23 stycznia 2013

19. "Pani Janette Leto?..."

Spędzenie paru dni w Malibu jest bardzo przyjemną perspektywą. Będąc tam spotkałem swojego przyjaciela, Balthazara Getty'ego. Fajny facet i ma przeurocze dzieci.
- Masz własne? - spytał, gdy wychodziliśmy z lodziarni.

- Skąd taki pomysł? - zaskoczył mnie swoim pytaniem.
- Widzę jak patrzysz na nie, a w szczególności na June.
June była najmłodszą córką Balthazara. Nie była podobna do mojej Janette, ale gdy na nią patrzyłem, to o niej myślałem.
- Mam - odpowiedziałem w końcu.
- Pewnie jakieś nieduże, mam rację?

- No ja wiem czy takie nieduże - uśmiechnąłem się pod nosem.
- Ile ma lat?

- 16.
- Co Ty gadasz? Masz prawie dorosłe dziecko, a ja nic o tym nie wiem? Oj Jared, nieładnie.
- Bo to tajemnica. Niewiele osób wie o jej istnieniu. Chciałem żeby miała normalne dzieciństwo. Chociaż nie wiem czy szkołę z internatem można nazwać "normalnym dzieciństwem" - poklepał mnie po ramieniu.
- A chłopak czy dziewczyna?
- Dziewczyna, Janette.

- To fajnie będziesz miał niedługo jak Ci zacznie chłopaków do domu sprowadzać i wkręci się w hollywoodzkie życie.
- Oby tak nie było. Przekonam się niedługo, bo zamieszka w Los Angeles na stałe. Mam nadzieję, że nie osiwieję zbyt szybko przez nią - zaśmiałem się.
Popołudniu wybraliśmy się na przejażdżkę rowerową, brakowało mi tutaj Janette, szkoda że nie mogło jej tutaj być.

***

Festiwale. . . lubimy na nich grać, przed ogromną publicznością. Cały czerwiec graliśmy na festiwalach i wszystkie były w Europie. Wróciłem do domu, bo chciałem żeby Janette w końcu tu na dobre zamieszkała.
- Sama jesteś? - zapytałem, wchodząc bez pukania do pokoju.
- Annette pojechała do siebie - odpowiedziała, zamykając laptopa.
- Zbieraj się, jedziemy do domu. Tylko weź wszystkie swoje rzeczy.

- Po co? - spytała zdziwiona - nie będę potem tego tu z powrotem przywozić.
- Nie marudź - uciąłem.
Wróciliśmy do domu wieczorem.
- Chodź tutaj, chcę Ci coś powiedzieć - zawołałem Janette, która była w kuchni.

- Słucham - usiadła na kanapie.
- Pamiętasz, gdy pytałaś mnie kiedy zamieszkasz tutaj na stałe? - zacząłem.
- Pamiętam.
- Właśnie nadszedł ten moment. Nie wracasz już do Kansas.

- Serio? - otworzyła buzię ze zdziwienia.
- Tak. Tylko wiesz, że my nadal mamy trasę koncertową, więc zostaniesz tu tak jakby sama.

- Tak jakby? Możesz jaśniej? - była zdezorientowana.
- Będzie tutaj Rose, która zajmie się domem i po części Tobą - spojrzała na mnie jak na wariata, ale to zignorowałem. - Nie będzie tu siedziała całe dni i codziennie, nie martw się i Greg, który będzie Cię woził do szkoły.
- Ty tak na serio? - spytała z niedowierzaniem.
- Tak. Nie zostawię Cię kompletnie samej tu. Przyzwyczaisz się do nich. Młoda, proszę Cię nie marudź - przewróciła oczami.
- Już nic nie mówię. A szkoła?
- Wybieraj - podałem jej kilka kartek.
- One wszystkie są prywatne z tego co tu pisze.

- Zgadza się. Ja wiem, że Ty byś chciała do normalnego liceum, wiem, ale zjedliby Cię, bo jesteś moją córką.
- No tak, ale... dobra nieważne - machnęła ręką.

- I jeszcze jedna rzecz, do szkoły w Colorado i Kansas chodziłaś pod nazwiskiem Bryant. Nazwisko mojego biologicznego ojca. Tam dało się to załatwić, tutaj się nie da.
- Czyli, że wszyscy dowiedzą się o moim istnieniu. To może być ciekawe - pokiwała głową.
- Tak, ale od razu wszyscy nie skojarzą, więc będziesz miała spokój, do momentu gdy pójdziesz do szkoły. Wtedy wszystko się zmieni - bałem się jednej rzeczy, że nie da sobie rady. Będą chcieli jej wejść na głowę w przeciągu paru dni i to będzie narastać, a zostaje tu sama.
- Poradzę sobie, nie martw się - wyrwała mnie z zamyślenia.

- Po prostu boję się o Ciebie - złapałem ją za rękę.

Następnego dnia zjawiła się Rose. Po chwili rozmowy z nią znowu się zamyśliłem.
- Panie Jaredzie proszę się nie martwić, ja się nią zaopiekuje - powiedziała spokojnie kobieta.
- O to się akurat nie martwię, tylko o to co się stanie jak cały świat się dowie o jej istnieniu. Jest prawie dorosła, wiecznie ukrywać jej nie mogę.
- Mogłabym ją poznać?
- Oczywiście. Janette przyjdź tutaj - krzyknąłem.

- Co tam? - zjawiła się po paru sekundach.
- Kochanie to jest Rose, ta Pani o której Ci wczoraj mówiłem.
- Dzień dobry, miło mi Panią poznać.

- Mnie również - uśmiechnęła się ciepło kobieta.
Rose pochodziła z Arizony. Była młoda, w moim wieku. Znalazłem ją przez znajomego u którego kiedyś pracowała, stąd wiedziałem, że mogę jej w pełni zaufać. Kobieta posiedziała z nami jeszcze trochę. Wytłumaczyłem jej parę rzeczy przy okazji.
- Jak dużo mogę jej powiedzieć? - spytała Janette, gdy wieczorem oglądaliśmy telewizje.

- Zależy o czym.
- No nie wiem jak będzie o coś pytała, czy coś.

- Możesz jej mówić różne rzeczy, tylko raczej bez szczegółów. Wiesz, że jutro wyjeżdżam - zmieniłem temat.
- Wiem - odpowiedziała smutno.

- Nie takiej reakcji oczekiwałem.
- A co mam skakać z radości? - była poddenerwowana.
- Skarbie nie o to mi chodziło - pogłaskałem ją po plecach.
- Nie należę do tej grupy osób, która się cieszy jak ich rodzice gdzieś wyjeżdżają, bo u nich, to jest raz na jakiś czas, a Ciebie ciągle nie ma, więc wybacz, że tak zareagowałam - wstała.
- Janette, zaczekaj - złapałem ją za rękę.

- To jest po prostu cholernie trudne, jak muszę się z Tobą żegnać co jakiś czas - głos jej się załamał.
- Już niedługo - przytuliłem ją mocno - wytrzymaj jeszcze trochę, proszę - spojrzałem jej w oczy.
- Nie mam wyboru.

Następnego dnia:
- Pamiętaj o tym, że jak będziesz gdzieś wychodzić żeby zamknąć wszystko i włączyć alarm.
- Słyszę to setny raz już.

- I błagam Cię nie spal domu czy coś.
- Dzięki za zaufanie - powiedziała z ironią.
- Ja Ci ufam, ale różnie może być. Taksówka już jest - cmoknąłem ją w policzek i wyszedłem.

Janette

Tata wyszedł, a ja zostałam sama. Rose miała się zjawić dopiero jutro. Po paru godzinach uświadomiłam sobie, że to będą nudne wakacje. Dzwonek do drzwi, kogo może przynieść niedzielnym popołudniem, jak wszyscy wiedzą, że chłopaki są w trasie. Otworzyłam furtkę:

- Pani Janette Leto? - zapytał mężczyzna, który prawdopodobnie był kurierem.
- Tak - odpowiedziałam niepewnie.
- To do Pani, proszę podpisać.
- Pracuje Pan w niedzielę? - spytałam, podpisując potwierdzenie odbioru.

- Ktoś musi - uśmiechnął się - miłego dnia, do widzenia. 
- Dziękuję, nawzajem.
Wzięłam kopertę do ręki. Jak ludzie znają moje dokładne dane, to źle, nawet bardzo. Otworzyłam list i nie mogłam uwierzyć własnym oczom "Victoria Bosanko i Tomislav Milicevic mają zaszczyt zaprosić Janette Leto na uroczystość zaślubin oraz przyjęcie weselne, które odbędzie się 9 lipca o godzinie 13 . . ."

- O ja ciee! Vicky i Tomo biorą ślub.
Do zaproszenia dołączony był bilet na Kretę. To będzie cudowna uroczystość - pomyślałam. Mają fantazję.


Wieczorem zadzwonił tata:

- Dostałaś zaproszenie?
- To Ty wiedziałeś o tym?

- Pewnie, że wiedziałem - odpowiedział.
- Czemu mi nic nie powiedziałeś?

- Vicky chciała Ci zrobić niespodziankę i chyba jej się udało.
- I to bardzo, ale w czym ja pójdę? - jęknęłam.
- Typowa kobieta, martwi się, że nie będzie miała w czym iść - zaśmiał się - idź do mnie do pokoju. W szafie, w garderobie jest wszystko, a sukienka wisi na wieszaku.

- Jak zwykle o wszystkim pomyślałeś.
- Pewnie, że tak.
Zaraz po tym jak skończyłam rozmawiać z tatą, poszłam zobaczyć sukienkę. Była genialna, postarał się jak zawsze.

Rano obudził mnie dzwonek do drzwi.
- Znowu - jęknęłam, wstając z łóżka.
- Przepraszam, obudziłam Panienkę - powiedziała Rose.
- Nic się nie stało, proszę - wpuściłam ją do środka.
Poszłam do pokoju żeby się przebrać, gdy wróciłam do kuchni Rose robiła mi śniadanie.
- Nie trzeba ja sobie poradzę - zaprotestowałam.
- Tak ustaliśmy z Panienki tatą.
- Proszę mi nie mówić na "Pani", bo źle się z tym czuje.

- Dobrze, ale w takim razie Ty też mów mi po imieniu.
Pomogłam jej w przygotowaniu śniadania, potem sobie troszeczkę pogadałyśmy. Rose miała dwójkę dorosłych dzieci. Była bardzo miłą i sympatyczną osobą. Cieszyłam się, że to akurat ją tata zatrudnił.


Mieszkałam w Hollywood i się nudziłam. Dni strasznie mi się ciągnęły. Niby mogłam wyjść, ale nie wiedziałam czy jestem na to gotowa.
Nadszedł piątek, dzisiaj miałam lecieć do Grecji. Ślub zaś miał, odbyć się jutro. Zamknęłam dom na cztery spusty i pojechałam na lotnisko. Nikt na mnie nie zwracał uwagi. Za 2 miesiące się to zmieni. Moje życie wywróci się o kilkadziesiąt stopni. Byłam tym lekko przerażona.
Na miejscu czekał na mnie tata. Pojechaliśmy do domu, który był wynajęty na czas ślubu, chociaż Tomo i Vicky siedzieli tu od 2 tygodni. Jak tylko weszłam, rzuciła się na mnie dziewczyna.

- I tak Cię zabiję, że mi nie powiedziałaś - udałam obrażoną.
- Oj no, nie złość się. Chodź na górę, chcę Ci coś pokazać.
- Jaka śliczna - na wieszaku wisiała suknia ślubna Vicky.
- Długo nie mogłam się zdecydować, ale jak zobaczyłam tą, wiedziałam, że jest idealna.
- I jest - skwitowałam.

Zamieszanie, ruch, harmider, te trzy słowa doskonale opisują to, co się działo rano w dzień uroczystości. Dochodziło wpół do dwunastej, byłam już gotowa, więc postanowiłam zejść na dół. Po drodze minęłam się Robem, Emmą, Braxtonem i Jamiem.
- Widziałeś tatę? - spytałam Shannona.
- Kręcił się tu gdzieś.

- Janette! - krzyknął ktoś za mną.
- Tomo - uściskałam go.

- Jesteś tu od wczoraj, a ja Cię nie widziałem - wzruszyłam ramionami.
- Podekscytowany?
- Bardzo - zapiszczał i poszedł do swojej siostry.
- Z czego on się tak cieszy? - spytał perkusista.
- Bo dzisiaj jest najszczęśliwszy dzień w jego życiu - odpowiedziałam z przekąsem.

- Taa żeby czasem.
Ceremonia odbywała się na powietrzu. Była kameralna, rodzina i przyjaciele. Zamarzył mi się mój własny ślub, ale do tego jeszcze daleko. Po sakramentalnym "TAK" rozpoczęła się druga część uroczystości, czyli przyjęcie. Toast za parę młodą i zabawa. Nie zauważyłam kiedy, a koło mnie pojawił się Olita.

- Chodź - pociągnął mnie w stronę parkietu.
- Braxton nie, ja nie chcę.
- Nie marudź - odstawił mój kieliszek na stół.
Spojrzałam przelotnie na Vicky, uniosła kciuk w górę.

Wieczorem pojawił się tort. Jedną z osób, które były bardzo ucieszone z tego powodu był oczywiście Shannon. Usiadłam na huśtawce aby chwilę odetchnąć. Parę minut później dołączył do mnie tata.
- Zmęczona?

- Nie, ale tych butów już dzisiaj nie założę - wskazałam na szpilki, które stały obok. - Nie chciałbyś tak? - zapytałam.
- Nie zaczynaj.
- No co, przecież mógłbyś sobie ułożyć z kimś życie.
- Kochanie prędzej Ty weźmiesz ślub niż ja. Nie ma chyba kobiety na tym świecie, która by to wytrzymała, że ciągle nie ma mnie w domu.
- Nie przesadzaj.
- Chodź bo zimno się zrobiło - powiedział tata.
- Nie zmieniaj tematu - wstałam z huśtawki.
- Nie zmieniam.

- A Cameron? - to był czuły punkt.
- Janette... - zatrzymał się.
- Przepraszam. Już nic nie mówię - pociągnęłam go za rękę w kierunku domu.
Temat Cameron Diaz był bardzo drażliwy, przynajmniej tak mówił Shannon. Nigdy go nie poruszałam, bo po co, aż do dzisiaj. Tata był z nią bardzo szczęśliwy, nawet się zaręczyli, ale coś się zepsuło, a szkoda.

Przyjęcie skończyło się nad ranem. Znaczna większość miała ogromnego kaca. W niedzielę popołudniu, w domu zostało parę osób. Korzystając z okazji, że niedaleko była plaża postanowiłam się przejść tam. Usiadłam na rozgrzanym piasku, spojrzałam przed siebie. Wszystkie rzeczy, które zajmowały mi głowę zniknęły. Poczułam takie ogromne wyciszenie, tak mogłoby być zawsze. Wróciłam późnym wieczorem, wszyscy siedzieli w salonie i namiętnie o czymś rozmawiali. Usłyszałam jakieś dźwięki z kuchni.
- Ładnie chłopaki - Tomo, Shannon i alkohol.
- Cichoo, bo zaraz ktoś przyjdzie.
- Właśnie - gitarzysta przechylił kieliszek.
- A może napijesz się z nami? - powiedział zadowolony Shann.

- Nie mogę - pokręciłam głową.
- Za szczęście moje i Vicky - powiedział Tomo.
- Teraz to nie możesz odmówić - perkusista nalał alkoholu do kieliszka.
- No dobra, ale tylko jeden.
Byłam już po którejś kolejce z kolei. Na stole stała otworzona kolejna butelka, bodajże czwarta. Nigdy nie piłam alkoholu w większych ilościach i trochę kręciło mi się w głowie.
- Chłopaki widzieliście może Jan... - do pomieszczenia wszedł tata. Jego spojrzenie zatrzymało się na mnie - o tu jesteś.
- Yhym - wolałam nic więcej nie mówić żeby nie zdradzić swojego stanu, ale za mnie zrobił to Shannon.

- Braciszku jaką ona ma mocną głowę do picia, sprawy sobie nie zdajesz.
- O czym mówisz? - wujek wyciągnął puste butelki spod stołu.
- Sami - wskazał na siebie i Tomo - nie dalibyśmy rady.
- Shannon jesteś idiotą - ukryłam twarz w dłoniach.

- Nic nowego nie odkryłaś - Tomo zaczął się śmiać.
- Ja to bym się na Twoim miejscu nie śmiał, bo Vicky miała tu przyjść - powiedział tata, a po chwili do kuchni weszła dziewczyna.
- Moja Kochana Żona - gitarzysta wyciągnął ręce.
- Jesteś pijany - skwitowała.
- Tylko troszeczkę.
- Idziesz natychmiast spać, jeśli nie chcesz żebym się zdenerwowała. Shannon Ciebie też to dotyczy - wyciągnęła mu butelkę z ręki.
- Ty moja droga też idziesz spać - powiedział tata łagodnie, a ja już zaczynałam się bać co będzie dalej.
Weszłam do pokoju i usiadłam na łóżku.

- Nic nie mów.
- Nawet nie miałem zamiaru.
- Źle się czuję - jęknęłam.
- Nieprawdopodobne, bo wypiliście tylko 4 butelki - powiedział z ironią, nie patrzyłam na niego, ale wiedziałam, że się uśmiecha - połóż się i spróbuj zasnąć, lepiej się poczujesz.
Położyłam się, a on okrył mnie szczelnie kołdrą.

- Nie jesteś zły? - spytałam.
- Młoda, nic nie mówię, bo wiesz, co bym powiedział. Śpij już, dobranoc - zamknął drzwi.
Obudziłam się rano w dobrym humorze. Zeszłam na dół, w jadalni zastałam tatę, Emmę i Vicky.
- Czemu oni wyglądają ja straceńcy, a Ty nie? - zapytała żona gitarzysty, wskazując na chłopaków, na tarasie.
- Mnie o to pytasz.
- Ma moje geny - uśmiechnął się tata.

- Za ile masz samolot? - spytałam go, kiedy zostaliśmy sami.
- Za 4 godziny, a Ty wiesz, że wieczorem wracasz do Los Angeles.
- Tak, pamiętam.
Nie chciało mi się ruszać do domu, ale nie miałam wyjścia. Gdy wylądowałam w LA, było późno. Kompletnie zapomniałam o strefie czasowej. Weszłam do domu i od razu położyłam się spać.

***

W sobotę do domu wrócił Shannon. Spytałam go czemu tata nie przyjechał:
- Nie mógł, ma parę spotkań - powiedział wymijająco.

Była połowa lipca i świetna pogoda. Opalałam się koło basenu. Nagle poczułam, że ktoś mnie podnosi i wrzuca do wody.
- Nie żyjesz! - krzyknęłam.
- Spróbuj mnie złapać - wbiegł do domu.
Wyszłam z basenu i poszłam go szukać. Byłam we wszystkich pomieszczeniach, ale go nie znalazłam. Postanowiłam się przebrać. Na drzwiach do mojego pokoju wisiała kartka "Wrócę za 2 godziny. Nie gniewaj się na mnie. S.". Ja się nie gniewam, tylko mam ochotę Cię zabić, pomyślałam. Do czasu zanim wrócił Shannon, moja chęć mordu minęła. W poniedziałek chciał mnie wyciągnąć z domu na kolację.

- Zrobi się za duże zamieszanie lepiej nie.
- Jesteś pewna?

- Chyba tak.
- Oj młoda - pokręcił głową.

- No co.
- Nie, nic - uśmiechnął się i wyszedł.
Zrobiłam sobie popcorn i włączyłam film, gdy skończyłam było po północy, a jego nie było, więc położyłam się spać.
Gdy rano wstałam najpierw wzięłam prysznic. Potem się ubrałam i włączyłam laptopa. Przypadkiem weszłam na jakiś portal plotkarski. Na głównej stronie były zdjęcia taty "Jared Leto i Katharina Damm na romantycznym spacerze po plaży. 18.07.2011. St.Tropez". Wzięłam laptopa i poszłam do Shannona.
- Jedna ze "spraw" przez które tata nie przyjechał nazywa się Katharina Damm, prawda? - postawiłam przed nim komputer. Spojrzał na zdjęcia, a potem na mnie. Nie wiedział co ma powiedzieć - możecie mi mówić o takich rzeczach.
- Janette, bo . . .  Ty pewnie myślisz, że . . .
- Wolisz nie wiedzieć co ja o tym myślę - przerwałam mu.
- To nie jest poważny związek, oni tylko...
- Nie chcę tego słuchać. O której masz samolot? - zmieniłam temat.
- Za niecałe dwie godziny - spojrzał na zegarek - cholera jasna - zerwał się jak oparzony - przecież się spóźnię.
- Powiedz chociaż, że jesteś spakowany.
- Ja bym nie był. To ja uciekam. Bądź grzeczna.
- Zawsze jestem - spojrzał na mnie z miną "chyba sobie żartujesz". - Jedź już, bo się rzeczywiście spóźnisz. Jakie nierozgarnięte - dodałam, gdy drzwi się zamknęły. 

Wróciłam do pokoju. Wzięłam laptopa do rąk i znowu spojrzałam na te zdjęcia. Fajnie by było gdyby tata znalazł sobie kogoś na stałe, ale może ma rację mówiąc, że nie ma takiej kobiety, która wytrzymałaby to, że ciągle nie ma go w domu. Nie chciałam ingerować w to, bo to jego sprawa, więc niech robi jak uważa.
____________________________________________________________
Wiem, że kazałam na siebie czekać parę dni :)
Wydaje mi się, że rozdział jest w miarę składny.

Mam ferie i próbuję pisać nowe, żeby potem mieć zapas, ale kurde opornie mi to idzie.
Jestem ciekawa czy Wam się podoba, komentujecie :)
Pozdrawiam.

13 stycznia 2013

18. "Zawiodłem się na Tobie. Nie tak Cię wychowałem..."

Jutro i w niedzielę graliśmy koncerty w Sydney i Brisbane. W środę Janette miała urodziny. Wizja lotu z Brisbane do Kansas, a potem powrót do Australii niezbyt mi się uśmiechały, ale miałem tylko jedno dziecko, które w dodatku miało tylko mnie.
Po sobotnim koncercie udałem się do Emmy.

- Zarezerwuj mi proszę bilet do Kansas na poniedziałek.
- Jedziesz do Janette? - spytała.
- W rzeczy samej.
- Wiesz, że dużo czasu tam nie spędzisz?
- No wiem, ale ma urodziny. Zawsze spędzaliśmy je razem. Nie mogę odpuścić tylko dlatego, że jestem na innym kontynencie, to ma zbyt duże znaczenie.
- Wiem, wiem. Nic nie mówię - uśmiechnęła się. 

Wyleciałem bardzo wcześnie rano, a na miejscu byłem dopiero późnym wieczorem. Po prostu kocham strefy czasowe. Pojechałem do hotelu i od razu położyłem się spać. Obudziłem się rano i nie wiedziałem gdzie jestem, wszystko dotarło do mnie po chwili. Wziąłem prysznic i czułem się jak nowo narodzony. Janette nie wiedziała, że miałem przyjechać. Wchodząc do szkoły, spotkałem Annette:
- Ooo Pan tutaj? - była wyraźnie zaskoczona.
- Jak widać - uśmiechnąłem się - gdzie jest Janette?
- Jest jeszcze w pokoju, jak wychodziłam to była w łazience.
- OK, dzięki wielkie.
Zapukałem do drzwi.
- Jezu Annette nie musisz pukać, czego znowu zapomniałaś? - otworzyła drzwi, była w samej bieliźnie - Tata?!
- Nie, Kurt Cobain. Weź się ubierz, bo mimo wszystko ja jestem facetem.
- Eee no tak, zaraz wrócę - weszła do łazienki.
- Kobiety - pokręciłem głową i zamknąłem drzwi. Po 10 minutach już była w pełni ubrana.
- Co Ty tu robisz? 
- No to mnie młoda przywitałaś. Nie cieszysz się, że przyjechałem?
- Bardzo się cieszę - uściskała mnie - jestem po prostu zaskoczona.
- Naprawdę się nie domyślasz po co przyleciałem? 
- Urodziny - powiedziała po dłuższej chwili namysłu.
- Myślałem już, że nie zgadniesz.
- Bo ty jesteś nieprzewidywalny, ale czekaj przecież macie teraz koncerty w Australii. Przyleciałeś z Australii tutaj, tylko dlatego że jutro mam urodziny?
- Tak. Widzę, że znasz naszą trasę koncertową - pokiwałem głową z uznaniem.
- Podejrzewam, że znam ją lepiej niż Ty - uśmiechnęła się.
- Osz Ty cholero mała.
- Na ile przyjechałeś?
- Na dwa dni. W czwartek muszę wracać, bo w piątek mamy koncert.
- No to super, a mamy jakieś plany?
- Żadnych.
- To chodź idziemy na spacer, chyba że jesteś zmęczony?
- Nie jestem.
Szliśmy sobie w ciszy do momentu, gdy Janette postanowiła zapytać czy dbam o siebie.
- Oczywiście, przecież Ci obiecałem.
- Na pewno? 
- Nie wierzysz mi? Nie wierzysz swojemu kochanemu tatusiowi? - wydąłem wargi.
- Oj tato, wierzę Ci.
- Nie ciągnijmy już tego tematu, chodź - złapałem ją za rękę i wprowadziłem do kawiarni obok, której przechodziliśmy.

Następnego dnia zabrałem Janette z internatu nikomu o tym nie mówiąc, pojechaliśmy do hotelu. Nawet nie zauważyłem kiedy, a zrobiło się już popołudnie.
- Tatoo.
- Słucham - siadłem na łóżku, na którym leżała Janette.
- Kiedy będę mogła zamieszkać w domu na stałe? - zaskoczyła mnie tym.
- Niedługo.
- Serio? - nie kryła swojego zadowolenia.
- Tak - Janette uświadomiła mnie w tym, że miałem niedużo czasu. Trzeba się w końcu za to wziąć. 
Wieczorem odwiozłem ją do szkoły.
- Kiedy znowu się zobaczymy? - zadawała to pytanie zawsze, gdy wyjeżdżałem.
- Szczerze, nie mam zielonego pojęcia. Nie wiem kiedy mamy jakąś dłuższą przerwę w trasie.
- Yhym. Wiem, że powtórzę to już po raz któryś, ale uważaj na siebie proszę.
- Jak zawsze, a teraz zmykaj już, bo jest późno.
- Idę już - wyściskała mnie.
- Dobranoc.

***

Po trzech koncertach w Australii i dwóch w Azji wreszcie jestem w domu. Zaczynam mieć dość. Z jednej strony to jest świetne, daje nam ogromną frajdę i satysfakcje, ale poza występem na scenie cała reszta nas wykańcza. Byłem w domu, więc postanowiłem zająć się pokojem młodej. W poniedziałek rano zjawiła się ekipa remontowa, trzech mężczyzn. Pokazałem im pomieszczenia, które mają "poprawić", była to sypialnia, łazienka i garderoba, która była zawalona różnymi rzeczami.
- Panowie ile Wam to zajmie?
- Powinniśmy skoczyć przed weekendem - spojrzałem na nich jak na wariatów - Pan tak nie patrzy, wymiana parkietu, malowanie, łazienka to potrwa.
- No dobrze, tylko mam prośbę, róbcie to jak najciszej się da.
- Spoko szefie nie ma sprawy.
Zostawiłem ich i poszedłem do Shannona, który siedział sobie z piwem przed telewizorem.
- Ale żeś się napalił z tym remontem - powiedział, upijając kolejny łyk.
- Nareszcie się za to wziąłem.
- Powiesz mi coś, czemu akurat teraz, to robisz hmm? - spojrzał na mnie wyczekująco. 
- Bo chce żeby Janette tu zamieszkała na dobre, jak skończy szkołę w maju.
- Aaa to taka sprawa - pokiwał głową.
- Ale nie mów jej o tym, ona jeszcze nie wie i niech tak na razie zostanie.
- Spoko.
- Kończ to piwo i idziemy wynieść te wszystkie graty z garderoby.
- To ma być przerwa w trasie? Sprzątanie domu? - spytał z wyrzutem.
- Też Cię kocham braciszku.
- Weź idź już stąd.

Praca ekipie remontowej poszła bardzo dobrze i w piątek po południu skończyli. Brakowało jeszcze tylko mebli. Nie chciałem nic wybierać sam, więc musiałem poczekać i ściągnąć Janette żeby sama sobie urządziła wszystko.
Będąc w domu odpoczywaliśmy, przynajmniej się staraliśmy. Wiedzieliśmy, że w trasie odpocząć się nie da, a kwiecień zapowiadał się intensywnie.
Była godzina 13:18. Leżałem w łóżeczku i oglądałem telewizję. Do pokoju weszła Emma i zaczęła nawijać, że "to", że "tamto".
- Czy ja wyglądam jakbym garnął się do pracy?
- Niekoniecznie, ale jak trzeba.
- Nie. Błąd kochana nie trzeba. Odpuść sobie. Pojutrze lecimy do Brazylii i potrzebuję odpocząć - czy ona kiedykolwiek zrobi sobie wolne na dłużej. Kocham jej zaangażowanie i to, że zawsze dba o wszystko, bez niej byłoby ciężko, ale nie przesadzajmy, są jakieś granice.
W czwartek po południu byliśmy w Sao Paulo. Koncert miał się odbyć dopiero w niedzielę, ale postanowiliśmy tam polecieć trochę wcześniej. Po koncertach w Ameryce Południowej wróciliśmy do USA na koncerty w San Jose, Los Angeles, Colorado. Przed ostatnim Shannon się rozchorował i został w domu. Rozważaliśmy nawet odwołanie koncertu, ale w końcu go zagraliśmy. Dziwnie mi było na scenie bez niego, ale lekarze stanowczo zabronili mu latać samolotem. Oczywiście nie umknęło to Janette.
- Zatruł się czymś. Tak to jest, gdy się je co popadnie.
- Ale żeś się przejął - odpowiedziała.
- Oczywiście, że się przejąłem, ale będzie żył. Nic mu nie jest. Jutro przylatuje do Chicago na koncert, a potem ma występ z Antoin'em.
- Skoro tak.
- Nie przejmuj się tak.
- A Ty się nie przejmowałeś jak wylądowałam w szpitalu.
- To co innego.
- I tak z Tobą nie wygram. Muszę kończyć.
- Ja też, bo idziemy z Tomislavem na wywiad.
- Pozdrów go, paa.

Janette

Co robi przeciętny uczeń w USA po szkole? Idzie na jakieś zajęcia dodatkowe, lub siedzi przed laptopem. Ja nie byłam przeciętnym uczniem. Leżałam na łóżku słuchając głośno muzyki. Ktoś wyłączył odtwarzacz, w pokoju były trzy dziewczyny, z którymi chodziłam na historię. 
- Siema, bo mamy propozycję - odezwała się jedna z nich.
- Słucham - usiadłam na łóżku.
- Mamy plan żeby wybrać się w poniedziałek na koncert, chcesz jechać z nami?
- A czyj?
- 30 Seconds To Mars.
- Eee no nie wiem - musiałam jakoś wybrnąć z tej sytuacji.
- Mamy jeden dodatkowy bilet. Wiemy, że lubisz ten zespół i to bardzo. Zawsze oglądasz jakieś gale na których występują - a z dwoma mieszkam nawet, przeleciało mi przez głowę - więc odmowy nie przyjmujemy.
- Gdzie jest ten koncert?
- W St. Louis, dzisiaj grają w Detroit, a jutro w Champaign - bardzo dobrze wiedziałam, gdzie grają, ale się nie odzywałam.
- Nie puszczą nas - zaczęłam marudzić.
- Już wszystko wymyśliłyśmy. Jutro jedziemy pociągiem. Szykuj się! - wyszły. Tata mnie zabije jak się o tym dowie. Nie miałam żadnej wymówki, a wprost nie mogłam powiedzieć, to się źle skończy.
To miał być mój drugi koncert zespołu, a pierwszy oglądany z perspektywy widowni. Bałam się jednej rzeczy, jeśli ktoś mnie rozpozna z członków zespołu, to jestem skończona. Nie pchałam się zbytnio do przodu, tak było bezpieczniej. To co tata wyczynia na scenie, jestem pełna podziwu. To jest magiczne jak wszyscy się bawią razem i śpiewają, że nie słychać jego tylko ich. Tworzą jedną wielką rodzinę - Echelon. Teraz to rozumiałam. Po koncercie wróciłyśmy do Kansas. Ku naszemu zaskoczeniu nikt na nas nie czekał żeby nas opieprzyć. Rano obudziła mnie Annette. Opowiedziała mi, że dyrektorka była strasznie zła i dzisiaj rano miała dzwonić do rodziców.
- A wie, gdzie pojechałyśmy?
- Tylko, że na koncert, ale nie wie na czyj.
- To dobrze. Jak zadzwoni do taty, to wiesz co będzie się działo - podrapałam się po głowie i wzięłam telefon do ręki.

Jared

Po koncercie do garderoby przyszedł Braxton. Patrzył na mnie tym swoim wzrokiem.
- No mów o co chodzi.
- Janette była na koncercie? - spytał.
- Moja Janette? Przecież ona jest w Kansas, to niemożliwe.
- Widziałem ją, jeszcze pamiętam jak wygląda. To była ona, wierz mi takich kobiet się nie zapomina - puścił mi oczko i wyszedł. Nie chciałem do niej dzwonić, bo było późno, ale za to rano zaszczycił mnie telefon od Pani dyrektor.
- Słucham - powiedziałem zaspanym głosem.
- Przepraszam, że Pana obudziłam. Wiem, że 8 to może zbyt wcześnie, ale Pańska córka robi co chce. Wczoraj razem ze swoimi trzema koleżankami wybrały się na jakiś koncert i wróciły bardzo późno w nocy. Tak być nie może. Żadnej zgody, zero szacunku. - Janette. Koncert. Wczoraj. Braxton miał rację, Janette była na naszym koncercie. Wiedziałem jak to może się skończyć, więc postanowiłem spróbować, uratować je, a szczególnie Janette, ale jeszcze się z nią rozprawię o to.
- Dzwoniłem do Pani parę dni temu wiele razy, ale Pani nie odbierała, więc zostawiłem wiadomość sekretarce, nie przekazała nic?
- Nie, o czym Pan mówi? - połknęła haczyk.
- Dziewczyny były wczoraj na koncercie zespołu. Zostały zabrane spod szkoły, a potem pod nią odwiezione. Wszystko było zaplanowane. Myślałem, że Pani wie - Jared ładnie kłamiesz, przeleciało mi przez myśl.
- Pierwsze słyszę, ale skoro tak to już nie będę dzwoniła do rodziców pozostałych dziewczyn. Przepraszam za telefon.
- Nic się nie stało, do widzenia - Janette co ty wyprawiasz do cholery.
Zszedłem na śniadanie do hotelowej restauracji. Przy stole siedział już Olita.
- Ej Brax miałeś rację z Janette.
- A nie mówiłem. Skąd teraz taka pewność?
- Dzwonili ze szkoły, okłamałem ich mówiąc, że to było ustalone wcześniej i mi uwierzyli, ale jak spotkam Janette za trzy tygodnie, to nie wiem co jej zrobię. 
- Brat co taki zdenerwowany jesteś?
- Janette była wczoraj na naszym koncercie - odpowiedziałem.
- Co Ty gadasz? Sprytna dziewczyna, ale skąd wiesz?
- Braxton ją widział, a do tego Mansfield dzisiaj dzwoniła, ale ją okłamałem. Ona nie jest sprytna tylko głupia. Jak można jechać z Kansas City do Saint Louis na koncert nie mówiąc o tym nikomu, a jakby jej się coś stało.
- Czuję, że nie będzie miała łatwo, jak wróci do domu - powiedział Shann.
- Zrobię jej piekło. Szlag mnie trafia normalnie - wstałem od stołu.
- Już się nie denerwuj tak. Spokojnie.

- Idę się przewietrzyć.
- Za dwie godziny mamy samolot - usłyszałem Emmę.

- Wrócę niedługo.
Wyszedłem z hotelu i udałem się na długi spacer. Zacząłem się zastanawiać jaki błąd popełniłem w jej wychowaniu, że robi takie rzeczy. "Szkoła z internatem nie była dobrym pomysłem, tym bardziej że spędziła tam prawie 6 lat" podświadomość dała mi o sobie znać. Nie jestem przecież złym ojcem, starałem się zapewnić jej wszystko żeby tylko była szczęśliwa. Matki nie mogłem jej zwrócić, to było niemożliwe. Wychowywać samemu dziecko, które dorasta. Najbliższe lata mogą być bardzo ciekawe. Oj Janette, co Ty wyprawiasz najlepszego...


Janette

Byłam przygotowana na najgorsze, a tu nic się nie działo. Poszłam do dziewczyn, powiedziały że nie dzwoniła do ich rodziców, więc do mnie pewnie też nie, czyli mogłam spać spokojnie.
Parę dni później zadzwonił tata, mieli mieć akurat koncert w Orlando. Chciał żebym za dwa tygodnie, w poniedziałek przyjechała do domu na parę dni.

- Ale szkoła, ona się kończy pod koniec maja.
- Dasz sobie radę. Młoda to dość istotne jest.
- No dobrze.
- Wrócisz sama, czy jechać po Ciebie?
- Poradzę sobie.
Co jest takie ważne, że trzy tygodnie przed wystawieniem ocen muszę wrócić do domu, a może jednak tata wie o koncercie, ale gdyby tak było, to coś by powiedział pewnie.


Jared

Zależało mi na tym żeby ściągnąć Janette na początku maja, bo chciałem żeby sama sobie wszystko urządziła. Po tym roku szkolnym miała zamieszkać w domu na dobre, tylko jeszcze o tym nie wiedziała. Po tej akcji z koncertem to nawet rozważałem żeby tam została, ale chyba bym tego nie wytrzymał.
Po koncertach w Kanadzie i Portland, w końcu wróciliśmy do Los Angeles. Jakieś dwie godziny po naszym powrocie zjawiła się Janette.

- W sumie to dziwię się sobie, że pozwoliłem Ci przyjechać samej.
- Ma wprawę - powiedział Shannon. Zauważyłem, że młoda się przestraszyła.
- O czym mówisz? - spyta lekko drżącym głosem.
- Nie pamiętasz? W zeszłym roku to było chyba po gali MTV wróciliśmy do domu, a Ty już tu byłaś, Jared kojarzysz?
- Przypominam sobie, do tej pory nie wiem jak się tu dostałaś.
- Tajemnica. Chciałeś żebym przyjechała właśnie teraz, gdy mam tyle nauki, po co?
- Chodź na górę.

- To ja Wam nie przeszkadzam - Shannon poszedł do siebie.
Janette otworzyła drzwi do pokoju.

- Co tu się stało? - otworzyła szeroko oczy.
- Obiecałem Ci, że go w końcu wykończę. Chciałem żebyś sama wszystko sobie wybrała.
- W końcu - uśmiechnęła się triumfalnie - ale widzę, że kolory na ścianach i tapetę wybrałeś sam.
- Tak wyszło, tylko mi nie mów, że Ci się nie podoba.
- Jestem w szoku, bo to jest dokładnie tak jak chciałam aby było. 
- A Shannon marudził mi z tym kolorem - wskazałem na ścianę za nią.
- Akurat to jest genialne. Co to za kolor, malinowy, fuksja, albo ten Twój cyklamenowy róż - uśmiechnęła się pod nosem.
- Młoda nie drażnij mnie.

- Nie miałam zamiaru - rzuciła mi niewinny uśmiech.
- Wiem, że moment nie jest najlepszy, ale lepszego już nie będzie.
- Rozumiem. Błagam powiedz, że nie jedziemy dzisiaj po nic?

- Raczej nie.
- To dobrze, bo nie mam siły. Ej, ale tu było łóżko, co z nim zrobiłeś? Gdzie ja teraz będę spała?
- Łóżka nie ma, a będziesz spała u mnie. 

Zasnęliśmy bardzo szybko, ja byłem zmęczona, ona też. W pierwszej chwili gdy ją dzisiaj zobaczyłem miałem ochotę na nią nakrzyczeć, ale postanowiłem z tym poczekać.
Następnego dnia rano przy śniadaniu, do kuchni wszedł rozradowany Shannon.

- To o której jedziemy na te zakupy? - spytał.
- Jedziesz z nami? - Janette zakrztusiła się sokiem.
- Owszem. Kocham zakupy, a szczególnie takie.

- Bo możesz wszystko testować i bawić się czym popadnie - powiedziałem.
- Oszaleje tam - jęknęła.
Przed południem byliśmy już w sklepie z wyposażeniem. Od komody przez szafki nocne, po sofę, fotele, stolik, biurko i tak dalej.
- A garderoba? - zapytała Janette kręcąc się w fotelu.

- Jaki kolor szaf?
- Brązowy ciemny.
- Jeszcze jedna rzecz i się zwijamy, bo jest 16 i jestem strasznie głodny.
- Jaka?

- Łóżko.
- Ale to trzeba najpierw przetestować - powiedział brat.
- Sam sobie testuj, ja nie zamierzam - rzuciła dziewczyna, wstając.
Po godzinie w końcu udało nam się coś wybrać, a młoda miała wyraźną ochotę zamordować Shannona.

- Jeszcze raz powiesz coś o testowaniu tego łóżka, to już nigdy do domu nie przyjadę bez względu na wszystko - rzuciła wkurzona.
- Shannon skończ już.
- Przecież ja żartowałem, nie denerwuj się tak - objął ją. Spojrzałem na nią miała łzy w oczach. Zaintrygowało mnie to, dlaczego głupie gadanie mojego brata wywołało u niej taką reakcje. Musiałem się tego dowiedzieć, tylko trzeba było to zrobić w delikatny sposób.

- Spokojnie, przecież nic się nie stało - przytuliłem ją do siebie. Zamknęła oczy i pokiwała głową - dobra idziemy coś zjeść - złapałem ją za rękę.
Zaparkowałem przed knajpką.
- Od kiedy jemy w centrum miasta z Janette? Szykuje się jakiś przełom? - spytał perkusista.
- Może - puściłem mu oczko.

Wysiedliśmy z samochodu i weszliśmy do środka. Janette była nieobecna.
- Wszystko w porządku?
- Tak - wysiliła się na słaby uśmiech.

W czwartek rano przyjechały meble. Część ustawiła ekipa, która je przywiozła, resztą mieliśmy się zająć sami.

- Ja nie wiem czy Wy sobie poradzicie z ustawieniem tego łóżka - powiedziała Janette.
- Nie wierzy w nas! My jej pokażemy jeszcze. Shannon bierz to z tamtej strony.

- Krzywdy sobie nie zróbcie.
Ustawiliśmy łóżko pod ścianą.

- Kurwa jakie to ciężkie - wysapał brat.
- Nie wyrażaj się - trzepnąłem go w ramię.
- Ona nie ma już 10 lat, nie trzeba uważać - spojrzał na Janette.
- Z resztą dam sobie radę sama, możecie iść odpocząć. Dziękuję - pocałowała każdego z nas w policzek.
Zeszliśmy na dół i rozłożyliśmy się na kanapie.
- Rozmawiałeś z nią?
- O czym?
- No o tym koncercie - ściszył głos.
- Nie.
- A masz zamiar?
- Pewnie, że mam i to jeszcze zanim wyjedzie. A swoją drogą dobra zagrywka, to jak powiedziałeś, że ma wprawę.
- Nie byłem przekonany do tego, że mogłaby coś takiego zrobić, ale jak zobaczyłem jaka przerażona była, gdy to powiedziałem. Dopiero wtedy zrozumiałem, że to prawda.
- Wiesz co nie jestem na nią zły, przynajmniej w dosłownym znaczeniu tego słowa. Jestem zawiedziony, myślałem że ma więcej rozumu.
- Nie bądź zbyt surowy dla niej. Fakt głupio zrobiła, ale my też robiliśmy głupie rzeczy w jej wieku. Jest jeszcze dzieckiem, może nie zdaje sobie sprawy jak to mogło się skończyć.
- Bronisz jej? - spojrzałem na niego z ukosa.
- Po części tak. Wiem, że jesteś na nią zły, ale też cieszysz się w głębi serca, że nic jej się nie stało - Shannon miał racje - mam rację prawda?
- Masz, ale to i tak nie zmienia faktu, że sobie z nią porozmawiam. 

- Ha! Wiedziałem.

3 dni później...

Było niedzielne popołudnie. Janette do Kansas miała wrócić dopiero jutro. Poszedłem do jej pokoju. Stała na balkonie, oparta o barierkę.
- Nie chciałbyś mi czegoś powiedzieć? - stanąłem koło niej.

- Raczej nie - była zdziwiona tym pytaniem.
- Może powiesz mi, gdzie byłaś 18 kwietnia, co? - spuściła wzrok.

- A gdzie miałbym być, byłam w Kansas w szkole - ewidentnie nie umiała kłamać.
- Janette wiem, że byłaś na koncercie. Braxton Cie widział i dyrektorka do mnie dzwoniła.

- Skoro wiesz, to po co pytasz?
- Nie przeginaj już lepiej. Czemu Wy w ogóle bez niczyjej zgody pojechałyście na koncert i to jeszcze do innego miasta?
- Przyszły do mnie mówiąc, że mają bilety na Wasz występ i że mam jechać z nimi, bo wiedzą, że lubię Waszą muzykę. Co miałam im powiedzieć, że nie pojadę, bo jesteś moim tatą? No chyba nie.
- Nie mogłaś stanowczo odmówić?
- Łatwo Ci powiedzieć, bo Ty nigdy nie byłeś w takiej sytuacji. Postawiły mnie przed faktem dokonanym, wszystko miały już ustalone. Nie wiedziałam co mam robić.
- Więc się zgodziłaś. A gdyby coś Ci się stało? Dlaczego o tym nie pomyślałaś. Uważałem Cię za odpowiedzialną dziewczynę, która wie co robi, ale widzę że się myliłem. Jeszcze uratowałem Was, jak Mansfield do mnie dzwoniła. 
- Dziękuje.
- Zrobiłem to tylko dlatego, że nie chciałem Ci szukać nowej szkoły. Zawiodłem się na Tobie. Nie tak Cię wychowałem - ostatnie słowa ledwo co przecisnęły mi się przez gardło. Spojrzałem na nią miała łzy w oczach. Nie mogłem dłużej tam wytrzymać i wyszedłem z pokoju zostawiając ją samą. Wziąłem gitarę i zacząłem grać,to zawsze mnie uspokajało.

Rano przy śniadaniu Janette bała się na mnie spojrzeć. Było mi jej szkoda, ale nie mogłam się złamać. 
- Za godzinę wyjeżdżamy, spakowałaś się?
- Tak - odpowiedziała beznamiętnie. 
Do kuchni wszedł Shannon, spojrzał na mnie, na nią, powtórzył tą czynność kilka razy, gdy wyszła spytał:
- Widzę, że z nią rozmawiałeś.
- Wczoraj.
- Nie przesadziłeś czasem trochę? - nalał sobie kawy.
- Może, nie wiem. Mogła pomyśleć wcześniej.
- Jared prosiłem Cię.
- Nie nakrzyczałem na nią. To była bardzo spokojna i dosadna rozmowa.
- Tak myślałem. Widzisz jak ona to przeżywa.
- Ślepy nie jestem.
- Jared...

- Tak, wiem. Nie martw się.
Przez całą drogę na lotnisko żadne z nas nie odezwało się słowem. Na miejscu okazało się, że są opóźnienia i trzeba trochę poczekać.
- Muszę do łazienki, zaraz wrócę - powiedziała Janette.
Wróciła po paru minutach. Miała zaczerwienione oczy, płakała.

- Posłuchaj mnie - ująłem jej twarz w dłonie - myślisz pewnie, że jestem na Ciebie strasznie zły, rozczarowałem się trochę po prostu. Nie pomyślałaś o tym, że mogłoby Ci się coś stać. Skarbie ja mam tylko Ciebie i Kocham Cię ponad wszystko. Wiem, że nie wiedziałaś co masz zrobić, ale to i tak nie zmienia faktu . . . nie płacz już, proszę.
- Przepraszam, wiem że to było głupie - przytuliłem ją do siebie. Mogłem zostawić tą sprawę i już jej nie poruszać, ale nie mogłem patrzeć na to. Pewnie płakałaby ciągle przez najbliższe parę dni, a tego nie chciałem.
"Pasażerowie lotu numer 235 do Kansas, proszeni są do stanowiska odpraw", rozbrzmiał głos na hali.

- Młoda bądź już grzeczna i nie rób żadnych głupich rzeczy tam, dobrze? 
- Już nie będę. 
Pożegnaliśmy się i Janette wsiadła do samolotu. Jeszcze raz taka akcja, to się wykończę normalnie. Wracałem do domu z nadzieją, że młoda już mi nie wykręci żadnego numeru.


_________________________________________________________
Chciałam się odnieść do poprzedniego rozdziału, wiem że nie był zbyt dobry, ale każdy ma słabsze chwile ;)

A co do tego, mogę to spokojnie powiedzieć, że mi się podoba. Nie ma turbo przyspieszenia
, chociaż są małe przeskoki. 
Liczę, że się Wam spodoba :)
Wiem, że chcielibyście żeby kilka spraw się wyjaśniło, ale troszeczkę cierpliwości. 

Pozdrawiam.

5 stycznia 2013

17. "No jak to co?! Prawdę"

Odwiozłem Janette do szkoły, wróciłem do domu i musiałem się spakować. Od jutra znowu ruszaliśmy w trasę koncertową. Pierwszy był koncert w Phoenix, następnie Seattle, Denver, Dallas, Austin, Houston, Atlanta. Graliśmy koncert w każdym stanie, a czasem nawet po kilka.
- Jak zespół kocham, kiedyś się zabiję - przeglądałem kalendarz w moim BB i zdałem sobie sprawę, że jutro jest gala, na którą zostałem zaproszony.
- Co masz taką minę? Stało się coś? - do garderoby wszedł Tomo. Byliśmy akurat po koncercie w San Diego.
- Zapomniałem, że jutro jest gala charytatywna "Children and artist for Peace". Dobrze, że w Beverly Hills, ale to i tak nie zmienia faktu, że mi się nie chce.
- Nie chce, ale trzeba jechać - skwitował gitarzysta.
Zginę kiedyś, za dużo mam na głowie, zaczyna mnie to powoli przerastać.

- Ej brat patrz jakie nam ładne fotki wczoraj zrobili pod tą restauracją - postawił przede mną laptopa.
- Komu ładne, temu ładne. Mówiłem Ci żebyś nie chodził w tych spodniach - wskazałem na zdjęcie - bo wyglądasz jakbyś miał pełne gacie.
- Nie, podobają mi się, a poza tym są wygodne.

Lubiliśmy robić koncerty tematyczne. Było wtedy więcej zabawy. Dzisiaj akurat taki koncert odbył się w Denver. Nie robiliśmy ich strasznie dużo, ale jak już były, to bardzo wyjątkowe.

Janette

Była niedziela, więc mogłam sobie w spokoju poleżeć w łóżku z laptopem. Przeglądałam różne strony, parę portali plotkarskich. W pewnym momencie moim oczom ukazał się wpis "Jared Leto w szpitalu...". Serce podeszło mi do gardła. Wolałam najpierw zadzwonić do Shannona żeby się upewnić.

Shannon

Siedzieliśmy z Tomo w szpitalu. Zaczął dzwonić mój telefon.
- To Janette. Co ja mam jej powiedzieć? - spytałem gitarzysty.
- No jak to co?! Prawdę - powiedział oburzony.
- Hej młoda.
- To prawda, że tata jest w szpitalu?
- Tak - odpowiedziałem powoli.
- Dlaczego nie zadzwoniliście i nic nie powiedzieliście?
- Nie chcieliśmy Cię martwić.
- A co z nim?
- Zabrali go na badania. Jak wróci, to mu powiem żeby do Ciebie zadzwonił. Nie martw się, nic mu nie będzie.
- Jakby mu nic nie było, to nie byłby w szpitalu - niemalże krzyknęła.
- Janette uspokój się - powiedziałem delikatnie.
- Jak mam się uspokoić, jak tata jest w szpitalu, a ja o niczym nie wiem. Jak będzie mógł to niech do mnie zadzwoni, dobrze? - spuściła z tonu. 
- OK i nie denerwuj się tam, bo nie ma czym.
- Taa, jasne.
- Chryste jaka ona jest nerwowa - powiedziałem do Tomo.
- Jak Jared, ale wiesz martwi się.
Po jakiejś godzinie wrócił mój najdroższy brat. Miał na sobie spodnie i szpitalną koszulę po kolana.
- Fajna sukienka - zażartowałem.
- Jak nadal chcesz być w zespole to zamilcz - wyraźnie nie był w humorze.
- Nie złość się. Janette dzwoniła, wie o tym, że jesteś w szpitalu. Weź do niej zadzwoń, bo się dziewczyna martwi bardzo.
- Skąd się dowiedziała?
- Z internetu chyba. Takie wieści się szybko rozchodzą.

Jared

Wziąłem telefon i wybrałem numer do córki, odebrała od razu.
- Czemu jesteś w szpitalu, co się stało?
- Powoli. Może na początek jakieś "cześć tato" czy coś.
- Nie, a więc? - Janette była uparta, miała to po mnie.
- Nic takiego, jestem trochę przemęczony - odpowiedziałem na pytanie, które zadała mi zaraz po odebraniu połączenia.
- Za dużo gracie koncertów.
- Taka praca.
- Boję się o Ciebie - rozpłakała się.
- Nie płacz. Naprawdę wszystko jest ok. Odpocznę trochę i będzie w porządku.
- Ciekawe kiedy jak przez najbliższy czas macie non stop koncerty.
- Po tych koncertach mamy trochę wolnego. 
- Tatooo.
- Przysięgam, że między jednym a drugim koncertem będę odpoczywał. Nie martw się.
- Ja się po prostu boję, że coś Ci się stanie i to się źle skończy - nie mogłem nic wydusić z siebie.  
- Proszę Cię dbaj o siebie. Matki nie mam, Ciebie nie mogę stracić - po policzku spłynęła mi łza. Janette miała rację. Muszę zacząć o siebie dbać, bo ma tylko mnie. Jak tego nie zrobię, to rzeczywiście może mieć fatalne skutki.
- Obiecuję - powiedziałem w końcu.
- Jak następnym razem coś ci będzie, to ja chcę o tym wiedzieć. Nie ukrywaj niczego przede mną.
- Już więcej tak nie zrobię, przepraszam.
- Dobrze już, zostawmy to. Ja muszę kończyć, kocham Cię, pa.

- Ja Ciebie też - rozłączyłem się. Poczułem jak uchodzi ze mnie powietrze. Muszę zacząć jej słuchać.
- Płakałeś? - do sali wszedł Shannon.
- Nie - wytarłem oczy.
- Przecież widzę.
- To nieważne. Rozmawiałem z Janette, o nic nie pytaj.
- Mam pańskie wyniki - w pomieszczeniu pojawił się lekarz.
- Panie doktorze proszę mu powiedzieć żeby trochę zwolnił, bo mnie nie słucha - brat zwrócił się do lekarza.

- Co z tymi wynikami? - spytałem.
- Nie są rewelacyjne. Jak Pan sam o to nie zadba, to ja nic nie poradzę.

- Tak wiem. Córka przed chwila zrobiła mi wykład o to, wystarczy.
- Skoro ma Pan córkę, to może warto trochę zmienić tryb życia i spędzać więcej czasu w domu niż w trasie. To jest wypis, życzę powodzenia i radzę na siebie bardziej uważać.
- Do widzenia.
Opuściliśmy szpital i pojechaliśmy do hotelu. Od razu położyłem się spać, byłem zmęczony tym wszystkim, a do tego jutro mieliśmy koncert, którego nie odwołaliśmy.

Po Atlancie następnym miastem było Louisville, gdzie zagraliśmy dwa koncerty. Mając ciągle w głowie słowa Janette, zacząłem o siebie dbać. Starałem się wysypiać i pić mniej kawy. Dla większości to było zaskoczenie, że zmieniłem nieco tryb życia.
- Od kiedy pijesz zieloną herbatę? - spytał Shannon.

- Od momentu, gdy wyszedłem ze szpitala.
- Nareszcie zaczynasz o siebie dbać - był wyraźnie zadowolony tym faktem.
- Lepiej późno niż wcale.
Parę dni później siedziałem z Emmą i ustalaliśmy jakieś szczegóły dotyczące nadchodzących koncertów. Spojrzałem na zegarek, było po 23.

- Dokończymy jutro ok? Ja idę spać.
- Nie poznaję Cię. Nigdy nie kończyliśmy pracy, gdy wszystko nie było załatwione.
- Widzisz coś się zmieniło. Trasa nie ucieknie, a ja mam tylko jedno życie. O której mamy jutro samolot?
- O 12.
- Dzięki, dobranoc.

***

Nowy York . . . jak ja kocham Nowy York. Dzisiaj jest Fashion Week, a potem jedziemy z chłopakami na imprezę Purple Magazine. Myślałem nad tym żeby ściągnąć tu Janette na parę dni, ale stwierdziłem, że nie będę miał dla niej zbyt wiele czasu, więc sobie odpuściłem. Dzień po takim After Party jest dniem ciężkim, szczególnie dla Shannona i Tomo. Zeszli na śniadanie, a ich wyraz twarzy mówił sam za siebie.
- Co panowie główka boli? - spytałem.
- Nie drwij - odpowiedział brat, chwytając szklankę z wodą.
Chłopakom jednak było mało i wieczorem postanowili wypić po parę piw. Zajrzałem do nich, obaj spali w pokoju gitarzysty. Poszedłem do siebie, wziąłem prysznic, gdy wychodziłem z łazienki ktoś zapukał, otworzyłem - Emma.

- Jared! Czemu Ty ich nie przypilnowałeś. Oni są kompletnie zalani. Jutro nie będą w stanie się ruszyć, a przecież macie wywiad. Zawsze wszystko musi być na mojej głowie.
- Nie krzycz, jest 1 - powiedziałem spokojnie - czemu ja miałbym ich pilnować, są dorośli, nie przesadzaj. Pilnować to ja mogę Janette. A co do wywiadu, to jak nie będą w stanie, to pójdę sam. Nie przejmuj się, idź spać.
- Ale jak to sam? Wywiad miał być z całym zespołem - ta dziewczyna mnie kiedyś wykończy.
- Emma... - spojrzałem na nią z ukosa.
- Już nic nie mówię. To Wasz zespół.
- Dokładnie, dobranoc - zamknąłem drzwi. Czy mieć trochę spokoju, to tak dużo.
Następnego dnia samopoczucie Shannona i Tomo nie było najgorsze, więc udaliśmy się na wywiad. Za dużo się nie odzywali, ale ważne że byli.

Dzisiaj ma się odbyć pokaz "Hurricane". Zrobiłem taki teledysk, a nie inny, bo miałem taki pomysł.Większość stacji telewizyjnych ocenzurowała go, albo puszczała w bardzo późnych godzinach. Widzą tam tylko erotykę, a to nie o to chodzi. Przemoc, życie, wyznanie, walka, śmierć czemu nie widzą tego. "Video jest zbyt erotyczne, nie możemy go transmitować" - a ugryźcie się. Dostałem niezliczoną liczbę takich maili. W związku z tym postanowiłem zrobić pokaz "Hurricane". Znaczna część ludzi nie kryła zdziwienia, że pokazaliśmy to. Wszystko co zaplanowaliśmy udało się i przyszła masa ludzi. Zawsze to powtarzałem po premierze "Hurricane" - chodzi o przesłanie, a nie o skąpo ubrane kobiety. Kto miał to zrozumieć, ten zrozumiał.


______________________________________________________________
Wiem, że początek jest dość zagmatwany i nieskładny.
Rozdział nie był za długi, a do tego wycięłam 2 sceny, więc zrobił się jeszcze krótszy, nie bijcie za to.

Wracam do poprzedniej częstotliwości dodawania rozdziałów, czyli mniej więcej co tydzień.

Czytam = Komentuję.