23 października 2012

4. " A czemu Janette nie jest z matką?"

Obudziłem się przed 11 i pierwsze co wziąłem BlackBerry do ręki. Spojrzałem na wyświetlacz, 27 luty - poniedziałek. W tym momencie lekko się przeraziłem, bo ta data oznaczała, że w czwartek są urodziny Janette. W związku z tymi wszystkimi przygotowaniami, zapomniałem o nich, ale miałem jeszcze trochę czasu żeby coś wymyślić.
Poszedłem do Shannona:
- Wiesz co jest za 3 dni? - spytałem.
- Czwartek - odpowiedział brat i patrzył na mnie jak na idiotę.
- A data?
- 2 marzec - odpowiedział.
- No właśnie, 2 marzec - pokiwałem głową. W tym momencie Shann zdał sobie sprawę z tego o co mi chodziło.
- Janette ma w czwartek urodziny - krzyknął.
- Nie drzyj się baranie, wiem to. Przypomniałem sobie o tym jakieś 20 minut temu.

- Wymyśliłeś coś?
- Ciekawe kiedy - zapytałem z ironią. - Nie, ale tak myślę czy jest sens kombinować. Ona ma dopiero 11 lat i hucznej imprezy nie potrzebuje, a nawet jakbyśmy chcieli to się w internacie nie zgodzą na takie coś. Pojedziemy, spędzimy z nią cały dzień. Podejrzewam, że się ucieszy. W obecnej sytuacji wystarczy jej jak nas zobaczy.
- Jak dla mnie ok, a tort? 

- To ja jadę w takim razie do cukierni.
- Tylko bez żadnych szaleństw jak dla Tomo, rozumiemy się? - spytał perkusista.
- Ok, postaram się - odpowiedziałem i wyszedłem.
Pojechałem do cukierni. Pani która tam pracowała była bardzo miła i mi pomogła. Oczywiście cały czas pamiętałem o tym, że tort ma być "normalny" jak to powiedział mój brat i czekoladowy, bo mała takie uwielbiała. Wróciłem do domu po prawie 2 godzinach.
- Zgubiłeś się człowieku? - przywitał mnie brat. - Emma Cię szukała, jest w salonie.
- Aha - odpowiedziałem i udałem się w tamtym kierunku.

- Słucham Cię Moja Droga, o co chodzi? - zapytałem.
- Chciałam Ci tylko przypomnieć, że w czwartek masz spotkanie z ...
- W czwartek nie mogę - przerwałem jej.
- Ale to ważne.

- Ważne to są urodziny Janette.
- Jared, ja rozumiem tylko, że Ty musisz iść na to spotkanie.
- Ja ewentualnie mogę na nie iść. Tyle, że w czwartek akurat nie mogę.
- Ale ... - co jak co, ale była uparta.
- Proszę Cię przełóż to, najlepiej na piątek popołudniu.

Spojrzałem na nią była zła, lecz nic nie mogłem zrobić. Zespół był ważny, ale Janette była najważniejszą osobą w moim życiu. Nie mogłem ciągle jej olewać za przeproszeniem, tym bardziej w jej urodziny. Nie widziałem jej od dwóch miesięcy. Normalni ludzie tak nie robią, tak tylko ja nie jestem normalny, pomyślałem.
Po godzinie do mojego pokoju przyszła Emma:
- Przełożyłam to spotkanie na piątek, na 15 tak jak chciałeś. Fred nie był zadowolony, ale się zgodził.
- A co mu powiedziałaś?

- Że masz coś innego do załatwienia i się nie wyrobisz.
- Dziękuję ci bardzo. Jesteś nie zastąpiona.
- Wiem - uśmiechnęła się.
- Będę Ci potrzebna do czwartku? - zapytała.

- Nie, chyba nie.
- To dobrze, biorę wolne w takim razie. Zajrzę w piątek około południa. Złóż malej życzenia ode mnie, pa.
- Cześć.
Emma wzięła wolne? Moja Emma, moja asystentka? To znaczy, że będę miał spokój do piątku, uśmiechnąłem się triumfalnie.

Postanowiliśmy z Shannonem, że wyjedziemy w nocy, będziemy na miejscu rano i zrobimy jej niespodziankę. Zajechaliśmy na miejsce przed 8. Weszliśmy do jej pokoju najciszej jak się tylko dało, a później:
- NIESPODZIANKA! - krzyknąłem.

- Wszystkiego najlepszego! - zawtórował mi brat.
Janette się obudziła, patrzyła na nas zupełnie zaskoczona. Wstała uściskała mnie, potem Shannona
- Dziękuję - powiedziała.
- I jak zadowolona? - spytałem biorąc ją na kolana.
- Tak, bardzo. Nie myślałam, że przyjedziecie.

- No widzisz, jesteśmy nieprzewidywalni - wskazałem na siebie i brata.
- Młoda czas pomyśleć życzenie i zdmuchnąć świeczki.
- Ooo tort - uśmiechnęła się. Patrzyła na niego i się zastanawiała, po czym go zgasiła.
Dalsza część dnia przebiegła dość zabawnie. Shannon bawił się z dziećmi, co było przeurocze, a ja z małą poszedłem na spacer po okolicy. Była szczęśliwa, że przyjechaliśmy. Jak patrzyłem na to, jak się uśmiecha to aż żal było mi powiedzieć, to co musiałem, ale chciałem żeby wiedziała czemu nie będziemy się widzieć dłużej niż dotychczas. 

Szliśmy sobie, gdy powiedziałem:
- Kochanie, bo jak wiesz zaczynamy w niedzielę trasę koncertową. Wiem, że już teraz rzadko się widujemy, ale teraz to może być jeszcze rzadziej.
Spojrzałem na nią miała minę 2-letniego dziecka, które za chwilę miało się rozpłakać. Leto, ale żeś urządził jej urodziny, pogratulować.

- Ej, nie płacz. Przepraszam, że powiedziałem Ci to właśnie dzisiaj, ale uznałem, że musisz wiedzieć. - Nadal na mnie patrzyła i nic nie mówiła, ale za to ja postanowiłem kontynuować. - Tutaj w tej szkole istnieje możliwość żeby dzieci zostawały na wakacje. Co Ty na to żebyś tu została? Przynajmniej nie będziesz się nudzić. Nie mogę zabrać Cię w trasę, a w domu sama siedzieć nie możesz. Obiecuję, że zabiorę Cię stąd w lipcu lub sierpniu, dobrze?
Patrzyłem na nią, jej wyraz twarzy się zmienił. Nie była już smutna.
- Obiecujesz? - zapytała.

- Tak, przysięgam.
- To mogę tu zostać - przytuliłem ją mocno do siebie.
Ruszyliśmy po chwili w drogę powrotną do szkoły, a ja nie mogłem wyjść z podziwu jakie mam mądre i posłuszne dziecko, ale do czasu posłuszne - pomyślałem, za cztery lata już aniołkiem nie będzie.

- Gdzie tak długo byliście? - spytał Shannon, gdy weszliśmy do budynku.
- A tu i tam.
Wyciągnąłem telefon, była 17 to oznaczało, że niebawem musieliśmy się zbierać. Janette poszła się pobawić, a my udaliśmy się na pogawędkę z Panią dyrektor.
- Mała tęskni za Panem.

- Wiem, ja za nią też.
- Nie mógłby Pan częściej przyjeżdżać?
- Chciałabym, ale rzecz w tym, że teraz będę to robił jeszcze rzadziej, bo ruszamy w trasę koncertową. - Pani Barbara Weck tylko na mnie wymownie spojrzała. - Tak, wiem co Pani myśli. Jak się ma dziecko to się nim zajmuje, a nie zakłada zespół i jeździ w trasy koncertowe. Mogę mieć obie rzeczy, fakt że to nie jest najlepsze rozwiązanie, ale idealnie być nie może.

- Panie Jaredzie, każdy robi to co lubi. Pan spełnia swoje marzenia i ja to jak najbardziej rozumiem, ale tutaj nie chodzi o mnie. Ja Panu broń Boże nie zarzucam, że jest źle wychowana, bo ma Pan dla niej teraz mało czasu. Nie myślę źle o Panu, bo ma Pan zespół i Janette zeszła na drugi plan.
- Ona nigdy nie zeszła na drugi plan i nie zejdzie. Mimo wszystko jest dla mnie najważniejsza.
- Dobrze, chciałam tylko powiedzieć, że ona tęskni. Jest mała.

- Ja jej to tłumaczyłem. Wie Pani mi też nie jest łatwo, ale staram się jak mogę.
- A czemu Janette nie jest z matką? Przepraszam, że o to pytam to nie jest moja sprawa.
- Tego tematu wolę nie poruszać.
- Nie było pytania. Jest już późno, a Panowie pewnie chcą z Nią spędzić jeszcze trochę czasu.

- Dziękujemy - wyszliśmy. Pani dyrektor weszła na grząski grunt, ale dobrze że nie drążyła tematu.
Poszliśmy do pokoju małej, a ona leżała już w łóżku.

- Poczytasz mi? - spytała.
- Jasne.
Czytałem i czytałem, a Janette nie mogła zasnąć. Wiedziałem oczywiście czym to jest spowodowane. Przytuliłem ją mocniej do siebie. Shannon wskazał na zegarek, dochodziła 21. Nie przypuszczałem, że minęło już tyle czasu. Odłożyłem książkę, bo wiedziałem, że tym sposobem nic nie zdziałam. Zacząłem opowiadać jej bajkę, po jakimś czasie spojrzałem na nią. Miałem mówić dalej, ale spała. Odciągnąłem ją delikatnie od siebie przy czym usłyszałem ciche mruczenie, na co uśmiechnąłem się pod nosem.
- Niedługo przyjadę po Ciebie, obiecuję. Kocham Cię - szepnąłem jej do ucha, pocałowałem w policzek i wyszliśmy stamtąd.
Wychodząc na dwór wziąłem głęboki oddech.
- Powiedziałem jej o trasie - rzekłem do brata, gdy wracaliśmy do domu.
- Co ona na to?

- Poza tym, że się rozpłakała to ok. Przyjęła to po chwili i zrozumiała.
- No widzisz.
- Taa... a ja czułem się jak skończony dupek. 
- Braciszku nie martw się, ona jest już duża, da sobie radę. Dobrze ją wychowałeś skoro rozumie takie rzeczy.
- Starałem się.
- Jestem z Ciebie dumny - powiedział Shannon.

Patrzyłem na niego z zaciekawieniem, nie wiedziałem do końca o co mu chodzi.
- Jak Janette się urodziła, nie przypuszczałem, że dasz sobie radę z wychowaniem dziecka, ale idzie Ci to świetnie - mówił dalej. Ruszyłem znacząco brwiami.

- Też na początku nie wiedziałem czy dam sobie radę, ale nie byłem z tym sam do czasu. Miała tylko mnie to jakoś musiałem.
Widziałem, że brat chciał jeszcze coś powiedzieć i nawet wiedziałem o kim, ale sobie odpuścił i tak też resztę drogi spędziliśmy w ciszy.



_______________________________________________________
Wiem, że dodałam nowy rozdział 2 dni temu, ale to jest rekompensata za to, że poprzednie były krótkie.

Teraz już wszystkie będą dłuższe, no poza jednym czy dwoma :P
Claudia dłuższy rozdział specjalnie dla Ciebie <3 

Pzdr. Żaneta

21 października 2012

3. ". . . nie chcę tu zostawać"

Święta spędziliśmy we trójkę. Mama nie mogła przyjechać, ale to może i lepiej. 25 grudnia z samego rana obudziła mnie moja kochana córeczka mówiąc żebyśmy poszli odpakować prezenty. Wstałem, ubrałem się i zeszliśmy na dół. Uroki bycia ojcem, pomyślałem, wstawanie przed 8. Siadłem na kanapie i patrzyłem jak mała odpakowuje prezenty, była strasznie szczęśliwa. Później poszedłem do kuchni zrobić śniadanie, a Janette miała iść obudzić Shannona.

Shannon


- Wstawaj - usłyszałem.
Kto mnie tak wcześnie budzi, pomyślałem. Otworzyłem oczy i zobaczyłem Janette. Pociągnąłem ją za rękę, po chwili leżała już koło mnie, a ja zacząłem ją łaskotać.
- Co Wy robicie? - do pokoju wszedł Jared, na chwilę przestałem łaskotać małą, wykorzystała to i już stała obok niego.
- Młoda ja Cię jeszcze dorwę - powiedziałem, a ona pokazała mi język.
- Dobra dzieci na dół, bo zrobiłem śniadanie

- Już, zaraz idę - odpowiedziałem. Brat zabrał córkę i wyszli.

Jared

Święta w Los Angeles to nic specjalnego. Nigdy nie ma śniegu, praktycznie zawsze jest w miarę ciepło. Nie to co w niektórych krajach Europy. Następnego dnia były moje moje urodziny. Minęły bez większego echa, co mnie zadowoliło w pełni. Sylwestra spędziliśmy z Tomo, Vicky, Matt'em i Libby. Młoda usnęła przed północą i w sumie to jej się nie dziwiłem, jak cały dzień wygłupiała się z Shannonem. 2 stycznia musiałem niestety zawieść Janette do szkoły. Zajechaliśmy, a ona zaczęła marudzić:
- Tato, nie chcę tu zostawać.
- Dlaczego Kochanie, co się stało? - spytałem.
- Będę za Tobą tęsknić - powiedziała smutno.
- Nie martw się, będę Cię odwiedzał. Obiecuję - przytuliłem ją. 
- Idziemy? - pokiwała w odpowiedzi głową.
Poszedłem po jej rzeczy. Jak zacznie płakać to przecież nie będę miał serca żeby ją tu zostawić. Młoda nie rób mi tego, pomyślałem.
Weszliśmy do budynku, przywitała nas tradycyjnie Pani Dyrektor. Zaprowadziłem córkę do pokoju, uścisnąłem ją i powiedziałem, że niestety muszę jechać.
- Skoro musisz - zrobiła tą samą smutną minkę co wcześniej. 

- Przyjadę niedługo - odpowiedziałem. Spojrzałem na nią, uśmiechnąłem się i wyszedłem.
Wychodząc stamtąd miałem tylko nadzieję, że nie płacze, bo tego bym sobie nie darował. Wróciłem do domu i już na wejściu spotkałem Emmę. Czekała na mnie. Zaczęła mówić ile to rzeczy muszę załatwić i dopilnować. W końcu za dwa miesiące ruszaliśmy w trasę koncertową.
- Tak, tak, yhym, dobrze - ciągle jej przytakiwałem, gdy nagle:
- Jared czy Ty możesz do cholery się skupić?! - krzyknęła Emma. 
- Bujasz w obłokach a jest tyle rzeczy do zrobienia - dodała.
- Przepraszam, zamyśliłem się. Nie krzycz tak więcej, bo zejdę na zawał.
- Ok, ale musisz jechać do Ed'a żeby ustalić parę szczegółów.

- Dobra, teraz już? - spytałem.
- Nie, czekaj jeszcze - odpowiedziała.
- Co robicie? - do pokoju wszedł Shannon.
- Nic. Emma chce mnie wykończyć - powiedziałem, a ona posłała mi mordercze spojrzenie.
- W takim razie ja już pojadę. Narazie - wyszedłem, zostawiając brata z dość wkurzoną asystentką.


______________________________________________
Miałam dodać ten rozdział we wtorek, ale jakoś mi zeszło :D
Co do rozdziału to ja sama nie wiem co to jest, zero akcji. Pisałam to dawno i takie są skutki niestety, a obiecałam sobie że nie będę poprawiała nic.
Dalej wszystko się rozkręci, ale na razie trzeba zadowolić się tym :P
Przepraszam za długość tego rozdziału...
Postaram się dodać jeszcze coś w tym tygodniu, bo potem wracam do szkoły i będzie ciężko.
Pozdrawiam, Żaneta.

11 października 2012

2. "Gdzie Ty do cholery jesteś?!"

Po wydaniu albumu "A Beautiful Lie" zrobiło się niemałe zamieszanie wkoło zespołu. Płyta sprzedawała się świetnie. Wszystko szło po naszej myśli. Odbywały się setki wywiadów, parę akustycznych występów. 4 listopada odbyła się premiera ostatniego filmu, w którym grałem "Lord of War". Premiera, premierą wymknąłem się wcześniej, wsiadłem w samochód i pojechałem do Colorado. Do południa zajadę, pomyślałem, w końcu dochodziła już 3 rano. Faktem było, że to planowałem. Był już listopad, czyli nie widziałem mojego maleństwa 2 miesiące. "Maleństwo" uśmiechnąłem się pod nosem. Dobrze, że szybko minęły, bo inaczej nie dałbym rady, ale teraz będzie tylko lepiej.
Na miejscu byłem o 10, zmęczony i niewyspany. Na wejściu powitała mnie Pani dyrektor Weck. Zaprosiła mnie do siebie i zaparzyła kawę, o tym marzyłem. Zaczęliśmy rozmawiać o Janette. Mówiła, że jest bardzo grzeczna, nie sprawia problemów. Rozmawiałem z małą parę razy przez telefon, wydawała się być szczęśliwa. Teraz się przekonam jak jest naprawdę.
- Mogę do niej pójść? - spytałem.
- Tak, zaprowadzę pana.
Udaliśmy się na świetlicę. Weszliśmy do pomieszczenia, a moim oczom ukazała się ona. Mała słodka dziewczynka w jasnej bluzeczce i różowej spódniczce. Siedziała przy stoliku i coś malowała. Podszedłem do niej od tyłu i powiedziałem:
- Cześć Skarbie!
Momentalnie się odwróciła i rzuciła mi się na szyję.
- Tęskniłaś za mną?
- Bardzo - uśmiechnęła się.
Zaczęła pokazywać mi swoje rysunki, aż w pewnym momencie powiedziała żebyśmy poszli do jej pokoju, bo tam coś dla mnie.
- Mam! - krzyknęła. - To dla Ciebie - powiedziała i wręczyła mi rysunek na którym była ona, ja i ...?
- A kto to? - wskazałem na trzecią osobę na obrazku.
- Mama.
- Ale Kochanie...
- Tak, wiem ale to tylko rysunek - powiedziała i spuściła wzrok.
- Oczywiście, przepraszam - pocałowałem ją w głowę.
Dalsza część dnia była nie mniej interesująca. Janette pokazała mi cały budynek oraz otoczenie. Nie powiem ładnie tam było. Poznałem również uroczą dziewczynkę, z którą dzieliła pokój - Lizzy. Rodzice Lizzy ciągle gdzieś wyjeżdżali, dlatego znalazła się tutaj. Była smutna, postanowiłem zapytać co się stało.
- Nic, tylko rodzice ani nie dzwonią, nawet tu jeszcze nie byli.
- Nie martw się pewnie niedługo przyjadą - uśmiechnąłem się.
Było już po 19, Pani dyrektor powiedziała, że nie mogę dłużej zostać, bo dzieci będą szły  spać. Pożegnanie się z małą było dużo łatwiejsze niż ostatnim razem, dzięki Bogu.
- Muszę już jechać niestety - powiedziałem.
- Szkoda, a kiedy znowu przyjedziesz?
- To Ty przyjedziesz za półtora miesiąca do domu na Gwiazdkę - przytuliła się do mnie.
- Tato, spać mi się chce.
Poszedłem do Pani dyrektor spytać czy mogę położyć małą do łóżka. O dziwo zgodziła się.
- Chcesz żebym Ci poczytał bajkę przed snem, tak jak to robiłem w domu?
- Tak - ucieszyła się.
Leżała w łóżku, a ja obok niej i czytałem. Po szóstej kartce z kolei zorientowałem się, że śpi. Patrzyłem tak na nią, lecz oderwał mnie od tego mój kochany telefon, dzwonił Shannon. Odrzuciłem połączenie, później oddzwonię. Przyglądałem się jej jeszcze przez chwilę. Pocałowałem ją w policzek i wyszedłem. Na zewnątrz od razu sięgnąłem po telefon, aby zadzwonić do kochanego braciszka, który pewnie rwie włosy z głowy, bo już dawno, bardzo dawno temu powinienem być w domu. Odebrał po pierwszym sygnale i zaczął niemiłosiernie krzyczeć:
- Gdzie Ty do cholery jesteś?! Ludzie, którzy byli na premierze mówili, że zniknąłeś nie wiadomo kiedy. Co Ty sobie wyobrażasz, włóczysz się byle gdzie... Shannon mógłby się wydzierać jeszcze z 15 minut, ale w końcu mu przerwałem.
- Shannon przestań! Jestem w Colorado, byłem u Janette. Właśnie stamtąd wyszedłem i  wracam do domu.
- Co? Pojechałeś do Colorado? Mogłeś chociaż zadzwonić, martwiłem się - uspokoił się w ciągu sekundy jak mu powiedziałem gdzie jestem.

- Już się nie przejmuj. Wrócę rano albo koło południa, bo jestem strasznie zmęczony i nie dam rady jechać całą noc.
- Nawet się nie waż jechać całą noc - odpowiedział Shann.- A co tam u małej?
- Wszystko dobrze. Opowiem Ci dokładnie jak wrócę. Narazie.
Skończyłem rozmawiać i wsiadłem do samochodu. Po godzinie jazdy znalazłem motel. Nie ważne jaki, tylko żeby łóżko było. Recepcjonistka nie zorientowała się kim jestem, ale to nawet lepiej, więcej spokoju. Kładąc się pomyślałem jeszcze o niej, o matce Janette. Mała za nią tęskni, ale nie mogę nic zrobić w tej sprawie, trzeba żyć dalej. Życie jest ciężkie, ale trzeba mieć marzenia tylko one dają nam jakąkolwiek perspektywę, pomyślałem i zasnąłem. Obudziłem się przed 8, zebrałem się i od razu ruszyłem w drogę.
Wróciłem do Los Angeles około 13. W domu nikogo nie było. Postanowiłem wziąć prysznic, a potem coś zjeść. Korzystając z okazji, że brata wciąż nie było wziąłem laptopa i zacząłem sprawdzać maile. Sporo pytań, gdzie to zniknąłem w trakcie premiery. A co to ich interesuje książkę piszą czy jak. Muszę coś wymyślić, jakąś dobrą wymówkę. Do mojego pokoju wpadł Shannon, patrzył na mnie z wyczekiwaniem po czym dodał:

- No opowiadaj.
- Dobra już. U Janette wszystko w jak najlepszym porządku. Jest szczęśliwa. Nie sprawia problemów. Ma w pokoju uroczą współlokatorkę, która ma rodziców idiotów. A poza tym nic szczególnego. Ucieszyła się, gdy jej powiedziałem o Świętach. Położyłem ją do łóżka, poczytałem, zasnęła, wyszedłem. Tyle a i jeszcze - wyciągnąłem z kieszeni marynarki rysunek, która dała mi Janette - i jeszcze to - dodałem. Pokazałem bratu rysunek.
- To Ty, to ona a to...?
 - Tak, to jest osoba o której myślisz, jej mama. Też byłem w szoku, ale nie mogę jej zabronić żeby jej nie rysowała. Na razie jest jeszcze za mała żeby można było jej wytłumaczyć gdzie jest mama.
- Racja. A jak tam nie miałeś problemów z pożegnaniem? - spytał Shannon.
- Nie, jakbym miał to naprawdę byłby nie łatwo się stamtąd ruszyć, ale poszło gładko.

***

Następne dni mijały szybko. Ciągle coś się działo wokół zespołu. Zbliżały się Święta, a to oznaczało, że trzeba się wziąć za przygotowania. Zostały niecałe 2 tygodnie. 21 grudnia pojechałem po Janette. Przez całą drogę powrotną była pełna energii, nie mogła się nagadać, aż do momentu  gdy wjechaliśmy do Californii, padła kompletnie. Zaniosłem ją do łóżka, przykryłem i spojrzałem na zegarek, było już po 18. Miałem nadzieję, że dziś już się nie obudzi. Następnego dnia pojechaliśmy po choinkę z Shannonem, młoda została w domu z Tomo. Gdy wróciliśmy oboje spali na kanapie.
- Nasz Tomcio nie podołał - zaczął się śmiać perkusista.
- Dobra niech śpią - przykryłem ich kocem i poszliśmy do kuchni, jak mała wstanie mieliśmy ubrać choinkę.


__________________________________________________
Dwójeczka :)
Widziałam w komentarzach pod poprzednim rozdziałem, zaskoczenie, że Jared ma córkę.

Jest malutki wątek o matce Janette, na razie on się nie będzie zbytnio rozwijał, ale kiedyś...

Nie wiem czy już zwróciliście na to uwagę, ale lubię pisać szczegółowo. Sprawia do trochę trudności, ale inaczej nie umiem ;)

Zastanawiam się jakiego obrotu tej całej historii oczekujecie, czy mamy podobny zamysł.
A i jeszcze jedno, uzupełniłam opis bohaterów.

Żaneta.

6 października 2012

1. "Tato, mogę iść..."

Była połowa maja 2005 roku, siedziałem z chłopakami w studiu. Robiliśmy jeszcze małe poprawki przy nowej płycie, która miała się ukazać pod koniec sierpnia. Shannon mówi, że jak ciągle będziemy robić te "małe poprawki" to nie wydamy tej płyty w przyszłym roku. W pewnej chwili uświadomiłem sobie, że przecież zabrałem tu ze sobą Janette. Siedziała w innym pokoju i czytała komiks.
- Chcesz iść na lody i do parku? - zapytałem. W odpowiedzi pokiwała głową i wyszliśmy z budynku. Siedzieliśmy na ławce, po długim zastanowieniu zacząłem:
- Kochanie, bo... - spojrzałem na nią i się uśmiechnąłem. - Jesteś cała ubrudzona czekoladą - wytarłem jej buzię i kontynuowałem. - Wydajemy nową płytę i jakby to powiedzieć... - Boże to nie będzie łatwe, pomyślałem w duchu. - Nie będę miał już dla Ciebie tyle czasu co wcześniej, trzeba zająć się promocją, więc nie będę mógł być z Tobą w domu, a wiesz że nie mogę nikogo zatrudnić kto by się Tobą zajął. Za duże ryzyko, że ktoś połapie fakty, a ja chcę Cię chronić - Janette nadal jadła loda, w ogóle nie zdając sobie sprawy o co mi chodzi. Była mała, nie rozumiała jeszcze wszystkiego, ale wiedziała, że jej tata nie jest zwykłym ojcem tylko ma zespół i jest sławny. 
- Janette popatrz na mnie - powiedziałem, a ona spojrzała mi w oczy i zaczęła słuchać. - W czasie kiedy wydajemy nową płytę rozpoczyna się rok szkolny i dzieci takie jak Ty idą do szkoły... - zrobiłem długą pauzę - i Ty też pójdziesz - patrzyła na mnie z zaciekawieniem i w końcu spytała:
- A gdzie jest ta szkoła do której pójdę?
- W Colorado.
- Czemu tak daleko?
- Skarbie tak będzie lepiej - uśmiechnąłem się.
- A kupimy kolorowe kredki i misia?
- Pewnie, że tak - odpowiedziałem ze łzami w oczach.
- Tatusiu czemu płaczesz? Będę Cię odwiedzać, nie martw się - przysunęła się do mnie i przytuliła.
- Chodź wracamy, wujek Shannon się pewnie stęsknił.
Przez całą drogę powrotną do studia myślałem jakim Janette jest wspaniałym dzieckiem, nie płakała w ogóle, za bardzo się nie przejęła tym. Dobra robota stary, usłyszałem cichy głosik w mojej głowie. Nawet się nie zorientowałem, a byliśmy już na miejscu. Gdy weszliśmy do studia na 7 piętro powitał nas mój braciszek biorąc małą na ręce.
- Gdzie byliście? - spytał.
- Na lodach i w parku, pogłaskałem córkę po głowie.
- Tato mogę iść się pobawić z Tomo i Mattem?
- Tak.
Chłopaki i Janette zniknęli, a ja zostałem z Shannonem.
- Powiedziałem jej.
- Co? Dzisiaj? Teraz? Oszalałeś? Jak to przyjęła? - brat zaczął zadawać milion pytań.
- Ucieszyła się.
- Serio?
- Tak, powiedziała że jak kupię jej nowego misia to może tam jechać.

- A którą szkołę wybrałeś?
- W Colorado.
- Wiesz, że to blisko. Nie było poszukać czegoś dalej chociażby w Michigan albo Tennessee, przecież jak ktoś się dowie to ona nie będzie mieć życia. Skończy jak inne dzieci sławnych rodziców - ten jak zwykle miał dużo do powiedzenia, mógł mieć rację, ale nie wywiózłbym małej tak daleko.
- Nikt się nie dowiedział przez 10 lat, to teraz też się nikt nie dowie. Chciałem żeby było blisko, nie wyślę małej dziewczynki na drugi koniec USA.
- Ok. Rób jak chcesz to Twoja córka - powiedział i wyszedł.

***

Mijały dni, patrzyłem jak Janette się bawi, rozrabia i już wiedziałem, że strasznie będzie mi jej brakować, ale nie mogła tu zostać. Jak na razie póki zainteresowanie zespołem i mną nie było takie duże, nikt na to nie wpadł, że dziecko z którym mnie czasem widują jest moje. To było nieprawdopodobne, więc był spokój.
Nadchodził 25 sierpnia, widziałem że małą będzie trzeba tam w końcu zawieść i tak też się stało. Shannon pojechał ze mną, gdy zajechaliśmy na miejsce wyjąłem z samochodu jej rzeczy, już miałem zamykać bagażnik, ale zobaczyłem misia mojej małej słodkiej Janette i serce podeszło mi do gardła, a łzy stanęły w oczach. Shannon do mnie podszedł.
- Stary, nie łam się jak ona to zobaczy to będzie koniec, a chyba tego nie chcesz - poklepał mnie po ramieniu. Stałem i patrzyłem na tą zabawkę jak idiota, gdy usłyszałem:
- Tatusiu chodź.
- Idę kochanie - Zamknąłem samochód i wziąłem córkę na ręce.
Weszliśmy do środka, przywitała nas dyrektor szkoły. Młoda dzięki Bogu jest tam na moich warunkach, czyli zabieram ją stamtąd kiedy chcę i na ile chcę oraz mogę ją tam odwiedzać tak często, jak to tylko możliwe. Czyli super, przystała na to tylko dlatego, bo jestem sławny, a ona nie chce utrudniać dzieciom kontaktu z rodzicami.
Postawiłem Janette na ziemi, moje oczy znowu zrobiły się wilgotne. Ona na mnie spojrzała, uśmiechnęła się i przytuliła.
- Przyjedziesz do mnie niedługo? 

- Pewnie - powiedziałem i mocniej przycisnąłem ją do siebie, po czym z Shannonem stamtąd wyszliśmy. Wsiadłem do samochodu, oparłem głowę na kierownicy i zacząłem się zastanawiać, z czego wyrwał mnie brat mówiąc:
- Będzie dobrze. Ona da sobie radę, Ty też musisz. No brat proszę Cię, ja wiem, że jest Ci ciężko. Dobrze zrobiłeś zostawiając ją tutaj.
- Taa... - odpaliłem silnik i ruszyliśmy. Naprawdę budująca wizja 'Zostawić dziecko w szkole z internatem, bo samemu nie ma się czasu nim zajmować'.

____________________________________________
Pierwszy rozdział...
Minęło trochę czasu od momentu założenia bloga do dodania pierwszego rozdziału, ale szybciej niestety nie mogłam.
Jestem ciekawa jakie wrażenie zrobił na Was ten rozdział i czy w ogóle jakieś zrobił :)
Dedykuję ten rozdział N. bo wiem, że nie mogła się już doczekać całości ;** <3

Chciałam podziękować Alice, za to że dała mi natchnienie żeby napisać wstęp, wielkie dzięki, jakby nie Ty to pewnie nadal stałabym w miejscu :) ;*

Czytam = Komentuję. Podzielcie się opinią co sądzicie i czy się Wam podoba.


5 października 2012

Wstęp

Ona, dziewczyna o długich brązowych włosach i oczach, które odziedziczyła po matce. On, mężczyzna dla którego liczą się tylko dwie rzeczy: córka i zespół. Starał się to pogodzić ze sobą, ale czy otrzymał zamierzony efekt? Chyba nie do końca mu to wyszło. Może niektórzy mieli rację mówiąc, że wychowanie dziecka i posiadanie zespołu to zły pomysł, że nie da się tego ze sobą połączyć, dlatego zmuszony był podjąć radykalne decyzje. Po 6 latach pobytu nastolatki poza domem i skończeniu trasy koncertowej promującej płytę This Is War będą w końcu razem, tak jak wtedy gdy Janette była mała. Ich życie będzie piękne i kolorowe. Miłość, troska, zaufanie, zrozumienie, szacunek i przyjaźń - takie relacje będą łączyć parę głównych bohaterów. Pojawią się też momenty trudne dla obojga, w końcu ona jest nastolatką i od niedawna mieszka w Los Angeles. Problemy, jak problemy będą się pojawiać, ale rzadko :P. Janette, bo tak brzmi imię głównej bohaterki będzie odczuwała, że czegoś a w zasadzie kogoś brakuje jej w swoim życiu. Będzie brakowało jej matki, osoby najważniejszej w życiu każdej dziewczyny choć nie zawsze. Niestety ona już raczej nie pojawi się w jej życiu... Historia kobiety, która była kiedyś z Jaredem ujrzy światło dzienne. Zapytacie kiedy, sama jeszcze tego nie wiem.