Po tym jak Jennifer kazała mi wybierać i gdy wybrałem ją i dziecko, zdałem sobie sprawę, że są dla mnie najważniejsi. Unikałem spotkań z Elliottem, bo to było bardzo ryzykowne. Nie miałem chyba aż tak silnej woli. Z Jen nie poruszaliśmy więcej tego tematu. Dziewczyna zauważyła jak bardzo się staram żeby nie popełnić żadnego błędu, a ja zwyczajnie się bałem, że ich stracę.
- Jared, a może byśmy . . . - zawiesiła się.
- Może byśmy co? - zapytałem wyrywając ją z zamyślenia.
- Chciałam żebyśmy urządzili pokoik dla dziecka.
- Nawet nie wiemy czy to będzie chłopczyk czy dziewczynka.
- No i w tym cała rzecz - uśmiechnęła się.
- No dobrze, skoro chcesz - nie chciałem się do tego przyznawać, ale sam myślałem o tym od dłuższego czasu, ale ona nie musiała o tym wiedzieć.
Parę dni później wybraliśmy się na zakupy. Gdy weszliśmy w dział z zabawkami aż mi się oczy zaświeciły.
- Jaki fajny - wziąłem do rąk mały samochodzik.
Jen patrzyła na mnie uśmiechając się szeroko, a ja popadałem w zachwyt oglądając to wszystko.
- Będziesz świetnym ojcem - dziewczyna pocałowała mnie w policzek.
- Myślisz?
- Ja to wiem - pociągnęła mnie w kierunku mebli.
Po paru godzinach kupiliśmy wszystkie niezbędne rzeczy. Słysząc przy kasie kwotę aż zrobiło mi się słabo, ale jak trzeba, to co mogłem zrobić. Gdy wszystko zostało przywiezione do naszego mieszkania wziąłem się za malowanie. Nie było na co czekać, bo później mógłbym nie mieć czasu przez nową produkcję filmową, a chciałem żeby wszystko było gotowe na czas.
- Ładnie to wygląda.
- Bo ja to robię - poruszyłem brwiami.
- Skromy jak zawsze - zaśmiała się.
25 wrzesień, 1994 rok.
Minął miesiąc od pierwszego odcinka My So-Called Life. Serial cieszył się sporym zainteresowaniem, więc i moja osoba też tego doświadczyła. Jakiś czas później wpadła mama. Była zaskoczona, że tak dobrze sobie radzimy. Teraz to jeszcze z niczym konkretnym nie musieliśmy sobie radzić, ale byłem ciekaw jak będzie, gdy dziecko pojawi się już na świecie. Zbliżał się koniec miesiąca, więc zbliżało się również Halloween.
- Kochanie to za kogo się przebieramy w tym roku - spojrzałem na dziewczyną, która siedziała na kanapie. Była prawie w piątym miesiącu i miała już spory brzuszek.
- Nie wiem. Może za dynię, bo już niewiele mi brakuje.
- Oj, nie przesadzaj. Nie jest aż tak . . . - nie zdążyłem dokończyć, bo trafiła mnie poduszka.
- Jeszcze słowo i będziesz spał na kanapie - rzuciła mi wkurzone spojrzenie.
- Nie złość się, bo Ci to zaszkodzi. Poza tym to nie powiedziałem nic złego przecież - usiadłem obok niej ryzykując życiem. - Mogę Cię przytulić, czy mi się oberwie? - zapytałem.
- Możesz - przysunęła się bliżej, a ja mocno ją objąłem.
Jakiś czas później postanowiliśmy przedyskutować opcję spędzenia świąt. Była połowa grudnia, a my nadal nic nie postanowiliśmy.
- Ja bym chciała zostać tutaj i nigdzie się stąd nie ruszać.
- Ja też, ale... - w tym momencie zadzwonił telefon.
- Odbiorę - dziewczyna podeszła do aparatu - cześć mamo . . . ale jak to chcecie przyjechać?! - spytała przerażona. - Poczekaj, spytam Jareda.
- Co się stało?
- Rodzice chcą przyjechać na święta - oświadczyła.
- Tutaj? - pokiwała lekko głową.
- Mamo, u nas nie ma miejsca, to . . . no dobra, jak chcecie - odłożyła słuchawkę.
- I? - rzuciłem jej wyczekujące spojrzenie.
- Stwierdzili, że muszą przyjechać i że będą nocować w hotelu.
- Super.
- Jared, przepraszam - podeszła do mnie.
- Nic się nie stało - uśmiechnąłem się - lubię Twoich rodziców.
- Pamiętaj, że odkąd dowiedzieli się o ciąży nie widzieliśmy się z nimi.
- Możemy jednak to odwołać? Jedźmy do Aspen - zaproponowałem.
- Oszalałeś do reszty.
- Z miłości do Ciebie - puściłem jej oczko.
- Skoro rodzice mają przyjechać, to musimy wziąć się za przygotowania do świąt - jęknęła.
- Może spędzimy je u mojej mamy?
- Chciałbyś - wytknęła mi język - nie wymigasz się Jay.
- Co ja takiego zrobiłem.
- Jedź do supermarketu trzeba zrobić zakupy - podała mi listę.
- Teraz?
- Yhym. Proszę - pocałowała mnie delikatnie opierając dłonie na mojej klatce piersiowej, po czym usiadła mi na kolanach.
- Jen, miałem jechać po zakupy.
- Później pojedziesz - wsunęła mi ręce pod koszulkę.
23 grudzień, 1994 rok.
Usłyszałem dźwięk dzwonka do drzwi. Spojrzałem na zegarek, była 7:20. Zabiję kogoś, kto miał czelność przyjść o tej porze, wrzucę do oceanu normalnie. Gdy otworzyłem drzwi moim oczom ukazali się rodzice Jennifer.
- Mówiłem Ci, że pewnie jeszcze śpią - powiedział mężczyzna. - Przepraszam Jared, ale moja żona już nie mogła wytrzymać i uparła się żeby od razu z lotniska do Was przyjechać.
- Nic się nie stało. Proszę wejść - wysiliłem się na uśmiech, mimo że miałem ochotę ich zabić gołymi rękoma.
- Jared, kto to? - z sypialni wyszła zaspana blondynka.
- Cześć córeczko - Christine ją uściskała, jednak Jen nadał była w szoku.
- Co tu robicie? To znaczy czemu tak wcześnie.
- To zasługa twojej mamy. Ładnie wyglądasz.
- Dziękuję. Siadajcie, napijecie się czegoś? - dziewczyna weszła do kuchni, a ja zaraz za nią.
- Ale sobie porę wybrali - jęknęła.
Przed południem państwo Simons pojechali do hotelu, a my odetchnęliśmy z ulgą.
- Jakie mamy plany na dzisiaj? - zapytałem.
- Pomożesz mi w kuchni - uśmiechnęła się zwycięsko, bo wiedziała, że tego nienawidzę - wiem, że się cieszysz.
- Jak cholera - odpowiedziałem.
Budząc się poczułem czyjś wzrok na sobie, to była Jennifer.
- Dawno wstałaś? - przyciągnąłem ją do siebie.
- Nie. Lubię patrzeć jak śpisz - cmoknęła mnie w policzek i wstała.
- Kochanie?
- Tak? - odwróciła się.
- Wesołych Świąt.
- Wzajemnie Jay. O której mamy być u Twojej mamy?
- O 14. A tak właściwie to czemu Twoi rodzice nie chcieli do niej iść?
- Stwierdzili, że to za duży kłopot i takie tam.
Była 13, gdy byliśmy u mamy.
- Shannon! Zostaw to! - dało się słyszeć już na progu.
- Witaj na świętach w rodzinie Leto - zaśmiałem się.
- Mam się bać?
- Chyba nie.
- O Jared, Jennifer już jesteście - przywitała nas mama.
- Wpadliśmy wcześniej żeby trochę pomóc - powiedziała dziewczyna.
- Wszystko jest prawie gotowe, tylko Shannon jak zwykle nie może się doczekać. Przeproszę Was na chwilę, bo on zaraz opróżni lodówkę.
Obiad przebiegł bez zarzutu. Chciałem porozmawiać z Shannonem. Mama i Jen świetnie się dogadywały, więc je zostawiliśmy i wyszliśmy przed dom. Brat od razu wyciągnął papierosy.
- Chcesz? - skierował paczkę w moją stronę.
- A co mi szkodzi - wyjąłem jednego.
- No młody to o czym chciałeś pogadać? - usiadł na schodach.
- Wiesz o czym. Bierzesz nadal?
- Od paru dni nie, ale . . . daj mi skończyć - powiedział widząc, że chcę coś powiedzieć - to nie znaczy, że kompletnie z tego zrezygnowałem. Chcę zobaczyć czy potrafię bez tego wytrzymać.
- I jak Ci się to udaje?
- Więcej palę - zaśmiał się.
- Shannon...
- Wiem, że się martwisz, ale spokojnie panuję nad tym. Nie patrz tak na mnie, ja wiem co robię!
- Dobrze wiesz, że tak nie jest - spojrzałem mu prosto w oczy.
- Skarbie musimy się zbierać - z domu wyszła blondynka.
- Zaraz jedziemy - odpowiedziałem.
- Dokończymy innym razem. Teściowie nie mogą czekać. Chyba, że nie chcesz dożyć urodzin - głupio się uśmiechnął.
- Bardzo śmieszne Shann. Uśmiałem się jak nigdy w życiu.
Wróciliśmy do mieszkania godzinę przed przyjazdem rodziców Jen. W sumie jedyną rzeczą o jakiej teraz marzyłem był sen, ale wcześniej musiałem spędzić wieczór z rodzicami Jennifer. Gdy wszystko było gotowe zadzwonił dzwonek.
- Idealne wyczucie czasu - odezwałem się.
- Szkoda, że wczoraj go nie mieli.
Kolacja przebiegła spokojnie w dość miłej atmosferze, ale do pewnego momentu.
- Mamy dla Was prezent - Peter wyciągnął kopertę.
- Co to? - spytała odruchowo dziewczyna.
- Pieniądze - odpowiedział podając mi kopertę.
Otworzyłem i zamarłem. Jen zajrzała do koperty i miała podobny wyraz twarzy.
- Ile tego jest?
- 15 tysięcy dolarów.
- To za dużo.
- Nie marudźcie. Wiemy Jared, że zarabiasz, ale Jennifer nie pracuje, a pieniądze się Wam przydadzą szczególnie wtedy, gdy na świecie pojawi się dziecko.
- Dziękujemy - powiedziałem w końcu zerkając na nich.
Przez cały wieczór nie mogliśmy wyjść z zaskoczenia.
- Nie spodziewałam się tego - powiedziała blondynka po ich wyjściu.
- Ja też nie, ale Twój tata ma rację. Pieniądze się przydadzą. Swoją drogą to chciałbym żeby już tu było - położyłem jej dłonie na brzuchu.
- Przypomnę Ci te słowa, gdy się urodzi i będzie do niego trzeba wstawać w nocy.
- Może wybralibyśmy imiona? - spytałem leżąc już w łóżku - nie zostało dużo czasu.
- Ja już mam, jak będzie chłopczyk to Jonathan. Teraz Ty wymyśl dla dziewczynki.
- Dzięki - powiedziałem z przekąsem.
- Która godzina? - spytała.
- Parę minut po północy, a czemu pytasz?
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin - czule mnie pocałowała.
- Dziękuję - przylgnąłem do niej.
Styczeń, 1995 rok.
Po nowym roku spędzałem sporo czasu na planie filmowym. Jednak czym bliżej był termin porodu bałem się zostawiać dziewczynę samą. Jak duże było zaskoczenie reżysera, gdy w połowie lutego powiedziałem, że chcę miesiąc wolnego lub dwa nie podając konkretnego powodu. W końcu zgodził się chociaż bardzo niechętnie. Będąc w domu Jen czuła się bezpiecznie, a ja byłem spokojniejszy.
- Jay . . . Jay! - usłyszałem krzyk dziewczyny.
- Rodzisz już? - wszedłem do łazienki.
- Nie - kamień spadł mi z serca - ale jak Cię wołam to reaguj.
- Przepraszam. Co chciałaś?
- Pomożesz mi wejść do wanny? - uśmiechnęła się niewinnie ściągając szlafrok stała przede mną nago.
- Pomogę Ci, ale mnie nie torturuj.
- Nie moja wina, że lekarz zabronił nam seksu aż do rozwiązania.
- I pewnie jeszcze jakiś czas po nim.
- Przepraszam - powiedziała smutno.
- Ja Ci nie mam tego za złe, bo to nie jest Twoja wina. Tak trzeba i już. Jakoś to przeżyję. Dasz sobie radę sama?
- Raczej tak, ale przyjdź tu później, bo sama stąd nie wyjdę.
- Dobrze - uśmiechnąłem się i przymknąłem drzwi.
Był czwartek, Jen miała rodzić w tym tygodniu, a ja już się wprost nie mogłem doczekać. Obudziłem się rano. Dziewczyny już nie było obok, zastałem ją w łazience.
- A co Ty tak wcześnie wstałaś? - przytuliłem ją delikatnie, bo brzuszek był sporą przeszkodą.
- Nie wiem jakoś tak nie mogłam spać, ale poobserwowałam Ciebie przez sen.
- Osz Ty! Znowu - zacząłem ją łaskotać - co chcesz na śniadanie?
- Tosty.
- To idę, przyjdź zaraz.
- OK.
Zrobiłem śniadanie i czekałem na blondynkę.
- Jared
- Jesteś w końcu.
- Jared - spojrzała na mnie ze strachem w oczach.
- Co się stało?
- Wody mi odeszły.
- Co?! Ale, że to już?
____________________________________________________________
Długo rozważałam dodanie kolejnego rozdziału i jakoś specjalnie się nie spieszyłam. A do tego przepisany w archiwum był od paru dni.
Zasmuciło mnie trochę to, że pod poprzednim rozdziałem pojawił się aż 1 komentarz. Nie wiem czy powinnam się martwić, czy nie.
Dodaję Wam 32 rozdział i liczę na jakiś odzew.
W kolejnym cała ta historia się skończy i wrócimy do rzeczywistości.
Pozdrawiam.
ja czytuje Twojego bloga, jednak najczęściej na telefonie przez co zapominam o komentowaniu :(
OdpowiedzUsuńbardzo podoba mi się ten odcinek, jest taki uroczo słodki :) Choć cieszę się, że wracasz niedługo do teraźniejszości :)
uwielbiam tą słodkość i nie wiem czy z nią nie przesadzam :)
UsuńSzczerze to ja też się cieszę :D
A ja dopiero zaczynam czytać i jestem dopiero przy drugim rozdziale. Łącznie mam trzy, bo nigdy nie mogę się powstrzymać gdy zaczynam czytań niezakończone opowiadanie i pojawia się NN. Jak przebrnę przez całość to skomentuje, teraz daje znać.
OdpowiedzUsuńOK. Miło jest mieć nowych czytelników. Udanej lektury :)
UsuńNa początek muszę przeprosić.Ja nie wiem jak to się stało że nie skomentowałam poprzedniego rozdziału nie wiem do dziś.Zdaję się że musiałam zapomnieć.Wybacz!
OdpowiedzUsuńOch Jaredzik w sklepie dziecięcym to musiał by być słodki widok :)
Widać że Leto nie przepada za swoimi teściami.Ciekawi mnie co się z nimi dzieję bo ani razu nie wspomniałaś o nich w ''teraźniejszości''.
Widać że Shanny pomalutku zaczyna myśleć nad swoim uzależnieniem i oby tak dalej!
Czekam na następny i życzę weny ! Pozdrawiam :)
Nic się nie stało! :)
UsuńDziękuję bardzo, wena się przyda :>
haha ostatnie zdanie najlepsze :). oh Jared pewnie nie lbi rano wstawac xd. dobrze ze Shanon sie bierze za siebie. Trzymam kciuki za dalsze pisanie i pozdraiwam
OdpowiedzUsuńA kto lubi xD
UsuńShannon z tego wyjdzie.
Dziękuję bardzo :)
rozdział super :) jak zwykle niezawodny Shannon... ;] aż mnie skręca bo chce już wiedzieć dlaczego tak mama Leto nie lubi Janette... PS. ja sama czekałam i czekałam na ten rozdział, codziennie sprawdzałam, nie wiem czy skomentowałam ostatni rozdział, jak nie to sorry, jestem zagranicą i nie mam cały czas dostępu do neta, jak wchodzę to na chwilę tylko :> pozdrawiam :D Alice_30MARS
OdpowiedzUsuńConstance... tak, to już niedługo :)
Usuńlubię czytać to opowiadanie ale wole nie komentować bo glupstwa powpisuje xd. ale zawsze wchodze po kika razy dziennie patrzec czy fodalas cos nowego :P
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Ja też czasami piszę głupoty, nie przejmuj się ;p
Usuń