31 maja 2013

26. Back to the past...


Sierpień, 1990 rok.

- Jared na pewno już wszystko spakowałeś? - spytała już po raz setny tego dnia mama.
- Tak.
- Młody uważaj tam na siebie - powiedział Shannon.
- Będę. Z resztą jak zawsze.
- Czyli jak zawsze wpakujesz się w jakieś kłopoty - pokręcił głową.
- Eeee, ale że ja? - uśmiechnąłem się lekko.
- No Ty. Chociaż Elliotta tam nie będzie, więc nie ma się czym martwić.
- Elliott - na samo wspomnienie o naszym bardzo dobrym przyjacielu z którym robiliśmy najlepsze imprezy i na którego zawsze mogliśmy liczyć, zacząłem żałować, że wyjeżdżam do Filadelfii. Poznaliśmy go 3 lata temu, zaraz po tym jak przeprowadziliśmy się do Los Angeles i mama stwierdziła, że zostaniemy tu na dłużej.  Był od nas trochę starszy i zarabiał spore pieniądze na swoim biznesie.
- O czym rozmawiacie chłopcy?
- O niczym ważnym - brat puścił mi oczko. Mieliśmy przed mamą wiele tajemnic, ale to są rzeczy o których żaden rodzic nie ma prawa wiedzieć.
- Chodźcie, zbierajmy się - zakomunikowała.
Wysiadając z samochodu na parkingu obok lotniska okazało się, że mamy jeszcze 1,5 godziny czasu do mojego samolotu, ale mama zawsze wolała być wcześniej. W końcu nadszedł czas odprawy.
- Synku dbaj tam o siebie - przytuliła mnie mocno.
- Będę o siebie dbał, nie martw się.
- Przyjadę tam niedługo z Elliotem - szepnął mi do ucha Shannon.
Samolot uniósł się do góry. Goodbye Los Angeles, I will miss you.

Na początku planowałem zamieszkać w akademiku, ale codzienne imprezy to przesada. W końcu zdecydowałem się poszukać mieszkania. Znalazłem je następnego dnia po przylocie. Było małe, przytulne, zadbane i tanie przede wszystkim. Pokój, łazienka, kuchnia i salon, co więcej jest mi potrzebne. Kolejnego dnia wybrałem się w końcu na uniwersytet żeby załatwić wszystkie formalności. Wychodząc stamtąd postanowiłem zwiedzić miasto. Spędzę tu najbliższe lata, więc wypadałoby się choć trochę orientować. Do rozpoczęcia semestru został mi tydzień. Przez cały ten czas się zwyczajnie obijałem. Potem już nie będę mógł tego robić, a już na pewno nie w takich ilościach.

Idąc na pierwsze zajęcia byłem niesamowicie podekscytowany, lecz po 2-godzinnym wykładzie czar prysł. Tylko i wyłącznie teoria, a ja chciałem zajęć praktycznych. Wychodząc z uczelni byłem strasznie zmęczony. Jak widać siedzenie i słuchanie może być męczące. Następnego dnia dowiedzieliśmy się czegoś o zajęciach praktycznych.
- A przepraszam kiedy będziemy mieli zajęcia praktyczne? - zapytała dziewczyna siedząca kilka rzędów niżej.
- Proszę?! - mężczyzna obrócił się napięcie. Wiedziałem, że to się źle skończy. - Posłuchajcie, macie pasję, chęci, może nawet i talent, ale najpierw teoria potem praktyka. Wszystko w swoim czasie.
Po miesiącu siedzenia i słuchania największych głupot pod słońcem, zostaliśmy wpuszczeni do pracowni. Czekałem na to od momentu przyjazdu tutaj. Wychodząc z pomieszczenia spojrzałem na zegarek, była 18. Trochę się zasiedziałem. Idąc do wyjścia, minąłem salę taneczną. Zatrzymałem się i zawróciłem. Na sali tańczyła dziewczyna. Poruszała się z taką lekkością, że nie mogłem oderwać od niej wzroku. Stwierdziłem, że takie gapienie się jest trochę bezczelne i poszedłem do domu. Ciągle miałem ją przed oczami. Przez parę dni chodziłem jak w kompletnym amoku i o niej myślałem. Tydzień później, wychodząc ze szkoły po południu znowu trenowała. Nie wytrzymałem i wszedłem na salę. Nie zauważyła mnie albo po prostu nie chciała sobie przerywać.
- Nie ładnie tak podglądać - powiedziała, gdy skończyła.
- Przepraszam, ale nie mogłem się powstrzymać. Tak w ogóle to jestem Jared.
- Jennifer - uśmiechnęła się.
- Studiujesz tutaj?
- Tak, ale nie taniec.
- A co jeśli można spytać?
- History of Visual Arts, a Ty?
- Malarstwo.
- Artysta - pokiwała głową. - Przepraszam Cię, ale muszę już iść. Widzimy się jutro - uśmiechnęła się i wyszła.
Następnego dnia zobaczyłem ją w szkole. Wyglądała idealnie. Miała długie blond włosy, niebieskie oczy, nie za duże usta i piękną figurę.
- Cześć - podszedłem do niej.
- O hej - uśmiechnęła się tak pięknie jak wczoraj.
Zaczęliśmy rozmawiać. Czas płynął tak szybko, że nawet nie zorientowałem się kiedy, a byłem już spóźniony na zajęcia. Wszedłem cicho do sali i zająłem miejsce.
- Panie Leto i tak wiem, że się Pan spóźnił.
- Przepraszam tak wyszło - profesor zdjął okulary i spojrzał na mnie uważnie.
- Jak chce Pan tu zostać, to lepiej żeby to się nie powtórzyło - w odpowiedzi tylko kiwnąłem głową.

Pod koniec października przyjechał Shannon, tak jak obiecał i tak jak obiecał przywiózł ze sobą Elliotta. Siedzieliśmy, piliśmy piwo i rozmawialiśmy.
- Jared słuchasz mnie? - brat spojrzał na mnie wymownie.
- Sorry, zamyśliłem się.
- Zakochałeś się czy co? - spuściłem wzrok.
- Oooouuuuu - zawył Elliott - Młody się zabujał.
- Spadajcie - wstałem.
- Czekaj. Mam coś dla Was, usiądź - skinął ramieniem. Chłopak wyciągnął z torby kilkanaście małych torebeczek z różnymi tabletkami i proszkiem.
- To nie jest to co myślę?
- Zależy o czym myślisz - uśmiechnął się cwaniacko.
- Dragi - powiedział rozmarzonym głosem Shannon.
- Wy tak serio? Po co to tu przywiozłeś? - spojrzałem na przyjaciela z wyrzutem. Zastanawiała mnie jedna rzecz, jak on przeszedł przez kontrolę na lotnisku z tym.
- Spróbuj i nie marudź - nie chciałem tego brać, ale pokusa była zbyt silna. Po chwili mieliśmy chyba najlepszy odjazd w życiu. Elliott po paru dniach pojechał do Bostonu. Shannon postanowił jeszcze trochę zostać.
- Jak ma na imię? - spytał.
- Ale kto? - udałem, że nie wiem o kogo pyta.
- Ta dziewczyna w której się zakochałeś. Mnie nie oszukasz. Znam Cię lepiej niż nasza matka.
- Jennifer - uśmiechnąłem się lekko.
- Ładna jest? Pytam z ciekawości - podniósł ręce w geście obronnym.
- Bardzo.
- Oj Młody, zawróciła Ci w głowie i to totalnie.
- Tylko nie mów mamie, bo Cię zabiję - ostrzegłem go.
- Jak sobie życzysz.
Z Shannonem nie mielismy przed sobą żadnych tajemnic. Wiedzieliśmy o sobie wszystko. Bardzo często też kryliśmy się nawzajem. Bez zastanowienia zrobiliśmy dla siebie wszystko.

W pierwszą niedzielę listopada zaprosiłem Jennifer do kina. Zgodziła się od razu. Po filmie udaliśmy się na spacer.
- Skąd jesteś?
- Z Atlanty. Musiałam się stamtąd wyrwać. A Ty?
- Z Los Angeles, ale urodziłem się w Luizjanie.
Rozmawiając coraz lepiej się poznawaliśmy. Jennifer była jedynaczką. Miała starszego brata, który parę lat temu zginął w wypadku samochodowym.
- Lubił szybko jeździć. Nienawidził tego, że coś lub ktoś go ogranicza. Miał własny samochód no i skończył w plastikowym worku, a z samochodu nic nie zostało.
- Przykro mi - objąłem ją ramieniem.
- Mi też. A Ty masz brata, tak?
- Tak. Shannon jest... najlepszym bratem pod słońcem.
- To tutaj - byliśmy pod mieszkaniem, które wynajmowała z koleżanką. - Dziękuję, że mnie odprowadziłeś. To był bardzo miły wieczór - pocałowała mnie w policzek i wbiegła na klatkę. Co za dziewczyna, uśmiechnąłem się pod nosem i poszedłem w stronę własnego mieszkania. 

Wraz z początkiem grudnia nadszedł czas egzaminów. Nie mieliśmy czasu żeby się spotykać poza uniwersytetem. Widywaliśmy sie tylko przelotnie na korytarzu. Nam obojgu zależało na zdaniu tego i pojechaniu do domu na święta. Przed wyjazdem koniecznie musieliśmy się spotkać.
- Proszę to dla Ciebie - wręczyłem jej prezent.
- Dziękuję. Śliczny jest - wskazała na naszyjnik. - A to dla Ciebie. Otwórz - ponagliła mnie.
- Jak udało Ci się zdobyć tak starą płytę winylową Led Zeppelin?
- Tajemnica.
Staliśmy i patrzyliśmy sobie głęboko w oczy. W końcu ją pocałowałem. Nie przerywaliśmy sobie przez dłuższą chwilę.
- Jared - oparła głowę na moim ramieniu - mam pociąg.
- A ja samolot.
- Nie uważasz, że powinniśmy się już rozejść, bo zaraz ani ja ani Ty nie będziemy mieli czym jechać.
- Nie - odpowiedziałem i znowu ją pocałowałem. W końcu niechętnie ją puściłem i każde z nas poszło w swoją stronę. Na lotnisku przywitał mnie Shannon.
- Jak nie chcesz żeby mama coś podejrzewała, to błagam Cię zejdź na ziemię.
- Postaram się.
- Jak Ty wytrzymasz bez niej miesiąc? - wjechał na podjazd.
- Nie mam zielonego pojęcia - wysiadłem z samochodu - cześć mamo.
- Schudłeś - stwierdziła na wstępie.
- Nie prawda! - zaprzeczyłem.
- Ja tam wiem swoje.
- Mamo nie jestem Shannonem, który opróżnia lodówkę w 15 minut - zaśmiałem się.
- No to też prawda.
Zjadłem obiad i poszedłem do swojego pokoju. Ja pierniczę... miesiąc to za dużo. Jak co roku ubierałem z Shannonem choinkę i jak zwykle stłukliśmy połowę bombek.
- Jared telefon do Ciebie - powiedział brat.
- Nie mam czasu.
- To lepiej go znajdź.
- A kto dzwoni? - spytałem.
- Jennifer - powiedział nieco ciszej. Gdy to usłyszałem poczułem jak serce podchodzi mi do gardła.
- Hej - powiedziałem do słuchawki.
- Cześć Jared - powiedziała radosnym tonem.
- Bardzo się cieszę, że dzwonisz, ale skąd masz ten numer?
- Poszukałam trochę i znalazłam. Chyba nie jesteś zły?
- Wręcz przeciwnie.
Po godzinnej rozmowie z dziewczyną już mi jej tak bardzo nie brakowało. Wróciłem do salonu, a Shannon tylko pokręcił głową.
Święta minęły nam spokojnie. Moje urodziny już nie. Brat i Elliott zorganizowali imprezę życia. Do domu wróciliśmy trzy dni później. Mama dała nam szlaban, mimo że obaj byliśmy dorośli. Dwa tygodnie później wyjeżdżałem do Filadelfii, a ona nadal była zła.
- Przepraszamy - powiedzieliśmy wspólnie z Shannonem.
- Wiecie jak się o Was martwiłam. Mogliście chociaż powiedzieć, że nie wrócicie od razu do domu. Myślałam, że coś Wam się stało.
- Nie martw się. Elliott tam był.
- Nie lubię tego chłopaka. Jest podejrzany. Słyszałam, że zajmuje się narkotykami.
- Nasz Elliott? No co Ty - powiedział Shannon.
Gdyby mama wiedziała ile ma racji wywiozłaby nad do Afryki, byle z dala od niego.
- Muszę uciekać, bo się spóźnię - pocałowałem ją w policzek. Shannona pociągnąłem za sobą do wyjścia - Proszę Cię nie szalej i nie przyprowadzaj Elliotta tu.
- Dobra, wiem. A Ty bądź grzeczny i nie zmaluj niczego z Jennifer - puścił mi oczko.
Następnego dnia, gdy tylko zobaczyłem dziewczynę, podszedłem do niej i ją mocno pocałowałem.
- Cześć.
- Wiesz co, tego mi brakowało - powiedziała lekko się uśmiechając.
- Mam pomysł, urwijmy się stąd i chodźmy do mnie.
- Ale. . . - miała ciut przerażone spojrzenie.
- Chodź - pociągnąłem ją za rękę.
- Jak czysto - powiedziała, gdy tylko przekroczyliśmy próg mieszkania.
- Staram się jak mogę. Czego się napijesz?
- Herbaty - po chwili postawiłem przed nią kubek.
- Czego się boisz? - zapytałem. Spojrzała na mnie niepewnie.
- Nie wiem co planujesz, ale na nic się nie zgadzam. - Analizując jej słowa, zrozumiałem o czym mówi.
- Hej, chyba nie pomyślałaś, że chcę się z Tobą tu teraz przespać? - nie odezwała się. - Nie chcę, nie bój się - objąłem ją ramieniem.
- Przepraszam, tylko ta Twoja propozycja tak zabrzmiała jakbyś, no wiesz - powiedziała zakłopotana.
- Źle to ująłem trochę.
Resztę dnia spędziliśmy leżąc na kanapie i oglądając filmy.

Postanowiłem wybrać się na zajęcia z fotografii. Nie chciałem studiować nowego kierunku tylko dowiedzieć się czegoś pożytecznego, a poza tym Shannon studiował fotografię w Los Angeles. Chodząc na zajęcia i spotykając się z Jennifer nie miałem czasu na nic poza tym. Z Jen często chodziliśmy na koncerty. Mniej lub bardziej znanych zespołów. Ostatnio padło na Guns 'N Roses. Po koncercie wróciliśmy do mojego mieszkania. Dziewczyna weszła do sypialni. Wróciła z niej z moją gitarą w ręku.
- Zagraj mi coś, proszę - podała mi instrument.
Nie potrafiłem jej odmówić, więc zagrałem i zaśpiewałem piosenkę, którą niedawno napisałem.
- Be a hero, kill your ego. It doesn't matter, it's all just a pack of lies. Build a new base, steal a new face. It doesn't matter, it's all just to save you...
- Umiesz śpiewać - zakryła buzię dłonią. Była zaskoczona.
- Powiedzmy, że umiem. Podobało Ci się? - odłożyłem gitarę i posadziłem ją sobie na kolanach.
- Bardzo - pocałowała mnie - późno już jest. Powinnam się zbierać.
- Możesz zostać jeśli chcesz. Nie wykorzystam Cię - zaśmiałem się.
- A mogę skorzystać z łazienki?
- Pewnie. Ręczniki są w szafce. - Dziewczyna poszła do łazienki. Wyszła po kilkunastu minutach w samym ręczniku i z mokrymi włosami. - Teraz to się zastanowię czy Cię nie wykorzystam - uśmiechnąłem się szeroko.
- Dasz mi coś, w czym mogłabym spać? - zrobiła maślane oczka. Poszedłem do pokoju i przyniosłem jej koszulkę.
- Dziękuję, a będę mogła spać z Tobą?
- Robisz to specjalnie prawda?
- Nigdy - uśmiechnęła się niewinnie i położyła koło mnie, lecz po chwili jej głowa spoczywała na mojej klatce piersiowej.
Obudziłem się rano. Nie było jej. Wiedziałem, że nie wyszła, bo jej ubranie leżało na szafce.
- Zrobiłam Ci śniadanie - powiedziała, gdy wszedłem do kuchni.
- Nie musiałaś.
- Ale chciałam.
Patrzyłem na nią wyglądała uroczo. Miała potargane włosy i mój rozciągnięty t-shirt. Jak ja kocham tą dziewczynę, pomyślałem. Oj Jared dobrze trafiłeś jeśli o nią chodzi.



______________________________________________________________
Hmmm...
Początkowy plan przedstawienia Jennifer - matki Janette był inny, ale wpadłam na ten pomysł. Krótsza lub dłuższa (jeszcze tego nie zaplanowałam) historia przedstawiająca parę lat z życia Jareda. Jestem ciekawa czy spodoba Wam się taka forma. Czytajcie, komentujcie, whatever. Pozdrawiam :)

13 maja 2013

25. VyRT: The Mars Laboratory. April 27, 2012

Obudziłam się w południe. Czułam się wyspana, ale przede wszystkim wiedziałam, że to był świetny weekend. Wstałam, umalowałam się, ubrałam i poszłam do kuchni. Wychodząc z pokoju nikogo nie zauważyłam, a do tego była idealna cisza, więc chłopaków raczej nie było. Zrobiłam sobie kawę i już miałam wyjść na taras, gdy zatrzymałam swój wzrok na fortepianie. Odstawiłam kubek na szafkę i usiadłam na stołku. Zastanawiałam się przez chwilę co mogłabym zagrać, aż na myśl przyszło mi "Hurricane". Ten utwór miał w sobie coś, czego nie potrafiłam określić ani w żaden sposób wyjaśnić. W momencie gdy skończyłam usłyszałam ciche westchnięcie. Wiedziałam, że to tata.
- I jak? - odwróciłam się w jego stronę.
- Zadziwiasz mnie z każdym dniem coraz bardziej wiesz.
- Ale mam nadzieję, że w pozytywny sposób? - spojrzałam na niego.
- Oczywiście, że tak - pocałował mnie w głowę. - A i wiesz co? Przydałaby się taka gra na koncercie.
- Coś sugerujesz? - uniosłam kąciki ust do góry. 
- Chyba się domyślasz o czym mówię - usiadł na kanapie.
- Nie jestem pewna czy tego chcę i czy chcę się w to mieszać. 
- Dlaczego? 
- Nie wiem. Jakoś tak - wzruszyłam ramionami.
- Mogłabyś to przemyśleć. Przy dobrych wiatrach nowa trasa będzie gdzieś za rok.
- Zastanowię się nad tym - puściłam mu oczko i wyszłam na taras. W gruncie rzeczy to ciągnęło mnie do tego i to bardzo, ale nie byłam pewna czy tego chciałam. 

Radziłbym Ci się spakować, bo jutro rano wyjeżdżamy - powiedział tata po kolacji.
- Rano, czyli o której?
- O 8 - na samą myśl o pobudce o bladym świcie przeszedł mnie dreszcz.
W Los Angeles byliśmy przed południem. Czekał mnie trudny powrót do rzeczywistości. Jutro trzeba było iść do szkoły i wziąć się za naukę skoro chciałam skończyć edukację. Wiedziałam, że nie będzie łatwo, ale potem mogłam sobie zrobić rok przerwy. Zaraz po wejściu do domu zadzwonił telefon taty. Zaczął rozmawiać i mi się dziwnie przyglądać.
- Nic nie mówiła. Dobrze porozmawiam z nią i postaram się pojawić. Dziękuję.
Wiedziałam, że chodzi o mnie i się nie myliłam.
- Młoda czemu nie powiedziałaś nic o balu?
- Jakoś się nie złożyło - odpowiedziałam.
- O poprzednich spotkaniach też się nie złożyło powiedzieć?
- Dwa były jak byliście w trasie, a ostatnie no cóż... - pokręcił głową.
- Jutro jest kolejne na które muszę iść, chociaż w słowach Pani Hudson "dobrze by było, gdyby Pan przyszedł w końcu pańska córka też jest w ostatniej klasie", więc sama widzisz.
- Nie mówiłam Ci, bo jakoś nie mam ochoty tam iść.
- Janette będziesz miała tylko jeden bal. Powinnaś na niego pójść.
- Pomyślę nad tym - powiedziałam.
- A kiedy on w ogóle się odbywa?
- 19 maja.
Nie chciałam iść na ten bal. Nie widziałam konieczności udziału w nim. Następnego dnia po powrocie ze szkoły zastałam tatę stojącego przed otwartą szafą.
- Nad czym Ty się tak zastanawiasz?
- Myślę  w co się ubrać na to nieszczęsne zebranie.
- Weź te adidaski, które tak kochasz, spodnie połączone ze spódniczką, wycięty podkoszulek, skóra i jazda - popatrzył na mnie z niedowierzaniem, a ja wybuchłam śmiechem.
- Ja muszę wyglądać jak poważny człowiek. Nie byłem na poprzednich, to teraz mnie tam zamęczą - po kilkudziesięciu minutach przeglądania zdecydował się na czarne spodnie, T-shirt, dżinsową kurtkę i kapelusz.
- No dobra już, ładnie wyglądasz. Teraz mnie słuchaj: miejsce jest wybrane dzięki mnie - uśmiechnęłam się skromnie - z tego co się orientuję wszystko jest ustalone i załatwione, więc nie wiem po co jest to spotkanie.
- A co to za miejsce? - spojrzał na mnie z zaciekawieniem. 
- Vibiana.
- Ulala proszę Pani, to zaszalałaś. Jadę, bo się nie daj Boże spóźnię i mnie zjedzą.
- Uważaj na przewodniczącą rady. Nazywa się Parker. Ma ciemne włosy do ramion i ma wredny wyraz twarzy. Będziesz wiedział, która to.
- Młoda...
- Samą prawdę mówię. Powodzenia - wyszedł, a mi przypomniała się rozmowa z początku października z Camille Parker, jej córką. Było akurat spotkanie dla uczniów ostatnich klas o ten bal.
- To co macie jakieś propozycje co do miejsca? - Camille rozejrzała się po sali. Wszyscy wzruszyli ramionami. - Janette, a Ty? Bywasz w rożnych miejscach, proponujesz coś?
- Jeśli o mnie chodzi, to uważam, że Vibiana to świetne miejsce.
- Nie za drogie trochę jak na taki bal? - spytał jeden z chłopaków.
- Może trochę. No nie wiem. Zastanowimy się nad tym. Ok na razie to tyle, dzięki - powiedziała dziewczyna.
Niby miejsce im nie odpowiadało, ale jak się parę dni później okazało, sala została zarezerwowana.

Jared

Zaparkowałem na parkingu szkolnym. To chyba był zły pomysł żeby iść na to spotkanie. Wszedłem do budynku, powitała mnie Pani Dyrektor. 
- Cieszę się, że Pan przyszedł.
- Ja niekoniecznie.
- Czyżby Pan się bał grupki rodziców? Chyba fanki są bardziej straszne.
- Wiem jakie podejście do tego co robię mają tacy ludzie. Te nastolatki skoczyłyby za mną w ogień, a oni byliby tymi, którzy by mnie do niego wepchnęli.
- Ja tam nie mam nic przeciwko pańskiej pracy - uśmiechnęła się lekko - zapraszam - wprowadziła mnie na salę gimnastyczną, gdzie było już parę osób. Ich wzrok od razu został skierowany na mnie. Will be fun, jak to mówił Shannon. Po 20 minutach byli już wszyscy i spotkanie się rozpoczęło. Przemówiła przewodnicząca.
- Dzień dobry nazywam się Alice Parker - Janette miała rację, ona nie tylko wyglądała na wredną, ona taka była. Spojrzała na mnie - Panie Leto miło, że zaszczycił nas Pan swoją obecnością. Wiemy, że zebranie rodziców nie jest tak ciekawe jak trasa koncertowa. Dziecko jest chyba ważniejsze niż występ... - no i w tym momencie przesadziła.
- Pani pracuje w biurze, prawda? Ja jeżdżę po świecie i śpiewam. Podoba mi się moja praca, a Pani się swoja podoba? - zapytałem.
- Tak - odpowiedziała zdezorientowana. 
- No i bardzo dobrze, a teraz może przejdziemy do tematu dla którego się tu spotkaliśmy, bo chyba nie po to żeby rozmawiać o moim życiu prywatnym, które ani Pani ani nikogo z tu obecnych nie dotyczy.
Ewidentnie chciała coś jeszcze dodać, ale sobie odpuściła. Przeszliśmy do tematu balu. Jak się okazało wszystko było ustalone, każdy potwierdzał fakty. Po 2 godzinach Pani Parker znowu postanowiła coś powiedzieć.
- W takim razie to wszystko. Dziękuję za przybycie - wstałem i wyszedłem. Nigdy więcej, pomyślałem.
- I jak? - spytała Janette, gdy wróciłem.
- Świetnie - odpowiedziałem z sarkazmem - ta Parker to zło wcielone.
- Mówiłam Ci.
- Tak, tak wiem - ściągnąłem kurtkę i poszedłem do studia. W końcu płyta sama się nie zrobi.

Janette

W czwartek po powrocie ze szkoły zaczęłam się uczyć, ale po godzinie miałam dość.
- Pojedziesz ze mną gdzieś? - do pokoju wszedł tata.
- Nie mam czasu.
- I tak się nie uczysz - w tym momencie już nie miałam żadnej wymówki.
- Dobra, ale daj mi chwilę.
- Chwilę - zaznaczył.
- Powiesz mi gdzie jedziemy? - spytałam siedząc już w samochodzie.
- Na konferencję.
- Jaja sobie robisz?
- Nie. Po 1 nie wyrażaj się w ten sposób, a po 2 to nie jest typowa konferencja. 
- Przepraszam - zrobiło mi sie trochę głupio.
- Nic się nie stało, ale nie lubię jak tak mówisz.
- Dobrze, już nie będę. 
Weszliśmy na salę, a po kilkunastu minutach rozpoczął się panel. VyRT wzbudzał bardzo duże zainteresowanie. Po 2 godzinach siedzenia i słuchania dowiedziałam się wielu rzeczy, które były dużo ciekawsze niż moja książka do historii. Do domu wróciliśmy wieczorem.
- Jesteś głodna? Jesteś czy nie jesteś i tak coś zjesz - odpowiedział sobie sam na pytanie. 
- Tylko ja dużo nie zjem, chciałam zaznaczyć na wstępie - rzuciłam idąc do pokoju.
Zjedliśmy kolację i ja poszłam spać, a tata jak zwykle wziął się za pracę. Rano w szkole Megan uświadomiła mnie, że trzeba było zrobić jakąś pracę domową, której ja oczywiście nie miałam.
- Pani Leto, praca domowa?

- Nie mam.
- Co to znaczy "nie mam"? - spojrzała na mnie nauczycielka.

- To znaczy, że nie mam. Nie zrobiłam. Co jest trudnego do zrozumienia w tym?
- Proszę?! To, że masz sławnego ojca nie uprawnia Cię do takiego odnoszenia się.
- Ale co ja takiego powiedziałam? - spytałam zdezorientowana.
- Będziesz jeszcze ze mną dyskutować?!
- Po prostu chcę wiedzieć jaki Pani ma problem.
- Idziemy do Pani Dyrektor - powiedziała.
- Teraz czy po lekcji? - rozwścieczyło ją to jeszcze bardziej.

- Natychmiast!
- Musiałaś? - spytała Megan, gdy chowałam rzeczy do torebki.
- Przesadziła troszeczkę, nie martw się, będzie ok, najwyżej tata się zdenerwuje - puściłam jej oczko i wyszłam z sali.
Najpierw ona weszła do gabinetu, a potem ja.
- Janette, Janette, Janette . . . usiądź - wskazała na fotel - wiesz, że muszę zadzwonić do Twojego taty - podniosłam na nią wzrok.
- Nie, proszę tego nie robić - rzuciłam jej błagalne spojrzenie.

- Muszę, przykro mi. Możesz iść do domu.
Wyszłam z gabinetu i wróciłam do domu z duszą na ramieniu. Tata jeszcze chyba nie wiedział. Po jakiejś godzinie zadzwonił jego telefon.
- Anna Hudson, ta dyrektorka, a czego ona znowu chce.

- Tylko się nie złość - powiedziałam zanim odebrał. Popatrzył na mnie zdziwiony i odebrał połączenie. Weszłam do kuchni, Shannon siedział i pił kawę.
- Co znowu nabroiłaś? - spytał.

- Ja to chyba jednak wyląduję w tej Francji.
- Janette - usłyszałam po paru minutach.
- Przepraszam - powiedziałam na wstępie - trochę mnie poniosło.

- Nie mogłaś się nie odzywać? Teraz ja muszę jechać do szkoły.
- Po co?
- Pani Hudson chce ze mną rozmawiać. Oj młoda, czasem lepiej jest się powstrzymać i pewnych rzeczy nie mówić.
- Wkurzyła mnie. To, że jest nauczycielką nie znaczy, że może mówić takie rzeczy.
- A co powiedziała?

- Nic. Nieważne. Idę do siebie - minęłam po drodze Shannona i weszłam do swojego pokoju.

Młoda chodź już, bo jak się spóźnimy, to ona mnie zabije - krzyknął tata.
- Jakie my? - spytałam schodząc na dół.- Też masz brać udział w tej rozmowie.
- Wykluczone. Ja nie chcę.
- Nie masz wyjścia.
W szkole byliśmy przed czasem.
- Proszę posłuchać. Ja wiem, że Janette nie jest łatwo, ale takie zachowanie raczej nie powinno mieć miejsca - powiedziała Pani Hudson.
- Przepraszam, a co ja złego zrobiłam?
- Wdawanie się w dyskusję z nauczycielem nie jest rozsądną rzeczą.
- Sama zaczęła. Tak trudno jest zrozumieć, że raz na jakiś czas można czegoś nie zrobić lub zapomnieć. Tylko od razu trzeba wyjeżdżać z tym, że jak mam sławnego tatę, to nie znaczy, że wszystko mi wolno.
- Nie wiedziałam, że była taka sytuacja.
- No widzi Pani. Ja nie uważam, że zrobiłam coś złego.

- Dobrze w takim razie przepraszam, że Pana tu fatygowałam - tata westchnął.
- Nie szkodzi. Dobrze, że się to wyjaśniło. Na przyszłość wolałbym żeby takie zdarzenia nie miały miejsca.
- Oczywiście, do widzenia. 
Wyszłam z gabinetu i się rozpłakałam.
- Kochanie nie płacz, co się dzieje?
- Mam dość. Jestem zmęczona już tym wszystkim, nie mam do tego siły. Czemu każdy musi się czepiać tego, że jestem Twoją córką, przerasta mnie to - powiedziałam przez łzy.
- Chodź tu do mnie - przytulił mnie mocno - chcesz wrócić do domu?
- Ale.. - pokiwałam twierdząco głową. Wziął mnie za rękę i wróciliśmy do domu. Wchodząc do środka wyłączyłam alarm. Usiadłam na kanapie w salonie i włączyłam telewizor. Po chwili przyszedł tata. Usiadł koło mnie i objął mnie ramieniem. Jakby czytał mi w myślach. Tak bardzo chciałabym być w Kansas, przeleciało mi przez myśl. Ale mam to co zawsze chciałam, czyli mieszkam w końcu w Los Angeles.
- Nie powinnaś się tym przejmować - powiedział.
- Wiem, że nie powinnam, ale nie potrafię. 

- Cześć Wam - do domu wszedł Jamie.
- Hej.
- Popracujesz trochę sam? - zapytał go tata.
- Nie ma problemu - wszedł do studia.
- Idź, nie musisz tu ze mną siedzieć.
- Ale chcę, a on sobie poradzi sam.

- A ja sobie sama nie poradzę? - podniosłam się i spojrzałam na niego.
- A radzisz sobie, bo jakoś nie wydaje mi się żeby tak było - spuściłam wzrok, miał rację - Kochanie wiem, że jest Ci ciężko. Życie w Hollywood nie jest łatwe. Jeśli dzieje się coś złego, to czemu mi o tym nie mówisz? Przecież wiesz, że mogę Ci pomóc.
- Masz dużo na głowie, nie chcę dokładać Ci problemów.
- Hej, ale jesteś moją córką i ZAWSZE będziesz ważniejsza od całej reszty, ZAWSZE. Chociaż czasem wygląda, że jest inaczej, ale nie jest. Pamiętaj o tym. A teraz proszę się ładnie uśmiechnąć - wysiliłam się na słaby uśmiech. W rzeczywistości chciało mi się płakać.

Żeby o niczym nie myśleć zajęłam się przygotowaniem do egzaminów. Chociaż we mnie ciągle kotłowało się to samo. Byłam zmęczona tym wszystkim, tym światem. Chyba nie o tym marzyłam, gdy chciałam przeprowadzić się do Los Angeles. Teraz pozostało mi tylko sobie z tym radzić i niczym się nie przejmować. Wstając w piątek rano, pamiętałam dobrze, że dzisiaj jest Mars Lab na VyRT. Umalowałam się, uczesałam, ubrałam. Założyłam czarne rurki, białą koszulkę, czarną marynarkę i baleriny. W kuchni był Tomo i Shannon.
- Cześć Tomuś - uśmiechnęłam się do niego.
- Witam Panią.

- Jest po 9 - spojrzałam na zegarek - co tu się do cholery dzieje i czemu od rana?
- Zapytaj Jareda.
- Co ja? - do kuchni wszedł tata.
- Nic - uśmiechnęłam się - ja się odcinam i idę do szkoły.
- O której wrócisz?
- Koło 14.
- Zdążysz zanim się zacznie - Tomo poruszył brwiami.
- Będzie gorzej? - spytałam.
- Dużo - zakryłam twarz ręką.
- To cześć.
- Narazie - odpowiedzieli mi.
Podobała mi się idea VyRTu, ale niesamowicie wkurzało mnie to, że to wszystko działo się i nas w domu. Doprowadzało mnie to do szału, bo we własnym domu nie miałam chwili spokoju. Gdy wróciłam było w nim bagatela 30 osób. Weszłam do kuchni żeby zrobić sobie coś do jedzenia. Zamknęłam drzwi, było znacznie ciszej. Do pomieszczenia wszedł Shannon.
- Wróciłaś - uśmiechnął się szeroko.

- Szkoda, że mi nie udziela się Twój entuzjazm. O której zaczynacie? - spytałam.
- Nie wiem, bo stream nie działa. Jared jest zły i w ogóle wszystko idzie nie tak jakby chciał.
- Aha, rozumiem.
Po 2 godzinach nadal nic nie działało. Zeszłam na dół.
- Dawno wróciłaś? - zapytał tata.
- No z 2 godziny temu, ale wolałam nie ryzykować zejścia tu, bo słyszałam, że jesteś w nie najlepszym humorze.
- No racja, bo to cholerstwo nie działa i nie mamy pojęcia dlaczego.
- Biedactwo - pogłaskałam go po głowie. - Od czego jest ten kabel? - spojrzałam na podłogę.
- Od kamery.
- A dokąd prowadzi?
- Na dół do komputera, stamtąd dopiero rozchodzi się to w świat.
- To może dlatego Wam to nie działa, bo ten przewód jest przerwany - tata złapał się za głowę, a ja zaczęłam się śmiać.
- Boże, z kim ja pracuję - tata odłączył zepsuty i podłączył nowy.
- Słuchaj. 3,2,1... - odliczyłam.
- Działa! - krzyknęła Emma.
- No popatrz działa - znowu zaczęłam się śmiać.
- Oj no dobra. Nie śmiej się już.
- Nie mogę, no jak można było tego nie zauważyć.
- Z czego się śmiejesz? - spytał Shannon.
- Nic takiego. Nie zwracaj na mnie uwagi.
- Stream działa, bierzemy się do roboty - tata spojrzała na wujka.
- Jakim cudem? - znowu się uśmiechnęłam, tata zamknął oczy i wziął głęboki oddech - Dobra to ja idę zrobić sobie kawę.

- Zrobisz mi herbatkę? - uśmiechnął się ładnie.
- Zrobię. Przynieść Ci tutaj? - w odpowiedzi pokiwał głową.
Wchodząc ponownie do salonu, chłopaki jeszcze nie zaczęli.
- Dziękuję - upił łyk gorącego napoju - zaczynamy.
Po chwili nastąpiła zupełna cisza i kwartet zaczął grać Closer To The Edge. Pierwszy raz w życiu słyszałam tą piosenkę ze skrzypcami. Później zjawił się Dustin, chłopak, który wygrał możliwość zobaczenia VyRTu na żywo w naszym domu. Tata zagrał jeszcze jeden utwór i wszyscy wyszli na taras. Zjawiła się również druga zwyciężczyni, Alma. Usłyszałam dzwonek do drzwi i poszłam otworzyć.
- Annabelle! Fajnie, że jesteś. Chodź, tata ucieszy się, że przyszłaś.
Gdy tata zobaczył, że Annabelle się zjawiła od razu zawołał ją do siebie. Nagle coś, a raczej ktoś na mnie wskoczył. 
- Rippley mistrzu co Ty wyprawiasz? - Shannon spojrzał na małpkę. 
- Mógłbyś go zdjąć, bo martwię się o swoje włosy.
- Na Twoim miejscu też bym się martwił - zabrał go - te orzeszki zostają?
- Jakie orzeszki? - o czym on mówi.
- Te które Rippley zostawił w Twoich włosach.
- Oczywiście, że nie zostają - zaczął coś kombinować - zrobione.
- Dziękuję bardzo - uśmiechnęłam się.
Po Q&A chłopaki weszli do studia. Słysząc nowy kawałek pod roboczym tytułem "Witness" nie wierzyłam własnym uszom. Była tak bardzo inna i tak bardzo wyjątkowa. Potem drugi urywek, który był równie genialny. Byłam oczarowana. Z racji, że dziewczyny z kwartetu smyczkowego musiały się zbierać tata przed ich wyjściem chciał jeszcze coś zagrać. Padło na "We've crossed the line". Zastanawiało mnie kiedy on stworzył te utwory. Tata skończył i postanowili pokazać urywki Live Tour Film. Później był najbardziej oczekiwany punkt programu, czyli smażenie wegańskich naleśników. Tata umiał gotować, ale będzie się wygłupiał i może się coś stać. Bardzo się nie myliłam. Patrząc w ekran laptopa, widziałam jak coś zaczyna się palić. Dobrze, że to tylko papier. Ten człowiek niedługo spali cały dom. Po próbie gotowania przyszła pora na Artifact i zagranie piosenek na pianinie. Najpierw było Alibi, a potem coś czego absolutnie nikt się nie spodziewał Stranger In A Strange Land. Otworzyłam buzię ze zdziwienia. Później ponownie weszli do studia.
- Mam dość - siadłam na krześle w salonie.
- Już niedługo - usłyszałam głos Greenwood'a.
- Koniec - powiedziała Emma po jakiś 25 minutach.
Była 21, stream niby się skończył, ale zapowiadała się jakaś impreza. Jeśli grilla można nazwać imprezą.
- Gdzie reszta? - rozejrzałam się.
- Poszli do domu - odpowiedział tata.
Atmosfera była bardzo miła, ale ja byłam bardzo zmęczona. Wchodząc po schodach minęłam się z Wallis.
- Już nas opuszczasz?
- Idę się położyć.
- Marnie wyglądasz. Wszystko ok? - dotknęła mojego policzka.
- Nie jest ok. Chyba przestaje sobie radzić z życiem tutaj - przytuliła mnie mocno.
- Musisz się wziąć w garść. Jesteś mądrą dziewczyną poradzisz sobie - pocałowała mnie w policzek i zeszła na dół. Weszłam do pokoju powoli się rozbierając. Nie miałam na nic ochoty. Wzięłam prysznic i poszłam spać.

- Młoda lubisz koszykówkę? - spytała tata.
- Nawet, a dlaczego?
- Idziemy po południu na mecz w takim razie - postawił mnie przed faktem dokonanym, nienawidziłam tego, ale nie chciałam się wdawać w zbędną rozmowę.
- Sami czy . . . ?
- Z Babu.
- OK - wstawiłam talerz do zlewu i poszłam się przebrać.
Po meczu wstąpiliśmy do knajpy przez co w domu byliśmy późnym wieczorem.
- Mogę? - weszłam do sypialni taty.
- Pewnie, co tam?
- Sprawdzisz mi to? - podałam mu mój esej.
- No dobra, daj.
Skończył po 15 minutach, a już prawie zasnęłam.

- Sprawdź sobie datę napisania "Romeo and Juliet", bo to było chyba wcześniej. Czytałaś tą książkę w ogóle.
- Nie, bo nie miałam czasu.
- Brawo. Śpisz tu?
- A mogę?
- Jak zgasiłaś światło w pokoju to możesz - kiwnęłam lekko głową i zaraz zasnęłam.

- Janette, wstawaj - usłyszałam głos taty.
- Nie.
- Z Tobą to jak z Shannonem. Jego też zawsze jest ciężko obudzić. Jest 8, jak się spóźnisz to nie miej do mnie pretensji - gdy usłyszałam, która jest godzina momentalnie zerwałam się z łóżka.
- Co się stało z Gregiem? - spytałam wsiadając do samochodu.
- Greg już dla nas, a w sumie to dla Ciebie nie pracuje.
- Dlaczego?
- Skoro ja jestem w domu, to po co mam jeszcze jemu płacić.
- A no racja.
Otworzyłam schowek. Było tam wszystko od prezerwatyw, przez papierosy, zapałki skończywszy na czekoladzie.

- Żałuję, że tu zajrzałam.
- To było nie otwierać - skwitował tata.
Nasunęły mi się na myśl dwa pytania. Postanowiłam nie zadawać żadnego.
- Dzięki, pa - wysiadłam z samochodu.
- Narazie.
Zanim zdążyłam wejść do szkoły zaczepiła mnie Alex.
- Hej Janette. Organizuję w piątek imprezę, może wpadniesz? - podała mi zaproszenie.
- No nie wiem. Mam już plany - przypomniało mi sie, że w piątek jest koncert Coldplay na który mielismy iść z tatą - zastanowię się, dzięki.

- To jak idziemy w piątek na imprezę - powiedziała zadowolona Megan.
- Nie - odpowiedziałam stanowczo - to znaczy, ja nie idę.
- Jak zwykle - wstała z ławki.
- Meg zaczekaj. Nie złość się. Ja mam już plany. Nie odwołam tego dla jakiejś głupiej imprezy organizowanej przez Alex.
- Rozumiem - wbiła wzrok w ziemię. 

Wróciłam do domu w złym humorze. Byłam zła na siebie i na wszystko wokół. Oczywiście mój nastrój nie umknął tacie. Był zajęty, w domu była masa ludzi, ale byłam też ja.
- Kochanie co się stało? - spytał z troską w głosie.
- Nic - odpowiedziałam automatycznie. 
- Chodź - złapał mnie za rękę i zaprowadził do pokoju - a więc?
- Muszę? - usiadłam na łóżku.
- Tak.
- Koleżanka z klasy organizuje w piątek imprezę, a my idziemy na koncert.
- No tak, ale jak chcesz to możesz iść, nie ma problemu.
- To nie o to chodzi. Ja boję się tam iść.
- Dlaczego? - kucnął przede mną.
- Jak mówiłeś wtedy o tych narkotykach i jeśli miałeś rację, to ja wolę nie ryzykować. Wiem, że na pewno bez tego się tam nie obejdzie i dlatego boję się iść. 
- O to chodzi.
- Przestałam sobie ufać w tej kwestii.
- Skoro tak do tego podchodzisz, to masz rację, nie idź tam.
- Pokłóciłam się jeszcze z Megan o to, że nie idę. Nie chcę jej mówić co się wydarzyło wtedy i dlatego ona nic nie rozumie.
- Chodź tu do mnie - przytulił mnie mocno.
- Dobra koniec tego rozczulania się, bo muszę się uczyć.
- Kiedy masz te egzaminy?
- Za miesiąc.
- A jest możliwość żebyś wybrała się ze mną do San Francisco na jeden dzień i pod koniec maja do Nowego Yorku?
- Jak sprecyzujesz dokładną datę wyjazdu do NY to się zastanowię.
- To muszę pogadać z Emmą. Dobra ucz się - wyszedł z spokoju.
Włączyłam płytę Green Day. Jak pierwszy poleciał kawałek "Holiday". Oj przydałyby się wakacje, pomyślałam. Przeglądając książki i robiąc przy tym dość szczegółowe notatki nawet nie zauważyłam, że jest już 3 w nocy. Odłożyłam wszystkie pomoce naukowe i poszłam spać.
- Kolejna zarwana noc - usłyszałam rano do taty.
- Chyba chcesz żeby Twoje jedyne dziecko dostało się na studia - włączyłam ekspres.
- Za taką cenę? To chyba nie chcę. Znając Ciebie, to będziesz siedzieć nad tym wszystkim przez miesiąc.
- Odbije sobie później - tata tylko pokręcił głową.

W piątek wieczorem wybraliśmy do Hollywood Bowl na koncert Coldplay. To był kameralny występ "dla gwiazd" jak to określił Shannon. Twórczość zespołu nie była moją ulubioną, była zbyt delikatna. Zespół miał swoją rzeszę fanów, ja do nich raczej nie należałam.
- Mówiłeś kiedyś coś o San Francisco? Po co mam tam z Tobą jechać?
- Na galę charytatywną.
- Ooo takie rzeczy to ja lubię - tata tylko się uśmiechnął - skoro to gala charytatywna to znaczy, że muszę kupić sobie sukienkę. No chyba chcesz żebym ładnie wyglądała - odpowiedziałam na jego pytające spojrzenie.
- Czemu ja nie mogłem mieć syna - jęknął.
- No wiesz - spojrzałam na niego z wyrzutem.
- Żartowałem. Cieszę się, że mam Ciebie - nadal udawałam obrażoną, ale zaczął mnie łaskotać - nie mówiłem poważnie, nie złość się. 
- Ale wiesz, że i tak będę musiała kupić tą sukienkę.
- To jest oczywiste, a teraz spać, bo jest już późno.

W niedzielę obudziły mnie promienie słońca przezierające się przez firankę. Wstałam, nie warto marnować takiej pogody w łóżku. Wzięłam prysznic, założyłam szorty i cienką bluzkę. Zrobiłam sobie kawę i usiadłam na sofie z laptopem na kolanach. Po jakimś czasie do pokoju wszedł tata.
- Nie chciałabyś wybrać się ze mną i z Emmą na lunch?

- Nie mam czasu.
- A co robisz?
- Uczę się - odpowiedziałam.
- Czyżby? - podszedł do mnie i spojrzał na ekran - na Twitterze się uczysz?
- Oj tam. Idź już. Zaraz będę się uczyć.

- Oby, bo jak nie, to Ci zabiorę tego laptopa.
- Nie możesz.
- To Ci zawieszę konto na TT do egzaminów - uśmiechnął się złośliwie.
- Nie zrobisz tego! - pisnęłam.
- Chcesz się przekonać?
- Nie.
- To weź się za naukę, a nie będziesz potem w nocy siedzieć.
- Dobra, już. Nie szantażuj mnie.
- To było ostrzeżenie, a nie szantaż.
- Taki kit to wiesz. Nie śpieszy Ci się czasem?  - spytałam z przekąsem.
- Idę i nie wiem kiedy wrócę - wyszedł.
- Nie śpiesz się - powiedziałam ciszej.
Po paru minutach wyłączyłam laptopa i zaczęłam się uczyć. Tata wrócił po trzech godzinach i zaczął temat balu.
- No i co zdecydowałaś? - usiadł obok.
- Z czym? - przerzuciłam kartkę.
- Z balem.
- Nic - odłożyłam książkę.

- Czemu nie chcesz na niego iść?
- Nie mam jakiejś specjalnej ochoty. W szkole niekoniecznie wszyscy za mną przepadają, więc to nie będzie najlepsza impreza w moim życiu.
- Co jest z nimi nie tak?
- Nie dopuściłam ich do siebie. Nie chcę mieć sztucznych znajomych, którzy chcą mnie poznać tylko ze względu na to kim jestem i jak się nazywam.
- Kochanie nie idziesz tam dla nich tylko dla siebie. Pamiętaj o tym. Ja byłem na swoim, Shannon też. Będziesz potem żałowała, że przez jakiś idiotów nie poszłaś.
- A co mi tam, pójdę - powiedziałam po chwili zastanowienia.
- W końcu - uśmiechnął się szeroko.
Zadzwonił dzwonek.
- To pewnie Jamie - tata poszedł otworzyć. Chłopaki zamknęli się w studiu i siedzieli tam do późna. Jak co dzień zresztą.

Po powrocie ze szkoły postanowiłam wybrać się na zakupy.
- Shayla widziałaś gdzieś tatę?
- Jest w studiu, ale nie wchodź tam. Nagrywa wokal, więc lepiej mu nie przeszkadzaj - ostrzegła mnie.
- Kurde - zastanawiałam sie co by tu zrobić - jak skończy to powiedz mu, że pojechałam na zakupy i że wzięłam jego kartę kredytową.
- OK.
- Dzięki - uśmiechnęłam się.
Poszłam do pokoju taty. Chciałam kartę, a nie miałam pojęcia gdzie może być. Otworzyłam szufladę w biurku i znalazłam portfel, a w nim kartę.
- Gdzie idziesz z tym? - spytała Emma wskazując na kartę. 
- A czemu pytasz? - uniosłam brew do góry.
- Bo wydajesz te pieniądze jakbyś sama je zarobiła.
- Nic Ci do tego co tata robi ze swoimi pieniędzmi. Nie wtrącaj się w to, bo to Cie nie dotyczy - minęłam ją i wyszłam. Nie mogłam wyjść z podziwu, że o to spytała. No żesz kurde, to nie jest jej sprawa. Ktoś tu chyba pomylił swoje obowiązki.
Nie lubiłam chodzić na zakupy. Nie sprawiało mi to frajdy jak wszystkim kobietom, ale jak mus to mus. Chodząc od sklepu do sklepu i przymierzając dziesiątki sukienek, nie mogłam znaleźć idealnej. A to za długa, albo za krótka, za odważna, za dużo odkrywa, źle się układa, za droga. Myślałam, że oszaleję. Wchodząc do kolejnego butiku miałam dość aż rzuciła mi się w oczy sukienka na manekinie. Była perfekcyjna. Przymierzyłam, zapłaciłam i wyszłam w pełni zadowolona. Dopiero na dworze zobaczyłam, która jest godzina, bo się ściemniło. Weszłam do domu, rzuciłam torebkę na kanapę i usiadłam obok.
- Wróciłaś - w odpowiedzi tylko pokiwałam głową.

- Zeszło mi trochę.
- Shayla mówiła, że poszłaś na zakupy. Kupiłaś chociaż tą sukienkę? - wskazałam na torebkę obok siebie. Tata wyciągnął materiał i zamarł.
- Powiedz, że Ci się nie podoba, to się wyprowadzę - zakomunikowałam.
- Jest ładna, bardzo ładna.
- To dobrze.
- Wiesz, że musisz kupić sobie sukienkę na bal.
- Pamiętam o tym, ale wiedz, że idziesz ze mną. Ja się sama z tym męczyć nie będę.
- Skoro muszę - jęknął.
- Nie masz wyjścia. Bądź tak dobry i zanieś ją do pokoju - wziął ją bez słowa, a ja położyłam się na kanapie. Czułam, że oczy mi się zamykają.
- Ej ej ej! Nie śpij tu. Idź do pokoju.
- Nie chce mi się.
- Janette . . . chłopaki są na dole i...
- Jakie chłopaki? - przerwałam mu.
- Babu, Jamie, Daniel, Shannon, A.J.. Będą tu chodzić i na pewno któryś Cię obudzi.
- Oj, no dobra - wstałam niechętnie.
Obudziłam się rano w ubraniu. Nawet nie pamiętałam tego, że się nie rozebrałam wczoraj. Idąc do kuchni na balkonie zauważyłam Shannona. Pił kawę i palił, ale przecież on rzucił, pomyślałam.
- A Ty już gotowa do szkoły? - spytał zdziwiony.
- Nie. Nie rozebrałam się wczoraj. A Ty palisz tu? Jak tata zobaczy to dostanie szału.
- Nie zauważy. 
- A Ty nie rzuciłeś czasem?
- Powiedzmy - nie zastanawiając się and tym co robię wyciągnęłam mu papierosa z ręki i się zaciągnęłam. Shannon patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami.
- Nie widziałeś tego i jak powiesz coś tacie to Cię zabiję - powiedziałam poważnie. Zostawiłam zdziwionego Shannona i poszłam sobie zrobić kawę. Wypiłam ją szybko i wzięłam prysznic. Wychodząc w samym ręczniku w pokoju zastałam Shannona.
- Co Ty tu robisz?
- Młoda, Ty palisz? - podrapał się po brodzie.
- Paliłam, ale jak czuję ten zapach, to mnie skręca - pokręcił głową - nie mów o tym nikomu.
- Dobra, ale nie mów Jaredowi, że palę, bo on jest święcie przekonany, że rzuciłem.
- Spoko, mamy umowę, ale teraz Cię przeproszę, bo się spóźnię do szkoły.
40 minut później byłam gotowa.
- Gdzie tata? - rzuciłam do perkusisty.

- Śpi.
- Jak to śpi, miał mnie zawieźć do szkoły.
- Ja Cię zawiozę - zmrużyłam oczy - no chodź - ponaglił mnie.
Liczyłam na to, że Shannon nie będzie zadawał pytań, ale niestety się myliłam.
- Czemu palisz? - spojrzał na mnie uważnie.
- Bo . . .  w sumie to sama nie wiem. Chyba ze stresu. Za dużo nerwów. Wiele rzeczy wydarzyło się w Kansas o których nikt nie wie, no prawie nikt. Potraktowałam to chyba jako ucieczkę od tego wszystkiego. Ostatnio paliłam jakieś 2 lata temu, więc nie martw się, nie jestem uzależniona.
- To jak się od tego odcięłaś, to nie rób takich akcji jak dzisiaj rano. Po co się na nowo w to wkręcać.
- Wiem, ale jakoś tak wyszło.
- Młoda dobrze Ci radzę.
- Doceniam to Shanny naprawdę. 
- A co z tym Kansas? Co tam się stało? - spytał.
- Jakie jest motto ludzi, którzy jadą do Las Vegas się zabawić? - zapytałam go.

- What happens in Vegas, stays in Vegas.
- To samo tyczy się mnie i Kansas, więc nie pytaj. Dzięki za podwiezienie.
- Paa.

- O której jutro mamy samolot? - rzuciłam tacie pytające spojrzenie.
- O 10.
- A gala jest o . . .?
- Po południu jakoś. 15 czy jakoś tak.
- Yhym.
Nie brałam zbyt dużo rzeczy. Jutro lub co bardziej prawdopodobne pojutrze wrócimy z powrotem. Lot do San Francisco trwał nieco ponad godzinę. Wchodząc do pokoju hotelowego od razu położyłam się na łóżku. Skoro gala zaczynała się o 15, to miałam jeszcze trochę czasu. Jednak po 15 minutach zrezygnowałam z leniuchowania i powoli zaczęłam doprowadzać się do porządku. Wychodząc w łazienki w pokoju zastałam tatę.
- Chciałem Ci tylko powiedzieć, że po 14 wychodzimy - zebrał się do wyjścia.
- A przepraszam w czym Ty idziesz? Mam nadzieję, że nie w wytartych dżinsach i bluzie.
- Janette to gala. G-A-L-A - przeliterował - to mówi samo za siebie - wyszedł.
- Już to widzę.
0 14:10 usłyszałam pukanie.
- Proszę - krzyknęłam z łazienki. Wyszłam i mnie zatkało.
- Nie spodziewałaś się, że będę miał na sobie garnitur.
- Nigdy w życiu bym tak nie pomyślała.
- Zaskoczyłem Cię. Widzę, że jesteś gotowa.

- Tak - uśmiechnęłam się.
Na miejscu była masa fotoreporterów. Najpierw zdjęcia, potem wywiady. Tata sobie odpowiadał, a ja się przysłuchiwałam. Nie zwracałam większej uwagi na dziennikarzy do momentu:
- Janette, a Ty co o tym myślisz? - padło pytanie.
- Uważam, że to co robi WildAid jest świetną rzeczą. Wykonują absolutnie genialną pracę. Mam nadzieję, że z czasem uda im się zakończyć to wszystko i już żadne zwierzę na tym nie ucierpi.
- Dziękujemy Wam bardzo - powiedział dziennikarz.
- Czy Ty się przygotowałaś? - tata przeszył mnie spojrzeniem.
- Można tak powiedzieć. Obawiałam się takiej sytuacji właśnie.

- Bardzo ładnie dałaś sobie radę.
- Ma się to coś.
- Siadaj. Ja zaraz wrócę.
Po paru minutach wrócił ze śliczną blondynką.
- Hayden, to moja córka Janette.
- Cześć - podałyśmy sobie ręce.
Niedługo potem przemówił Peter Knights, założyciel WildAid. Patrząc na tych wszystkich ludzi, widziałam jak bardzo zależy im na dobru tych niewinnych istot. Potem na jego miejscu stanęła aktorka Bo Derek, a po niej Hayden i tata. Dalej oczywiście nie obyło się bez obszernych przemówień niektórych z ambasadorów organizacji. Po oficjalnej części zrobiło się nieco swobodniej. Siedziałyśmy z Panettiere i najzwyczajniej w świecie plotkowałyśmy, mimo że wcale się nie znałyśmy.
- Byłam zaskoczona, gdy dowiedziałam się, że Jared ma córkę.
- Taka niespodzianka - zaśmiałam się.
- Mogę o coś zapytać? - przytaknęłam - Jared wiedział wcześniej o Twoim istnieniu?
- Jeszcze zanim się urodziłam.
- Podziwiam go, że udało mu się przez tyle lat utrzymać to w tajemnicy. Zauważyłam, że boi się spuścić Cię choć na chwilę z oczu.
- Jest troszeczkę nadopiekuńczy, ale się przyzwyczaiłam.
- Dziewczyny jak się bawicie? - spytał tata, który pojawił się znikąd. 
- Świetnie - odpowiedziałam.
- Piłaś coś?
- Ja?
- Ona?
Wybuchłyśmy z Hayden gromkim śmiechem.
- Trochę wina tylko.
- Jared masz bardzo miłą i sympatyczną córkę, ale muszę już uciekać.
- Trzymaj się.
- Zadzwoń do mnie - wskazała na mnie palcem.
- Oczywiście - odsalutowałam.

Hayden wyszła, a tata patrzył na mnie i się dziwnie uśmiechał.
- My też się zbieramy, co?
- Bardzo chętnie.
Wróciliśmy do hotelu. Nie chciało mi się spać, ale byłam zmęczona. Nalałam sobie wody do wanny i wzięłam długą kąpiel. Budząc się rano na łóżku obok mnie zobaczyłam tatę. Bawił się telefonem i nawet nie zauważył, że wstałam.
- Co tu robisz? - ziewnęłam.
- Czekam aż wstaniesz, a szkoda było mi Cię budzić, bo tak ładnie spałaś - pocałował mnie w głowę.
- O której mamy samolot.
- Za 2 godziny.
- To jest jeszcze czas - poprawiłam poduszkę.
- Nie, nie, nie. Janette wstawaj. Zanim się ubierzesz i spakujesz minie godzina, a masz jeszcze zjeść śniadanie.
- Nie jestem głodna - spojrzał na mnie wzrokiem, który mówił, że nie ma sprzeciwu.
Zeszłam z łóżka i poszłam do łazienki. Po 30 minutach byłam gotowa, ale trzeba było jeszcze się spakować. Po posiłku, który w siebie wepchnęłam pojechaliśmy na lotnisko. W domu byliśmy wczesnym popołudniem. Tata wieczorem poszedł na jakąś wystawę, a potem na pokaz filmu. Wrócił późno.
- Wrócenie o normalnej porze jest zbyt skomplikowane, co nie?
- I to jeszcze jak.

W niedzielę wpadł do nas Shannon.
- Hej rodzinko.
- Cze-e-ść - uniosłam jedną brew do góry - co taki zadowolony?
- Jak ma na imię? - spytał tata.
- Ładnie - odpowiedział mu perkusista.

Zrozumiałam o co im chodziło. Wolałam nie wnikać w szczegóły.
- Brat dzwoniłeś do mamy?
- Nie, a po co miałbym to robić? - tata oderwał wzrok od laptopa i spojrzał na wujka.
- Jest Dzień Matki.
- Zapomniałem - wziął telefon i wyszedł.
- Macie coś do jedzenia? - spytał Shannon.
- Jest pełna lodówka. Myślę, że sobie poradzisz - odpowiedziałam zamyślona.
- Dzięki.
Przez to, że dzisiaj jest Dzień Matki i przez to, że tata poszedł zadzwonić do babci w głowie kotłowała mi się jedna myśl: mama. Co się stało z tą kobietą. Żyje czy nie. Nic nie wiedziałam. Pytałam o to już parę razy, ale nigdy nie uzyskałam odpowiedzi. Strasznie mnie to nurtowało. Wstałam z kanapy i poszłam do siebie. Próbowałam sobie ją przypomnieć, ale miałam pustkę. Wyszłam na balkon, samochodu Shannona już nie było, czyli wrócił do siebie. Biorąc głęboki oddech poszłam do pokoju taty.
- Mogę? Nie przeszkadzam? - uchyliłam drzwi.
- Wchodź, co tam? Stało się coś? Masz taką trochę przerażoną minę.
- Nie, tylko . . . chciałabym żebyś opowiedział mi o mamie. Minęło już tyle lat. Myślę, że jestem na to gotowa.
- Jesteś tego pewna?
- Nie - uśmiechnął się na moją odpowiedź.
- Chodź tutaj - usiadłam obok niego - Od początku? - pokiwałam głową. 
Tata zamknął laptopa i wyłączył BB.
- Daj mi swój telefon - bez zastanowienia podałam mu urządzenie, które też wyłączył.
- To będzie długa historia...

Jared

Wysyłałem właśnie raporty Emmie, gdy ktoś zapukał.

- Mogę? Nie przeszkadzam? - spytała Janette.
- Wchodź, co tam? - była strasznie zdenerwowana - stało się coś? Masz taką trochę przerażoną minę.
- Nie, tylko . . . chciałabym żebyś opowiedział mi o mamie. Minęło już tyle lat. Myślę, że jestem na to gotowa - unikałem tego przez 17 lat, ale teraz już chyba nie było odwrotu.
- Jesteś tego pewna?
- Nie - uśmiechnąłem się lekko. Jak zwykle niezdecydowana.
- Chodź tutaj - usiadła obok mnie - Od początku? - spytałem, a ona pokiwała głową.
Wyłączyłem laptopa, BB to samo zrobiłem z jej telefonem. Nic nie mogło i nie miało prawa zakłócić tej rozmowy, a raczej opowieści.
- To będzie długa historia... - skwitowałem i zacząłem.




________________________________________________________________

Hello!
Wiem, że kazałam trochę na siebie czekać, ale tak to jest, gdy pisze sie rozdziały na bieżąco. 
Dużo się dzieje, to chyba dobrze.
Mam nadzieję, że nie ma błędów, a jak są to przepraszam, ale jest późno i mogłam coś przeoczyć.
Jestem bardzo podekscytowana tym rozdziałem, a szczególnie zakończeniem. 
Liczę, że Wam się spodoba. Pozdrawiam.