- Ej! - rzuciłam w niego bluzką z garderoby.
- Żartowałem.
- Shannon dobrze, że jesteś - weszłam do kuchni. - My wychodzimy, więc zostajesz na placu boju.
- Tak jest szefie. O której wrócicie?
- Nie wiem. Jak będziesz wychodził, a nas nie będzie to zamknij.
- OK.
- To cześć.
- Gdzie sobie Pani życzy jechać? - chłopak otworzył drzwi od strony pasażera. - Chyba, że chce Pani sama poprowadzić.
- Mogę? - otworzyłam szerzej oczy.
- Czemu nie - podał mi kluczyki.
- Super!
Marzyłam o tym żeby zdać już ten egzamin i jeździć samej wszędzie. Poruszając się po tych krętych uliczkach mojej dzielnicy czułam się jak w niebie. Wolałam to od jazdy po mieście.
- Gdzie sie nauczyłaś jeździć?
- Tata pozwala mi czasem prowadzić - powiedziałam parkując na poboczu.
- To jakie mamy plany? - zapytał.
- Spędzić jak najlepiej się da ten dzień i niczym się nie przejmować.
- Czyli mogę to zrobić tutaj?
- Ale co... - nie zdążyłam dokończyć, bo chłopak mocno mnie pocałował.
- To - bezczelnie się uśmiechnął. Zacisnęłam usta i też się uśmiechnęłam.
- Chodź na lody - złapałam go za rękę.
- Ej no, mogłaś o tym powiedzieć wczoraj.
- Spadaj.
- Zbijam się. To się nigdy nie stanie.
- Wejdźmy tu - pociągnęłam go w stronę sklepu na którego wystawie zobaczyłam sukienkę. - I jak? - wyszłam z przymierzalni.
- Ładnie i to bardzo - uśmiechnął się.
Przeglądając się w lustrze zdałam sobie sprawę, że Robert ani przez chwilę nie marudził, gdy chciałam wejść do tego sklepu ani, gdy przymierzałam kilka innych ciuchów. I jak go tu nie kochać, pomyślałam.
- Janette - usłyszałam jego głos. Czyżbym za wcześnie zaczęłam się ciszyć.
- Tak? - odwróciłam się.
- Shannon dzwoni - podał mi telefon.
- Nie, nie wrócę wcześniej masz tam siedzieć - wypaliłam zanim perkusista zdążył cokolwiek powiedzieć.
- Kup kawę, proszę - zaśmiałam się na jego słowa.
- Dobrze.
- Co chciał?
- Kawa się skończyła - odpowiedziałam krótko. - Nie wiem na którą się zdecydować - przymierzałam na zmianę sukienki do siebie.
- Weź obie. To jak idziemy na te lody? - spytał, gdy wyszliśmy ze sklepu. W odpowiedzi pokiwałam twierdząco głową.
Po paru minutach znaleźliśmy się w lodziarni gdzieś na uboczu, w której było parę osób. Złożyliśmy zamówienie i niedługo potem zajadaliśmy się pysznymi lodami. Później poszliśmy do parku.
- Wiesz, że lecę w piątek do Nowego Yorku.
- No pamiętam - westchnęłam.
- Przeżyjesz te parę dni - przytulił mnie do siebie.
- Jeśli to będę kolejne święta z Constance, to ktoś może zginąć.
- Nie warto. Pamiętaj o tym.
- Wracamy, bo późno się zrobiło.
- Do mnie czy do Ciebie? - spytał.
- Do mnie - delikatnie się uśmiechnęłam.
- I co będziemy robić?
- Na pewno nie to o czym myślisz.
- A skąd wiesz o czym myślę? Wyprowadzę Cię z błędu kochanie, nie myślę ciągle o seksie, ale Ty wręcz przeciwnie widzę. 
- Wcale nie.
- Nie tłumacz się, nie musisz.
- A idź Ty - popchnęłam go.
- No już - pocałował mnie w policzek.
- Zostaw mnie.
- Wiesz, że jesteś przesłodka jak się złościsz.
Uśmiechnęłam się delikatnie, ale ponownie wróciłam do mojej grobowej miny. Robert wiedział, że to nic poważnego i sobie tylko żartuję, więc mnie pocałował.
- Wiesz, że za dobrze Cię znam żeby takie coś przeszło.
- Cały czas mam nadzieję, że przejdzie, nie przejdzie? - spojrzałam mu prosto w oczy.
- Nie - pokręcił przecząco głową.
Wsiedliśmy do samochodu, włączyłam radio z którego popłynęło "Are you gonna be my girl". Wchodząc do domu przed wieczorem nikogo już nie zastaliśmy. Nie miałam ochoty na żadne szaleństwa. Czułam się zmęczona. Położyłam się na łóżku zdejmując jedynie buty i kurtkę.
- Tylko nie zaśnij, bo nie łatwo jest Cię potem rozebrać - zaznaczył chłopak.
- Dobrze - sięgnęłam po pilota.
Po dwóch godzinach wiedziałam, że to jest dobra pora żeby wstać i się przebrać. Zmyłam makijaż i po kilkunastu minutach byłam z powrotem w łóżku.
- Chcesz iść spać, to wyłączę?
- Nie musisz. Nie przeszkadza mi to - przytuliłam sie do niego. Jeszcze parę minut po głowie chodził mi dźwięk telewizora, ale w końcu zasnęłam. Obudziłam się rano, które okazało się przedpołudniem, było po 11. Założyłam szlafrok i poszłam do kuchni, gdzie zastałam tatę.
- Wróciłeś - rzuciłam się na niego.
- Nie spodziewałem się, że aż tak za mną tęskniłaś - pogłaskał mnie po głowie. 
- Po prostu wolę jak jesteś w domu. Powiedz, że nigdzie w najbliższym czasie nie wyjeżdżasz?
- W ciągu nadchodzących dwóch miesięcy nie. 
- Ooo cześć - do pomieszczenia weszła Alex.
- Jak Ty się tu dostałaś. Przecież ja...
- Shannon nas wpuścił.
- Aaa ok.
- Jared, bo...
- Nie. Jeśli chodzi o pracę, to zostanie tak jak było do tej pory, to tylko trzy dni z dzisiejszym.
- Nie o to chodzi.
- Skoro to mogło poczekać do mojego powrotu, to może poczekać jeszcze dwa tygodnie. Nie mam do tego głowy, a jeśli jest to bardzo ważne, to masz tu - wskazał na mnie - swojego obecnego szefa, albo idź do Shannona. Mnie nie ma.
Dziewczyna wyszła, więc zostaliśmy sami.
- Wyglądasz na bardzo zmęczonego.
- Siedzieliśmy 18 godzin na planie. Późno skończyliśmy, prawie w ogóle nie spałem, bo wróciłem pierwszym samolotem. Jestem na nogach od jakiś 30 godzin. 
- Połóż się, co? Powinieneś odpocząć - powiedziałam z troską bacznie się mu przyglądając. - Zostań tu na chwilę, zaraz wracam.
Zeszłam na dół w poszukiwaniu Shannona. Perkusista rozmawiał o czymś z Jamiem.
- Przepraszam, że Wam przerwę. Chodź na chwilę - zerknęłam na wujka.
- Co jest? - spytał wchodząc za mną po schodach.
- Bo tata... weźmiesz go do jego sypialni?
- Pewnie - położył mi dłoń na ramieniu. Dobrze wiedział, co teraz czułam.
- No braciszku chyba troszeczkę przesadziłeś. Chodź, idziesz spać. - Tata ledwo trzymał się na nogach. - Nie martw się. Wyśpi się i wróci do normy - Shannon wrócił po paru minutach.
- Nie potrafię się nie martwić, jak widzę go w takim stanie. Wszystko dla jakiegoś pieprzonego filmu.
- Skończyli już, a Jared szybko dojdzie do siebie, spokojnie - przytulił mnie. - Siadaj, zrobię Ci kawę.
Wypiłam kawę i nadal siedziałam przy kuchennym stole.
- Hej - Robert cmoknął mnie  w policzek.
- Hej - wysiliłam się na słaby uśmiech.
- Alyson dzwoniła - powiedział.
- Yhym.
- Co się stało? - usiadł obok mnie.
- Tata wrócił - odpowiedziałam krótko. Czułam, że łzy napływają mi do oczu. Wstałam i zaczęłam wkładać naczynia do zmywarki.
- Zostaw to - chłopak mi przerwał. Obrócił mnie przodem do siebie i mocno przytulił. Po kilku minutach się uspokoiłam, więc poszłam się ubrać. Postanowiłam nie oddzwaniać do Alyson. Nie miałam głowy żeby jechać do redakcji. Zeszłam na dół i natknęłam się na Alex.
- Ooo chodź ze mną - zaprowadziła mnie do swojego miejsca pracy. Zaczęła mi coś pokazywać, ale kompletnie nie wiedziałam o co jej chodzi.
- Zaczekaj, czego Ty właściwie ode mnie chcesz?
- Co mam z tym zrobić? Jesteś szefem, Jared stwierdził, że Ty masz decydować, więc pytam.
- Alex przecież ja nie mam o tym pojęcia.
- Co Wy Leto tacy wszyscy nie ogarnięci dzisiaj.
- Zaraz wrócę. - Wpadłam na genialny pomysł żeby zawołać Jamiego. - Voila. On Ci pomoże, prawda Jam?
- Nie mów tak, bo będziesz musiała radzić sobie sama.
- Dobrze, dobrze - wycofałam się z pomieszczenia. Wiedziałam, że sami sobie świetnie poradzą.
Parę dni później tata czuł się już zdecydowanie lepiej, bo spędził cały dzień w studiu. W piątkowe popołudnie Robert miał lecieć do Nowego Yorku. Widzieliśmy się dzień wcześniej i chciałam dać mu świąteczny prezent, ale stwierdził, że jeszcze zdążę to zrobić. Zrozumiałam co miał na myśli, gdy zjawił się u mnie na trzy godziny przed wylotem.
- Nie można było załatwić tego wczoraj? - spojrzałam na niego pytająco.
- Nie, bo chciałem Cię jeszcze dzisiaj zobaczyć.
- A no chyba, że tak - uśmiechnęłam się.
- Możesz otworzyć dopiero we wtorek - dał mi prezent.
- Ok, ale Ty zrobisz to samo. Kiedy wracasz?
- Hej, jeszcze nie zdążyłem wyjechać.
- Weź zostań - zrobiłam maślane oczka.
- Chciałabym, przecież wiesz.
- Jedź już, bo się spóźnisz.
- A dostanę buziaka zanim wyjdę? - spojrzał na mnie.
- Dostaniesz - delikatnie go pocałowałam.
Chłopak wyszedł, a ja spojrzałam na prezent leżący na łóżku. Nie, nie mogę. Wsadziłam paczkę do szuflady żeby mnie zbytnio nie kusiła. Potem zabrałam się za małe porządki. Święta mieliśmy spędzić u Shannona, więc się jakoś specjalnie nie wysilałam. Wieczorem mogłam w spokoju dokończyć tekst dla Alyson.

- To co pojedziesz ze mną? - zapytał tata. Wybierał się do Shannona, u którego była Constance, która miała dzisiaj urodziny.
- Wierz mi, nie chcesz żebym tam jechała. Tak będzie lepiej. Wolę zostać w domu.
- Długo będziesz do niej żywić urazę?
- Ja do niej? To ona ma problem i nikt nie wie o co jej chodzi. Nie będę udawała kochanej wnuczki, jeśli ona ma mnie gdzieś, no proszę Cię. Nie wymagaj ode mnie rzeczy niemożliwych. Niech ona zmieni swoje nastawienie, to wtedy może będziemy kochającą się rodziną, bo jak narazie, to sam wiesz jak jest - dokończyłam.
- Dobra. Pa.
- Roxy! - zwołałam. Po paru sekundach usłyszałam jak pies wbiega na górę. - Co robimy? - w odpowiedzi usłyszałam tylko szczeknięcie. Początkowo myślałam o spacerze, ale w końcu z niego zrezygnowałam na rzecz miski popcornu i telewizora. Tata wrócił przed wieczorem.
- Miałem Cię o coś zapytać - usiadł obok na kanapie.
- Hmm? 
- Jak wróciłem, to krążyła tu plotka o jakiejś ciąży. Wiesz o co chodzi, a raczej o kogo?
- O mnie. - Na jego twarzy malowało się już lekkie przerażenie. - Spokojnie, daj mi dokończyć. Wtedy jak zemdlałam i wymiotowałam, to... Po prostu dziwnie to wyglądało, ja dziwnie się czułam i Robert kupił test. Zrobiłam go, ale wynik był negatywny.
- Już myślałem, że...
- Też tak przez chwilę myśleliśmy. Na szczęście to się nie stało.
- Chciałbym o coś spytać, ale boję się usłyszeć odpowiedź.
- Wiem o co ci chodzi.
- Zabezpieczacie się tak zawsze, zawsze?
- Nie.
- Dlaczego? Przecież wiecie czym to grozi, a wydaje mi się, że nie chcesz mieć dziecka w wieku 18 lat, bo masz jakieś plany i marzenia, które chcesz zrealizować.
- Tobie się udało.
- Tak udało mi się. Szkoda tylko, że Twoim kosztem. Wydawało mi się, że jesteście bardziej odpowiedzialni.
- To nie tak - zaprzeczyłam.
- A jak? Skoro ja się dowiaduje takich rzeczy. Chyba będę musiał pogadać z Robertem.
- Nie. Proszę Cię nie rób tego. On nie może się dowiedzieć, że taka rozmowa miała miejsce.
- Dobrze, ale w takim razie Ty sama musisz coś z tym zrobić. Jeśli tak trudno jest Wam pamiętać o takim zabezpieczeniu, to idź do lekarza. Zaczniesz brać tabletki antykoncepcyjne i nie będziecie musieli się o nic martwić.
- Chyba zwariowałeś. Nie pójdę.
- Wiem, że to jest jedna z tych rzeczy, które odwleka się do granic możliwości, bo Was to przeraża, ale...
- Nie produkuj się, bo i tak nie pójdę.
- Dlaczego?
- Po prostu to nie jest konieczne. Jeśli nadejdzie taki moment, to pójdę, ale teraz na pewno nie - spuściłam głowę.
- Rozumiem. Nie będę Cię już namawiał - położył mi rękę na plecach. - Przepraszam zepsułem Ci humor - pocałował mnie w policzek.
- Nic się nie stało, no bo cholera masz rację, ale wiesz jak wtedy jest nie myśli się o takich rzeczach.
- To prawda, ale jest Twoim tatą i muszę zachowywać pozory - zaśmiał się.
- A idź kurde.
- Co oglądałaś?
- The Hangover Part II. Obejrzałabym coś jeszcze, jakieś pomysły? 
- Pirates of the Caribbean ostatnia część?
- Yhym - pokiwałam zadowolona głową.
- Shannon mnie truł cały dzień, że Cię nie przywiozłem.
- Wytłumaczyłeś mu dlaczego?
- Starałem się - zgasił światło.
Po filmie od razu położyłam się spać.
Budząc się we wtorek rano czułam atmosferę świąt, a już tym bardziej, gdy wyszłam z pokoju. W domu unosił się zapach pieczonych pierników. To co zobaczyłam w kuchni przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Na blacie stały dwie blachy udekorowanych ciastek, a tata właśnie kończył trzecią.
- Ja jeszcze śnię czy mam zwidy? - odezwałam się.
- Nie masz - uśmiechnął się.
Włączyłam ekspres i usiadłam przy stole. Z włączonego wcześniej radia zaczynało lecieć "Last Christmas". Tata zaczął sobie cicho podśpiewywać. 
- No spróbuj.
Sięgnęłam po piernika oblanego białym lukrem. Spróbowałam i byłam w szoku.
- I ???
- Powiedz mi jak?
- Mam rozumieć, że dobre.
- Bardzo - ugryzłam drugiego. - Więc?
- Przepis babci Ruby - poruszył brwiami. - W południe musimy się zbierać.
- Jest po 9 dopiero. Od dawna tu siedzisz?
- Nie.
Zjadłam jeszcze parę, wypiłam kawę i poszłam się ubrać. Przegrzebywałam szafę aż w końcu znalazłam to czego szukałam, czyli moją, kremową, koronkową sukienkę. Do tego jasno beżowe szpilki i marynarka.
- Może tak być? - weszłam do pokoju taty.
- No pewnie.
- Czy przesadziłam?
- Ślicznie wyglądasz.
Wróciłam do pokoju i sięgnęłam po telefon, sms od Roberta "Otwieramy?". Szybko odpisałam i sięgnęłam do szafki w której schowany był prezent. Zerwałam papier i powoli otworzyłam pudełko. W środku znajdowało się przesłodkie etui na telefon w kształcie pandy. Rozbroiło mnie to, że miało łapki i nóżki. Poza tym były tam trzy płyty. Dwie to albumy Florence z autografami i jeden M83. Robert trafił w 10-tkę, no ale nie było się czemu dziwić, dobrze mnie znał.
- Tak? - odebrałam dzwoniący telefon.
- Jesteś kochana, wiesz o tym?
- Wiem - uśmiechnęłam się pod nosem.
Bilety na mecz Lakers'ów z Boston Celtics były trudne do zdobycia na dwa miesiące przed meczem zważywszy na fakt, że był to mecz finałowy, ale nie ma rzeczy niemożliwych. 
- Młoda musimy jechać - powiedział tata.
- Już idę. Muszę kończyć. Jak szybko nie wrócisz to urwę tej pandzie głowę.
- Nie! Zostaw! - zaśmiałam się na jego słowa.
- No dobra. Odezwę się potem o ile przeżyje ten obiad.
Sięgnęłam po torebkę, nałożyłam etui na iPhone'a i wyszłam z pokoju.
- Jestem - stanęłam obok taty.
U Shannona byliśmy 20 minut później.
- Cześć - perkusista podniósł mnie do góry.
- Też się cieszę, że Cię widzę.
- Dzień dobry - Constance nas uściskała - wchodźcie.
- O co chodzi? - szepnęłam do starszego Leto.
- Jared wynegocjował zawieszenie broni... obustronne - dodał.
- O naprawdę? - pokiwałam głową. - Niech będzie.
- O czym tak szepczecie? - tata stanął przed nami.
- No wiesz - kiwnęłam głową w stronę kuchni, gdzie znajdowała się babcia.
- Zapomniałem Ci powiedzieć.
- Nie szkodzi. W takim razie idę grać dobrą wnuczkę - poruszyłam brwiami i weszłam do kuchni. - Pomóc Ci w czymś?
- Nakryjesz do stołu? Tu jest wszystko - wskazała na blat.
Nakryłam i wróciłam do kobiety. Obok mikrofalówki stała sałatka. Oczywiście musiałam spróbować.
- Nie podjadaj. Jak skończyłaś, to idź do chłopaków. Was to trzeba tylko pilnować.
- Dobra idę - podniosłam ręce do góry.
- Ciebie też wygoniła - zaśmiał się Shannon, gdy siadłam koło niego.
- Taa, ale swoją drogą dobra sałatka. - Tata wybuchł śmiechem.
- No co?
- Nic.
- Skąd to masz? - perkusista wskazał na etui.
- Dostałam.
- Też takie chcę!
- Powiedz Robertowi może Ci kupi - sięgnęłam po pilota i zaczęłam zmieniać kanały.
- Cofnij - wróciłam jedną stację to tyłu na prośbę Shannona.
- Kevin. Myślę, że to jest film, który obejrzymy.
- Nie znudził się Wam jeszcze? Szczególnie Tobie brat.
- Nie.
Zjedliśmy obiad i ponownie zasiedliśmy przed telewizorem. Z Shannonem piliśmy kawę, pozostała dwójka herbatę. Poczułam wibracje. Sięgnęłam po telefon, lecz nie było to mój, a Shannona. Dzwoniła Lara.
- Shann - podałam mu urządzenie.
- Przepraszam na chwilę - perkusista wyszedł. Wrócił po paru minutach z uśmiechem błąkającym się po twarzy.
- Stęskniła się? - szepnęłam mu na ucho.
- To też.
Nim się zorientowaliśmy zrobiło się późno.
- Wracacie do domu? - Shannon spojrzał na tatę.
- Tak, raczej tak i chyba będziemy się już zbierać, bo Janette zaraz zaśnie. Wstawaj - złapał mnie za rękę.
- Już - założyłam buty. - Pa - uściskałam wujka i babcię.
- Młody widzimy się jutro - perkusista poruszył brwiami.
- Taa. Cześć.
- Jak zimno - pisnęłam wychodząc na dwór.
- Było się ubrać.
W domu byliśmy przed 23. Przypomniałam sobie, że miałam zadzwonić do Roberta. Widząc, która jest godzina i pamiętając o strefie czasowej postanowiłam sobie odpuścić, bo pewnie już spał. Wzięłam prysznic i położyłam się do łóżka. Rano w kuchni zastałam Shannona.
- Co to za pudełko? - wskazałam na pakunek leżący na stole.
- A jak myślisz?
- W tym pudełku może być absolutnie wszystko ale pewnie to tort.
- Brawo! Nie przypuszczałem, że zgadniesz.
- Tata jeszcze nie wstał?
- No własnie nie, ale... - strzeliły drzwi.
- Błąd, już wstał.
Perkusista odpakował tort i zapalił świeczki.
- Wszystkiego najlepszego! - krzyknęliśmy, gdy tata wszedł do kuchni.
- Dziękuje - przytulił nas.
- Starczy tego dobrego. Zbierać się - Shannon nas pospieszył.
- Gdzie? - spytałam kończąc swoje latte.
- Zabieramy Cię ze sobą - powiedział tata. - Idziemy świętować.
- Robicie imprezę w południe?
- Nie, to później. Ubieraj się.
- Już.
Po pół godzinie byłam gotowa.
- Dowiem się gdzie jedziemy?
- Zobaczysz - perkusista tajemniczo się uśmiechnął. Już mi się to nie podobało, bo wiedziałam czym to zwiastuje.
- Wysiadka - mężczyzna zaparkował. Wysiadłam z samochodu, ale budynek z zewnątrz nic mi nie mówił. Weszliśmy do środka i stanęłam jak wryta.
- Robicie sobie ze mnie jaja? - spytałam. Chłopaki postanowili świętować na lodowisku.
- Będzie fajnie zobaczysz - tata podszedł do mnie.
- Wtedy też miało być fajnie, a skończyło się w szpitalu, operacją i rehabilitacją. Nie, dziękuję.
- Nie bój się. Będę cię pilnował.
- A nie mogę zostać tutaj? Poczekam na Was - tata pokręcił przecząco głową.
- Proszę - Shannon podał mi łyżwy. Widząc, że jestem na straconej pozycji założyłam je. Panowie bez problemu już sobie jeździli.
- Gotowa? - tata podjechał do bandy.
- Nie. - Przecież dwa razy nie można mieć tego samego pecha.
Weszłam na lodowisko i zapominając o moim strachu zaczęłam jeździć. Po łyżwach przyszła pora na gorącą czekoladę.
- Dzielna byłaś - tata pocałował mnie  w policzek.
- Czemu mi nie powiedzieliście co planujecie?
- Bo byś z nami nie przyjechała. Chcieliśmy Ci uświadomić, że nie masz się czego bać. Takie rzeczy się zdarzają, ale nie można z nich rezygnować tylko dlatego, że raz coś się zdarzyło. Gdyby tak było, to już dawno musiałbym przestać śpiewać. Wiesz ile razy się wywaliłem na scenie, do tego połamane palce, złamany nos. Stało się, trudno gramy dalej.
- No ok, może masz rację. 
- Jared ma zawsze rację.
- Wy tak poważnie z tą imprezą? - zmieniłam temat.
- Zgadza się.
Gdy wróciliśmy do domu zaczęłam przegrzebywać garderobę żeby znaleźć sukienkę. W końcu znalazłam coś odpowiedniego i zaczęłam się przygotowywać. W klubie było jakieś 50 osób.
- Chodź, chciałabym Ci kogoś przedstawić - Shannon pociągnął mnie w stronę baru. - to jest Lara, a to moja bratanica, Janette.
Delikatnie się uściskałyśmy. Porozmawiałyśmy chwilę. Lara była modelką. Poznali się z Shannonem przypadkiem i coś zaiskrzyło.
Wśród zgromadzonych gości między innymi znajdowali się Terry Richardson, Annabelle Wallis, Ted Stryker, Robert Delaney, Jamie, Chloe i wiele innych osób. Zamówiłam drinka i zawiesiłam wzrok na zgromadzonych. Szukałam taty, ale gdzieś zniknął.
- Tylko nie pij za dużo - usiadł na stołku obok pojawiając się niczym duch.
- Przestraszyłeś mnie.
- Nie chciałem.
- Jared! - na tatę rzuciła się jakaś blondynka.
- Też miło Cię widzieć. Przepraszam - zerknął na mnie i odszedł z nią na bok. Wypiłam jeszcze jednego i poszłam poszukać Shannona. Było późno, a ja powoli zaczynałam się źle czuć i nie była to wina alkoholu. Perkusista rozmawiał z grupką ludzi.
- Przepraszam, muszę go porwać na momencik - uśmiechnęłam się.
- Nie ma sprawy.
- Co jest? - przyjrzał mi się uważnie.
- Tatę wcięło i wolę nie wiedzieć gdzie obecnie jest i co robi, a trochę źle się czuję i chcę wrócić do domu.
- Czym?
- Taksówką - odpowiedziałam.
- O nie. Ja piłem, ale zapytam Lary. Zostań tu.
- Nietrz... - nie zdążyłam dokończyć, bo perkusista już poszedł.
- Cześć - Stryker się ze mną przywitał.
- O hej - uśmiechnęłam się. 
- Ona też piła - powiedział Shannon podchodząc do nas.
- To nic. Poradzę sobie.
- O co chodzi? - zapytał Ted.
- Bo Janette chce wrócić sama do domu taksówką.
- Ja też zaraz jadę, to mogę ją podrzucić, tylko chciałem się pożegnać z Twoim bratem, ale on jak zwykle zniknął.
- On już tak ma - perkusista się zaśmiał.
- Dobra, to narazie.
- Powiedz tacie, że wróciłam do domu - pocałowałam go w policzek.
Zabrałam płaszcz, torebkę i wsiedliśmy do samochodu.
- Jeszcze raz dziękuję.
- Nie ma sprawy. Trzymaj się - odjechał.
Weszłam do domu zamykając za sobą drzwi. Rozebrałam się i wskoczyłam do łóżka. Miałam nadzieję, że do rana mi przejdzie. 
- Hej - powiedziałam wchodząc do kuchni.
- Jak się czujesz? - spytał tata.
- Nie za dobrze. Boli mnie głowa i w ogóle jakoś tak - usiadłam przy stole.
- Masz gorączkę - dotknął mojej głowy. - Wracaj do łóżka, zrobię Ci śniadanie.
No to pięknie przeleciało mi przez myśl. Tylko tego brakowało żebym była chora.
- Proszę - tata postawił na łóżku tacę. - Zjedz, a ja zadzwonię do Andrew.
- Po co?
- Bo jesteś chora i to Ci samo nie przejdzie, więc nie marudź - wyszedł z mojego pokoju.
Zjadłam śniadanie i poszłam wziąć prysznic. Przez chwilę nawet lepiej się poczułam.
- Przyjedzie za dwie godziny.
- Nie może się obejść bez tego? - spytałam.
- Nie. Chodź tutaj - poklepał miejsce na łóżku. położyłam się obok niego kładąc mu głowę na ramieniu. - Wiesz, że czuję jak rozpalona jesteś.
- Wydaje Ci się - przymknęłam oczy i zasnęłam. Obudziłam się po 20 minutach i tak ciągle.
- Pójdę otworzyć - pocałował mnie w czubek głowy.
- Coś za często się widujemy - doktor Henderson wszedł do mojego pokoju.
- Niestety.
- To ja Was zostawię - tata wyszedł z pomieszczenia.
- Słucham, co się dzieje?
Opisałam mu wszystkie moje objawy.
- Zdejmij bluzkę, zbadam Cię.
- I jak? - ubrałam się.
- Nie jest najgorzej, a dokładnie mówiąc płuca w porządku, tylko masz bardzo wysoką temperaturę, a co za tym idzie wszystko cię boli. Dam Ci antybiotyk i leki na obniżenie gorączki. Masz dużo pić i leżeć w łóżku, rozumiemy się?
- Tak, a jaka jest szansa, że do poniedziałku wyzdrowieję?
- Duża. Jeżeli poza tą temperaturą nie pojawią się inne objawy, to powinno przejść. Jak nie będziesz się dobrze czuła w poniedziałek, to nie ruszaj się z domu.
- Dobrze.
- Uważaj na siebie i obyśmy się zbyt szybko nie widzieli.
Pan Andrew wyszedł, a ja czułam, że moje oczy się zamykają i powoli zasypiam.
- Robert dzwonił - powiedział tata, gdy weszłam do kuchni - i pozwoliłem sobie odebrać.
- Co mówił?
- Nic, chciał z Tobą rozmawiać. Troszeczkę się zmartwił jak mu powiedziałem, że jesteś chora. Prosił żebyś do niego zadzwoniła jak będziesz mogła, a i tu masz leki, trzymaj- podał mi fiolki z tabletkami.
- Jak często mam to brać?
- 3 razy dziennie.
- Ok, to wracam do siebie.
- Może coś zjesz?
- Nie jestem głodna.
Wróciłam do pokoju i wchodząc pod kołdrę sięgnęłam po telefon. Robert odebrał po drugim sygnale.
- Halo.
- Hej.
- Cześć kochanie. Jak tam? Jak się czujesz?
- Bywało lepiej.
- Biedactwo.
- A żebyś wiedział. Nie pamiętam kiedy ostatnio się tak źle czułam. Przepraszam, że wczoraj nie zadzwoniłam, ale było już późno i..
- Nic się nie stało. Jak minął dzień z Connie?
- Było dobrze. Tata z nią wcześniej rozmawiał.
- Wiesz co może ja już nie będę Cię męczył, powinnaś odpoczywać.
- Proszę Cię, przespałam cały dzień.
- No tak, ale wiesz.
- Dobra, dobra.
- Janette
- Hmm?
- Kocham Cię.
- Ja Ciebie też.
Rozłączyliśmy się i włączyłam telewizor, przecież nie można spać cały dzień. Przelatując po kanałach trafiłam na serial Gossip Girl. To był jeden z tych odcinków, których nie widziałam. W piątek czułam się trochę lepiej, ale nadal źle. Nie widziałam w zbyt kolorowych barwach siebie na imprezie sylwestrowej u Tomo i Vicki.

Jared

- Idę! - otworzyłem drzwi. - Robert?
- No cześć.
- Czy Ty czasem nie miałeś wrócić w poniedziałek?
- No miałem.
- Wchodź. Janette niedawno zasnęła.
- Jak się czuje?
- Jest lepiej niż dwa dni temu, ale nadal jej nie przeszło. Nie podejrzewałem Cię o to.
- O co? - szatyn na mnie spojrzał.
- O to, że wcześniej wrócisz ze względu na nią.
- Widzisz jaki ma na mnie wpływ - poruszył brwiami.
- I pewnie nie wie, że postanowiłeś wcześniej przyjechać.
- Zgadza się.
- Owinęła sobie Ciebie wokół palca - zaśmiałem się. - A jeszcze nawet 18 lat nie ma.
- Nie. Nie podpuszczaj mnie - ostrzegł.
- Przepraszam. 
- Po prostu mi na niej zależy.
- To widać, ale to dobrze. Napijesz się czegoś?
- Kawy.
- Zazdroszczę Wam - spojrzałem na przyjaciela. - Jesteście tacy szczęśliwi.
- Oby tak było zawsze.
- Robert tylko...
- Wiem - mężczyzna mi przerwał. - Wszystko wiem Jared. Nie martw się.
- Co tu robisz? - obaj spojrzeliśmy w kierunku drzwi.
- No i widzisz jak mnie wita - chłopak pokręcił z dezaprobatą głową.
- Oj no, przepraszam - cmoknęła go w policzek. - Miałeś wrócić w poniedziałek.
- Ale wróciłem wcześniej, bo moja dziewczyna się rozchorowała.
- Ej! Ja też chcę - brunetka wskazała na kubek z kawą.
- Nie ma takiej opcji - odpowiedziałem po chwili.
- Ale dlaczego? - spojrzała na mnie zdezorientowana.
- Bo antybiotyków nie wolno mieszać z kofeiną. Jeśli mi nie wierzysz, to poczytaj w internecie.
- Dobra niech Ci będzie - westchnęła.
- Możesz wypić soczek - postawiłem przed nią szklankę.
- Dobrze chociaż, że to mogę. Pójdę się położyć. Przyjdziesz potem do mnie? - zerknęła na Roberta.
- Jak wypiję. Przeszło jej cokolwiek? - spytał Greenwood, gdy dziewczyna wyszła.
- Jest niewiele lepiej niż wczoraj. Wystraszyła mnie. Myślałem, że się przeziębiła. Jak Andrew przyjechał, to mi powiedział, że w takich przypadkach, to się od razu jedzie do szpitala, tylko wiesz jaka jest Janette.
- Zdążyłem już zauważyć - lekko się uśmiechnął.
- I?
- No i co mam Ci powiedzieć. Do jej charakteru da się przyzwyczaić. Mimo, że niby na zewnątrz jest taka twarda, to są tylko pozory i trzeba uważać żeby jej nie skrzywdzić.
- Wiesz w co Ty się pakujesz? - spytałem poważnie.
- Wiem i wpakowałem się w to już dawno temu.
- Rob ona dużo przeszła i to zawsze będzie do niej wracało.
- Nie martw się - wstawił kubek do zlewu.
- Domyślasz się, że to nie będzie łatwe.
- To od początku nie było łatwe, bo to Twoja córka. Wierzę w to, że wszystko się z czasem ułoży. Najważniejsze żeby była szczęśliwa. - Uśmiechnąłem się na jego słowa. Wiedziałem, że mu zależy na Janette, a to było najistotniejsze.
- Idź do niej, bo się pewnie już doczekać nie może - poklepałem go po plecach.

Janette

Weszłam do pokoju i od razu wskoczyłam do łóżka. Robiło mi się zimno, czyli pewnie znowu miałam gorączkę. Włączyłam telewizor i czekałam na Roberta, który zjawił się dopiero po kilkudziesięciu minutach.
- Chodź do mnie - wyciągnęłam rękę. Chłopak położył sie obok i mocno mnie przytulił. - Dziękuję, że przyjechałeś, mimo że nie musiałeś.
- Oczywiście, że musiałem. Caity się ze mnie śmiała, że paru dni nie mogę bez Ciebie wytrzymać.
- A Twoja mam wie o mnie? - spytałam.
- Nie. Uśmiałem się, bo podczas kolacji poruszyła ten temat. Pytała mnie czy mam dziewczynę, a ja że nie mam, bo do niczego mi się nie śpieszy. Była jak to ona niezadowolona i powiedziała, że już najwyższa pora  żebym znalazł sobie kogoś na stałe i pomyślał na poważnie o życiu, a ja mam Ciebie i myślę poważnie o życiu i mam swoje plany, ale ona nie musi o tym wiedzieć.
- Wtajemniczysz mnie w te plany?
- Tak, ale nie teraz - wstał  z łóżka.
- Gdzie idziesz? - jęknęłam nieusatysfakcjonowana.
- Zaraz wrócę - wszedł do łazienki. Wrócił z ręcznikiem zmoczonym wodą i położył mi go na głowie. - Idź spać, ja tu cały czas będę - pocałował mnie. Niedługo potem zasnęłam.
Stan mojego zdrowia w przeciągu następnych dwóch dni poprawił się, ale nie byłam pewna czy na tyle żeby iść wieczorem na imprezę.
- I co postanowiłaś? - do pokoju wszedł Robert.
- Myślę, że możemy iść.
- To ja Cię zostawię i pojadę się przebrać.
- OK.
Po dwóch godzinach spędzonych w łazience, wzięciu prysznica i zrobieniu wszystkich kosmetycznych spraw stanęłam w garderobie zastanawiając się co na siebie założyć. Nie miałam ochoty żeby się jakoś specjalnie stroić. Wybrałam czarną obcisłą sukienkę do tego czarne szpilki, biżuteria i byłam gotowa. Godzinę przed wyjściem zjawił się Robert.
- Fiu, fiu, fiu ja Pana znam? - spytałam zaczepnie.
- Lepiej niż myślisz - pocałował mnie.
Będąc u Vicki i Tomo parę minut po czasie na szczęście nie byliśmy ostatni. 
- Jednak wyzdrowiałaś - Bosanko się ze mną przywitała.
- Nie do końca, ale żal mi było sobie odpuścić.
- Tomo! - uściskałam mocno gitarzystę.
Przywitaliśmy się z gospodarzami i weszliśmy w głąb domu.
- Jak będziesz się źle czuła, to powiedz, to Cię odwiozę - usłyszałam głoś taty. W odpowiedzi kiwnęłam lekko głową i usiadłam koło Shannona na kanapie.
- O młoda, jak tam?
- Już lepiej.
- Dobrze, że jesteś. Potrzebowałem kompana na dzisiejszy wieczór - poruszył znacząco brwiami.
- Nie licz na mnie. Nadal biorę leki i mi nie wolno - skrzywiłam się.
- W takim razie broń boże nie namawiam, bo Jared by mnie powiesił. Szczególnie, że go przestraszyłaś z tą chorobą.
- Nie planowałam tego, ale trochę na tym zyskałam, bo Robert wcześniej wrócił.
- Co? O co chodzi? Słyszałem swoje imię - chłopak usiadł obok mnie.
- Nic. Janette zdaje mi relacje z Waszych łóżkowych wojaży - powiedział z pełną powagą, lecz widząc zszokowaną minę Rob'a głośno się roześmiał. - Wyluzuj, żartowałem. Ona nigdy nic nie chce powiedzieć.
- No, bo ja w takie sprawy nie wnikam, jeśli chodzi o Ciebie.
- I dobrze robisz. Pewnych rzeczy wolisz nie wiedzieć - perkusista wstał.
- Muszę do łazienki - wstałam z kanapy.
- Mam iść z Tobą?
- Chciałbyś.
- Pewnie, że bym chciał - bezczelnie się uśmiechnął.
- Porozmawiamy o tym jak wrócimy do domu - sięgnęłam po torebkę.
- Wtedy to już nie będzie o czym rozmawiać.
- Nie rozumiem.
- Zrozumiesz jak będziemy w domu.
Rzuciłam jeszcze ostatnie spojrzenie chłopakowi i poszłam do łazienki. Wychodząc z pomieszczenia zagapiłam się w kogoś weszłam.
- Przepraszam.
- Nic się nie stało - usłyszałam dobrze znany mi głos byłego klawiszowca zespołu.
- Braxton!
- Też się cieszę, że Cię widzę - uściskał mnie.
- Nie wiedziałam, że będziesz.
- Tomo z Shannonem do ostatniej chwili błagali mnie żebym przyjechał w końcu im uległem.
- Znowu będziecie się rozpijać jak zawsze - powiedziałam.
- Taki nawyk z trasy koncertowej. A w ogóle to co tam?
- Nie narzekam - odpowiedziałam krótko. - A u ciebie? - chłopak zaczął opowiadać co ostatnio się u niego działo. Skończyło się na tym, że rozmawialiśmy ze sobą prawie godzinę. Po skończonej rozmowie szybko odszukałam Roberta. Widząc go, podeszłam i objęłam go w pasie. 
- Jesteś już - odwrócił się w moją stronę.
- Przepraszam, dawno się z nim nie widziałam.
- Nic się nie stało, nie jestem zły - pocałował mnie w głowę.
- A zazdrosny?
- A mam powody?
- Nie - odpowiedziałam szybko. - Nie było pytania.
- Kochanie - złapał mnie za rękę i przytrzymał.
- Tak? - powoli się odwróciłam.
- Spójrz na mnie. - Pokręciłam przecząco głową. - Stało się coś?
- Nie. Ja . . .  oj no, tak tylko spytałam - spojrzałam na niego niepewnie. 
- Ale Ty wariatka jesteś.
- Ale i tak mnie kochasz, mam nadzieję.
- Pewnie, że tak i zawsze będę.
Chwilę później wyszliśmy do ogrodu żeby zobaczyć fajerwerki. Po wypiciu szampana wróciliśmy do środka.
- Wracamy do domu? - usłyszałam głos Roberta.
- Chętnie, tylko powiem tacie.
Wokalista akurat prowadził konwersację z jakąś uroczą blondynką.
- Przepraszam, porwę go na chwilę - odciągnęłam go na bok. - Jedziemy z Robertem do domu.
- Odwieźć Was?
- Zostań. Wpadłeś jej w oko - uśmiechnęłam się. - Baw się dobrze - pocałowałam go w policzek i razem z Babu wyszliśmy. Wsiedliśmy do taksówki i mężczyzna podał swój adres. Po 30 minutach byliśmy już w jego mieszkaniu. Wyjęłam z lodówki wodę nalewając ją do szklanki usłyszałam dobrze znaną mi piosenkę The Ronettes z Dirty Dancing. Nie zorientowałam się, gdy chłopak do mnie podszedł i objął przyciskając mnie tym samym do siebie. Dobrze pamiętałam scenę z filmu, gdzie leci ten utwór. To, środek nocy i palące się tylko jedno małe światło potęgowały wszystkie uczucia i budziły nowe. Odwróciłam się w jego stronę. Widząc w półmroku jego twarz delikatnie go pocałowałam. Przesuwał dłońmi po moim ciele znajdując w końcu suwak od sukienki, która po paru sekundach znalazła się na podłodze. Ten sam los podzieliła jego koszula. Małymi kroczkami przesuwaliśmy się w stronę sypialni. W końcu wylądowaliśmy na łóżku. Robert pozbawił mnie bielizny, a ja rozpinałam jego spodnie. 
- Wiesz co?
- Hmm?
- Czekałem na to od ponad tygodnia.
- Aż tak - uśmiechnęłam się.
Wiedziałam ile Robert wypił i nie było to mało, a racjonalne myślenie nie sprzyja facetom w takim stanie, ale widząc, że sięga po prezerwatywę byłam w szoku. Tak rzadko o tym pamiętaliśmy, a tu taka niespodzianka. 
- Kocham Cię i to bardzo - pocałowałam go.
- Ja Ciebie też, ale teraz już - położył mi palec na ustach...


____________________________________________________________

Witam. Dwa i pół miesiąca chyba w takiej odległości nie zdarzyło mi się dodawać rozdziałów, ale kiedyś musi być ten pierwszy raz. Mam nadzieję, że dotrwaliście. 
Co do rozdziału, rozpoczyna się filmem Dirty Dancing, a kończy soundtrackiem z niego. Nie planowałam tego i obiecuję, że to już się nie będzie powtarzać, chociaż ubóstwiam ten film.
Każdy nawet najmniejszy komentarz jest na wagę złota, więc nie bójcie się napisać paru słów :)
Pozdrawiam.